- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w miesiącu
Listopad, 2011
Dystans całkowity: | 663.09 km (w terenie 82.52 km; 12.44%) |
Czas w ruchu: | 31:39 |
Średnia prędkość: | 19.06 km/h |
Maksymalna prędkość: | 47.00 km/h |
Suma kalorii: | 13159 kcal |
Liczba aktywności: | 17 |
Średnio na aktywność: | 39.01 km i 3h 09m |
Więcej statystyk |
Breń dzień 2: Na pizzę do Pełczyc i nocny powrót.
Sobota, 12 listopada 2011 | dodano: 12.11.2011Kategoria Drawieński Park Narodowy, Po Polsce, Szczecin i okolice, U przyjaciół ..., Z Basią...
Pogoda szykowała się wyśmienita - słońce, błękitne niebo i przymrozek. Pomysł na trasę wyszedł od Basi:
- Jedziemy na pizzę do Pełczyc!
Pyszny smak pizzy "A la Sztark" z oliwą czosnkową w pizzerii "Picer" (nazwa przyznam dość oryginalna;)) poznaliśmy w tym roku dzięki Athenie i Odysseusowi, z którymi jechaliśmy na dwudniowy wypad do Brenia.
Na trasę ruszyliśmy przed godziną 11:00. Basia zasuwa w Płoszkowie.
Jak to mawia Gadzik, było "rześko", a trawę pokrywał szron. Wyjazd o wcześniejszej godzinie sensu nie miał, bo raz, że pizzeria otwarta dopiero od 14:00 (w odległości 40 km od Brenia), a dwa, to poprzedniego wieczoru mieliśmy z Hanią i towarzystwem dość pokaźną degustację wytrawnych czerwonych win ;).
Wiadomo było, że przyjdzie nam wracać po ciemku, ale od czego lampy?
Na pierwszy postój zatrzymaliśmy się w lesie przed Zieleniewem.
Za Zieleniewem skręciliśmy na Rakowo. Trasa naprawdę urozmaicona, teren morenowy, góra - dół, góra - dół.
W Rakowie znajduje się bardzo ciekawy kościół p.w. św. Trójcy z XIV wieku. Bardzo spodobała się nam jego drewniana dzwonnica. Niestety, był zamknięty, więc pozostało nam tylko zatrzymać się, usiąść na ławeczce i co nieco przekąsić, popijając herbatką z termosu.
Kiedy tak sobie siedzieliśmy, Basia zauważyła chmarę wróbli siedzących na pobliskim drzewku.
Wyglądały jak ozdoby choinkowe.
Choć to już poważna jesień, mimo braku liści na drzewach i zieleni, trasa przed Słonicami prezentowała się bardzo malowniczo.
Wreszcie dojechaliśmy do Krzęcina, gdzie zamierzaliśmy odbić na Pełczyce. Oczywiście znów w obiektyw dostał się kolejny kościół.
Jazda do Pełczyc mimo pofałdowanego terenu przebiegała wyjątkowo sprawnie ze względu na sprzyjający wiatr. Po drodze przejeżdżaliśmy przez Granowo, pod którym w czasie wojny 30-letniej miała miejsce całkiem spora bitwa - więcej TUTAJ
Do Pełczyc dojechaliśmy przed otwarciem lokalu, więc był czas na mały rekonesans po miasteczku. Znajduje się tam wyjątkowo ciekawy kościół z XIII wieku, który stanowi mieszankę kilku stylów: romańskiego, gotyku, baroku i chyba czegoś współczesnego. Musi mieć sporą wartość historyczną, bo został poddany renowacji ze środków państwowych.
W środku też prezentuje się ciekawie.
Tu widok z innego ujęcia.
Zrobiliśmy jeszcze małe zakupy i można było zamawiać pizzę. Rowery dzięki uprzejmości obsługi postawiliśmy od strony zaplecza.
Pan z obsługi zapewniał, że są bezpieczne, ale mimo tego wolałem je spiąć.
Lokal ma wystrój, który bardzo nam się podoba.
Pizza też nam się podoba ;).
Pan z obsługi (nie wiem, czy jest to właściel czy pracownik) podszedł do nas, żeby zapytać nas o nasze nietypowe, zabytkowe skórzane siodełka, które mamy zamontowane w nowoczesnych w sumie rowerach. Słowo do słowa i okazało się, że pan jest miłośnikiem staroci.
W czasie remontu jednego z urzędów na wysypisko bezmyślnie wywieziono mnóstwo starych, przedwojennych dokumentów. Pan ów udał się na wysypisko i uratował jeden z nich. Dla nas rowerzystów ze Szczecina jest on wyjątkowo interesujący, bowiem jest to przedwojenny katalog rowerowy sklepu braci Plautz ze Szczecina (wtedy Stettina).
Byliśmy z Basią pod ogromnym wrażeniem asortymentu i jakości prezentowanych tam produktów. Okazało się, że przed wojną można było sobie kupić noski do pedałów!
Z wyposażenia warsztatowego do nabycia była centrownica do kół.
Piasty.
Pedały.
Siodełka. Musiały być niesamowicie wygodne!
Zaskoczeniem było dla mnie to, że można było zakupić licznik kilometrów, tzw. "cykacz". Miałem taki w latach 80-tych, ale rosyjski.
Dzwonki to dzieła sztuki!
Jesteśmy panu bardzo wdzięczni, że coś takiego mogliśmy obejrzeć i sfotografować!
Dochodziła godzina 15:00, kiedy solidnie posileni wyszliśmy z pizzerii. Widać było, jak słońce szybko opada w stronę horyzontu, więc trzeba było się szybko zbierać, by wykorzystać jak najdłużej światło dzienne.
Niestety, nie dość, że byliśmy ociężali od pizzy, to przyszło nam teraz jechać w stronę Krzęcina pod zimny wiatr, który tak nam dotychczas sprzyjał. Do tego należy dołożyć pagórkowaty teren, co przełożyło się na spadek tempa. Dodatkowo Basia miała jakiś zjazd formy. Kiedy dojechaliśmy nad malownicze jezioro w Chłopowie, słońce już zaszło i zaczęło się robić naprawdę zimno.
Korzystając z resztek światła, wypiliśmy resztki ciepłych napojów z termosu i wydobyliśmy z sakw kolarskie ochraniacze na buty, bo zaczynało się robić zimno w stopy.
Również Basia założyła ten zimowy wynalazek, choć przecież zimą nie jeździ ;).
Włączyliśmy wszystkie posiadane lampy i ruszyliśmy w stronę Rębusza przez park krajobrazowy.
Basia oprócz lampki migającej, lampki na dynamo miała jeszcze włączoną migającą lampkę na kasku, więc wyglądała jak choinka - i dobrze, bo widać ją było doskonale z odległości 2 km! Ja wyglądałem jak 3/4 choinki, bo nie miałem tym razem lampki na kasku ;).
