- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w kategorii
Wypadziki do Niemiec
Dystans całkowity: | 23693.60 km (w terenie 2858.88 km; 12.07%) |
Czas w ruchu: | 1225:30 |
Średnia prędkość: | 19.00 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.00 km/h |
Suma podjazdów: | 13 m |
Suma kalorii: | 480913 kcal |
Liczba aktywności: | 310 |
Średnio na aktywność: | 76.43 km i 4h 02m |
Więcej statystyk |
35 km/h to za mało?! Z cyborgami do Schwedt.
Sobota, 19 maja 2012 | dodano: 19.05.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
A było to tak...
Od pewnego czasu Misiacza męczy leń nieziemski, sadło się odkłada, kondycja...hmmm...więc pomyślałem sobie, że "zatrudnię" jednego z największych szczecińskich "cyborgów", Pawła "Sargatha", żeby mnie przegonił na trasie 110 km Szczecin - Schwedt - Szczecin.
Oczywiście nie do końca zdawałem sobie sprawę, na co się decyduję.
W ostatniej chwili i znienacka "rzutem na taśmę" na starcie przy TESCO pojawił się jeszcze jeden potężny szczeciński "cyborg" Jarek "Gadzik".
Choć wiedziałem, że "nie spotkaliśmy się tym razem dla przyjemności", to teraz już wiedziałem, że mam pozamiatane (tym bardziej, kiedy Paweł spojrzał na moje sakwy i zapytał: "A co Ty Misiacz, na wycieczkę się wybierasz?!" :)))
A ja cóż mogłem wystawić przeciwko takiej potędze?
Zestaw z lat 70-tych XX wieku, czyli mojego "Rosynanta" z roku 1978 i dosiadającego go "Misiacza" z roku 1972 :))).
Fakt, że bazuje on na czeskim "Favoricie", czyli rowerze, na którym ścigano się w wyścigach w latach 70-tych oraz eliptyczna tarcza Shimano Biopace (klik) niewiele tu pomagał, gdy naprzeciwko stał mechaniczny android "Gadzik" na oponach slickach "Schwalbe Kojak" i nowoczesny model elektroniczno-hydrauliczny androida "Sargath" na szosówce "Orbea" o masie nie przekraczającej 8 kg.
Liczyłem, że jako człowiek zasługuję na łagodny start.
Przeliczyłem się.
Czy 46 km/h to łagodny start? Hm...jak dla kogo :))).
Czułem, jak krew łupie mi w skroniach, płuca pompują powietrze jak miechy, kiedy z prędkością 35 km/h pędziłem pod górkę do Kołbaskowa.
Pędziłem?
To tylko mi się tak wydawało.
Dwie bio-maszyny, z którymi jechałem już znikały w oddali i chyba tylko tryb "Kontynuuj doświadczenia na żywej istocie" sprawił, że poczekali.
Założenia eksperymentu chyba nie całkiem były po ich myśli, skoro średnia 28,8 km/h za Mescherin uznana została za niezadowalającą.
Im wiatr w twarz nie przeszkadzał, a ja go odczuwałem, dlatego gdy "snując się" 32 km/h dojechałem do Gartz, oni już czekali.
Zdjęć prawie nie ma, bo to nie była wycieczka, a wytapianie sadła z "Misiacza".
Następny sensowny postój był dopiero w Schwedt, gdzie "Sargath" zakupił w REWE piwko.
Myślałem, że oni popijają tylko elektrolit do akumulatorów, ale widocznie mają tam jakieś inne tryby w programie.
Ja zakupiłem również piweczko, tyle że bezalkoholowe (po lewej).
Liczyłem, że wiatr wiejący nam do tej pory w pyski, teraz nam pomoże, ale okazałem się naiwny.
Wiatr po prostu zaczął się odwracać, by na początku wiać nam w prawy bok.
Okazał jednak nam sporo łaski na otwartym odcinku wału między Friedrichsthal, a Gartz, którego za bardzo nie lubię, bo ścieżka wiedzie szczytem wału przeciwpowodziowego i rzadko wiatr tam pomaga.
Tym razem też pomagał, więc radośnie jechałem sobie te 35 km/h, licząc, że sprawia to radość również moim kompanom.
- Misiacz, bo zaśniemy, weź się rusz - usłyszałem z tyłu głos "Sargatha".
- Ale 35 km/h to za mało? - zapytałem.
Odpowiedź była taka, że rozpędzili się do 50 km/h i tyle ich widziałem ;))).
Czekali na mnie ponownie w Gartz.
Robię tu "dobrą minę do złej gry", ale tak naprawdę to wyglądałem jak bryłka soli, a w głowie mi łupało, ale ... masz ciało, coś chciało.
Wiatr zaczął wiać w pysk na serio.
Czułem, że zaczynają mnie opuszczać siły i nie przekraczałem 28-30 km/h.
Jeszcze tylko w Mescherin "powstańczo-partyzanckim zrywem" rozpędziłem się do 47,5 km/h, ale już pod górkę do Staffelde wlokłem się 18 km/h.
Na jej szczycie czekało na mnie dwóch wypoczętych i uśmiechniętych oprawców ;).
Potem znowu, 28-32 km/h i następowało odcięcie. Ani jednego km/h więcej.
Trochę pomogło zjedzenie loda na stacji LOTOSU w Kołbaskowie. Pod piekielną górkę za Kołbaskowem wjeżdżałem 26 km/h (nigdy wcześniej nie udało mi się tego zrobić), a tymczasem Jarek i Paweł znów znikali w oddali.
Na Rondzie Hakena Paweł podziękował za spokojną przejażdżkę (!!!;))), a ja z Jarkiem potoczyłem się "spacerowo" na Pomorzany.
No to "przedmuchałem zawory" :) !
P.S. Takiej średniej (27 km/h) to jeszcze "Misiacz" nie miał na takim dystansie.
Nie wiem, czy to ja nie byłem dziś w formie, czy to tylko zwykły brak szans z niezniszczalnymi maszynami? :)))
Temperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3064 (kcal)
Od pewnego czasu Misiacza męczy leń nieziemski, sadło się odkłada, kondycja...hmmm...więc pomyślałem sobie, że "zatrudnię" jednego z największych szczecińskich "cyborgów", Pawła "Sargatha", żeby mnie przegonił na trasie 110 km Szczecin - Schwedt - Szczecin.
Oczywiście nie do końca zdawałem sobie sprawę, na co się decyduję.
W ostatniej chwili i znienacka "rzutem na taśmę" na starcie przy TESCO pojawił się jeszcze jeden potężny szczeciński "cyborg" Jarek "Gadzik".
Choć wiedziałem, że "nie spotkaliśmy się tym razem dla przyjemności", to teraz już wiedziałem, że mam pozamiatane (tym bardziej, kiedy Paweł spojrzał na moje sakwy i zapytał: "A co Ty Misiacz, na wycieczkę się wybierasz?!" :)))
A ja cóż mogłem wystawić przeciwko takiej potędze?
