- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
W drodze do...Sławy :).
Niedziela, 11 sierpnia 2013 | dodano: 12.08.2013Kategoria Po Polsce, U przyjaciół ..., Z Basią...
Po wczorajszej wspaniałej wycieczce po regionie zbieramy się z Danielem na poranny bieg przed małą wycieczką...ku sławie :))).

Na trasę do Sławy ruszamy z małym koksem Mikołajem, synem Daniela.

Koksik ładnie ciągnie, ale po 4 km zmienia poglądy i zostaje u dziadka na wędkowanie.

My jedziemy dalej, mamy wiatr w plecy, ale mimo to czujemy lenistwo.
Popas w pięknym miejscu, gdzie za czasów panowania szwedzkiego stała leśniczówka i karczma.

Wreszcie dojeżdżamy do Sławy. To spore miasteczko nad pięknym jeziorem, pełnym turystów, co mi akurat niespecjalnie odpowiada, ale nie dziwię się, że przyjeżdżają.
Pierwszy raz w życiu widzę camping, na który może wejść każdy z ulicy, a mimo to jest wypełniony po brzegi, również gośćmi z zagranicy w drogich camperach.

Kupujemy wyśmienite lody, jedne z lepszych, jakie jedliśmy.

Widok na jezioro Sławskie.

Lenistwo...

No właśnie...lenistwo było tak wielkie, że zabraliśmy się z powrotem z Magdą, która przyjechała do Sławy z Majką i Mikołajem, w czasie powrotu zajeżdżając na wspaniałe pierogi domowej roboty w Kuźnicy Głogowskiej. Unia Europejska nie dotarła tu jeszcze ze swoimi papierowymi smakami.
Wracamy do Siedliska, pakujemy rowery na samochód i cóż...trzeba wracać do Szczecina...

Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 591 (kcal)

Na trasę do Sławy ruszamy z małym koksem Mikołajem, synem Daniela.

Koksik ładnie ciągnie, ale po 4 km zmienia poglądy i zostaje u dziadka na wędkowanie.

My jedziemy dalej, mamy wiatr w plecy, ale mimo to czujemy lenistwo.
Popas w pięknym miejscu, gdzie za czasów panowania szwedzkiego stała leśniczówka i karczma.

Wreszcie dojeżdżamy do Sławy. To spore miasteczko nad pięknym jeziorem, pełnym turystów, co mi akurat niespecjalnie odpowiada, ale nie dziwię się, że przyjeżdżają.
Pierwszy raz w życiu widzę camping, na który może wejść każdy z ulicy, a mimo to jest wypełniony po brzegi, również gośćmi z zagranicy w drogich camperach.

Kupujemy wyśmienite lody, jedne z lepszych, jakie jedliśmy.

Widok na jezioro Sławskie.

Lenistwo...

No właśnie...lenistwo było tak wielkie, że zabraliśmy się z powrotem z Magdą, która przyjechała do Sławy z Majką i Mikołajem, w czasie powrotu zajeżdżając na wspaniałe pierogi domowej roboty w Kuźnicy Głogowskiej. Unia Europejska nie dotarła tu jeszcze ze swoimi papierowymi smakami.
Wracamy do Siedliska, pakujemy rowery na samochód i cóż...trzeba wracać do Szczecina...

Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
28.41 km (1.00 km teren), czas: 01:32 h, avg:18.53 km/h,
prędkość maks: 41.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 591 (kcal)
Po województwie lubuskim i dolnośląskim z Danielem
Sobota, 10 sierpnia 2013 | dodano: 12.08.2013Kategoria Po Polsce, U przyjaciół ..., Z Basią...
Na zaproszenie Daniela i Magdy z Nowej Soli w piątek po południu pojechaliśmy z Basią z rowerami na dachu naszego samochodu do ich leśnej chatki, gdzie na weekend Daniel zaplanował wiele atrakcji turystycznych.
Ostrzegam, że zdjęć będzie dużo za dużo :).

Rano zbieramy się niespiesznie, ale potem Danielowi przypomina się, że łódź na drugą stronę Odry (do Bytomia Odrzańskiego), którą chcieliśmy się tam przeprawić kursuje do godziny 11:00, a potem ma przerwę do 15:00, więc sprężamy się i szybko ruszamy z Siedliska na przeprawę.


...i załamka :(((
Łódź dziś nie pływa, bo ma jakiś remont i kontrolę...a przepiękne miasteczko po drugiej stronie :(.

Plany wycieczki biorą w łeb, podobnie jak innemu rowerzyście, który pojawia się na przeprawie.
Kombinujemy, co by tu zrobić, przydałby się chyba jakiś cud ;).
Nagle Daniel przypomina sobie, że jego znajomy wozi po Odrze wycieczki tzw. galarem i dzwoni do niego, czy mógłby nas przetransportować na drugi brzeg.
Udaje się!!!



Plan wycieczki uratowany :).
Chyba Opatrzność osobiście nad nami czuwa ;).

Dla wyjaśnienia - koszulka, którą ma na sobie Daniel pochodzi z biegu wielkanocnego w Nowej Soli, gdzie ją dostał, jak widać, dziś się bardzo przydała :).
Warto się było przeprawić, bo Bytom Odrzański to przepiękne miasteczko!




Jest też kot w butach pomagający prowadzić opojów :).


W murach miejscowego kościoła znajdują się krzyże pokutne umieszczane tam przez zabójców wraz z pokazaniem narzędzia zbrodni.


Ten chyba użył saperki ;).

Z Bytomia Odrzańskiego ruszamy na tzw. Dalkowskie Wzgórza, dokąd Daniel zamierza poprowadzić nas ... "skrótem" :).

A my, asfaltofile "lubimy" skróty :))).



Gdzieniegdzie daje się nawet jechać ;).

Komary się wściekły tego roku, kąsają nawet w słońcu i silnym wietrze, a już u podnóża góry św. Anny, gdzie stoi kościół pod jej wezwaniem jesteśmy wręcz pożerani żywcem przez chmary tego ścierwa.
Zostawiamy spięte rowery na dole, a ja wbiegam dosłownie na górkę, tylko wtedy jest szansa na zmniejszenie ilości ukąszeń.
W biegu próbuję cyknąć rzeźbę i widać, że robiłem to w biegu.

Podobnie na szczycie górki...Basia ogania się od komarów.

Zjeżdżamy z góry i na wertepach odpada tylna lampka w Basi rowerze, trzeba co nieco poskładać.

Czemu jechaliśmy skrótami?
Aaa, bo "wiecie, dojazd od drugiej strony jest taki niefajny, ostry szuterek".
Właśnie taki :)))

Okazuje się, że niedawno położono asfalcik, ale co tam, skrót był naprawdę malowniczy i utkwił w pamięci.
Dojeżdżamy do Szczepowa, to już województwo dolnośląskie, gdzie planujemy zwiedzić ruiny pałacu rodu von Schlabrendorf.
Pałac okazuje się być już wykupiony i zamknięty, pilnuje go pies.
Może to i dobrze, może ktoś go wyremontuje.



Ruszamy dalej i dojeżdżamy do Kurowa Wielkiego, gdzie znajduje się naprawdę ciekawa atrakcja turystyczna.
W mury miejscowego kościoła pod wezwaniem Jana Chrzciciela wbudowane są płyty nagrobne lokalnych możnowładców, niektóre pochodzą z XVI wieku.




Odbijamy na chwilę do Dalkowa, aby obejrzeć pałac von Glaubitzów, obecnie w ruinie.

Zdaje się, że zanosi się na jego remont.
Trawniki wokół są regularnie koszone, więc ktoś się tym zainteresował.

Basia uchwyciła jakąś roślinkę, to zdaje się jest rododendron?

Udajemy się w kierunku Głogowa, o którym Daniel mówi, że został przepięknie odbudowany z niesamowitych zniszczeń wojennych.
Niestety, część naszej trasy wiedzie drogą główną, gdzie mkną TIR-y i osobówki, tradycyjnie część naszych kierowców ma g... zamiast mózgu.
Z ulgą wjeżdżamy do Głogowa, gdzie wskakujemy na drogę na rowerów i kierujemy się do McDonalda, aby wciągnąć zimnego shake'a.
Może to i shit-jedzenie, ale przynajmniej jest to ten sam shit na całym świecie :).
Basia zwykle nie spożywa "szejków" w dużych ilościach, bo połowę rozlewa w wejściu :))).