Kiedy dojechaliśmy do Brenia, temperatura spadła przy gruncie na pewno poniżej zera. Ale czad!!! ;)))
Po tej wycieczce Basi do rocznego przebiegu 3.000 km brakuje raptem 35 km, których to nadrobienie zaplanowaliśmy na dzień następny wycieczką do Pałacu Mierzęcin.
Temperatura:0.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1620 (kcal)
- Jedziemy na pizzę do Pełczyc!
Pyszny smak pizzy "A la Sztark" z oliwą czosnkową w pizzerii "Picer" (nazwa przyznam dość oryginalna;)) poznaliśmy w tym roku dzięki Athenie i Odysseusowi, z którymi jechaliśmy na dwudniowy wypad do Brenia.
Na trasę ruszyliśmy przed godziną 11:00. Basia zasuwa w Płoszkowie.
Jak to mawia Gadzik, było "rześko", a trawę pokrywał szron. Wyjazd o wcześniejszej godzinie sensu nie miał, bo raz, że pizzeria otwarta dopiero od 14:00 (w odległości 40 km od Brenia), a dwa, to poprzedniego wieczoru mieliśmy z Hanią i towarzystwem dość pokaźną degustację wytrawnych czerwonych win ;).
Wiadomo było, że przyjdzie nam wracać po ciemku, ale od czego lampy?
Na pierwszy postój zatrzymaliśmy się w lesie przed Zieleniewem.
Za Zieleniewem skręciliśmy na Rakowo. Trasa naprawdę urozmaicona, teren morenowy, góra - dół, góra - dół.
W Rakowie znajduje się bardzo ciekawy kościół p.w. św. Trójcy z XIV wieku. Bardzo spodobała się nam jego drewniana dzwonnica. Niestety, był zamknięty, więc pozostało nam tylko zatrzymać się, usiąść na ławeczce i co nieco przekąsić, popijając herbatką z termosu.
Kiedy tak sobie siedzieliśmy, Basia zauważyła chmarę wróbli siedzących na pobliskim drzewku.
Wyglądały jak ozdoby choinkowe.
Choć to już poważna jesień, mimo braku liści na drzewach i zieleni, trasa przed Słonicami prezentowała się bardzo malowniczo.
Wreszcie dojechaliśmy do Krzęcina, gdzie zamierzaliśmy odbić na Pełczyce. Oczywiście znów w obiektyw dostał się kolejny kościół.
Jazda do Pełczyc mimo pofałdowanego terenu przebiegała wyjątkowo sprawnie ze względu na sprzyjający wiatr. Po drodze przejeżdżaliśmy przez Granowo, pod którym w czasie wojny 30-letniej miała miejsce całkiem spora bitwa - więcej TUTAJ
Do Pełczyc dojechaliśmy przed otwarciem lokalu, więc był czas na mały rekonesans po miasteczku. Znajduje się tam wyjątkowo ciekawy kościół z XIII wieku, który stanowi mieszankę kilku stylów: romańskiego, gotyku, baroku i chyba czegoś współczesnego. Musi mieć sporą wartość historyczną, bo został poddany renowacji ze środków państwowych.
W środku też prezentuje się ciekawie.
Tu widok z innego ujęcia.
Zrobiliśmy jeszcze małe zakupy i można było zamawiać pizzę. Rowery dzięki uprzejmości obsługi postawiliśmy od strony zaplecza.
Pan z obsługi zapewniał, że są bezpieczne, ale mimo tego wolałem je spiąć.
Lokal ma wystrój, który bardzo nam się podoba.
Pizza też nam się podoba ;).
Pan z obsługi (nie wiem, czy jest to właściel czy pracownik) podszedł do nas, żeby zapytać nas o nasze nietypowe, zabytkowe skórzane siodełka, które mamy zamontowane w nowoczesnych w sumie rowerach. Słowo do słowa i okazało się, że pan jest miłośnikiem staroci.
W czasie remontu jednego z urzędów na wysypisko bezmyślnie wywieziono mnóstwo starych, przedwojennych dokumentów. Pan ów udał się na wysypisko i uratował jeden z nich. Dla nas rowerzystów ze Szczecina jest on wyjątkowo interesujący, bowiem jest to przedwojenny katalog rowerowy sklepu braci Plautz ze Szczecina (wtedy Stettina).
Byliśmy z Basią pod ogromnym wrażeniem asortymentu i jakości prezentowanych tam produktów. Okazało się, że przed wojną można było sobie kupić noski do pedałów!
Z wyposażenia warsztatowego do nabycia była centrownica do kół.
Piasty.
Pedały.
Pedały ze sklepu Gebr. Plautz. Stettin przed wojną.© Misiacz
Siodełka. Musiały być niesamowicie wygodne!
Zaskoczeniem było dla mnie to, że można było zakupić licznik kilometrów, tzw. "cykacz". Miałem taki w latach 80-tych, ale rosyjski.
Dzwonki to dzieła sztuki!
Jesteśmy panu bardzo wdzięczni, że coś takiego mogliśmy obejrzeć i sfotografować!
Dochodziła godzina 15:00, kiedy solidnie posileni wyszliśmy z pizzerii. Widać było, jak słońce szybko opada w stronę horyzontu, więc trzeba było się szybko zbierać, by wykorzystać jak najdłużej światło dzienne.
Niestety, nie dość, że byliśmy ociężali od pizzy, to przyszło nam teraz jechać w stronę Krzęcina pod zimny wiatr, który tak nam dotychczas sprzyjał. Do tego należy dołożyć pagórkowaty teren, co przełożyło się na spadek tempa. Dodatkowo Basia miała jakiś zjazd formy. Kiedy dojechaliśmy nad malownicze jezioro w Chłopowie, słońce już zaszło i zaczęło się robić naprawdę zimno.
Korzystając z resztek światła, wypiliśmy resztki ciepłych napojów z termosu i wydobyliśmy z sakw kolarskie ochraniacze na buty, bo zaczynało się robić zimno w stopy.
Również Basia założyła ten zimowy wynalazek, choć przecież zimą nie jeździ ;).
Włączyliśmy wszystkie posiadane lampy i ruszyliśmy w stronę Rębusza przez park krajobrazowy.
W nocy do Rębusza (cartoon licence by Shrink;)))© Misiacz
Basia oprócz lampki migającej, lampki na dynamo miała jeszcze włączoną migającą lampkę na kasku, więc wyglądała jak choinka - i dobrze, bo widać ją było doskonale z odległości 2 km! Ja wyglądałem jak 3/4 choinki, bo nie miałem tym razem lampki na kasku ;).
Kiedy dojechaliśmy do Brenia, temperatura spadła przy gruncie na pewno poniżej zera. Ale czad!!! ;)))
Po tej wycieczce Basi do rocznego przebiegu 3.000 km brakuje raptem 35 km, których to nadrobienie zaplanowaliśmy na dzień następny wycieczką do Pałacu Mierzęcin.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
83.07 km (1.00 km teren), czas: 04:46 h, avg:17.43 km/h,
prędkość maks: 47.00 km/hTemperatura:0.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1620 (kcal)
Breń dzień 1: Nocna mroźna eskapada po lesie.