Zestaw z lat 70-tych XX wieku, czyli mojego "Rosynanta" z roku 1978 i dosiadającego go "Misiacza" z roku 1972 :))).
"Rosynant", czyli czeski "Favorit" z lat 70-tych XX w.© Misiacz
Fakt, że bazuje on na czeskim "Favoricie", czyli rowerze, na którym ścigano się w wyścigach w latach 70-tych oraz eliptyczna tarcza Shimano Biopace (klik) niewiele tu pomagał, gdy naprzeciwko stał mechaniczny android "Gadzik" na oponach slickach "Schwalbe Kojak" i nowoczesny model elektroniczno-hydrauliczny androida "Sargath" na szosówce "Orbea" o masie nie przekraczającej 8 kg.
Liczyłem, że jako człowiek zasługuję na łagodny start.
Przeliczyłem się.
Czy 46 km/h to łagodny start? Hm...jak dla kogo :))).
Czułem, jak krew łupie mi w skroniach, płuca pompują powietrze jak miechy, kiedy z prędkością 35 km/h pędziłem pod górkę do Kołbaskowa.
Pędziłem?
To tylko mi się tak wydawało.
Dwie bio-maszyny, z którymi jechałem już znikały w oddali i chyba tylko tryb "Kontynuuj doświadczenia na żywej istocie" sprawił, że poczekali.
Założenia eksperymentu chyba nie całkiem były po ich myśli, skoro średnia 28,8 km/h za Mescherin uznana została za niezadowalającą.
Im wiatr w twarz nie przeszkadzał, a ja go odczuwałem, dlatego gdy "snując się" 32 km/h dojechałem do Gartz, oni już czekali.
Zdjęć prawie nie ma, bo to nie była wycieczka, a wytapianie sadła z "Misiacza".
Następny sensowny postój był dopiero w Schwedt, gdzie "Sargath" zakupił w REWE piwko.
Myślałem, że oni popijają tylko elektrolit do akumulatorów, ale widocznie mają tam jakieś inne tryby w programie.
Ja zakupiłem również piweczko, tyle że bezalkoholowe (po lewej).
Liczyłem, że wiatr wiejący nam do tej pory w pyski, teraz nam pomoże, ale okazałem się naiwny.
Wiatr po prostu zaczął się odwracać, by na początku wiać nam w prawy bok.
Okazał jednak nam sporo łaski na otwartym odcinku wału między Friedrichsthal, a Gartz, którego za bardzo nie lubię, bo ścieżka wiedzie szczytem wału przeciwpowodziowego i rzadko wiatr tam pomaga.
Tym razem też pomagał, więc radośnie jechałem sobie te 35 km/h, licząc, że sprawia to radość również moim kompanom.
- Misiacz, bo zaśniemy, weź się rusz - usłyszałem z tyłu głos "Sargatha".
- Ale 35 km/h to za mało? - zapytałem.
Odpowiedź była taka, że rozpędzili się do 50 km/h i tyle ich widziałem ;))).
Czekali na mnie ponownie w Gartz.
Robię tu "dobrą minę do złej gry", ale tak naprawdę to wyglądałem jak bryłka soli, a w głowie mi łupało, ale ... masz ciało, coś chciało.
Wiatr zaczął wiać w pysk na serio.
Czułem, że zaczynają mnie opuszczać siły i nie przekraczałem 28-30 km/h.
Jeszcze tylko w Mescherin "powstańczo-partyzanckim zrywem" rozpędziłem się do 47,5 km/h, ale już pod górkę do Staffelde wlokłem się 18 km/h.
Na jej szczycie czekało na mnie dwóch wypoczętych i uśmiechniętych oprawców ;).
Potem znowu, 28-32 km/h i następowało odcięcie. Ani jednego km/h więcej.
Trochę pomogło zjedzenie loda na stacji LOTOSU w Kołbaskowie. Pod piekielną górkę za Kołbaskowem wjeżdżałem 26 km/h (nigdy wcześniej nie udało mi się tego zrobić), a tymczasem Jarek i Paweł znów znikali w oddali.
Na Rondzie Hakena Paweł podziękował za spokojną przejażdżkę (!!!;))), a ja z Jarkiem potoczyłem się "spacerowo" na Pomorzany.
No to "przedmuchałem zawory" :) !
P.S. Takiej średniej (27 km/h) to jeszcze "Misiacz" nie miał na takim dystansie.
Nie wiem, czy to ja nie byłem dziś w formie, czy to tylko zwykły brak szans z niezniszczalnymi maszynami? :)))
Rower:Rosynant
Dane wycieczki:
109.80 km (0.00 km teren), czas: 04:04 h, avg:27.00 km/h,
prędkość maks: 47.50 km/hTemperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3064 (kcal)
Prawie Masa Krytyczna z Jaszkiem do Altwarp (na "Fiszbułę").
Wtorek, 1 maja 2012 | dodano: 01.05.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Wielkie "sorry", ale chyba dziś wyjątkowo relacja będzie uboga (zobaczymy), choć wyciaczka pod przewodnictwem "Jaszka" była przebogata w atrakcje i wyjątkowo sympatyczna i relaksująca. Tempo było na tyle relaksacyjne, że Sargath prawdopodobnie by zszedł :))).
Na miejsce zbiórki w Hintersee tym razem dojechaliśmy z Basią "Misiaczową" samochodami (i inni też).
Tytuł "Masa Krytyczna" jest nieprzypadkowy, bowiem z "Jaszkiem" jeżdżą coraz większe tłumy (co zapewne niedługo będzie wymagało pozwoleń i eskorty policji / polizei).
Poznaliśmy wiele nowych osób (albo rowerzystów, jak kto woli ;)).
Zmierzamy do Rieth dawną trasą kolejki wąskotorowej zdemolowanej przez "Ruskich" tuż po wojnie (kradli jak leci).
Choć oddalają się, to zdążę schować aparat i ich dogonić, dziś tempo relaksacyjne.
Widok z punktu...widokowego, koło Ludwigshof.
Tenże sam widok, ale w dół, my i złomiarnia.
Kolejny punkt widokowy, tym razem nad Neuwarper See. Nawet nie wchodziłem na wieżę, po co to robić po raz trzysetny? ;)))
"Jaszek" znalazł przecudną plażę. Nie powiem gdzie, żeby nie najechało się buraczanego tałatajstwa z naszego miasta i okolic (dotknęło to srodze jezioro koło Blankensee).
Plaża tu wciąż jest dziewiczo czysta, bez samochodów w lesie, potłuczonych butelek, kapsli, odpadków, psich gówien, petów, śmieci, pijaków i ryczącej muzyki.