Ruszamy "w Głogów".
Schludnie odbudowana starówka.

Ruiny kościoła, raczej nie będą odbudowywane jak wspomniał napotkany na rynku rowerzysta pochodzący...ze Stargardu.


Ten odbudowano, mimo że większość dobrych budynków po wojnie rozebrano, by odbudowywać Warszawę.
Kanibalizm.


Ratusz na rynku.

Ciekawostka.
Ślady wojny widać do dziś - to potrzaskane pociskami i straszące ruiny teatru na rynku.

Kolejna ciekawostka.
Most Tolerancji, cały pomalowany na różowo :).

Dojeżdżamy nim do Kościoła Wniebowzięcia NMP, który na szczęście jest już cały.




Opuszczamy Głogów, który zrobił na nas wrażenie i powoli kierujemy się do Siedliska.
Po drodze Daniel pokazuje nam jednak kolejną ciekawostkę.
To kościół, który znajduje się "nigdzie" :).
No, może nie do końca nigdzie.
Brukowaną drogą wśród drzew dojeżdżamy do miejsca, które kiedyś było wsią Rapocin, a gdzie pozostał tylko kościół św. Wawrzyńca i nieliczne groby wśród chaszczy.
Wskutek skażenia środowiska przez Hutę Głogów, poczynając od roku 1985 wieś była wysiedlana, nie pozostały tam żadne domostwa, tylko kościół, który kibole wykorzystują na libacje, a sataniści na swoje ponure obrzędy.





Ponownie pokąsani przez roje komarów, ruszamy drogą na Siedlisko, tym razem jazdę nieco utrudnia wiatr, ale nie mamy już daleko.
Daniel w tym czasie bawi się w sesję fotograficzną i cyka nam fotkę za fotką :).

To była wspaniała wycieczka, a wrażeń i atrakcji było tyle, że aż czułem się przyjemnie przytłoczony, za co Danielowi bardzo, bardzo dziękujemy.
Informacja: zdjęcia wykonane przez Daniela (które sobie pożyczyłem) to te bez ramek i opisu na nich.
Temperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1554 (kcal)
Ostrzegam, że zdjęć będzie dużo za dużo :).

Rano zbieramy się niespiesznie, ale potem Danielowi przypomina się, że łódź na drugą stronę Odry (do Bytomia Odrzańskiego), którą chcieliśmy się tam przeprawić kursuje do godziny 11:00, a potem ma przerwę do 15:00, więc sprężamy się i szybko ruszamy z Siedliska na przeprawę.

...i załamka :(((
Łódź dziś nie pływa, bo ma jakiś remont i kontrolę...a przepiękne miasteczko po drugiej stronie :(.

Plany wycieczki biorą w łeb, podobnie jak innemu rowerzyście, który pojawia się na przeprawie.
Kombinujemy, co by tu zrobić, przydałby się chyba jakiś cud ;).
Nagle Daniel przypomina sobie, że jego znajomy wozi po Odrze wycieczki tzw. galarem i dzwoni do niego, czy mógłby nas przetransportować na drugi brzeg.
Udaje się!!!



Plan wycieczki uratowany :).
Chyba Opatrzność osobiście nad nami czuwa ;).

Dla wyjaśnienia - koszulka, którą ma na sobie Daniel pochodzi z biegu wielkanocnego w Nowej Soli, gdzie ją dostał, jak widać, dziś się bardzo przydała :).
Warto się było przeprawić, bo Bytom Odrzański to przepiękne miasteczko!




Jest też kot w butach pomagający prowadzić opojów :).


W murach miejscowego kościoła znajdują się krzyże pokutne umieszczane tam przez zabójców wraz z pokazaniem narzędzia zbrodni.


Ten chyba użył saperki ;).

Z Bytomia Odrzańskiego ruszamy na tzw. Dalkowskie Wzgórza, dokąd Daniel zamierza poprowadzić nas ... "skrótem" :).

A my, asfaltofile "lubimy" skróty :))).


Gdzieniegdzie daje się nawet jechać ;).
Komary się wściekły tego roku, kąsają nawet w słońcu i silnym wietrze, a już u podnóża góry św. Anny, gdzie stoi kościół pod jej wezwaniem jesteśmy wręcz pożerani żywcem przez chmary tego ścierwa.
Zostawiamy spięte rowery na dole, a ja wbiegam dosłownie na górkę, tylko wtedy jest szansa na zmniejszenie ilości ukąszeń.
W biegu próbuję cyknąć rzeźbę i widać, że robiłem to w biegu.

Podobnie na szczycie górki...Basia ogania się od komarów.

Zjeżdżamy z góry i na wertepach odpada tylna lampka w Basi rowerze, trzeba co nieco poskładać.
Czemu jechaliśmy skrótami?
Aaa, bo "wiecie, dojazd od drugiej strony jest taki niefajny, ostry szuterek".
Właśnie taki :)))
Okazuje się, że niedawno położono asfalcik, ale co tam, skrót był naprawdę malowniczy i utkwił w pamięci.
Dojeżdżamy do Szczepowa, to już województwo dolnośląskie, gdzie planujemy zwiedzić ruiny pałacu rodu von Schlabrendorf.
Pałac okazuje się być już wykupiony i zamknięty, pilnuje go pies.
Może to i dobrze, może ktoś go wyremontuje.



Ruszamy dalej i dojeżdżamy do Kurowa Wielkiego, gdzie znajduje się naprawdę ciekawa atrakcja turystyczna.
W mury miejscowego kościoła pod wezwaniem Jana Chrzciciela wbudowane są płyty nagrobne lokalnych możnowładców, niektóre pochodzą z XVI wieku.




Odbijamy na chwilę do Dalkowa, aby obejrzeć pałac von Glaubitzów, obecnie w ruinie.

Zdaje się, że zanosi się na jego remont.
Trawniki wokół są regularnie koszone, więc ktoś się tym zainteresował.

Basia uchwyciła jakąś roślinkę, to zdaje się jest rododendron?

Udajemy się w kierunku Głogowa, o którym Daniel mówi, że został przepięknie odbudowany z niesamowitych zniszczeń wojennych.
Niestety, część naszej trasy wiedzie drogą główną, gdzie mkną TIR-y i osobówki, tradycyjnie część naszych kierowców ma g... zamiast mózgu.
Z ulgą wjeżdżamy do Głogowa, gdzie wskakujemy na drogę na rowerów i kierujemy się do McDonalda, aby wciągnąć zimnego shake'a.
Może to i shit-jedzenie, ale przynajmniej jest to ten sam shit na całym świecie :).
Basia zwykle nie spożywa "szejków" w dużych ilościach, bo połowę rozlewa w wejściu :))).

Ruszamy "w Głogów".
Schludnie odbudowana starówka.

Ruiny kościoła, raczej nie będą odbudowywane jak wspomniał napotkany na rynku rowerzysta pochodzący...ze Stargardu.


Ten odbudowano, mimo że większość dobrych budynków po wojnie rozebrano, by odbudowywać Warszawę.
Kanibalizm.


Ratusz na rynku.

Ciekawostka.
Ślady wojny widać do dziś - to potrzaskane pociskami i straszące ruiny teatru na rynku.

Kolejna ciekawostka.
Most Tolerancji, cały pomalowany na różowo :).

Dojeżdżamy nim do Kościoła Wniebowzięcia NMP, który na szczęście jest już cały.




Opuszczamy Głogów, który zrobił na nas wrażenie i powoli kierujemy się do Siedliska.
Po drodze Daniel pokazuje nam jednak kolejną ciekawostkę.
To kościół, który znajduje się "nigdzie" :).
No, może nie do końca nigdzie.
Brukowaną drogą wśród drzew dojeżdżamy do miejsca, które kiedyś było wsią Rapocin, a gdzie pozostał tylko kościół św. Wawrzyńca i nieliczne groby wśród chaszczy.
Wskutek skażenia środowiska przez Hutę Głogów, poczynając od roku 1985 wieś była wysiedlana, nie pozostały tam żadne domostwa, tylko kościół, który kibole wykorzystują na libacje, a sataniści na swoje ponure obrzędy.