Piątek, 11 listopada 2011 | dodano: 12.11.2011Kategoria Drawieński Park Narodowy, Po Polsce, Szczecin i okolice, U przyjaciół ..., Z Basią...
Dziś święto narodowe i mamy wolne – jesteśmy w Breniu u Hani…tzn. hehehe…snując się o poranku wyjechaliśmy dopiero o godzinie 12:00 ze Szczecina i jakoś tak dokulalaliśmy się do Brenia około godziny 14:00.
Obiadek, drzemka i cóż – pozostał nam tylko rajdzik nocny.
To pierwszy w życiu Basi rajd nocny, pierwszy wyjazd na rowerze w temperaturze 0 st.c! Gadzik, Bronik, Shrink i inni z Loży Szyderców ;)))!
Do ataku! Wam też wmawiała, że w takich warunkach nigdy jeździć nie będzie ;)))?
Widoki były imponujące, coś w tym stylu ;).
Pojechaliśmy na krótką nocną eskapadę na tzw. Misiacz Route No. 14 po okolicznych lasach. Dla niewtajemniczonych – jest to malownicza leśna droga pożarowa biegnąca w okolicach Brenia.
Tak naprawdę to początkowo mieliśmy problem z jazdą z powodu kopnego piachu, a nie ciemności. Zawsze wydawało mi się, że mój halogen na dynamo daje niesamowicie dobre światło…dopóki nie zobaczyłem, co potrafi Basi ‘ksenon’ (też zasilany z dynama). Droga oświetlona pięknym, gęstym białym światłem na 20 metrów, a mój halogen…no cóż, tu prezentował się niczym lampa naftowa ;))).
Klimat jazdy nocą jest niesamowity, zwłaszcza w lesie, gdzie przed lampą przebiegają zwierzaki, a wokół tylko głęboka czerń.
Basi się spodobało!
Temperatura:0.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 146 (kcal)
Obiadek, drzemka i cóż – pozostał nam tylko rajdzik nocny.
To pierwszy w życiu Basi rajd nocny, pierwszy wyjazd na rowerze w temperaturze 0 st.c! Gadzik, Bronik, Shrink i inni z Loży Szyderców ;)))!
Do ataku! Wam też wmawiała, że w takich warunkach nigdy jeździć nie będzie ;)))?
Widoki były imponujące, coś w tym stylu ;).
Las w okolicy Brenia nocą ;)))© Misiacz
Pojechaliśmy na krótką nocną eskapadę na tzw. Misiacz Route No. 14 po okolicznych lasach. Dla niewtajemniczonych – jest to malownicza leśna droga pożarowa biegnąca w okolicach Brenia.
Tak naprawdę to początkowo mieliśmy problem z jazdą z powodu kopnego piachu, a nie ciemności. Zawsze wydawało mi się, że mój halogen na dynamo daje niesamowicie dobre światło…dopóki nie zobaczyłem, co potrafi Basi ‘ksenon’ (też zasilany z dynama). Droga oświetlona pięknym, gęstym białym światłem na 20 metrów, a mój halogen…no cóż, tu prezentował się niczym lampa naftowa ;))).
Klimat jazdy nocą jest niesamowity, zwłaszcza w lesie, gdzie przed lampą przebiegają zwierzaki, a wokół tylko głęboka czerń.
Basi się spodobało!
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
7.02 km (7.02 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 23.00 km/hTemperatura:0.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 146 (kcal)
8.000!!! No wiem, że już tam byłem wczoraj, ale...
Poniedziałek, 7 listopada 2011 | dodano: 07.11.2011Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Dzień był dziś przepiękny, a ja zagłębiłem się w tłumaczenie zleconego tekstu i przygotowywanie papierów dla księgowej. Jakoś przez to przebrnąłem i po 12:00 gotów byłem wyruszyć z papierami, ale...zadzwonił tata z informacją, że z Bożenką ruszają właśnie w Siadle Dolnym na "Szlak Bielika" do Pargowa.
Hm...czy nie można przełożyć zawiezienia papierów na jutro i zamiast tego ponownie ruszyć na ten przepiękny szlak? Ależ owszem, można, wręcz trzeba!
Wiem, wiem...byłem tam raptem wczoraj, ale szlak jest tak klimatyczny, że musiałem tam pojechać i dzisiaj.
Kiedy ruszałem z Pomorzan, tata z Bożeną właśnie pokonywali pierwszy ostry podjazd, więc wiedziałem, że będę musiał ostro przycisnąć, aby dopaść ich przed Pargowem. Z tej to przyczyny nie pojechałem na początek trasy, ale przez Siadło Dolne i Górne i Kołbaskowo do Moczył drogami asfaltowymi. Starałem się, aby z licznika nie schodziło mi 30 km/h, a przed Kołbaskowem z górki rower bez pedałowania rozbujał się do 43 km/h.
No to dotarłem do Moczył i zadzwoniłem do taty. Okazało się, że jeszcze są w lesie i do Pargowa zostało im jakieś 2 km. Byłem z siebie zadowolony.
Nim ruszyłem, po raz kolejny sfotografowałem miejsce odpoczynku.
Martwi mnie jednak to, że ledwie takie miejsce powstało, a już wzięli się za nie nasi złodzieje i wandale. Ze stojącego tu jako rekwizyt zielonego roweru już skradziono stary licznik wraz z linką, z drugiego (czerwonego) zniknęło siodełko. Ciekaw jestem, kiedy znikną oba rowery, bo to tylko kwestia czasu. U nas to chyba najlepiej byłoby zabetonować im koła po osie, a resztę pospawać i podłączyć pod 220 V.
Ruszyłem ostro w kierunku Kamieńca, by po chwili odbić w leśną część szlaku. Wiem, wiem...jestem miłośnikiem jazdy po szosie, ale ta trasa ma coś takiego w sobie, że z lubością dziś zasuwałem leśną dróżką...a nawet zamarzył mi się przez chwilę rowerek MTB!
Tymczasem jednak zasuwałem na trekkingu z sakwami na bagażniku i też było fajnie.
Nie oszczędzałem się i kiedy dojechałem do miejsca odpoczynku w Pargowie, tata z Bożeną byli dopiero w połowie posiłku, co oznacza, że w ogóle na mnie nie musieli czekać.
Odsapałem swoje (przed tym miejscem jest niezwykle stromy terenowy podjazd) i zasiadłem do kawki.
Po tym krótkim popasie ruszyliśmy w stronę "centrum" Pargowa. Wariactwo się skończyło i mogłem już jechać spokojnie. Dziś już nie fotografowałem ruin kościoła i przyległości, bowiem zrobiłem to w trakcie wczorajszej wycieczki, natomiast tata z Bożeną...a i owszem, zwiedzili, sfotografowali...