Uczestników bardzo proszę o nieujawnianie tej lokalizacji "jak leci i naokoło komu popadnie" (od razu przypomina mi się dzisiejszy polski "buraczany kark" w Rieth, który zepsuł mi humor, bo swoim WV Transporterem mało nie wjechał na przystań, zablokował wyjazd rowerowy tuż przed barierkami, mimo, że 20 metrów wcześniej był parking, a choć miał tablice niemieckie, to fakt skąd pochodził ten palant zdradziła nie tylko jego mowa, ale też dumnie wystawiona plakietka za szybą: "Polska"...są powody do dumy, na całą Europę, jasssssne, k...jego maćććć).
Nie dajmy zamienić tego pięknego miejsca w kloakę.
Rowerek odpoczywa w cieniu.
Wyrwałem do Altwarp, bo czułem, że pani w Fisch-budzie nie wyrobi się z obsługą 14 żądnych Fischbroetchen rowerzystów i mając "pole-position", komfortowo zamówiłem po jednej dla siebie i dla Basi plus bezalkoholowe piwko pszeniczne Erdinger. Reszta wywołała popłoch u obsługi ilością zamówień (a przyznać należy, że Fischbuła była przednia).
Do Fisch-budy ściągnięto posiłki personelu, zwiększono ilość wypiekanych, świeżych bułek.
Czas płynął leniwie...
Lubię fotografować statki i łodzie...
...zwłaszcza mój ulubiony kuterek.
Biesiada nie zmierzała ku końcowi, więc z "Gadzikiem" i Kaśką sami ruszyliśmy powoli w drogę powrotną szlakiem domniemanego pościgu przez resztę peletonu ;).
Najpierw zahaczyliśmy o cmentarz jenców radzieckich.
"Gadzikk" i "Gadzikowa"...aaa...i "Misiaczowa" ;))).
Jechaliśmy dawną drogą łączącą Altwarp i Warsin.
Okolica jest przepiękna.
Za Warsin okazało się, że tempo 15 km/h było za wolne i "Gadzik" go nie wytrzymał ;)))))))))))))))))).
Po usunięciu ciała ruszyliśmy dalej do Rieth.
W Rieth, jak Misiaczowa tradycja nakazuje, skierowaliśmy siebie i ekipę do kawiarni (bez zmartwychwstałego nagle "Gadzika" i Kaśki, którzy ulotnili się po angielsku, nie wiadomo kiedy) na kawę i domowy sernik u pani Katji w "Cafe de Kloenstuw".
Po spałaszowaniu domowych pyszności, jak zwykle pojechaliśmy "odsiedzieć swoje" na przystani, gdzie jak zwykle cyknąłem fotę swojej ulubionej łódce, tym razem z innego ujęcia.
Fota to była ostatnia, a my po lenistwie pojechaliśmy do Hintersee, gdzie zapakowaliśmy nasze pojazdy do samochodów (lub na nie) i wróciliśmy do Szczecina.
Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1097 (kcal)
Na miejsce zbiórki w Hintersee tym razem dojechaliśmy z Basią "Misiaczową" samochodami (i inni też).
Tytuł "Masa Krytyczna" jest nieprzypadkowy, bowiem z "Jaszkiem" jeżdżą coraz większe tłumy (co zapewne niedługo będzie wymagało pozwoleń i eskorty policji / polizei).
Poznaliśmy wiele nowych osób (albo rowerzystów, jak kto woli ;)).
Zmierzamy do Rieth dawną trasą kolejki wąskotorowej zdemolowanej przez "Ruskich" tuż po wojnie (kradli jak leci).
Choć oddalają się, to zdążę schować aparat i ich dogonić, dziś tempo relaksacyjne.
Widok z punktu...widokowego, koło Ludwigshof.
Tenże sam widok, ale w dół, my i złomiarnia.
Kolejny punkt widokowy, tym razem nad Neuwarper See. Nawet nie wchodziłem na wieżę, po co to robić po raz trzysetny? ;)))
"Jaszek" znalazł przecudną plażę. Nie powiem gdzie, żeby nie najechało się buraczanego tałatajstwa z naszego miasta i okolic (dotknęło to srodze jezioro koło Blankensee).
Plaża tu wciąż jest dziewiczo czysta, bez samochodów w lesie, potłuczonych butelek, kapsli, odpadków, psich gówien, petów, śmieci, pijaków i ryczącej muzyki.
Uczestników bardzo proszę o nieujawnianie tej lokalizacji "jak leci i naokoło komu popadnie" (od razu przypomina mi się dzisiejszy polski "buraczany kark" w Rieth, który zepsuł mi humor, bo swoim WV Transporterem mało nie wjechał na przystań, zablokował wyjazd rowerowy tuż przed barierkami, mimo, że 20 metrów wcześniej był parking, a choć miał tablice niemieckie, to fakt skąd pochodził ten palant zdradziła nie tylko jego mowa, ale też dumnie wystawiona plakietka za szybą: "Polska"...są powody do dumy, na całą Europę, jasssssne, k...jego maćććć).
Nie dajmy zamienić tego pięknego miejsca w kloakę.
Rowerek odpoczywa w cieniu.
Wyrwałem do Altwarp, bo czułem, że pani w Fisch-budzie nie wyrobi się z obsługą 14 żądnych Fischbroetchen rowerzystów i mając "pole-position", komfortowo zamówiłem po jednej dla siebie i dla Basi plus bezalkoholowe piwko pszeniczne Erdinger. Reszta wywołała popłoch u obsługi ilością zamówień (a przyznać należy, że Fischbuła była przednia).
Do Fisch-budy ściągnięto posiłki personelu, zwiększono ilość wypiekanych, świeżych bułek.
Czas płynął leniwie...
Lubię fotografować statki i łodzie...
...zwłaszcza mój ulubiony kuterek.
Biesiada nie zmierzała ku końcowi, więc z "Gadzikiem" i Kaśką sami ruszyliśmy powoli w drogę powrotną szlakiem domniemanego pościgu przez resztę peletonu ;).
Najpierw zahaczyliśmy o cmentarz jenców radzieckich.
"Gadzikk" i "Gadzikowa"...aaa...i "Misiaczowa" ;))).
Jechaliśmy dawną drogą łączącą Altwarp i Warsin.
Okolica jest przepiękna.
Za Warsin okazało się, że tempo 15 km/h było za wolne i "Gadzik" go nie wytrzymał ;)))))))))))))))))).
Po usunięciu ciała ruszyliśmy dalej do Rieth.
W Rieth, jak Misiaczowa tradycja nakazuje, skierowaliśmy siebie i ekipę do kawiarni (bez zmartwychwstałego nagle "Gadzika" i Kaśki, którzy ulotnili się po angielsku, nie wiadomo kiedy) na kawę i domowy sernik u pani Katji w "Cafe de Kloenstuw".
Po spałaszowaniu domowych pyszności, jak zwykle pojechaliśmy "odsiedzieć swoje" na przystani, gdzie jak zwykle cyknąłem fotę swojej ulubionej łódce, tym razem z innego ujęcia.