Ponownie pokąsani przez roje komarów, ruszamy drogą na Siedlisko, tym razem jazdę nieco utrudnia wiatr, ale nie mamy już daleko.
Daniel w tym czasie bawi się w sesję fotograficzną i cyka nam fotkę za fotką :).
To była wspaniała wycieczka, a wrażeń i atrakcji było tyle, że aż czułem się przyjemnie przytłoczony, za co Danielowi bardzo, bardzo dziękujemy.
Informacja: zdjęcia wykonane przez Daniela (które sobie pożyczyłem) to te bez ramek i opisu na nich.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
75.18 km (10.00 km teren), czas: 04:23 h, avg:17.15 km/h,
prędkość maks: 41.00 km/hTemperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1554 (kcal)
Pędzikiem do SYNKROSA, rowerem do domu.
Czwartek, 8 sierpnia 2013 | dodano: 08.08.2013Kategoria Szczecin i okolice
Powrót na rowerze z serwisu rowerowego SYNKROSA, do którego dotarłem biegiem (w większej części) ;).
"Stary" suport Shimano z półrocznym przebiegiem był zmasakrowany, więc mi się jednak nie wydawało, że coś w nim skrzypi, a zrobiłem na nim może ledwie z 3.000 km!!!
Nie jeżdżę po bezdrożach ani w deszczu, nie myję korby myjką i co z tego?
Nigdy więcej tego g... z Shimano nie kupię, chyba, że nic innego nie pozostanie! Teraz wziąłem do testowania ACCENTA, dwa razy droższy, więc znając jakość współczesnych wyrobów, może starczy nie na 6 a na 12 miesięcy - oby!
W serwisie powiedzieli mi, że 3000 km na jednym suporcie to i tak nieźle (na tym pierwszym fabrycznym, który był w KTM-ie, niby gorszym, zrobiłem jakieś 18000 km).
Teraz chyba rowery produkuje się dla ludzi, którzy nie przekraczają 500 km rocznie :/.
Owszem, można kupić dobry, ale takiej jakości jak kiedyś robiono, to kosztuje ok. 400 zł !!!
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 12 (kcal)
"Stary" suport Shimano z półrocznym przebiegiem był zmasakrowany, więc mi się jednak nie wydawało, że coś w nim skrzypi, a zrobiłem na nim może ledwie z 3.000 km!!!
Nie jeżdżę po bezdrożach ani w deszczu, nie myję korby myjką i co z tego?
Nigdy więcej tego g... z Shimano nie kupię, chyba, że nic innego nie pozostanie! Teraz wziąłem do testowania ACCENTA, dwa razy droższy, więc znając jakość współczesnych wyrobów, może starczy nie na 6 a na 12 miesięcy - oby!
W serwisie powiedzieli mi, że 3000 km na jednym suporcie to i tak nieźle (na tym pierwszym fabrycznym, który był w KTM-ie, niby gorszym, zrobiłem jakieś 18000 km).
Teraz chyba rowery produkuje się dla ludzi, którzy nie przekraczają 500 km rocznie :/.
Owszem, można kupić dobry, ale takiej jakości jak kiedyś robiono, to kosztuje ok. 400 zł !!!
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
4.62 km (0.00 km teren), czas: 00:13 h, avg:21.32 km/h,
prędkość maks: 30.00 km/hTemperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 12 (kcal)
Rowerem do SYNKROSA, pędzikiem do domu.
Środa, 7 sierpnia 2013 | dodano: 07.08.2013Kategoria Szczecin i okolice
Pojechałem zostawić rower (KTM-a) w serwisie rowerowym SYNKROS.
Może tam ktoś wreszcie rozwiąże problem ze strzykającym suportem.
Powrót do domu biegiem, dystans podobny.
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 100 (kcal)
Może tam ktoś wreszcie rozwiąże problem ze strzykającym suportem.
Powrót do domu biegiem, dystans podobny.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
4.05 km (0.00 km teren), czas: 00:12 h, avg:20.25 km/h,
prędkość maks: 35.00 km/hTemperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 100 (kcal)
Olewając średnią AVG (TTSR, Trzebież, Niemcy)...
Poniedziałek, 5 sierpnia 2013 | dodano: 05.08.2013Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Po sobotnich wariactwach z "koksami" miałem dziś chęć pomiędzy śniadaniem a obiadkiem na leniwą wycieczkę po okolicy - luźne pedałowanie, bez zwracania uwagi na prędkość, a tym bardziej na średnią.
Najpierw potoczyłem się na Wały Chrobrego, by poczuć klimaty morskie The Tall Ship Races i posnuć się po nabrzeżu, po którym wczoraj na piechotę spacerowaliśmy z Basią i ze znajomymi - to zdjęcie autorstwa Daniela, który odwiedził nas z rodziną.



Spotkaliśmy też rowerowego obieżyświata z Łotwy.

Znacznie fajniej jednak oglądało się żaglowce z pokładu łodzi mojego brata, lepszy widok, lepszy klimat i brak tłoku.

Jeśli ktoś chce sobie w weekend popływać po Międzyodrzu, na burcie podany jest adres i można wynająć.

Choć żaglowce jeszcze stoją, to widać, że impreza się zwija, nawet toi-toie zniknęły.
Stamtąd przeturlałem się na Jasne Błonia, gdzie wypiłem przepyszną kawę z mobilnego "Cafe Rower", zjadłem drożdżówkę i skierowałem się na Dobieszczyn.
Tam zmieniły mi się poglądy i zamiast na Dobieszczyn, czarnym szlakiem leśną drogą pojechałem do Trzebieży, gdzie zatrzymałem się na krótki popas w marinie.
Nawet mi się zdjęć nie chciało dziś robić, tylko jedno dla zasady chyba - to widok na Zalew Szczeciński.

Drogą przez las dotarłem do skrzyżowania przed Myśliborzem, a stamtąd nową drogą do Dobieszczyna...i pojechałem do Niemiec.
Przez Glasshuette dotarłem do Pampow, skąd "skrótem" dojechałem do Stolca ;))).
Zblazowany nastrój od 50-tego kilometra psuł mi dźwięk strzykania z suportu, muszę w końcu pojechać do takiego serwisu, gdzie mechanik nie będzie mi mówił, że mi się wydaje, że suport skrzypi ;).
W południe była też przyjemna temperatura, zaś pod koniec upał dochodził do 32 st...brr, nie znoszę upałów.
Ścieżką rowerową z Łęgów dotarłem do Dobrej, skąd kolejnym "skrótem" dojechałem do Redlicy, a stamtąd na Bezrzecze i do Szczecina.
Ani się obejrzałem, a na liczniku miałem blisko 111 km...ot, taka przejażdżka mi wyszła ;))).
Temperatura:32.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2544 (kcal)
Najpierw potoczyłem się na Wały Chrobrego, by poczuć klimaty morskie The Tall Ship Races i posnuć się po nabrzeżu, po którym wczoraj na piechotę spacerowaliśmy z Basią i ze znajomymi - to zdjęcie autorstwa Daniela, który odwiedził nas z rodziną.


Spotkaliśmy też rowerowego obieżyświata z Łotwy.

Znacznie fajniej jednak oglądało się żaglowce z pokładu łodzi mojego brata, lepszy widok, lepszy klimat i brak tłoku.

Jeśli ktoś chce sobie w weekend popływać po Międzyodrzu, na burcie podany jest adres i można wynająć.

Choć żaglowce jeszcze stoją, to widać, że impreza się zwija, nawet toi-toie zniknęły.
Stamtąd przeturlałem się na Jasne Błonia, gdzie wypiłem przepyszną kawę z mobilnego "Cafe Rower", zjadłem drożdżówkę i skierowałem się na Dobieszczyn.
Tam zmieniły mi się poglądy i zamiast na Dobieszczyn, czarnym szlakiem leśną drogą pojechałem do Trzebieży, gdzie zatrzymałem się na krótki popas w marinie.
Nawet mi się zdjęć nie chciało dziś robić, tylko jedno dla zasady chyba - to widok na Zalew Szczeciński.