Potem asfaltowym odcinkiem trasy dojechaliśmy do Niemiec, skąd przez Nerochlitz pojechaliśmy w kierunku Rosówka.
Przed granicą nasze trasy się rozeszły...a może raczej rozjechały.
Tata i Bożena wjechali do Polski, ja zaś odłączyłem się, kierując się na Rosow i Pomellen.
Zatrzymałem się na chwilę przy polance, a w chwilę potem niedaleko, centralnie na pasie jezdni zatrzymał się tam samochód na polskich tablicach, facet wysiadł i szykował się do podrzucenia w krzaki worków ze śmieciami, ale jako że wyjątkowo ostentacyjnie się na niego patrzałem i wyjąłem aparat, postał jeszcze parę sekund i odjechał. Pewnie ten popapraniec podrzuci gdzieś śmieci w innym miejscu, niespecjalnie poprawiając opinię o mieszkańcach naszego kraju.
Szybko przemknąłem przez Pomellen i Ladenthin i wjechałem do Polski przez Warnik, skąd równie szybko zjechałem do Będargowa, gdzie...spotkałem tatę i Bożenę zmierzających w stronę Stobna. Skoro spotkaliśmy się ponownie, dołączyłem do nich i razem ruszyliśmy w kierunku Stobna, Mierzyna i Szczecina.
Załapałem się u nich przy okazji na tosty i solidnie opchany doturlałem się do domu...
P.S. Dziś wybiło mi 8.000 km przejechanych na rowerze w tym roku, co sprawia, że pobiłem swój rekord rocznego dystansu.
:)
Temperatura:7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1251 (kcal)
Hm...czy nie można przełożyć zawiezienia papierów na jutro i zamiast tego ponownie ruszyć na ten przepiękny szlak? Ależ owszem, można, wręcz trzeba!
Wiem, wiem...byłem tam raptem wczoraj, ale szlak jest tak klimatyczny, że musiałem tam pojechać i dzisiaj.
Kiedy ruszałem z Pomorzan, tata z Bożeną właśnie pokonywali pierwszy ostry podjazd, więc wiedziałem, że będę musiał ostro przycisnąć, aby dopaść ich przed Pargowem. Z tej to przyczyny nie pojechałem na początek trasy, ale przez Siadło Dolne i Górne i Kołbaskowo do Moczył drogami asfaltowymi. Starałem się, aby z licznika nie schodziło mi 30 km/h, a przed Kołbaskowem z górki rower bez pedałowania rozbujał się do 43 km/h.
No to dotarłem do Moczył i zadzwoniłem do taty. Okazało się, że jeszcze są w lesie i do Pargowa zostało im jakieś 2 km. Byłem z siebie zadowolony.
Nim ruszyłem, po raz kolejny sfotografowałem miejsce odpoczynku.
Martwi mnie jednak to, że ledwie takie miejsce powstało, a już wzięli się za nie nasi złodzieje i wandale. Ze stojącego tu jako rekwizyt zielonego roweru już skradziono stary licznik wraz z linką, z drugiego (czerwonego) zniknęło siodełko. Ciekaw jestem, kiedy znikną oba rowery, bo to tylko kwestia czasu. U nas to chyba najlepiej byłoby zabetonować im koła po osie, a resztę pospawać i podłączyć pod 220 V.
Ruszyłem ostro w kierunku Kamieńca, by po chwili odbić w leśną część szlaku. Wiem, wiem...jestem miłośnikiem jazdy po szosie, ale ta trasa ma coś takiego w sobie, że z lubością dziś zasuwałem leśną dróżką...a nawet zamarzył mi się przez chwilę rowerek MTB!
Tymczasem jednak zasuwałem na trekkingu z sakwami na bagażniku i też było fajnie.
Nie oszczędzałem się i kiedy dojechałem do miejsca odpoczynku w Pargowie, tata z Bożeną byli dopiero w połowie posiłku, co oznacza, że w ogóle na mnie nie musieli czekać.
Odsapałem swoje (przed tym miejscem jest niezwykle stromy terenowy podjazd) i zasiadłem do kawki.
Po tym krótkim popasie ruszyliśmy w stronę "centrum" Pargowa. Wariactwo się skończyło i mogłem już jechać spokojnie. Dziś już nie fotografowałem ruin kościoła i przyległości, bowiem zrobiłem to w trakcie wczorajszej wycieczki, natomiast tata z Bożeną...a i owszem, zwiedzili, sfotografowali...
Potem asfaltowym odcinkiem trasy dojechaliśmy do Niemiec, skąd przez Nerochlitz pojechaliśmy w kierunku Rosówka.
Przed granicą nasze trasy się rozeszły...a może raczej rozjechały.
Tata i Bożena wjechali do Polski, ja zaś odłączyłem się, kierując się na Rosow i Pomellen.
Zatrzymałem się na chwilę przy polance, a w chwilę potem niedaleko, centralnie na pasie jezdni zatrzymał się tam samochód na polskich tablicach, facet wysiadł i szykował się do podrzucenia w krzaki worków ze śmieciami, ale jako że wyjątkowo ostentacyjnie się na niego patrzałem i wyjąłem aparat, postał jeszcze parę sekund i odjechał. Pewnie ten popapraniec podrzuci gdzieś śmieci w innym miejscu, niespecjalnie poprawiając opinię o mieszkańcach naszego kraju.
Szybko przemknąłem przez Pomellen i Ladenthin i wjechałem do Polski przez Warnik, skąd równie szybko zjechałem do Będargowa, gdzie...spotkałem tatę i Bożenę zmierzających w stronę Stobna. Skoro spotkaliśmy się ponownie, dołączyłem do nich i razem ruszyliśmy w kierunku Stobna, Mierzyna i Szczecina.
Załapałem się u nich przy okazji na tosty i solidnie opchany doturlałem się do domu...
P.S. Dziś wybiło mi 8.000 km przejechanych na rowerze w tym roku, co sprawia, że pobiłem swój rekord rocznego dystansu.
:)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
57.93 km (6.00 km teren), czas: 02:46 h, avg:20.94 km/h,
prędkość maks: 43.00 km/hTemperatura:7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1251 (kcal)
Samotnie, a nie samotnie. Misiacz w Pargowie...
Niedziela, 6 listopada 2011 | dodano: 06.11.2011Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS
Po wczorajszym wyjeździe do Loecknitz z Basią i tatą, dziś zaplanowałem samotną przejażdżkę.
Taaa...
Zaplanowałem... ;)
Kiedy dojechałem do Będargowa, natknąłem się na mojego tatę i Bożenę wraz z klubem "Jantarowe Szlaki", do któego kiedyś należałem.
Po wcześniejszej zbiórce na cmentarzu spotkali się tam w ramach Zaduszek Rowerowych.