Fota to była ostatnia, a my po lenistwie pojechaliśmy do Hintersee, gdzie zapakowaliśmy nasze pojazdy do samochodów (lub na nie) i wróciliśmy do Szczecina.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
54.48 km (30.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 46.00 km/hTemperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1097 (kcal)
Nationalpark Unteres Odertal mit Herr Jascheck ;))).
Niedziela, 29 kwietnia 2012 | dodano: 29.04.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Wyjazd na rozlewiska Międzyodrza po stronie niemieckiej koło Schwedt ogłosił "Jaszek". Faceta muszą ludzie bardzo lubić, bo w sumie jechało nas 14 osób ;))).
Najpierw było nas jednak nieco mniej, kiedy spotkaliśmy się koło jeziorka przy Derdowskiego. Pojechała również i Basia "Misiaczowa", dla której była to w tym roku druga poważniejsza trasa.
Przy przekraczaniu granicy Warnik-Ladenthin miało miejsce poważne zdarzenie. Jadąca z górki na rolkach 18-letnia dziewczyna wywróciła się i doznała dość poważnych obrażeń głowy, krew lała się z ucha, z głowy, mroczki w oczach, nudności...dobrze, że tam jechaliśmy, bo ruch jest tam prawie żaden, odludzie. Zawiadomiliśmy rodziców, wezwaliśmy ze Szczecina pogotowie. Nie pozwoliliśmy rodzinie na ruszanie dziewczyny, nie wiadomo, co z nią było i słusznie, bowiem pogotowie zabrało ją w takiej samej pozycji, w jakiej ją utrzymywaliśmy (dzięki zdecydowanej postawie Jarka "Gadzika").
I pomyśleć, że skończyłoby się pewnie na zadrapaniach, gdyby dziewczyna założyła kask, którego tym razem nie zabrała (a posiada cały osprzęt).
W tym czasie Basia z Małogosią "Rowerzystką" powoli jechały do miejsca zbiórki, bowiem choć Basia może jechać długo i daleko, to demonem prędkości nie jest ;))).
W Mescherin czekała na nas druga część ekipy, która z dzieciakami dojechała samochodami z rowerami na dachu.
Zebrało się w sumie 14 rowerzystów(-ek)!!!
Z Mescherin ruszyliśmy trasą "Oder-Neisse" w kierunku Schwedt.
Popas we Friedrischsthal.
Przed Schwedt zjechaliśmy jednak pod przewodnictwem "Jaszka" na rozlewiska Międzyodrza, trasą z płyt, którą nigdy wcześniej nie jechałem.
Rozlewiska.
Czasem droga była pod wodą, niektórzy pokonywali to spokojnie, ale...
...niektórym, jak Krzyśkowi "Monterowi", dostarczało to dziecięcej frajdy ;))).
Kolejny popas.
Jako, że jest to park narodowy, bobry obgryzają co chcą i kiedy chcą ;))).
Niektórzy rozlewiska zwiedzają inaczej.
Po drugiej stronie Odry nasza swojska Widuchowa.
Niektóre odcinki są wyjątkowo malownicze.
Basia w trawie piszczy ;))).
A czemu piszczy? Ano temu, że mimo tego, że to ja wczoraj poimprezowałem, to jednak ona dziś piła jak smok. Przygotowałem 7,2 litra napojów (w tym izotoników), ale pompowała tak, że już koło Schwedt zaczęły się nam kończyć zapasy (ukryłem ostatnią butelkę 0,5 litra na ciemną godzinę podjazdu za Mescherin, bo by wypiła ją na 3 łyki, a w międzyczasie wyłudzałem dla swojego spragnionego smoka napoje od innych;))).
Przed Friedrichsthal zauważyłem starszego pana dziarsko pomykającego na bardzo ciekawym rowerku - napędzany gumowym paskiem zębatym, na małych kołach, po jednym widelcu na każde kółko, tarczowe hamulce - naprawdę ostro zasuwał!
Prawie do Gartz mieliśmy zapowiadany wiatr w plecy z południa, więc nieźle się gnało, ale tuż przed Gartz wiatr zmienił się na...północny, prosto w pysk!!!
W Mescherin Basia prawie zniszczyła nienaruszalne zapasy napojów, ale poratował ją Jarek wodą źródlaną. Dzięki temu dojechaliśmy do Polski, gdzie na stacji benzynowej zakupiłem dla smoka kolejne 0,7 litra izotonika (nie dojechał do Szczecina, osuszony), a dla siebie kanapkę (tu z kolei ja miałem dziś niewymowne ssanie, jak nigdy i wyłudzałem dokarmianie Misiacza u Małgosi ;))).
Ostatnie zdjęcie - z naszej kuchni - stanowi dowód, że co do napojów przygotowałem wyjazd dobrze, osuszonych zostało 7,2 litra napojów własnych plus ok. 1 litra napojów "wyłudzonych" ;))).
Razem ok. 8,2 litra, z czego ja wypiłem ok. 3 litrów, a resztę mój domowy smoczek (i było mało) ;))).
Temperatura:29.7 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2561 (kcal)
Najpierw było nas jednak nieco mniej, kiedy spotkaliśmy się koło jeziorka przy Derdowskiego. Pojechała również i Basia "Misiaczowa", dla której była to w tym roku druga poważniejsza trasa.
Przy przekraczaniu granicy Warnik-Ladenthin miało miejsce poważne zdarzenie. Jadąca z górki na rolkach 18-letnia dziewczyna wywróciła się i doznała dość poważnych obrażeń głowy, krew lała się z ucha, z głowy, mroczki w oczach, nudności...dobrze, że tam jechaliśmy, bo ruch jest tam prawie żaden, odludzie. Zawiadomiliśmy rodziców, wezwaliśmy ze Szczecina pogotowie. Nie pozwoliliśmy rodzinie na ruszanie dziewczyny, nie wiadomo, co z nią było i słusznie, bowiem pogotowie zabrało ją w takiej samej pozycji, w jakiej ją utrzymywaliśmy (dzięki zdecydowanej postawie Jarka "Gadzika").
I pomyśleć, że skończyłoby się pewnie na zadrapaniach, gdyby dziewczyna założyła kask, którego tym razem nie zabrała (a posiada cały osprzęt).
W tym czasie Basia z Małogosią "Rowerzystką" powoli jechały do miejsca zbiórki, bowiem choć Basia może jechać długo i daleko, to demonem prędkości nie jest ;))).
W Mescherin czekała na nas druga część ekipy, która z dzieciakami dojechała samochodami z rowerami na dachu.
Zebrało się w sumie 14 rowerzystów(-ek)!!!
Z Mescherin ruszyliśmy trasą "Oder-Neisse" w kierunku Schwedt.
Popas we Friedrischsthal.
Przed Schwedt zjechaliśmy jednak pod przewodnictwem "Jaszka" na rozlewiska Międzyodrza, trasą z płyt, którą nigdy wcześniej nie jechałem.