Drogą przez las dotarłem do skrzyżowania przed Myśliborzem, a stamtąd nową drogą do Dobieszczyna...i pojechałem do Niemiec.
Przez Glasshuette dotarłem do Pampow, skąd "skrótem" dojechałem do Stolca ;))).
Zblazowany nastrój od 50-tego kilometra psuł mi dźwięk strzykania z suportu, muszę w końcu pojechać do takiego serwisu, gdzie mechanik nie będzie mi mówił, że mi się wydaje, że suport skrzypi ;).
W południe była też przyjemna temperatura, zaś pod koniec upał dochodził do 32 st...brr, nie znoszę upałów.
Ścieżką rowerową z Łęgów dotarłem do Dobrej, skąd kolejnym "skrótem" dojechałem do Redlicy, a stamtąd na Bezrzecze i do Szczecina.
Ani się obejrzałem, a na liczniku miałem blisko 111 km...ot, taka przejażdżka mi wyszła ;))).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
110.77 km (15.00 km teren), czas: 05:11 h, avg:21.37 km/h,
prędkość maks: 37.00 km/hTemperatura:32.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2544 (kcal)
"Koksowanie" z "koksami" do Schwedt :)
Sobota, 3 sierpnia 2013 | dodano: 04.08.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Nikt przy zdrowych zmysłach nie wybiera się na "wycieczkę" z takimi "koksami" jak "Gadzik", "JurekTC", "Gryf", "Bielik" czy "Kubaros", bo wszyscy wiedzą, że jazda z nimi to "rzeźnia" ;))).
Nikt przy zdrowych zmysłach...a ja się wybrałem.
Oczywiście, znów zapakowałem się "za bardzo" i jechałem z małymi sakwami :).
Chciałem sprawdzić, jak daję radę z takimi cyborgami i po raz kolejny co nieco tłuszczyku wytopić, zwłaszcza, że upał sięgał 37 st.C.
Profilaktycznie na pierwsze miejsce zbiórki na Moście Długim nie pojechałem, za to w miarę szybko, ale umiarkowanie sam pokręciłem przez Rosówek i Mescherin do Gryfina, gdzie również miał stawić się Adrian "Gryf".
To była mądra decyzja, bo reszta ekipy wpadła do Gryfina ze średnią ok. 30 km/h, co oznaczałoby dla mnie w tym miejscu nie początek, a raczej koniec wyjazdu...jeszcze nie wiedziałem, co będzie dalej.
Ruszyliśmy w stronę Krajnika po polskiej stronie.
Zaczęło się jak dla mnie niewinnie, stałe tempo 30-32 km/h to nic strasznego, dawaliśmy zmiany i było OK.
Gorzej, jak w tym samym tempie podjeżdża się pod długie podjazdy, których na tej trasie nie brakuje.
W pewnym momencie poniosła mnie euforia i zrobiłem głupotę, bo na długim podjeździe, czując moc, podczepiłem się na koło do Jurka, a na zegarach mieliśmy ok. 32 km/h.
Gdy obejrzałem się do tyłu, peleton został w pewnej odległości za nami, co było słusznym pomysłem.
Potem jeszcze przyszła moja zmiana i kolejna głupota, bo kręciłem 37 km/h, a gdy nadeszła kolejna górka...poczułem odcięcie i spadek do 24 km/h na podjeździe, ni cholery więcej :(.
Gdy pod Krajnikem miałem na liczniku 41 km/h, a te "koksy" się oddalały, po prostu opadła mi szczęka i darowałem sobie ściganie ich.
Zawsze wydawało mi się, że 41 km/h to duża prędkość jak na rower...ciekawe ile oni mieli?
Z tego co słyszałem, ok. 50+.
Adrian "zwolnił" i poczekał na mnie, po czym wspólnie dotarliśmy do Krajnika, gdzie "koksy" czekały na nas pod sklepem, a Jurek raczył się colą, co miało potem zgubne dla niego skutki.
Wjechaliśmy do Niemiec i od Schwedt mieliśmy już w miarę równe tempo 30-32 km/h i można było "wypoczywać" :).
Jedyne zdjęcia z treningu to popas we Friedrichsthal, dobrze, że choć 2 zrobiłem :).


W Mescherin pożegnaliśmy Adriana, a reszta ekipy ruszyła na Szczecin.
Za Staffelde zaczęły się poważne problemy Jurka, bo zaczęły go łapać tak silne skurcze w nogi, że mało z roweru nie wyleciał.
Skutki żłopania kofeiny w nadmiarze w takim upale.
Po dojechaniu na stację benzynową pod Kołbaskowem dr Misiacz zalecił Jurowi zakup izotonika "Oshee" i po tempie, w jakim Jurek się oddalił, widać, że "co nieco" pomogło :).
Pobiłem swój rekord średniej na takim dystansie i w piekielnym upale, ale to dlatego, że jechałem z takimi wariatami!
Dzięki !!!
P.S. Poniżej podpinam zdjęcia Adriana "Gryfa".

Temperatura:37.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2343 (kcal)
Nikt przy zdrowych zmysłach...a ja się wybrałem.
Oczywiście, znów zapakowałem się "za bardzo" i jechałem z małymi sakwami :).
Chciałem sprawdzić, jak daję radę z takimi cyborgami i po raz kolejny co nieco tłuszczyku wytopić, zwłaszcza, że upał sięgał 37 st.C.
Profilaktycznie na pierwsze miejsce zbiórki na Moście Długim nie pojechałem, za to w miarę szybko, ale umiarkowanie sam pokręciłem przez Rosówek i Mescherin do Gryfina, gdzie również miał stawić się Adrian "Gryf".
To była mądra decyzja, bo reszta ekipy wpadła do Gryfina ze średnią ok. 30 km/h, co oznaczałoby dla mnie w tym miejscu nie początek, a raczej koniec wyjazdu...jeszcze nie wiedziałem, co będzie dalej.
Ruszyliśmy w stronę Krajnika po polskiej stronie.
Zaczęło się jak dla mnie niewinnie, stałe tempo 30-32 km/h to nic strasznego, dawaliśmy zmiany i było OK.
Gorzej, jak w tym samym tempie podjeżdża się pod długie podjazdy, których na tej trasie nie brakuje.
W pewnym momencie poniosła mnie euforia i zrobiłem głupotę, bo na długim podjeździe, czując moc, podczepiłem się na koło do Jurka, a na zegarach mieliśmy ok. 32 km/h.
Gdy obejrzałem się do tyłu, peleton został w pewnej odległości za nami, co było słusznym pomysłem.
Potem jeszcze przyszła moja zmiana i kolejna głupota, bo kręciłem 37 km/h, a gdy nadeszła kolejna górka...poczułem odcięcie i spadek do 24 km/h na podjeździe, ni cholery więcej :(.
Gdy pod Krajnikem miałem na liczniku 41 km/h, a te "koksy" się oddalały, po prostu opadła mi szczęka i darowałem sobie ściganie ich.
Zawsze wydawało mi się, że 41 km/h to duża prędkość jak na rower...ciekawe ile oni mieli?
Z tego co słyszałem, ok. 50+.
Adrian "zwolnił" i poczekał na mnie, po czym wspólnie dotarliśmy do Krajnika, gdzie "koksy" czekały na nas pod sklepem, a Jurek raczył się colą, co miało potem zgubne dla niego skutki.
Wjechaliśmy do Niemiec i od Schwedt mieliśmy już w miarę równe tempo 30-32 km/h i można było "wypoczywać" :).
Jedyne zdjęcia z treningu to popas we Friedrichsthal, dobrze, że choć 2 zrobiłem :).


W Mescherin pożegnaliśmy Adriana, a reszta ekipy ruszyła na Szczecin.
Za Staffelde zaczęły się poważne problemy Jurka, bo zaczęły go łapać tak silne skurcze w nogi, że mało z roweru nie wyleciał.
Skutki żłopania kofeiny w nadmiarze w takim upale.
Po dojechaniu na stację benzynową pod Kołbaskowem dr Misiacz zalecił Jurowi zakup izotonika "Oshee" i po tempie, w jakim Jurek się oddalił, widać, że "co nieco" pomogło :).
Pobiłem swój rekord średniej na takim dystansie i w piekielnym upale, ale to dlatego, że jechałem z takimi wariatami!
Dzięki !!!
P.S. Poniżej podpinam zdjęcia Adriana "Gryfa".

