MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Müritz, Müritz, Müritz !!!

Sobota, 26 lipca 2014 | dodano: 27.07.2014Kategoria Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
W doborowym składzie, wielokrotnie sprawdzonym na wyjazdach wielodniowych (niestety, nie wszyscy z "doborowych" mogli do nas dołączyć) postanowiliśmy dziś objechać drugie co do wielkości i największe wewnętrzne jezioro Niemiec, czyli Müritz, do którego przylega Park Narodowy Müritz wpisany na listę UNESCO.
Nad jezioro to ja i Basia "Misiaczowa" wybraliśmy się już po raz trzeci (bo warto), pierwszy raz byliśmy sami, na drugi wyjazd wybraliśmy się również z doborową ekipą, a ten jednorazowy objazd powstał w wyniku kaprysów pogody, prognoz i...spóźnionego "Tańca Słońca" :).
Plan był bowiem taki, że w piątek po południu ładujemy się z namiotami, rowerami i sprzętem biwakowym do samochodów i lądujemy na jakimś campingu nad jeziorem.
Niestety, zapowiedzi pogodowe były fatalne i miało padać, więc temat odpuściliśmy.
Dopiero potem Basia zabrała się za "Taniec Słońca" (a na dodatek ja tym razem się leniłem i nie odtańczyłem;)) i już wieczorem prognozy na sobotę się poprawiły :))).
Jako że było już późno, zdecydowaliśmy się na wersję jednodniową.

Umawiamy się na start ze stacji "Orlen" w Lubieszynie o godzinie 8:00.
Basia "Misiaczowa" i Piotrek "Bronik" w oczekiwaniu na "Foxików" i Ewę ;).

Teraz przed nami najmniej ciekawa część, czyli 2 godziny jazdy samochodami do Waren nad jeziorem.
Kiedy dojeżdżamy do Waren, okazuje się że w miasteczku trwają zawody triathlonowe i wiele ulic jest zamkniętych, w tym dojazd do znanego nam parkingu.
Na szczęście znajdujemy inny i przygotowujemy rowery do startu.

Zgłaszam propozycję, że nie prowadzę dziś wycieczki, a w końcu pojadę sobie za kimś innym zrelaksowany jak "cielak" :).
Niestety, naprędce zorganizowane tendencyjne głosowanie, kto ma nie być "cielakiem" kończy się wynikiem 5:1 za pozbawieniem mnie cielęcych przywilejów i znów mam prowadzić grupę ;).
Dobrze, że mam Basię, która zna trasę, a jak się później okaże, nie zawaha się poprowadzić nas "skrótami" (z "Monterem" się widziałaś? :))).
Słońce akurat chowa się za chmurami, ale nie mamy czasu czekać aż wyjdzie i robimy sobie grupową "słit focię" na brzegu jeziora.

Ruszamy, będąc co rusz zatrzymywani przez służby porządkowe zawodów, ponieważ nasza trasa przecina trasę zawodników i panuje "ruch wahadłowy".
Zaczyna się robić niemiłosierny upał, widać "Taniec Słońca" znów działa.
Drogą rowerową przy głównej szosie dojeżdżamy do Klink, gdzie ponownie oglądamy pałac.


Nad jeziorem zatrzymujemy się na przekąskę, po czym Basia proponuje nie wracać na ścieżkę, ale jechać dalej szutrówką nad brzegiem jeziora.

Trochę się zastanawiam jako "asfaltofil", co z tego wyniknie, ale okazuje się, że wybór był doskonały!
Trasa jest bardzo malownicza, a nawierzchnia równa.

Na kolejnym z postojów "wymuszam" na Basi tradycyjne już zdjęcie, podróbkę ujęcia z filmu "Gladiator", czego Basia za bardzo nie lubi, bo jak wiadomo Maximus odszedł w zaświaty, a ja mam przecież jeszcze pożyć z pożytkiem dla Basi :))).
To zresztą ostatnia okazja na zdjęcie, bo wszędzie już żniwa i "nadciąga jesień" (już od marca ;))).


Trasa na przemian jest szutrowa i asfaltowa i jest to naprawdę ciekawe urozmaicenie.

Wije się ona między polami zboża, a lasem...

...by znów przejść w wersję szutrową.

Dojeżdżamy do Sietow, gdzie najpierw zwiedzamy kościół, a potem zjeżdżamy do dość zatłoczonej turystami mariny.

Ciekawa wiata na łodzie.