Rozlewiska.
Czasem droga była pod wodą, niektórzy pokonywali to spokojnie, ale...
...niektórym, jak Krzyśkowi "Monterowi", dostarczało to dziecięcej frajdy ;))).
Kolejny popas.
Jako, że jest to park narodowy, bobry obgryzają co chcą i kiedy chcą ;))).
Niektórzy rozlewiska zwiedzają inaczej.
Po drugiej stronie Odry nasza swojska Widuchowa.
Niektóre odcinki są wyjątkowo malownicze.
Basia w trawie piszczy ;))).
A czemu piszczy? Ano temu, że mimo tego, że to ja wczoraj poimprezowałem, to jednak ona dziś piła jak smok. Przygotowałem 7,2 litra napojów (w tym izotoników), ale pompowała tak, że już koło Schwedt zaczęły się nam kończyć zapasy (ukryłem ostatnią butelkę 0,5 litra na ciemną godzinę podjazdu za Mescherin, bo by wypiła ją na 3 łyki, a w międzyczasie wyłudzałem dla swojego spragnionego smoka napoje od innych;))).
Przed Friedrichsthal zauważyłem starszego pana dziarsko pomykającego na bardzo ciekawym rowerku - napędzany gumowym paskiem zębatym, na małych kołach, po jednym widelcu na każde kółko, tarczowe hamulce - naprawdę ostro zasuwał!
Prawie do Gartz mieliśmy zapowiadany wiatr w plecy z południa, więc nieźle się gnało, ale tuż przed Gartz wiatr zmienił się na...północny, prosto w pysk!!!
W Mescherin Basia prawie zniszczyła nienaruszalne zapasy napojów, ale poratował ją Jarek wodą źródlaną. Dzięki temu dojechaliśmy do Polski, gdzie na stacji benzynowej zakupiłem dla smoka kolejne 0,7 litra izotonika (nie dojechał do Szczecina, osuszony), a dla siebie kanapkę (tu z kolei ja miałem dziś niewymowne ssanie, jak nigdy i wyłudzałem dokarmianie Misiacza u Małgosi ;))).
Ostatnie zdjęcie - z naszej kuchni - stanowi dowód, że co do napojów przygotowałem wyjazd dobrze, osuszonych zostało 7,2 litra napojów własnych plus ok. 1 litra napojów "wyłudzonych" ;))).
Razem ok. 8,2 litra, z czego ja wypiłem ok. 3 litrów, a resztę mój domowy smoczek (i było mało) ;))).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
125.34 km (30.00 km teren), czas: 06:52 h, avg:18.25 km/h,
prędkość maks: 53.00 km/hTemperatura:29.7 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2561 (kcal)
101 km z Basią i Michałem do Rieth na sernik.
Sobota, 14 kwietnia 2012 | dodano: 15.04.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
W tę sobotę większość znajomych pojechała w okolice Angermuende, ale mi się jakoś nie uśmiechało zrywać z rana na bardzo poranny pociąg Deutsche Bundesbahn i zaplanowałem coś, co pozwalało co nieco pospać. Tym niemniej zamierzamy z Basią (może ktoś się dołączy) wykorzystać doświadczenia uczestników tej wycieczki, załadować rowerki na samochód i jeszcze w tym roku przejechać tę trasę.
Tymczasem ponownie zachciało nam się jechać do Rieth...wiem, wiem, trasa zjechana więcej niż dziesiątki razy, ale klimat na niej jest niepowtarzalny, podobnie jak domowy sernik i inne csiasta w Cafe de Kloenstuw pieczone osobiście przez panią Katję Gaugel.
Trasa Michała zarejestrowana przez jego GPS :
W końcu i Basia "Misiaczowa" zabrała się na poważniejszy dystans, choć formę miała dość średnią.
O godzinie 10:30 spotkaliśmy się na Głębokim z Michałem.
Po krókim gadu-gadu, ruszyliśmy w stronę Pilchowa.
Tam nastąpiła krótka przerwa, bowiem zatrzymaliśmy się, by podrzucić chorującemu Krzyśkowi "Siwobrodemu" nieco własnych wypieków, żeby nam chłopina z głodu nie zszedł.
Nie chcielibyśmy przecież następnym razem natknąć się tam na szkielet ze srebrną brodą obgryzany przez jego psicę "Sarę" :))).
Kolejny postój mieliśmy w Puszczy Wkrzańskiej za Tanowem.
Jak już wspomniałem, trasa do Dobieszczyna i Hintersee jest już nam doskonale znana, więc żeby jej całkowicie nie powielać, nauczony przez mego Mistrza Krzyśka "Montera", postanowiłem zafundować Basi i Michałowi drobne atrakcje typu "skróty" ;))).
Najpierw skręciliśmy nad jezioro Piaski i jak na razie było fajnie, bo dojeżdża się tam asfaltem przez las.
Zdjęcie Michała:
Jezioro Piaski.
Po przerwie na fotki i nasmarowanie skrzypiącej sprężyny w siodełku Basi ruszyliśmy dalej. Celem był nadgraniczny Myślibórz Wielki, mała osada w środku puszczy, gdzie kończy się cywilizowana droga, ale...leśną dróżką można się stamtąd przedrzeć do Niemiec, do Hintersee.
Taki był mój plan :).
Nie przewidziałem jednak, że kilkaset metrów tej drogi jest rozryte przez pojazdy drwali (doskonale to widać na niżej zamieszczonym filmie Michała).
Basia miała swoje zdanie odnośnie moich "atrakcji" :))).
Komiksy zwykle powstają po "skrótach Montera", jednak tym razem musiałem go narysować sam sobie :).
Niestety, jechać się nie dało, koła zakopywały się powyżej poziomu obręczy.
Potem "droga drwali" się skończyła i doczłapaliśmy do granicy.
Dwa zdjęcia Michała.
Po przekroczeniu granicy dalej jechaliśmy leśną drogą, by ostatecznie wyjechać w Hintersee.
Stamtąd szlakiem rowerowym potoczyliśmy się do Rieth do Cafe de Kloenstuw.
Polowanie wreszcie się udało. Trzeba mieć farta, żeby przy każdej kolejnej wizycie trafić na podobne ciasto, bowiem domowe wypieki to chyba hobby gospodyni i są one za każdym razem odmienne. Nawet upolowany sernik był inny niż ten, który jedliśmy przy pierwszej wizycie, ale równie pyszny, a jego porcja ogromna (na zdjęciu niestety nie widać).
Na zdjęciu Michała rozmiar widać nieco lepiej.
Upasieni ciastem i espresso postanowiliśmy chwilę spędzić na przystani, gdzie panuje błogi klimat.
Aby tradycji stało się zadość, jak zwykle uwieczniłem "swoją" łódkę.
Za każdym razem mi się podoba i za każdym razem wychodzi w innym klimacie.