Rower:Rosynant
Dane wycieczki:
116.00 km (0.00 km teren), czas: 04:00 h, avg:29.00 km/h,
prędkość maks: 56.00 km/hTemperatura:37.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2343 (kcal)
Sprawdzić stan przygotowań do "The Tall Ship Races 2013"
Czwartek, 1 sierpnia 2013 | dodano: 01.08.2013Kategoria Szczecin i okolice
Po pracy pojechałem szybciutko na "Rosynancie" sprawdzić, jak mają się przygotowania do tej ogromnej imprezy o randze światowej, jaką jest "The Tall Ship Races 2013"
Dla niewtajemniczonych, poprzednia edycja była tak udana, że organizatorzy postanowili ponownie zlokalizować ją w Szczecinie.
Przygotowania idą pełną parą.

Na pewno będzie gdzie sikać, choć kolejki na pewno też będą ogromne.
Przewidywana liczba gości to około 2-3 miliony odwiedzających !!!!!!!!!

Goście niestety, w tym roku będą sikać sikaczem o nazwie "Tyskie", co moim zdaniem jest dość niefortunnym wyborem.
Mamy w mieście lokalne piwo "BOSMAN", można by rzec "morskie", bo z logo żaglowca, z morską nazwą, a i brodaty marynarz nie raz je reklamuje.
"Bosman" obstawiał całą poprzednią edycję "The Tall Ship Races", a teraz, nie do końca wiem dlaczego, tę morską imprezę będzie zaopatrywał w piwo browar ze ... Śląska! :///.
Żaglowce jeszcze nie wpłynęły, ale scena jest już gotowa.

Jakieś wesołe miasteczko też ;).

Dwa brzegi Odry zepną dwa wojskowe mosty pontonowe, na których ruch pieszy będzie jednokierunkowy, tyle ludzi będzie się przewijać!

Dopiero co wybudowany nowy bulwar nadodrzański prezentuje się znakomicie, jest droga dla rowerów i stojaki na nie, ławki, latarnie w kształcie mew, jeszcze czysto i ładnie, a mury jak na razie bez graffiti.

Po tym krótkim rekonesansie zagłębiłem się w centrum miasta, gdzie przejechałem nowym kontrapasem na ul. Śląskiej.
Idzie ku lepszemu, oby tak dalej.

Po drodze zakupiłem napoje dla sportowców i wróciłem do domu, z radością obserwując renowację starych kamienic - nasze miasto znów pięknieje i widać, że coś się ruszyło! :)
Temperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 303 (kcal)
Dla niewtajemniczonych, poprzednia edycja była tak udana, że organizatorzy postanowili ponownie zlokalizować ją w Szczecinie.
Przygotowania idą pełną parą.

Na pewno będzie gdzie sikać, choć kolejki na pewno też będą ogromne.
Przewidywana liczba gości to około 2-3 miliony odwiedzających !!!!!!!!!

Goście niestety, w tym roku będą sikać sikaczem o nazwie "Tyskie", co moim zdaniem jest dość niefortunnym wyborem.
Mamy w mieście lokalne piwo "BOSMAN", można by rzec "morskie", bo z logo żaglowca, z morską nazwą, a i brodaty marynarz nie raz je reklamuje.
"Bosman" obstawiał całą poprzednią edycję "The Tall Ship Races", a teraz, nie do końca wiem dlaczego, tę morską imprezę będzie zaopatrywał w piwo browar ze ... Śląska! :///.
Żaglowce jeszcze nie wpłynęły, ale scena jest już gotowa.

Jakieś wesołe miasteczko też ;).

Dwa brzegi Odry zepną dwa wojskowe mosty pontonowe, na których ruch pieszy będzie jednokierunkowy, tyle ludzi będzie się przewijać!

Dopiero co wybudowany nowy bulwar nadodrzański prezentuje się znakomicie, jest droga dla rowerów i stojaki na nie, ławki, latarnie w kształcie mew, jeszcze czysto i ładnie, a mury jak na razie bez graffiti.

Po tym krótkim rekonesansie zagłębiłem się w centrum miasta, gdzie przejechałem nowym kontrapasem na ul. Śląskiej.
Idzie ku lepszemu, oby tak dalej.

Po drodze zakupiłem napoje dla sportowców i wróciłem do domu, z radością obserwując renowację starych kamienic - nasze miasto znów pięknieje i widać, że coś się ruszyło! :)
Rower:Rosynant
Dane wycieczki:
15.50 km (0.00 km teren), czas: 00:41 h, avg:22.68 km/h,
prędkość maks: 41.00 km/hTemperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 303 (kcal)
Tankstelle "Elysium" ;).
Wtorek, 30 lipca 2013 | dodano: 30.07.2013Kategoria Szczecin i okolice
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
9.88 km (0.00 km teren), czas: 00:32 h, avg:18.53 km/h,
prędkość maks: 41.00 km/hTemperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 212 (kcal)
Powrót z campingu Grambin w 41 st.C. Dzień 2.
Wtorek, 30 lipca 2013 | dodano: 30.07.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Ponieważ na niedzielę zapowiadano jeszcze większe upały niż te w sobotę, plan był taki, aby w miarę wcześnie zwinąć się z campingu i na planie się skończyło :).
Owszem, może i wstaliśmy niespecjalnie późno, bo koło 8:00, ale tempo zwijania było snujowate.
Co gorsza, prawie znikąd pojawiła się chmura i zlała nasze obozowisko, na szczęście nasz namiot był już zwinięty, co nie udało się Piotrkowi.
Przeczekaliśmy opad pod wiatą, ale jeszcze wolniej się pakowaliśmy.
Gdy już wszystko poukładaliśmy, poszliśmy z Basią pod prysznic, bo został nam jeszcze jeden żeton i szkoda byłoby go nie wykorzystać.

Zdaliśmy klucze w recepcji, odebraliśmy kaucję za nie i ruszyliśmy z powrotem do Ueckermunde, by tam odbić na Torgelow.
Upał był straszliwy, na ulicach nie było prawie nikogo, ale na szczęście mieliśmy butelki z wodą do polewania się.
Sama droga do Torgelow (nie ta przez Eggesin) jest ładna, ale trzeba jechać szosą, bo nie ma tam żadnej drogi dla rowerów.
W Torgelow od razu udaliśmy się do znanego nam "Bimbisiku", gdzie tym razem wyjątkowo skusiłem się na jednego "Hasseroedera" i dobrze, że tylko jednego.
Choć to miłe uczucie, gdy zimny bursztynowy napój chłodzi gorącego Misiacza, to jakoś wolę ten napój po wycieczce, a nie w trakcie, a po lodach (jak zrobiła to Basia) mam więcej mocy w nogach.

Jak to w "Bimbissikach" bywa, rozleniwiliśmy się i tkwiliśmy tam chyba ze 40 minut...a dzień mijał i trzeba było jechać dalej.
Rowerki ukryte pod drzewami.

Kościół w Torgelow.

Jak zawsze, widok na skansen Wkrzan.

Widok z mostku nad rzeką Wkrą tudzież U(e)cker.

Niechętnie zwlekliśmy się spod daszku baru i popedałowaliśmy w kierunku na Pasewalk.
Wskazania mojego termometru były dość przerażające, bo 41 st.C, ale dzięki polewaniu się wodą szło wytrzymać !!!
Przed Pasewalkiem zatrzymaliśmy się na słodycze.
Nasze nie rozpuściły się, bo wieźliśmy je w osłonie termicznej, do której zwykle wkłada się butelki.

Nie wjeżdżając do Pasewalku, skręciliśmy na Rothenburg.
W takich miejscach uzupełnialiśmy wodę do polewania się ;).

Po dojechaniu do Krugsdorf zdedydowaliśmy się na dłuższą przerwę nad tamtejszym jeziorkiem.
Na parkingu stało nawet sporo samochodów ze szczecińską rejestracją.
Postanowiliśmy z "Bronikiem" co nieco popływać, aby się schłodzić, woda czysta i o przyjemnej temperaturze.
Skorzystaliśmy też z lokalnego "Bimbisiku" i kupiliśmy sobie z Basią lody.
Piotrek chłodził się czym innym ;).