Jak to w tym klubie bywa, nie obyło się bez przemów i ogniska :).
Spędziłem tam blisko pół godziny, ale czas było się zbierać, bo chciałem przejechać nową ścieżkę rowerową od Staffelde do Siadła Dolnego w kierunku przeciwnym niż w trakcie ostatniej wycieczki. Podobno lżej się jedzie w kierunku przeciwnym.
Cynięto mi fotkę i zebrałem się do ruszenia w kierunku Ladenthin. Ze mną zebrał się też tata, Bożena i ich koleżanka.
Zaplanowali sobie przejazd przez Ladenthin do Schwennenz i dalej przez Stobno do Szczecina, ja zaś miałem skierować się przez Nadrensee do Rosow i dalej na Staffelde.
W Ladenthin przy głazie narzutowym zasiedliśmy na posiłek i kawę z termosu.
W tym czasie podjechał do nas nieznajomy rowerzysta, który zapytał o ciekawe trasy po Niemczech.
Cóż, tata polecił mnie jako eksperta, więc dalej jechałem w towarzystwie, które okazało się całkiem przyjemne.
Z Krzyśkiem (bo tak ma na imię znajomy już biker) dojechaliśmy do Staffelde, gdzie pokazałem mu prehistoryczny kurhan.
Tam Krzysiek stwierdził, że skoro jest tak blisko Gryfina, to spróbuje tam podjechać.
Posiedziałem chwilę na ławce i już sam skierowałem się na nową ścieżkę do Pargowa.
Jako, że jechałem sam, miałem czas tylko dla siebie i zagłębiłem się na teren przykościelny w Pargowie.
Ruiny prezentują się naprawdę malowniczo...
Nad wejściem do kościoła dostrzegłem taki oto herb.
Na przykościelnym cmentarzu zachowała się jedna płyta nagrobna, przewrócona zresztą.
Obszczekany przez miejscowe burki, ruszyłem na ścieżkę wiodącą przez las.
Czasami ścieżka wiedzie wąwozami...
Z wąwozu wyjechałem na drogę asfaltową, dojechałem do Moczył i tam ponownie skończyła się moja samotność :).
Z daleka już widziałem zacieszającą się gębę Krzyśka "Montera" siedzącego na ławce z innymi bikerami i w myślach słyszałem jego głos: "O! Misiacz!"! ;)))
Wraz z nimi była całkiem spora ekipa: Bronik, Rammzes, Piotrek, Łukasz i Jacek (mam nadzieję, że nie pokręciłem imion).
Po wypiciu kawki ruszyliśmy w kierunki Siadła Dolnego.
W Siadle zatrzymaliśmy się przed sklepikiem, gdzie niektórzy zakupili napoje izotoniczne ;).
Krzysiek "Monter" nie byłby sobą, gdyby nie poprowadził nas skrótem do Kurowa, jednak ten skrót był naprawdę fajny i nie kwalifikował się do "skomiksowania" tak jak w tej relacji (klik) lub tej (klik) (w przypadku "Monterskich" skrótów wybitnych w relację wklejam komiks; copyright Shrink ;))).
Po dojechaniu do wiaduktu nad Autostradą Poznańską cyknęliśmy wspólną fotkę i każdy pojechał w swoją stronę, ja z Bronikiem na Pomorzany...
Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1040 (kcal)
Taaa...
Zaplanowałem... ;)
Kiedy dojechałem do Będargowa, natknąłem się na mojego tatę i Bożenę wraz z klubem "Jantarowe Szlaki", do któego kiedyś należałem.
Po wcześniejszej zbiórce na cmentarzu spotkali się tam w ramach Zaduszek Rowerowych.
Jak to w tym klubie bywa, nie obyło się bez przemów i ogniska :).
Spędziłem tam blisko pół godziny, ale czas było się zbierać, bo chciałem przejechać nową ścieżkę rowerową od Staffelde do Siadła Dolnego w kierunku przeciwnym niż w trakcie ostatniej wycieczki. Podobno lżej się jedzie w kierunku przeciwnym.
Cynięto mi fotkę i zebrałem się do ruszenia w kierunku Ladenthin. Ze mną zebrał się też tata, Bożena i ich koleżanka.
Zaplanowali sobie przejazd przez Ladenthin do Schwennenz i dalej przez Stobno do Szczecina, ja zaś miałem skierować się przez Nadrensee do Rosow i dalej na Staffelde.
W Ladenthin przy głazie narzutowym zasiedliśmy na posiłek i kawę z termosu.
W tym czasie podjechał do nas nieznajomy rowerzysta, który zapytał o ciekawe trasy po Niemczech.
Cóż, tata polecił mnie jako eksperta, więc dalej jechałem w towarzystwie, które okazało się całkiem przyjemne.
Z Krzyśkiem (bo tak ma na imię znajomy już biker) dojechaliśmy do Staffelde, gdzie pokazałem mu prehistoryczny kurhan.
Tam Krzysiek stwierdził, że skoro jest tak blisko Gryfina, to spróbuje tam podjechać.
Posiedziałem chwilę na ławce i już sam skierowałem się na nową ścieżkę do Pargowa.
Jako, że jechałem sam, miałem czas tylko dla siebie i zagłębiłem się na teren przykościelny w Pargowie.
Ruiny prezentują się naprawdę malowniczo...
Nad wejściem do kościoła dostrzegłem taki oto herb.
Na przykościelnym cmentarzu zachowała się jedna płyta nagrobna, przewrócona zresztą.
Nagrobek sprzed wojny w Pargowie.© Misiacz
Obszczekany przez miejscowe burki, ruszyłem na ścieżkę wiodącą przez las.
Czasami ścieżka wiedzie wąwozami...
Z wąwozu wyjechałem na drogę asfaltową, dojechałem do Moczył i tam ponownie skończyła się moja samotność :).
Z daleka już widziałem zacieszającą się gębę Krzyśka "Montera" siedzącego na ławce z innymi bikerami i w myślach słyszałem jego głos: "O! Misiacz!"! ;)))
Wraz z nimi była całkiem spora ekipa: Bronik, Rammzes, Piotrek, Łukasz i Jacek (mam nadzieję, że nie pokręciłem imion).
Po wypiciu kawki ruszyliśmy w kierunki Siadła Dolnego.
W Siadle zatrzymaliśmy się przed sklepikiem, gdzie niektórzy zakupili napoje izotoniczne ;).
Krzysiek "Monter" nie byłby sobą, gdyby nie poprowadził nas skrótem do Kurowa, jednak ten skrót był naprawdę fajny i nie kwalifikował się do "skomiksowania" tak jak w tej relacji (klik) lub tej (klik) (w przypadku "Monterskich" skrótów wybitnych w relację wklejam komiks; copyright Shrink ;))).
Po dojechaniu do wiaduktu nad Autostradą Poznańską cyknęliśmy wspólną fotkę i każdy pojechał w swoją stronę, ja z Bronikiem na Pomorzany...