W tym czasie Basia i Michał rozparli się na betonowych leżaczkach.
Oj, nie chciało nam się ruszać, nie chciało i marzyliśmy o teleportacji do Szczecina.
Niestety, teleporterów nie można jeszcze zakupywać w sklepie RTV AGD, więc przyszło nam się wdrapać na rowery i ruszać w drogę powrotną.
Przerwa pod Hintersee (zdjęcie Michała).
A dalej...już tradycyjnie: Dobieszczyn, Tanowo, Pilchowo, Głębokie i do domu.
Poniżej ciekawy (przynajmniej dla nas) film z wycieczki wykonany i zmontowany przez Michała:
:)
Temperatura:12.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2013 (kcal)
Tymczasem ponownie zachciało nam się jechać do Rieth...wiem, wiem, trasa zjechana więcej niż dziesiątki razy, ale klimat na niej jest niepowtarzalny, podobnie jak domowy sernik i inne csiasta w Cafe de Kloenstuw pieczone osobiście przez panią Katję Gaugel.
Trasa Michała zarejestrowana przez jego GPS :
W końcu i Basia "Misiaczowa" zabrała się na poważniejszy dystans, choć formę miała dość średnią.
O godzinie 10:30 spotkaliśmy się na Głębokim z Michałem.
Po krókim gadu-gadu, ruszyliśmy w stronę Pilchowa.
Tam nastąpiła krótka przerwa, bowiem zatrzymaliśmy się, by podrzucić chorującemu Krzyśkowi "Siwobrodemu" nieco własnych wypieków, żeby nam chłopina z głodu nie zszedł.
Nie chcielibyśmy przecież następnym razem natknąć się tam na szkielet ze srebrną brodą obgryzany przez jego psicę "Sarę" :))).
Kolejny postój mieliśmy w Puszczy Wkrzańskiej za Tanowem.
Jak już wspomniałem, trasa do Dobieszczyna i Hintersee jest już nam doskonale znana, więc żeby jej całkowicie nie powielać, nauczony przez mego Mistrza Krzyśka "Montera", postanowiłem zafundować Basi i Michałowi drobne atrakcje typu "skróty" ;))).
Najpierw skręciliśmy nad jezioro Piaski i jak na razie było fajnie, bo dojeżdża się tam asfaltem przez las.
Zdjęcie Michała:
Jezioro Piaski.
Po przerwie na fotki i nasmarowanie skrzypiącej sprężyny w siodełku Basi ruszyliśmy dalej. Celem był nadgraniczny Myślibórz Wielki, mała osada w środku puszczy, gdzie kończy się cywilizowana droga, ale...leśną dróżką można się stamtąd przedrzeć do Niemiec, do Hintersee.
Taki był mój plan :).
Nie przewidziałem jednak, że kilkaset metrów tej drogi jest rozryte przez pojazdy drwali (doskonale to widać na niżej zamieszczonym filmie Michała).
Basia miała swoje zdanie odnośnie moich "atrakcji" :))).
Komiksy zwykle powstają po "skrótach Montera", jednak tym razem musiałem go narysować sam sobie :).
Niestety, jechać się nie dało, koła zakopywały się powyżej poziomu obręczy.
Potem "droga drwali" się skończyła i doczłapaliśmy do granicy.
Dwa zdjęcia Michała.
Po przekroczeniu granicy dalej jechaliśmy leśną drogą, by ostatecznie wyjechać w Hintersee.
Stamtąd szlakiem rowerowym potoczyliśmy się do Rieth do Cafe de Kloenstuw.
Polowanie wreszcie się udało. Trzeba mieć farta, żeby przy każdej kolejnej wizycie trafić na podobne ciasto, bowiem domowe wypieki to chyba hobby gospodyni i są one za każdym razem odmienne. Nawet upolowany sernik był inny niż ten, który jedliśmy przy pierwszej wizycie, ale równie pyszny, a jego porcja ogromna (na zdjęciu niestety nie widać).
Na zdjęciu Michała rozmiar widać nieco lepiej.
Upasieni ciastem i espresso postanowiliśmy chwilę spędzić na przystani, gdzie panuje błogi klimat.
Aby tradycji stało się zadość, jak zwykle uwieczniłem "swoją" łódkę.
Za każdym razem mi się podoba i za każdym razem wychodzi w innym klimacie.
W tym czasie Basia i Michał rozparli się na betonowych leżaczkach.
Oj, nie chciało nam się ruszać, nie chciało i marzyliśmy o teleportacji do Szczecina.
Niestety, teleporterów nie można jeszcze zakupywać w sklepie RTV AGD, więc przyszło nam się wdrapać na rowery i ruszać w drogę powrotną.
Przerwa pod Hintersee (zdjęcie Michała).
A dalej...już tradycyjnie: Dobieszczyn, Tanowo, Pilchowo, Głębokie i do domu.
Poniżej ciekawy (przynajmniej dla nas) film z wycieczki wykonany i zmontowany przez Michała:
:)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
101.52 km (24.00 km teren), czas: 06:08 h, avg:16.55 km/h,
prędkość maks: 42.00 km/hTemperatura:12.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2013 (kcal)
Śmigusem bez dyngusa do Ladenthin i Schwennenz.
Poniedziałek, 9 kwietnia 2012 | dodano: 09.04.2012Kategoria Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Wielkanocny, spokojny spacer rowerowy z Basią "Misiaczową", Baśką "Rudzielcem" i Piotrkiem "Bronikiem".
Bez ciśnięcia na tempo, spokój i luz, pomijając wiatr w twarz urywający głowę w pierwszej połowie wycieczki (potem w plecy).
Spotkanie przed Lidlem o 12:15.
Długi podjazd do Warnika.
Odpoczynek, kawka i słodycze w wiacie w Warniku.
Dobrze, że była, bo wiatr szarpał niemiłosiernie.
Z Warnika wjechaliśmy na krótko do Niemiec, skąd z górki z Ladenthin stoczyliśmy się do Schwennenz.
Bez problemu rozpędziłem się do 60 km/h, bo dodatkowo pomagał wicher w plecy.
W Niemczech w drugi dzień Wielkanocy też mają wolne (mają ponadto jeszcze wolny piątek), więc drobne zakupy w Schwennenz nie wyszły.
Stamtąd leniwie poturlaliśmy się polną drogą do Bobolina (z przerwą na kawę przed granicą), skąd przez Stobno dojechaliśmy do Mierzyna (Baśka "R" podrywała po drodze wszystkie napotkane psy i koty;))).
Baśkę-miłośniczkę fauny pożegnaliśmy na rondzie przy Derdowskiego, a z Basią "M" i Piotrkiem przez Centralny wróciliśmy na Pomorzany.
Spacerek, naprawdę spacerek...
Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 700 (kcal)
Bez ciśnięcia na tempo, spokój i luz, pomijając wiatr w twarz urywający głowę w pierwszej połowie wycieczki (potem w plecy).