Ku naszemu zaskoczeniu, spotkaliśmy tam naszych znajomych, którzy akurat tam plażowali i nas przyuważyli.
Przyjechali do Krugsdorf, bo według ich relacji "w Loecknitz pełno jest naszych rodaków - pijanych, wrzeszczących i bluzgających, a gdy jednemu z nich starsza Niemka zwróciła uwagę na zachowanie...pokazał jej 'faka'...".
Faktycznie, obciach na maksa.
Tak się zastanawiam, czy ten "odważny debil" odważyłby się to samo zrobić w Krugsdorf.
Zastanawiam się, bo po plaży kręciło się pełno wygolonych, wytatuowanych i wysportowanych młodych Niemców, co wyglądało, jakby neonazistowskie bojówki zrobiły sobie piknik nad jeziorem i niezbyt przychylnie im z oczu patrzyło, choć akurat my nie dajemy powodów do wstydu, no ale przez niektórych ćwoków opinia ciągnie się za nami również.
Nasz rodzimy awanturnik mógłby tu źle skończyć, ale raczej by siedział cicho, bo zwykle są to śmierdzące tchórze, bojowe tylko wobec starszych pań i słabszych...
Po popasie ruszyliśmy na Koblentz i Rothenklempenow, gdzie Basia poczuła chęć na kofeinę w postaci coli.
No, ale jazda po Niemczech to jak jazda po Saharze i jak chce się pić, to trzeba rower zatankować w kraju jak wielbłąda lub trafić na większe miasteczko, a i to nie zawsze, bo w niedzielę sklepy tu pozamykane.
Jednym z wyjątków jest tu Loecknitz, w którym na krótko w niedzielę otwiera się Netto.
Była 16:20, więc Basia powoli toczyła się do przodu, a my z Piotrkiem wyrwaliśmy, żeby zdążyć przed zamknięciem sklepu, ja po zakup coli dla Basi, a Piotrek po zapas izotoników do domu.
Jazda w tym upale i z sakwami z prędkością 30 km/h przez ok. 7 km to ciekawe przeżycie ;))).
Gdyby tylko jeszcze coś to dało...
Okazało się, że Netto nie jest jednak otwarte do 17:00, a do 16:00, więc klapnęliśmy zawiedzeni z "Bronikiem" pod sklepem w cieniu drzewa i stygnąc, czekaliśmy na Basię, która dojechała po 10 minutach.
Próbowaliśmy jeszcze kupić colę na tutejszym campingu, ale do picia mieli tylko wodę i piwo, więc ruszyliśmy do domu przez Ramin.
Nie wiem dlaczego, ale po tym pędzie, zamiast czuć znużenie, dostałem takiego kopa, że pod górki z sakwami wjeżdżałem szybciej niż niejednokrotnie na pustym rowerze (na przykład betonówką pod Ladenthin).
Najgorzej, że uaktywniły się gzy (tzw. końskie muchy), które pokąsały mnie w kilkunastu miejscach.
Ponieważ jednak napisałem tę relację widać, że żyję i mam się dobrze ;))).
Temperatura:41.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1754 (kcal)
Owszem, może i wstaliśmy niespecjalnie późno, bo koło 8:00, ale tempo zwijania było snujowate.
Co gorsza, prawie znikąd pojawiła się chmura i zlała nasze obozowisko, na szczęście nasz namiot był już zwinięty, co nie udało się Piotrkowi.
Przeczekaliśmy opad pod wiatą, ale jeszcze wolniej się pakowaliśmy.
Gdy już wszystko poukładaliśmy, poszliśmy z Basią pod prysznic, bo został nam jeszcze jeden żeton i szkoda byłoby go nie wykorzystać.

Zdaliśmy klucze w recepcji, odebraliśmy kaucję za nie i ruszyliśmy z powrotem do Ueckermunde, by tam odbić na Torgelow.
Upał był straszliwy, na ulicach nie było prawie nikogo, ale na szczęście mieliśmy butelki z wodą do polewania się.
Sama droga do Torgelow (nie ta przez Eggesin) jest ładna, ale trzeba jechać szosą, bo nie ma tam żadnej drogi dla rowerów.
W Torgelow od razu udaliśmy się do znanego nam "Bimbisiku", gdzie tym razem wyjątkowo skusiłem się na jednego "Hasseroedera" i dobrze, że tylko jednego.
Choć to miłe uczucie, gdy zimny bursztynowy napój chłodzi gorącego Misiacza, to jakoś wolę ten napój po wycieczce, a nie w trakcie, a po lodach (jak zrobiła to Basia) mam więcej mocy w nogach.

Jak to w "Bimbissikach" bywa, rozleniwiliśmy się i tkwiliśmy tam chyba ze 40 minut...a dzień mijał i trzeba było jechać dalej.
Rowerki ukryte pod drzewami.

Kościół w Torgelow.

Jak zawsze, widok na skansen Wkrzan.

Widok z mostku nad rzeką Wkrą tudzież U(e)cker.

Niechętnie zwlekliśmy się spod daszku baru i popedałowaliśmy w kierunku na Pasewalk.
Wskazania mojego termometru były dość przerażające, bo 41 st.C, ale dzięki polewaniu się wodą szło wytrzymać !!!
Przed Pasewalkiem zatrzymaliśmy się na słodycze.
Nasze nie rozpuściły się, bo wieźliśmy je w osłonie termicznej, do której zwykle wkłada się butelki.

Nie wjeżdżając do Pasewalku, skręciliśmy na Rothenburg.
W takich miejscach uzupełnialiśmy wodę do polewania się ;).

Po dojechaniu do Krugsdorf zdedydowaliśmy się na dłuższą przerwę nad tamtejszym jeziorkiem.
Na parkingu stało nawet sporo samochodów ze szczecińską rejestracją.
Postanowiliśmy z "Bronikiem" co nieco popływać, aby się schłodzić, woda czysta i o przyjemnej temperaturze.
Skorzystaliśmy też z lokalnego "Bimbisiku" i kupiliśmy sobie z Basią lody.
Piotrek chłodził się czym innym ;).

Ku naszemu zaskoczeniu, spotkaliśmy tam naszych znajomych, którzy akurat tam plażowali i nas przyuważyli.
Przyjechali do Krugsdorf, bo według ich relacji "w Loecknitz pełno jest naszych rodaków - pijanych, wrzeszczących i bluzgających, a gdy jednemu z nich starsza Niemka zwróciła uwagę na zachowanie...pokazał jej 'faka'...".
Faktycznie, obciach na maksa.
Tak się zastanawiam, czy ten "odważny debil" odważyłby się to samo zrobić w Krugsdorf.
Zastanawiam się, bo po plaży kręciło się pełno wygolonych, wytatuowanych i wysportowanych młodych Niemców, co wyglądało, jakby neonazistowskie bojówki zrobiły sobie piknik nad jeziorem i niezbyt przychylnie im z oczu patrzyło, choć akurat my nie dajemy powodów do wstydu, no ale przez niektórych ćwoków opinia ciągnie się za nami również.
Nasz rodzimy awanturnik mógłby tu źle skończyć, ale raczej by siedział cicho, bo zwykle są to śmierdzące tchórze, bojowe tylko wobec starszych pań i słabszych...
Po popasie ruszyliśmy na Koblentz i Rothenklempenow, gdzie Basia poczuła chęć na kofeinę w postaci coli.
No, ale jazda po Niemczech to jak jazda po Saharze i jak chce się pić, to trzeba rower zatankować w kraju jak wielbłąda lub trafić na większe miasteczko, a i to nie zawsze, bo w niedzielę sklepy tu pozamykane.
Jednym z wyjątków jest tu Loecknitz, w którym na krótko w niedzielę otwiera się Netto.
Była 16:20, więc Basia powoli toczyła się do przodu, a my z Piotrkiem wyrwaliśmy, żeby zdążyć przed zamknięciem sklepu, ja po zakup coli dla Basi, a Piotrek po zapas izotoników do domu.
Jazda w tym upale i z sakwami z prędkością 30 km/h przez ok. 7 km to ciekawe przeżycie ;))).
Gdyby tylko jeszcze coś to dało...
Okazało się, że Netto nie jest jednak otwarte do 17:00, a do 16:00, więc klapnęliśmy zawiedzeni z "Bronikiem" pod sklepem w cieniu drzewa i stygnąc, czekaliśmy na Basię, która dojechała po 10 minutach.
Próbowaliśmy jeszcze kupić colę na tutejszym campingu, ale do picia mieli tylko wodę i piwo, więc ruszyliśmy do domu przez Ramin.
Nie wiem dlaczego, ale po tym pędzie, zamiast czuć znużenie, dostałem takiego kopa, że pod górki z sakwami wjeżdżałem szybciej niż niejednokrotnie na pustym rowerze (na przykład betonówką pod Ladenthin).
Najgorzej, że uaktywniły się gzy (tzw. końskie muchy), które pokąsały mnie w kilkunastu miejscach.
Ponieważ jednak napisałem tę relację widać, że żyję i mam się dobrze ;))).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
87.49 km (2.00 km teren), czas: 04:49 h, avg:18.16 km/h,
prędkość maks: 40.00 km/hTemperatura:41.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1754 (kcal)
W końcu pod namiot z sakwami! Camping Grambin. Dzień 1.
Sobota, 27 lipca 2013 | dodano: 29.07.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Motto wyjazdu: "Jesteśmy żywi dzięki nieżywym" (wyjaśni się w treści ;))).
W tym roku nie dość, że na rowerze jakoś mało z Basią jeździliśmy, to jeszcze nie było jak wykombinować wyjazdu "sakwiarskiego".
Co prawda ten wyjazd to tak naprawdę "wersja demo" raczej niż wyjazd, ale zawsze coś.
Upały tego lata są niesamowite i przestrzegano nas, że jada rowerem w temperaturze ponad 36 st.C to nie najlepszy pomysł, z drugiej jednak strony w ubiegłym roku na Wyprawie Odra-Nysa też jechaliśmy w straszliwym upale (jednego dnia mieliśmy aż 41 st.C) i żyjemy.
Poza tym, czy siedzenie w domu lub smażenie się na jakiejś plaży (czego nie lubimy) to lepszy pomysł?
Koniec końców wyszło tak, że w sobotnie popołudnie ok. godziny 13:00 ruszyliśmy na trasę w mini-składzie, tj. ja, Basia "Misiaczowa", Piotrek "Bronik" i powiedzmy, że...pół "Romala-Sakwiarza" ;))).
Czemu pół?
Ano, bo zadzwonił dzień wcześniej z pytaniem, czy czegoś nie planujemy na weekend, a gdy dowiedział się, że planujemy nocleg w Grambin, zachciało mu się z nami jechać.
Jednakże dla Roberta noclegi na oficjalnych campingach to coś w rodzaju "barbarzyństwa" :))).
Nic dziwnego, skoro to obieżyświat rowerowy, który nocował w dzikich miejscach Turcji, Gruzji czy Armenii.
Dlatego też postanowił tylko nas odprowadzić w pobliże campingu i wrócić do Szczecina.