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
50.13 km (18.00 km teren), czas: 02:44 h, avg:18.34 km/h,
prędkość maks: 43.00 km/hTemperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1040 (kcal)
Oj, daleko mamy do sklepu, daleko... ;)
Sobota, 5 listopada 2011 | dodano: 05.11.2011Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią..., Wypadziki do Niemiec
Już nie piszę, że wyprawa, wycieczka, rajdzik. Pojechaliśmy dziś z Basią i z tatą do Loecknitz na zakupy. Oczywiście to była tak naprawdę wycieczka, niemniej jednak tak często tam jeździmy, że prawie jak po bułki...a, że w obie strony mamy prawie 70 km, to już inna historia...
Z tatą umówiliśmy się na spotkanie po stronie niemieckiej, w Schwennenz. My z Basią jadąc z Pomorzan dojechaliśmy tam przez Warnii i Ladenthin.
Jako, że tata miał do Schwennenz bliżej, był na miejscu 20 minut przed nami, więc zasiadł z napojem izotonicznymi w ogródku przy sklepiku pani Schumann i sącząc bąbelki czekał na nas.
Tam sprezentowałem tacie kamizelkę odblaskową, bo jazda w czarnej kurtce po drogach nie należy do bezpiecznych.
Ze Schwennenz pojechaliśmy na Grambow.
Po drodze zatrzymaliśmy się na krótki postój w lesie.
W miejscowości Ramin zatrzymaliśmy się na herbatę z termosu i kanapki.
Nie wiem jak to jest...listopad, niby zima idzie, a tu dziurawiec kwitnie. Naprawdę idzie zima?
Za Ramin skręciliśmy na Schmagerow i Wilhelmshof.
Dalej trasa tradycyjnie wiodła przez Plowen, skąd dotarliśmy na zakupy w Netto. Sporo tego było, w kilogramach to było...nie, nie powiem ;).
Stamtąd jak zwykle pojechaliśmy nad jezioro Loecknitzer See na popas.
Tradycyjnie zakupiłem sobie na popicie bezalkoholowego Warsteinera.
Jak widać po napisie na dole naklejki, napój jest izotoniczny ;).
Wracaliśmy nieco inaczej niż zwykle.
Wcześniej jednak pokazaliśmy tacie 1000-letni dąb nad jeziorem.
Potem pojechaliśmy bezpośrednio już drogą wiodącą z Loecknitz do Ramin, skąd przez Grambow (nieco inaczej niż rano) dotarliśmy do Schwennenz.
Kiedy staliśmy tam na rozstaju dróg, pojawiła się jak przeciąg Małgosia "Rowerzystka". Dobrze, że udało się nam ją zatrzymać, bo nieźle pędziła ;).
Stamtąd razem pojechaliśmy do Polski przez Ladenthin. Małgosia ładnie ciągnęła pod górkę...
W Warniku zatrzymaliśmy się wszyscy, bo tata musiał tam skręcić na Bobolin i Stobno.
My zaś przez Będargowo i Przecław dotarliśmy do Szczecina...
P.S. Tak spojrzałem właśnie na ilość kilometrów, które przejechałem będąc na Bikestats. Ponad 22 tys. km. No to pół obwodu kuli ziemskiej mam za sobą ;))).
Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1335 (kcal)
Z tatą umówiliśmy się na spotkanie po stronie niemieckiej, w Schwennenz. My z Basią jadąc z Pomorzan dojechaliśmy tam przez Warnii i Ladenthin.
Jako, że tata miał do Schwennenz bliżej, był na miejscu 20 minut przed nami, więc zasiadł z napojem izotonicznymi w ogródku przy sklepiku pani Schumann i sącząc bąbelki czekał na nas.
Tam sprezentowałem tacie kamizelkę odblaskową, bo jazda w czarnej kurtce po drogach nie należy do bezpiecznych.
Ze Schwennenz pojechaliśmy na Grambow.
Po drodze zatrzymaliśmy się na krótki postój w lesie.
W miejscowości Ramin zatrzymaliśmy się na herbatę z termosu i kanapki.
Nie wiem jak to jest...listopad, niby zima idzie, a tu dziurawiec kwitnie. Naprawdę idzie zima?
Za Ramin skręciliśmy na Schmagerow i Wilhelmshof.
Drzewo w Ramin...© Misiacz
Dalej trasa tradycyjnie wiodła przez Plowen, skąd dotarliśmy na zakupy w Netto. Sporo tego było, w kilogramach to było...nie, nie powiem ;).
Stamtąd jak zwykle pojechaliśmy nad jezioro Loecknitzer See na popas.
Tradycyjnie zakupiłem sobie na popicie bezalkoholowego Warsteinera.
Jak widać po napisie na dole naklejki, napój jest izotoniczny ;).
Wracaliśmy nieco inaczej niż zwykle.
Wcześniej jednak pokazaliśmy tacie 1000-letni dąb nad jeziorem.
Potem pojechaliśmy bezpośrednio już drogą wiodącą z Loecknitz do Ramin, skąd przez Grambow (nieco inaczej niż rano) dotarliśmy do Schwennenz.
Kiedy staliśmy tam na rozstaju dróg, pojawiła się jak przeciąg Małgosia "Rowerzystka". Dobrze, że udało się nam ją zatrzymać, bo nieźle pędziła ;).
Stamtąd razem pojechaliśmy do Polski przez Ladenthin. Małgosia ładnie ciągnęła pod górkę...
W Warniku zatrzymaliśmy się wszyscy, bo tata musiał tam skręcić na Bobolin i Stobno.
My zaś przez Będargowo i Przecław dotarliśmy do Szczecina...
P.S. Tak spojrzałem właśnie na ilość kilometrów, które przejechałem będąc na Bikestats. Ponad 22 tys. km. No to pół obwodu kuli ziemskiej mam za sobą ;))).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
66.58 km (2.00 km teren), czas: 04:01 h, avg:16.58 km/h,
prędkość maks: 41.00 km/hTemperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1335 (kcal)
Czy buractwo jest transgraniczne czy nie?
Piątek, 4 listopada 2011 | dodano: 04.11.2011
Wczoraj z zainteresowaniem przeczytałem wpis Dornfelda pod tytułem "Niemieckie buraki na drodze i nie tylko". Jest tam fragment o potrąconym kotku, którego uratował Dornfeld, zabierając go z ulicy, podczas gdy niemieccy kierowcy omijali zwierzaka szerokim łukiem. Postawa Dornfelda jest oczywiście godna podziwu, a kierowców potępienia.
Ja osobiście jednak nie nazwałbym tego z definicji buractwem, a raczej obojętnością, niemieckim oziębłym charakterem czy znieczulicą.
Buractwo mamy u siebie, o czym miałem przekonać się dzisiaj.