Wracając na trasę, Marzena i Robert zakupują wędzonego "pstrąga napędowego" dla Marzeny.
Pyszny i świeżo uwędzony da jej potem potężnego kopa ("jakby pstrąg w nią wstąpił") i przydomek pędzący "Pstrąg" ;))).
Oglądamy miejscowy camping w ramach rekonesansu pod ewentualny przyszły przyjazd i ruszamy dalej.
Trasa jest przepiękna!

Zdjęcie z kolekcji "Foxików".

Zatrzymujemy się nad jeziorem Müritz z kryształowo czystą i ciepłą wodą i robimy sobie popas w tym pięknym miejscu.

Zdjęcie z kolekcji "Foxików".

Jadąc dalej natykamy się na bardzo fajny camping w Nitschow, wydaje się on idealną propozycją na przyszłość.
Coś nam tu jednak nie gra...
Dlaczego ci wszyscy ludzie chodzą po campingu...nago? :)))
Spacerują sobie jak gdyby nigdy nic z fiutkami i cyckami na wierzchu.
Rzut oka na cennik i skrót FKK w nawiasie wyjaśnia wszystko - to camping dla naturystów ;).
Jaka szkoda, bo to naprawdę super miejsce.

Ruszamy dalej i jeszcze przed Roebel znajdujemy przepiękne miejsce na plażowanie.



Do Roebel wjeżdżamy drogą rowerową przy zatłoczonym campingu.
Na brzegu tymczasem opalają się takie rarytasy (zwróćcie uwagę na ten ostatni, jest w kasku) ;).

To i ja skorzystam ;).

W marinie w Roebel korzystamy z darmowych i czyściutkich łazienek.
Napełniam bidony, z których wyjątkowo szybko dziś znikają nam płyny (a wzięliśmy ich ponad 6 litrów!!!) i moczę głowę i koszulkę, które i tak za chwilę odparują.
Basia i Ewa tymczasem wciągają po lodzie :).

Roebel to nie tylko marina.
To również kolorowe i malownicze miasteczko z przepiękną starówką.



Ponieważ czasu coraz mniej, a "skróty" i leniwe tempo bardzo podróż wydłużają, ruszamy więc na...kolejny "skrót" Basi, a tak naprawdę to jest to oficjalny szlak rowerowy wokół jeziora, który choć malowniczy, czasem aż za bardzo się wije.
Udaję więc, że przeoczyłem drogowskaz i wybieram szybszą trasę, ale ekipa czuwa i mnie zawraca (a niby takie "cielaczki" ;))).
Jedziemy szlakiem, który jest znacznie ciekawszy niż moja szybka opcja ("no i teraz widzicie, jaką Wam ładną trasę Misiacz znalazł"? :))).
Dojeżdżamy do Ludorf, gdzie zwiedzamy gotycki kościółek.
Nazywam go kościołem-UFO, bo ma dość niesamowity kształt.

Za Zielow czeka nas krótki, ale upierdliwy odcinek przez las wąską ścieżką zbudowaną z płyt ażurowych.
Za lasem mamy krótki postój.
To ekipa filmowa robi ujęcie do filmu dokumentalnego z czasów NRD (państwo na "e"? ENERDE ;))).
Nasze rowery i stroje jakoś nijak nie pasowały do kadru.
Piotrek komentuje stare rowery-rekwizyty, na co jeden z członków ekipy czystą polszczyzna pyta go, czy mu się podoba? ;)
Postój trwa jakieś 2-3 minuty, mijamy zgrzanych aktorów i jedziemy do Vipperow na południowym skraju jeziora.
Za nami 50 km "tej łatwiejszej" części trasy, bo przejazd przez park narodowy w części wschodniej ma częściowo przebiegać dość podmokłymi trasami gruntowymi ("mówię Wam, przez te skróty wyjdzie jakieś 100 km, a jeszcze końcówka po błotach" :))).
Przejeżdżamy przez Müritzarm, odnogę jeziora ciągnącą się na południe i wjeżdżamy do Rechlin, gdzie przeciskamy się przez jakiś festyn.
Wszyscy myślą o jednym - aby jak najszybciej dostać się do knajpki w dawnym budynku transformatorowni, gdzie czekają na nas lody i kawa, a na Piotrka "izotonik" ;).

Chcielibyśmy się polenić dłużej, ale czas leci i ruszamy dalej.
W Boek kończy się droga dla samochodów i ścieżka asfaltowa i wjeżdżamy na teren Müritz National Park.