Chłop musiał się miotać nieziemsko przy naszym ślimaczym sakwiarskim tempie, gdy jechał na pustym rowerze, a forma w pełni po...
Zdradzić po czym? ;)
Zdradzę! :)
Niedawno wrócił z wyprawy sakwiarskiej po Szwajcarii, gdzie zdobył zdaje się 5 alpejskich przełęczy (z sakwami).
Jest temat na kolejną prezentację w "Starej Komendzie"!
Obciążone rowery, upał i lenistwo sprawiły, że tempo przemieszczania się było baaardzo turystyczne.
Chyba dopiero po 2,5 h dotarliśmy za Dobieszczyn, gdzie fotkę zrobiłem raczej dla dokumentacji, bo upał sprawiał, że nic się nie chciało.

Przyjemnie było tylko w trakcie jazdy, gdy wiatr owiewał twarz.
Za Hintersee przypomnieliśmy sobie z Basią nasz sposób na przetrwanie takiej temperatury - trzeba polewać głowy, koszulki i spodenki wodą - działa prawie jak klimatyzacja!
Po raz kolejny skorzystaliśmy z rady "Gadzika", który wskazał nam kiedyś miejsca ciche i spokojne, gdzie zawsze jest dostęp do bieżącej, zimnej wody ;).
CMENTARZE ;))).
Brzmi trochę jak nekrofilia i oczywiście nie zamierzaliśmy chłeptać "wody z trupów", jednak na polewanie koszulek może być.
Pierwszy postój na tankowanie mieliśmy w Gegensee na tamtejszym małym "Friedhofie".
Zimna woda z cmentarnego kranu na plecy i głowę od razu nas "ożywiła", jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało ;))).
Dojechaliśmy do Ahlbeck, gdzie jeszcze jadąc z Robertem odbiliśmy na Luckow, zahaczając po drodze o hodowlę strusi.

Gdy dojechaliśmy do Luckow, "Romal" się od nas odłączył i jakimiś "skrótami" pojechał do Rieth, a my ruszyliśmy do Vogelsang, aby przetestować po raz pierwszy tamtejszy "Bimbisik" (IMBISS).

W renomowanym rankingu znanego konesera i celebryty, Piotra "Bronika", został on dopisany do "Listy Bimbisików przyjaznych bursztynowym rowerzystom", ponieważ doskonałe schłodzone niemieckie piwko można zakupić tam juz za 1 EUR ;))).
Inne ceny typu 1,5 EUR dostają jedynie "wpis warunkowy", zaś wyższe nie kwalifikują się do rankingu ;))).

Jak to z "Bimbisikami" bywa, nikomu nie chce się z nich ruszać.
Lody w taki upał jadło się tam nam z Basią przyjemnie, a i Piotrek wyglądał na zadowolonego z zimnego pilsnera ;).
Trzeba było jednak dotrzeć na camping o rozsądnej porze, więc skierowaliśmy się na Ueckermunde, gdzie zrobiliśmy zakupy płynów wszelakich i bardzo uważaliśmy, żeby tym razem Piotrek nam nie zaginął w tym uroczym miasteczku, tym bardziej, że odbywał się tam jakiś kiermasz czy festyn.
Więcej o "Znikającym Broniku" możecie poczytać tutaj KLIK:))).

Przejechaliśmy przez Ueckermunde i po 5 km wjechaliśmy na Camping Grambin.

Jest to rodzinny camping, ani kiepski ani rewelacyjny, ujdzie.
Miejsca na namioty wyznaczone są w jednym z narożników, tuż przy wyjściu na plażę.

Koszty:
- dwie osoby, namiot i rowery: 16 EUR za dobę
- żeton na 4 minuty kąpieli: 1 EUR
- kaucja zwrotna za klucz do sanitariatów i WC: 10 EUR
Kiedy przyjechaliśmy jakoś po godzinie 18:00, wszystkie miejsca pod drzewami były zajęte i została nam tzw. "patelnia", ale na szczęście cień z wysokich drzew już sięgał naszych namiotów.

Po rozbiciu obozowiska poszliśmy na plażę, ja nie skusiłem się na kąpiel w czarnej, zamulonej wodzie Zalewu, a Piotrek i owszem.

Po powrocie z plaży nareszcie można było wziąć prysznic, po tak upalnym dniu jest to coś wspaniałego.
Na szczęście prysznice były jeszcze wolne, choć z trasy zjechało mnóstwo sakwiarzy, a campingów na biegnącej obok trasie "Odra-Nysa" nie jest za wiele, bractwo międzynarodowe w sumie.
Potem okazało się, że posiadamy w ekipie Działacza Kulturalno-Oświatowego, tzw. "Kaowca", który zorganizował nam wieczór (to ten typ z czerwonym materacem ;))).