Jeżdżę do Niemiec często, nie tylko na rowerze i cóż, naprawdę wolę niemiecką oziębłość i nawet udawaną uprzejmość i bezpieczeństwo na drodze, nic otwartą wrogość i celowo, z premedytacją kierowaną pod moim / Twoim / Waszym adresem polską agresję i chamstwo.
Wyjechałem z domu z zamiarem spędzenia miłego popołudnia, wizyty u taty na działce i krótkiej z nim wycieczki rowerowej.
Nie przejechałem nawet 400 metrów od garażu, gdy nasz rodzimej hodowli burak wjechał mi tuż przed koło samochodem, bo chciał zaparkować. Mógł poczekać, tylko po co, skoro siedząc w samochodzie leczy kompleksy wykazując się "rzekomą władzą" nad bezbronnym w zasadzie rowerzystą.
Zaoszczędził jakieś 5-10 sekund narażając mnie na obrażenia, swój samochód na uszkodzenia, siebie na problemy...
Ciekawe, jak wykorzysta potem te tak genialnie zaoszczędzone 10 sekund. Nawet na splunięcie na chodnik czy wyrzucenie niedopałka komuś pod nogi tyle czasu nie zużyje.
Sargath, gdzieś Ty wtedy był?! Normalnie dziś poczułem, że muszę się z Tobą kiedyś wybrać na jakąś "krucjatę".;)))
Przejechałem jakiś kilometr.
Dwupasmówka.
Za mną wlecze się opel, bo lewy pas zajęty. Nie poczeka 5-10 sekund, aż będzie wolny, tylko przeciska się między samochodami z lewej a mną, spychając mnie na krawężnik.
To były milimetry.
No dobra, dotarłem w całości na działkę do taty.
Tata, niczym Belzebub mieszał widłami w palenisku :)))
Troszkę na działce zeszło, więc zamiast wycieczki pojechaliśmy na cmentarz, troszkę posprzątać na grobach po Wszystkich Świętych.
Jesień jest jeszcze piękna...
No, ale i buractwo nasze wlazło już też na cmentarz.
Mało tego, że cały nasz kraj jest zasrany przez psy. Trawniki zasrane, chodniki zasrane, windy i klatki schodowe zasrane i zaszczane przez psy...gdzie się nie ruszysz...gówno, gówno, gówno i potem to gówno wnosisz na butach do domu, rozcierasz kapciami po całym mieszkaniu (nie zawsze wiesz, że wlazłeś w gówno), nie daj Boże przejść się potem po własnej podłodze na boso.
Ponieważ wszystko, co dało się już zasrać już jest zasrane, więc tym razem "psiarze" zabrali się za wyprowadzanie kundli na cmentarz.
Weźmy tą panią...
Teraz burek może sobie śmiało odesrać się na grób Twoich bliskich, podnieść łapę i oszczać mogiłę Twojej matki, ojca, brata, siostry...no przecież pies srać gdzieś musi, prawda?
Paniusia ta zupełnie nie rozumiała o co mi chodzi:
- Przecież nie wyprowadzam go na groby, o co chodzi?
Mówię jej, że to, że nie ma akurat w tym miejscu pomnika nie oznacza, że ktoś tam nie spoczywa, to jest do jasnej cholery cmentarz, a nie kibel ani wybieg dla psów.
Nie dociera to jednak do takiej tępej paniusi. Jak się za ryj takich ludzi nie weźmie, nie wlepi słonego mandatu to buractwo tego nie zrozumie.
Tylko wtedy podniesie się krzyk, że chamstwu wolność się odbiera.
Tak, to właśnie nazywam buractwem.
Dobrze to widać tutaj:
Potem znów przyjemny epizod i pojechaliśmy z tatą na drugą działkę, siorbnąć nieco herbatki z termosu.
Pożegnałem się z tatą i znów zagłębiłem się w odmęty buractwa.
Próba chamskiego zepchnięcia mnie do krawężnika przez kierowcę na al. Powstańców skończyła się niepowodzeniem. Tym razem miałem szczęście.
Dojechałem do garażu.
Postawiłem rower, otwieram drzwi.
Przechodzi baba z psem. Patrzy na mnie.
Ja patrzę na nią, potem na jej psa.
Jej pies unosi dupę na mim podjeździe i szykuje się do srania na ten podjazd.
Baba jakby nigdy nic patrzy.
Pytam więc:
- I co? Zostawi mi teraz pani to gówno na podjeździe, czy zabierze do domu?
- Ale on mało zrobił - mówi rozbrajająco.
- A jakbym ja pani mało zrobił na wycieraczkę?
- Ale ja nawet nie mam jak tego zabrać.
No ładnie.
Mówię więc:
- Proszę, torebeczka po kanapce, niech pani zabiera swoją własność.
Nawet się specjalnie nie rzucała, nawet by i zabrała gówno z podjazdu, ale tylko dlatego, że zauważyłem.
Na szczęście alarm okazał się fałszywy, psu z dupy wyszły tylko gazy i obeszło się bez zbieractwa.
Film poniżej pokazuje, co powinno spotkać każdego właściciela psa, który nie sprząta po swoim zwierzaku:
KLIKNIJ TU - WARTO
Teraz pytanie, co kto woli.
Fałszywie uprzejmego Niemca, pełnego obojętności, czy pełnego agresji i pogardy dla innych rodaka?
Są to oczywiście przerysowania, które absolutnie nie dotyczą większości, ale ta buraczana mniejszość jest jednak bardzo dokuczliwa.
A może to nie jest kwestia narodowości, może znieczulica i chamstwo są transgraniczne?
Ja mam swoje spostrzeżenia, inni mają swoje...
Temperatura:11.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 245 (kcal)
Ja osobiście jednak nie nazwałbym tego z definicji buractwem, a raczej obojętnością, niemieckim oziębłym charakterem czy znieczulicą.
Buractwo mamy u siebie, o czym miałem przekonać się dzisiaj.
Jeżdżę do Niemiec często, nie tylko na rowerze i cóż, naprawdę wolę niemiecką oziębłość i nawet udawaną uprzejmość i bezpieczeństwo na drodze, nic otwartą wrogość i celowo, z premedytacją kierowaną pod moim / Twoim / Waszym adresem polską agresję i chamstwo.
Wyjechałem z domu z zamiarem spędzenia miłego popołudnia, wizyty u taty na działce i krótkiej z nim wycieczki rowerowej.
Nie przejechałem nawet 400 metrów od garażu, gdy nasz rodzimej hodowli burak wjechał mi tuż przed koło samochodem, bo chciał zaparkować. Mógł poczekać, tylko po co, skoro siedząc w samochodzie leczy kompleksy wykazując się "rzekomą władzą" nad bezbronnym w zasadzie rowerzystą.
Zaoszczędził jakieś 5-10 sekund narażając mnie na obrażenia, swój samochód na uszkodzenia, siebie na problemy...