Spotkanie przed Lidlem o 12:15.
Długi podjazd do Warnika.
Odpoczynek, kawka i słodycze w wiacie w Warniku.
Dobrze, że była, bo wiatr szarpał niemiłosiernie.
Z Warnika wjechaliśmy na krótko do Niemiec, skąd z górki z Ladenthin stoczyliśmy się do Schwennenz.
Bez problemu rozpędziłem się do 60 km/h, bo dodatkowo pomagał wicher w plecy.
W Niemczech w drugi dzień Wielkanocy też mają wolne (mają ponadto jeszcze wolny piątek), więc drobne zakupy w Schwennenz nie wyszły.
Stamtąd leniwie poturlaliśmy się polną drogą do Bobolina (z przerwą na kawę przed granicą), skąd przez Stobno dojechaliśmy do Mierzyna (Baśka "R" podrywała po drodze wszystkie napotkane psy i koty;))).
Baśkę-miłośniczkę fauny pożegnaliśmy na rondzie przy Derdowskiego, a z Basią "M" i Piotrkiem przez Centralny wróciliśmy na Pomorzany.
Spacerek, naprawdę spacerek...
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
34.00 km (2.00 km teren), czas: 02:15 h, avg:15.11 km/h,
prędkość maks: 60.00 km/hTemperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 700 (kcal)
Na zakupy świąteczne w Gartz (Niemcy).
Czwartek, 5 kwietnia 2012 | dodano: 05.04.2012Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Miałem dziś kolejny wolny dzień, tzn. na początku mi się tak wydawało, bo jedno zlecenie przyszło jak już ruszałem w trasę, a drugie w Niemczech, gdy byłem niedaleko Gartz.
Czemu one nie przychodzą, jak siedzę w domu i na nie czekam?!
A tak...przepadło.
No nic, jak się ruszyło, to się pojechało. Miałem w planie podjechać do gospodarza w Nadrensee, aby kupić jajka wiejskie, bo u nas ich ceny osiągnęły idiotyczny pułap (nawet 10 zł za 10 szt. za dobre jajca), a w tym biednym kraju za miedzą, który wojnę przegrał i pewnie biedę klepie, można jajka od kur wolnego chowu kupić po 1,50 EUR za 10 szt.
Na światłach przed Autostradą Poznańską stałem pierwszy, za mną podjechał samochód: klakson.
Myślę sobie "No kie licho?!"
Tym "lichem" okazał się Paweł "Axis" w swoim wielkim Mitsubishi. Pozdrawiam! :)
Jakoś wyjątkowo dopisywała mi forma, pod górkę do Warnika wręcz pędziłem.
Potem wjechałem do Rzeszy.
Z górki za Ladenthin z kolei spokojnie rozpędziłem się do blisko 52 km/h.
Z tą prędkością minąłem biegacza i wspiąłem się na najwyższe okoliczne wzniesienie.
Ledwie zrobiłem zdjęcie, patrzę, a ten biegacz zap... pod tę górkę jak motorek i już jest prawie przy mnie.
Szkoda, że mu prędkości nie zmierzyłem.
Na górce za Ladenthin w kierunku na Nadrensee.
Widoczny na szosie biegacz.
Mijałem go mniej więcej na horyzoncie.
Aaa...już wiem, skąd taka forma u mnie. Wiało mi w plecy z prędkością 7 m/s. Wiedziałem więc już, co mnie czeka w przeciwną stronę :///.
Jajec nie kupiłem, bo na drzwiach wisiała kartka, że "gdzieś poszedłem, jakieś 300 m stąd, koło fryzjera, w lewo, w prawo...".
Pffff...weź i szukaj.
Pojeździłem po wiosce, ale nawet tego fryzjera nie znalazłem, więc cóż, pojechałem w stronę Tantow.
Między Tantow a Hohencośtamcośtamcośtamcośtam...no dobra, Hohenreinkendorf, próbował mnie ścigać traktor z przyczepą.
Na podjazdach był już blisko, a na zjazdach zostawał w tyle...i tak się bawiliśmy aż do skrzyżowania ma Gartz, w którego kierunku ja skręciłem, a on pojechał w swoją stronę. No, ale nie dogonił mnie :))).
W Gartz poszedłem na zakupy do Netto i GetraenkeLand.
O dziwo, w Netto były jajca z chowu ściółkowego (podobno od wypoczętych kur ;))) za...1,19 EUR (czyli za ok. 5 zł, połowę tego co u nas).
Tak obserwuję tych Niemców (Japończyków też) i wygląda na to, że opłacało im się wojnę rozpętać, a potem ją przegrać.
Widocznie wojaczka i rzezie uważane są u nich od wieków za dobry biznes.
Wczoraj czytałem o proporcjach ZAROBKI - CENA LITRA PALIWA.
Przy zachowaniu proporcji niemieckich obecnie płacilibyśmy (a raczej tak byśmy to odczuwali) jak za ok. 1,60 zł za litr paliwa.
Z kolei gdyby Niemcy zachowali proporcje polskie, litr paliwa kosztowałby u nich...6 EUR (cena "odczuwalna")!!!
Niewyobrażalna rozbieżność poziomów.
No ale, odbiegam od tematu. Kupiłem balast, żeby mi się fajniej jechało pod wiatr :))).
- 2 litry wina (ok. 2 kg)
- 1,5 litra (ok. 1,5 kg) płynu do prania (dodam, że za 1 EUR ;)))
- 1,6 kg sera Gouda (prawdziwy, bez oleju palmowego i innych syfów)
- 10 jajek (pewnie z 0,5 kg)
- 3 piwa naturalne, bawarskie (ok. 1,5 kg plus butelki)
Razem dowaliłem sobie ok. 7 kg i potoczyłem się trasą rowerową z Gartz do Mescherin, gdzie na szczęście osłaniał mnie las.
Górka z Mescherin do Staffelde to już lekka porażka, wiatr wirował, stromo było...tylko ten świeżo położony asfalt mnie pocieszał.
Jechałem, gapiłem się w ten asfalt i dumałem:
"No dobra, ale jak do jasnej cholery udaje się wam k...Niemiaszki położyć asfalt bez najdrobniejszej fałdy, no przecież to jest NIE-WY-KO-NAL-NE!!!"
A potem, za Staffelde, za Neurochlitz dowlokłem się do Kołbaskowa.
Górka do Przecławia.
Siedem kilo balastu dodatkowego w sakwach.
Wiatr ok. 7 m/s prosto w gębę!
BEZCENNE!
Dostałem tam w zad i nie chciało mi się jechać, no ale dojechałem, a nawet po rozpakowaniu się zrobiłem dodatkowe 11 km po Szczecinie do mojego księgowego.
Powiem więcej, nie spotkałem dziś w mieście żadnego drogowego chama (ale widziałem chłopaka, który prawie wpadł na maskę samochodu paniusi, która go "nie zauważyła, bo słońce").