Kiedy poszedł do recepcji zakupić zimnego Luebzera, to wrócił...z nowym kolegą :))).
Niestety, Piotrka nie można chyba nigdzie wysyłać samopas, jest ZBYT towarzyski :))).
Był to niemiecki sakwiarz z Berlina, który pożyczył Piotrkowi brakujące centy, bo źle odczytałem cenę, którą podałem Piotrkowi i co nieco zabrakło, a że Piotrek nie rozmawia w obcych językach za bardzo, to przyprowadził go do mnie.
Na początku fajnie się rozmawiało, ale potem okazało się, że człek ten się do nas permanentnie przysiadł, a po kilku piwach dialog z nim zamienił się w jego niekończący się monolog i w pewnym momencie byliśmy już znużeni, a chcieliśmy porozmawiać między sobą.
Żadne sygnały niewerbalne, które wysyłaliśmy nie docierały, więc Basia zwinęła się do namiotu, ja gdzieś tam odszedłem, a człek bez końca nawijał do Piotrka, który i tak niewiele mógł z tego zrozumieć :))).
W końcu poszedł, ale było już późno w nocy, więc zjedliśmy z Piotrkiem kolację i sami również się położyliśmy spać.
Na szczęście temperatura w nocy była bardzo przyjemna.
W środku nocy dopadła nas burza i był to chrzest bojowy naszego namiotu w deszczu, który również przeszedł pomyślnie - zero przecieków :).
Temperatura:36.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1364 (kcal)
W tym roku nie dość, że na rowerze jakoś mało z Basią jeździliśmy, to jeszcze nie było jak wykombinować wyjazdu "sakwiarskiego".
Co prawda ten wyjazd to tak naprawdę "wersja demo" raczej niż wyjazd, ale zawsze coś.
Upały tego lata są niesamowite i przestrzegano nas, że jada rowerem w temperaturze ponad 36 st.C to nie najlepszy pomysł, z drugiej jednak strony w ubiegłym roku na Wyprawie Odra-Nysa też jechaliśmy w straszliwym upale (jednego dnia mieliśmy aż 41 st.C) i żyjemy.
Poza tym, czy siedzenie w domu lub smażenie się na jakiejś plaży (czego nie lubimy) to lepszy pomysł?
Koniec końców wyszło tak, że w sobotnie popołudnie ok. godziny 13:00 ruszyliśmy na trasę w mini-składzie, tj. ja, Basia "Misiaczowa", Piotrek "Bronik" i powiedzmy, że...pół "Romala-Sakwiarza" ;))).
Czemu pół?
Ano, bo zadzwonił dzień wcześniej z pytaniem, czy czegoś nie planujemy na weekend, a gdy dowiedział się, że planujemy nocleg w Grambin, zachciało mu się z nami jechać.
Jednakże dla Roberta noclegi na oficjalnych campingach to coś w rodzaju "barbarzyństwa" :))).
Nic dziwnego, skoro to obieżyświat rowerowy, który nocował w dzikich miejscach Turcji, Gruzji czy Armenii.
Dlatego też postanowił tylko nas odprowadzić w pobliże campingu i wrócić do Szczecina.

Chłop musiał się miotać nieziemsko przy naszym ślimaczym sakwiarskim tempie, gdy jechał na pustym rowerze, a forma w pełni po...
Zdradzić po czym? ;)
Zdradzę! :)
Niedawno wrócił z wyprawy sakwiarskiej po Szwajcarii, gdzie zdobył zdaje się 5 alpejskich przełęczy (z sakwami).
Jest temat na kolejną prezentację w "Starej Komendzie"!
Obciążone rowery, upał i lenistwo sprawiły, że tempo przemieszczania się było baaardzo turystyczne.
Chyba dopiero po 2,5 h dotarliśmy za Dobieszczyn, gdzie fotkę zrobiłem raczej dla dokumentacji, bo upał sprawiał, że nic się nie chciało.

Przyjemnie było tylko w trakcie jazdy, gdy wiatr owiewał twarz.
Za Hintersee przypomnieliśmy sobie z Basią nasz sposób na przetrwanie takiej temperatury - trzeba polewać głowy, koszulki i spodenki wodą - działa prawie jak klimatyzacja!
Po raz kolejny skorzystaliśmy z rady "Gadzika", który wskazał nam kiedyś miejsca ciche i spokojne, gdzie zawsze jest dostęp do bieżącej, zimnej wody ;).
CMENTARZE ;))).
Brzmi trochę jak nekrofilia i oczywiście nie zamierzaliśmy chłeptać "wody z trupów", jednak na polewanie koszulek może być.
Pierwszy postój na tankowanie mieliśmy w Gegensee na tamtejszym małym "Friedhofie".
Zimna woda z cmentarnego kranu na plecy i głowę od razu nas "ożywiła", jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało ;))).
Dojechaliśmy do Ahlbeck, gdzie jeszcze jadąc z Robertem odbiliśmy na Luckow, zahaczając po drodze o hodowlę strusi.

Gdy dojechaliśmy do Luckow, "Romal" się od nas odłączył i jakimiś "skrótami" pojechał do Rieth, a my ruszyliśmy do Vogelsang, aby przetestować po raz pierwszy tamtejszy "Bimbisik" (IMBISS).

W renomowanym rankingu znanego konesera i celebryty, Piotra "Bronika", został on dopisany do "Listy Bimbisików przyjaznych bursztynowym rowerzystom", ponieważ doskonałe schłodzone niemieckie piwko można zakupić tam juz za 1 EUR ;))).
Inne ceny typu 1,5 EUR dostają jedynie "wpis warunkowy", zaś wyższe nie kwalifikują się do rankingu ;))).

Jak to z "Bimbisikami" bywa, nikomu nie chce się z nich ruszać.
Lody w taki upał jadło się tam nam z Basią przyjemnie, a i Piotrek wyglądał na zadowolonego z zimnego pilsnera ;).
Trzeba było jednak dotrzeć na camping o rozsądnej porze, więc skierowaliśmy się na Ueckermunde, gdzie zrobiliśmy zakupy płynów wszelakich i bardzo uważaliśmy, żeby tym razem Piotrek nam nie zaginął w tym uroczym miasteczku, tym bardziej, że odbywał się tam jakiś kiermasz czy festyn.
Więcej o "Znikającym Broniku" możecie poczytać tutaj KLIK:))).

Przejechaliśmy przez Ueckermunde i po 5 km wjechaliśmy na Camping Grambin.
Jest to rodzinny camping, ani kiepski ani rewelacyjny, ujdzie.
Miejsca na namioty wyznaczone są w jednym z narożników, tuż przy wyjściu na plażę.

Koszty:
- dwie osoby, namiot i rowery: 16 EUR za dobę
- żeton na 4 minuty kąpieli: 1 EUR
- kaucja zwrotna za klucz do sanitariatów i WC: 10 EUR
Kiedy przyjechaliśmy jakoś po godzinie 18:00, wszystkie miejsca pod drzewami były zajęte i została nam tzw. "patelnia", ale na szczęście cień z wysokich drzew już sięgał naszych namiotów.

Po rozbiciu obozowiska poszliśmy na plażę, ja nie skusiłem się na kąpiel w czarnej, zamulonej wodzie Zalewu, a Piotrek i owszem.

Po powrocie z plaży nareszcie można było wziąć prysznic, po tak upalnym dniu jest to coś wspaniałego.
Na szczęście prysznice były jeszcze wolne, choć z trasy zjechało mnóstwo sakwiarzy, a campingów na biegnącej obok trasie "Odra-Nysa" nie jest za wiele, bractwo międzynarodowe w sumie.
Potem okazało się, że posiadamy w ekipie Działacza Kulturalno-Oświatowego, tzw. "Kaowca", który zorganizował nam wieczór (to ten typ z czerwonym materacem ;))).

Kiedy poszedł do recepcji zakupić zimnego Luebzera, to wrócił...z nowym kolegą :))).
Niestety, Piotrka nie można chyba nigdzie wysyłać samopas, jest ZBYT towarzyski :))).
Był to niemiecki sakwiarz z Berlina, który pożyczył Piotrkowi brakujące centy, bo źle odczytałem cenę, którą podałem Piotrkowi i co nieco zabrakło, a że Piotrek nie rozmawia w obcych językach za bardzo, to przyprowadził go do mnie.
Na początku fajnie się rozmawiało, ale potem okazało się, że człek ten się do nas permanentnie przysiadł, a po kilku piwach dialog z nim zamienił się w jego niekończący się monolog i w pewnym momencie byliśmy już znużeni, a chcieliśmy porozmawiać między sobą.
Żadne sygnały niewerbalne, które wysyłaliśmy nie docierały, więc Basia zwinęła się do namiotu, ja gdzieś tam odszedłem, a człek bez końca nawijał do Piotrka, który i tak niewiele mógł z tego zrozumieć :))).
W końcu poszedł, ale było już późno w nocy, więc zjedliśmy z Piotrkiem kolację i sami również się położyliśmy spać.
Na szczęście temperatura w nocy była bardzo przyjemna.
W środku nocy dopadła nas burza i był to chrzest bojowy naszego namiotu w deszczu, który również przeszedł pomyślnie - zero przecieków :).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
68.83 km (1.00 km teren), czas: 03:47 h, avg:18.19 km/h,
prędkość maks: 34.00 km/hTemperatura:36.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1364 (kcal)
