Ciekawe, jak wykorzysta potem te tak genialnie zaoszczędzone 10 sekund. Nawet na splunięcie na chodnik czy wyrzucenie niedopałka komuś pod nogi tyle czasu nie zużyje.
Sargath, gdzieś Ty wtedy był?! Normalnie dziś poczułem, że muszę się z Tobą kiedyś wybrać na jakąś "krucjatę".;)))
Przejechałem jakiś kilometr.
Dwupasmówka.
Za mną wlecze się opel, bo lewy pas zajęty. Nie poczeka 5-10 sekund, aż będzie wolny, tylko przeciska się między samochodami z lewej a mną, spychając mnie na krawężnik.
To były milimetry.
No dobra, dotarłem w całości na działkę do taty.
Tata, niczym Belzebub mieszał widłami w palenisku :)))
Troszkę na działce zeszło, więc zamiast wycieczki pojechaliśmy na cmentarz, troszkę posprzątać na grobach po Wszystkich Świętych.
Jesień jest jeszcze piękna...
No, ale i buractwo nasze wlazło już też na cmentarz.
Mało tego, że cały nasz kraj jest zasrany przez psy. Trawniki zasrane, chodniki zasrane, windy i klatki schodowe zasrane i zaszczane przez psy...gdzie się nie ruszysz...gówno, gówno, gówno i potem to gówno wnosisz na butach do domu, rozcierasz kapciami po całym mieszkaniu (nie zawsze wiesz, że wlazłeś w gówno), nie daj Boże przejść się potem po własnej podłodze na boso.
Ponieważ wszystko, co dało się już zasrać już jest zasrane, więc tym razem "psiarze" zabrali się za wyprowadzanie kundli na cmentarz.
Weźmy tą panią...
Nasraj pieseczku na grób 1© Misiacz
Teraz burek może sobie śmiało odesrać się na grób Twoich bliskich, podnieść łapę i oszczać mogiłę Twojej matki, ojca, brata, siostry...no przecież pies srać gdzieś musi, prawda?
Nasraj pieseczku na grób 2© Misiacz
Paniusia ta zupełnie nie rozumiała o co mi chodzi:
- Przecież nie wyprowadzam go na groby, o co chodzi?
Mówię jej, że to, że nie ma akurat w tym miejscu pomnika nie oznacza, że ktoś tam nie spoczywa, to jest do jasnej cholery cmentarz, a nie kibel ani wybieg dla psów.
Nie dociera to jednak do takiej tępej paniusi. Jak się za ryj takich ludzi nie weźmie, nie wlepi słonego mandatu to buractwo tego nie zrozumie.
Tylko wtedy podniesie się krzyk, że chamstwu wolność się odbiera.
Tak, to właśnie nazywam buractwem.
Dobrze to widać tutaj:
Potem znów przyjemny epizod i pojechaliśmy z tatą na drugą działkę, siorbnąć nieco herbatki z termosu.
Pożegnałem się z tatą i znów zagłębiłem się w odmęty buractwa.
Próba chamskiego zepchnięcia mnie do krawężnika przez kierowcę na al. Powstańców skończyła się niepowodzeniem. Tym razem miałem szczęście.
Dojechałem do garażu.
Postawiłem rower, otwieram drzwi.
Przechodzi baba z psem. Patrzy na mnie.
Ja patrzę na nią, potem na jej psa.
Jej pies unosi dupę na mim podjeździe i szykuje się do srania na ten podjazd.
Baba jakby nigdy nic patrzy.
Pytam więc:
- I co? Zostawi mi teraz pani to gówno na podjeździe, czy zabierze do domu?
- Ale on mało zrobił - mówi rozbrajająco.
- A jakbym ja pani mało zrobił na wycieraczkę?
- Ale ja nawet nie mam jak tego zabrać.
No ładnie.
Mówię więc:
- Proszę, torebeczka po kanapce, niech pani zabiera swoją własność.
Nawet się specjalnie nie rzucała, nawet by i zabrała gówno z podjazdu, ale tylko dlatego, że zauważyłem.
Na szczęście alarm okazał się fałszywy, psu z dupy wyszły tylko gazy i obeszło się bez zbieractwa.
Film poniżej pokazuje, co powinno spotkać każdego właściciela psa, który nie sprząta po swoim zwierzaku:
KLIKNIJ TU - WARTO
Teraz pytanie, co kto woli.
Fałszywie uprzejmego Niemca, pełnego obojętności, czy pełnego agresji i pogardy dla innych rodaka?
Są to oczywiście przerysowania, które absolutnie nie dotyczą większości, ale ta buraczana mniejszość jest jednak bardzo dokuczliwa.
A może to nie jest kwestia narodowości, może znieczulica i chamstwo są transgraniczne?
Ja mam swoje spostrzeżenia, inni mają swoje...
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
11.15 km (3.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 30.00 km/hTemperatura:11.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 245 (kcal)
Dzień Zaduszny...
Środa, 2 listopada 2011 | dodano: 02.11.2011Kategoria Szczecin i okolice
Po pracy pojechałem na Cmentarz Centralny.
Jest tam też pomnik, który bardzo mi się podoba jako rzeźba i jako idea.
Rodzice dzieci, które zmarły przed urodzeniem (śmierć płodu, poronienie) mogą im tu świeczkę zapalić...
Skąd taki pomnik?
W Polsce do tej pory szpitale traktowały takie zmarłe dzieci jako odpad medyczny do utylizacji w piecu i w większości przypadków nadal tak jest...
No, to skoro Wszystkich Świętych minęło, możemy być pewni, że jeszcze nie dopalą się świeczki postawione 1 listopada na grobach, a już za kilka dni w marketach zadziałają spece od otumaniania klientów i rozlegną się gówniano-plastikowe amerykańskie komercyjne "kolędy" i tak do zarzygania...aż do Bożego Narodzenia. Będzie można też pewnie kupić amerykańskiego "mikołaja".
American Shit Made in China...
Temperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Jest tam też pomnik, który bardzo mi się podoba jako rzeźba i jako idea.
Rodzice dzieci, które zmarły przed urodzeniem (śmierć płodu, poronienie) mogą im tu świeczkę zapalić...
Skąd taki pomnik?
W Polsce do tej pory szpitale traktowały takie zmarłe dzieci jako odpad medyczny do utylizacji w piecu i w większości przypadków nadal tak jest...
Dzieciom, które zbyt wcześnie odeszły...© Misiacz
No, to skoro Wszystkich Świętych minęło, możemy być pewni, że jeszcze nie dopalą się świeczki postawione 1 listopada na grobach, a już za kilka dni w marketach zadziałają spece od otumaniania klientów i rozlegną się gówniano-plastikowe amerykańskie komercyjne "kolędy" i tak do zarzygania...aż do Bożego Narodzenia. Będzie można też pewnie kupić amerykańskiego "mikołaja".
American Shit Made in China...
Rower:Koza
Dane wycieczki:
8.20 km (4.50 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)