W pewnym momencie tracimy orientację.
Gdy jedzie się w przeciwną stronę niż zwykle i to po lesie, wszystko wygląda zupełnie inaczej.
Znajdujemy jakiś drogowskaz na drewnianej tabliczce do Waren i wynika z niego, że do celu mamy 8 km (a miało być ze 20).
Skręcamy w podanymi kierunku i powoli toczymy sie dość zarośniętą i mało używaną drogą leśną, myślę że "Monter" byłby zadowolony ;).
Ku naszemu zaskoczeniu, chaszcze kończą się po niecałych dwóch kilometrach i...wjeżdżamy na idealnie gładką, asfaltową "autostradę" dla rowerów.
Noo, tu to jeszcze nigdy nie byliśmy, bardzo wygodny skutek zgubienia trasy :).

Szybciutko dojeżdżamy do Waren, zostawiając daleko z boku długą i wijącą się błotnistą ścieżkę, której na szczęście dziś nie doświadczyliśmy (jest ładna, ale dość długa i grząska).
W Waren postanawiamy odbić w wydawałoby się znaną nam drogę kierującą na camping Ecktanen, obok którego znajduje się plaża (zamierzaliśmy zmyć z siebie pył drogi).
Najpierw znajdujemy dwa konie-jamniki, których sobie jakoś nie przypominamy z poprzednich wyjazdów ;).

Po około 1,5 km jazdy szutrem...znajdujemy koniec drogi i jakiś pensjonat i trzeba zawracać.
Ech, chyba już mamy przegrzane procesory ;).
Zawracamy i wreszcie znajdujemy drogę do campingu, gdzie z Piotrkiem zatrzymuję się przy sklepiku, a reszta zjeżdża stromą drogą na plażę.
Poszukiwanych przez Piotrka "izotoników" brak, więc ruszamy za grupą i...
No nie, to nie może być prawda ;(.
Kolejna wycieczka i kolejna wywrotka Basi (wcześniej na Müritz też już była, a potem w sierpniu ub. roku).
Na szczęście tym razem obyło się bez poważnych kontuzji, Basia robi jedynie lekkiego "szlifa", spada łańcuch i wypada pompka.
Płuczemy Basię z piasku, a sami wskakujemy do jeziora, by zmyć trudy drogi :).
Woda jest czysta i fantastyczna.


Odświeżeni ruszamy dalej i...stop.
Basia ma "kapcia" w przednim kole, który mógł być albo przyczyną albo skutkiem wywrotki.
Zmieniam gumę, ale jest tak gorąco, że szybko zapominam o kąpieli w jeziorze.
Troszkę nam to wszystko czasu zabrało, minęła godzina 20:00 a jesteśmy głodni i chcemy zdążyć na słynny już przepyszny kebab serwowany w porcie w Müritz (o zakupach w Lidlu i Netto możemy dziś już zapomnieć).

Zamawiamy z Basią lacmahun i kawę, podobnie Ewa i Piotrek, a Marzena i Robert pałaszują doner kebab i doner taler dziś dobrze doprawione dość specyficzną w smaku przyprawą o nazwie "der Foch" ;))).

Po posileniu się jedziemy na krótki objazd starówki, bo słońce już zachodzi, a przed nami długa droga.



Ładujemy rowery i już w nocy wracamy do Szczecina.
W domu jesteśmy po północy.
Fantastyczna wycieczka!!!
Jeżeli komuś znudziła się jakaś trasa, mamy radę: przejedźcie ją w przeciwnym kierunku, zupełnie nowe wrażenia!

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 94.72 km (50.00 km teren), czas: 05:59 h, avg:15.83 km/h, prędkość maks: 33.00 km/h
Temperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1888 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(5)

K o m e n t a r z e
Paweł nie wiem czemu piszesz że szkoda iż do camping dla naturystów?? pomyśl ile mniej rzeczy trzeba na biwak zapakować :D
Trendix
- 19:15 wtorek, 29 lipca 2014 | linkuj
Super wypad i opis, fajna podpowiedz na wycieczkę.
mm85
- 20:10 niedziela, 27 lipca 2014 | linkuj
Świetna wycieczka udokumentowana pięknymi zdjęciami plus sympatyczne teksty. Misiacz jesteś niezawodny.
jotwu
- 20:04 niedziela, 27 lipca 2014 | linkuj
To już całkiem niedaleko mnie byliście... Jezioro, trzeba przyznać, spore.
benasek
- 15:42 niedziela, 27 lipca 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!