Jednak jeśli o mnie chodzi, to jestem ze swojego wyjazdu zadowolony ;).
Temperatura:8.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1754 (kcal)
Czemu one nie przychodzą, jak siedzę w domu i na nie czekam?!
A tak...przepadło.
No nic, jak się ruszyło, to się pojechało. Miałem w planie podjechać do gospodarza w Nadrensee, aby kupić jajka wiejskie, bo u nas ich ceny osiągnęły idiotyczny pułap (nawet 10 zł za 10 szt. za dobre jajca), a w tym biednym kraju za miedzą, który wojnę przegrał i pewnie biedę klepie, można jajka od kur wolnego chowu kupić po 1,50 EUR za 10 szt.
Na światłach przed Autostradą Poznańską stałem pierwszy, za mną podjechał samochód: klakson.
Myślę sobie "No kie licho?!"
Tym "lichem" okazał się Paweł "Axis" w swoim wielkim Mitsubishi. Pozdrawiam! :)
Jakoś wyjątkowo dopisywała mi forma, pod górkę do Warnika wręcz pędziłem.
Potem wjechałem do Rzeszy.
Z górki za Ladenthin z kolei spokojnie rozpędziłem się do blisko 52 km/h.
Z tą prędkością minąłem biegacza i wspiąłem się na najwyższe okoliczne wzniesienie.
Ledwie zrobiłem zdjęcie, patrzę, a ten biegacz zap... pod tę górkę jak motorek i już jest prawie przy mnie.
Szkoda, że mu prędkości nie zmierzyłem.
Na górce za Ladenthin w kierunku na Nadrensee.
Widoczny na szosie biegacz.
Mijałem go mniej więcej na horyzoncie.
Aaa...już wiem, skąd taka forma u mnie. Wiało mi w plecy z prędkością 7 m/s. Wiedziałem więc już, co mnie czeka w przeciwną stronę :///.
Jajec nie kupiłem, bo na drzwiach wisiała kartka, że "gdzieś poszedłem, jakieś 300 m stąd, koło fryzjera, w lewo, w prawo...".
Pffff...weź i szukaj.
Pojeździłem po wiosce, ale nawet tego fryzjera nie znalazłem, więc cóż, pojechałem w stronę Tantow.
Między Tantow a Hohencośtamcośtamcośtamcośtam...no dobra, Hohenreinkendorf, próbował mnie ścigać traktor z przyczepą.
Na podjazdach był już blisko, a na zjazdach zostawał w tyle...i tak się bawiliśmy aż do skrzyżowania ma Gartz, w którego kierunku ja skręciłem, a on pojechał w swoją stronę. No, ale nie dogonił mnie :))).
W Gartz poszedłem na zakupy do Netto i GetraenkeLand.
O dziwo, w Netto były jajca z chowu ściółkowego (podobno od wypoczętych kur ;))) za...1,19 EUR (czyli za ok. 5 zł, połowę tego co u nas).
Tak obserwuję tych Niemców (Japończyków też) i wygląda na to, że opłacało im się wojnę rozpętać, a potem ją przegrać.
Widocznie wojaczka i rzezie uważane są u nich od wieków za dobry biznes.
Wczoraj czytałem o proporcjach ZAROBKI - CENA LITRA PALIWA.
Przy zachowaniu proporcji niemieckich obecnie płacilibyśmy (a raczej tak byśmy to odczuwali) jak za ok. 1,60 zł za litr paliwa.
Z kolei gdyby Niemcy zachowali proporcje polskie, litr paliwa kosztowałby u nich...6 EUR (cena "odczuwalna")!!!
Niewyobrażalna rozbieżność poziomów.
No ale, odbiegam od tematu. Kupiłem balast, żeby mi się fajniej jechało pod wiatr :))).
- 2 litry wina (ok. 2 kg)
- 1,5 litra (ok. 1,5 kg) płynu do prania (dodam, że za 1 EUR ;)))
- 1,6 kg sera Gouda (prawdziwy, bez oleju palmowego i innych syfów)
- 10 jajek (pewnie z 0,5 kg)
- 3 piwa naturalne, bawarskie (ok. 1,5 kg plus butelki)
Razem dowaliłem sobie ok. 7 kg i potoczyłem się trasą rowerową z Gartz do Mescherin, gdzie na szczęście osłaniał mnie las.
Górka z Mescherin do Staffelde to już lekka porażka, wiatr wirował, stromo było...tylko ten świeżo położony asfalt mnie pocieszał.
Jechałem, gapiłem się w ten asfalt i dumałem:
"No dobra, ale jak do jasnej cholery udaje się wam k...Niemiaszki położyć asfalt bez najdrobniejszej fałdy, no przecież to jest NIE-WY-KO-NAL-NE!!!"
A potem, za Staffelde, za Neurochlitz dowlokłem się do Kołbaskowa.
Górka do Przecławia.
Siedem kilo balastu dodatkowego w sakwach.
Wiatr ok. 7 m/s prosto w gębę!
BEZCENNE!
Dostałem tam w zad i nie chciało mi się jechać, no ale dojechałem, a nawet po rozpakowaniu się zrobiłem dodatkowe 11 km po Szczecinie do mojego księgowego.
Powiem więcej, nie spotkałem dziś w mieście żadnego drogowego chama (ale widziałem chłopaka, który prawie wpadł na maskę samochodu paniusi, która go "nie zauważyła, bo słońce").
Jednak jeśli o mnie chodzi, to jestem ze swojego wyjazdu zadowolony ;).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
83.20 km (1.00 km teren), czas: 03:34 h, avg:23.33 km/h,
prędkość maks: 52.00 km/hTemperatura:8.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1754 (kcal)
Spacerek do Niemiec (Ladenthin) ze statystyką w Polsce.
Niedziela, 1 kwietnia 2012 | dodano: 01.04.2012Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Wyskoczyłem dziś na samotny spacerek do Niemiec. Bez ciśnięcia i szarpania. Luzik totalny...powiedzmy, pomijając fakt, że miałem na początek ostry wiatr w twarz, ok. 11 m/s, według angielskiego nazewnictwa wiatrów jest to tzw. "fresh breeze" (świeża bryza).
Hm...no jak wieje 11 m/s, to chyba faktycznie świeża ;))).
Skutecznie odświeżała mnie na długim podjeździe do Warnika.
Nim tam jednak dojechałem, na Rondzie Hakena, gdzie droga dla rowerów przecina dwie dwupasmowe jezdnie postanowiłem zrobić mały eksperyment statystyczny.
Polegał on na tym, że stanąłem przy jezdni na "przysługującym mi" przejeździe i zacząłem liczyć, który samochód przepuści mnie przez jezdnię (zgodnie z prawem powinni się zatrzymać).
Prawo prawem, ale cudów się nie spodziewałem.
Przejechało 8 samochodów, żaden nawet nie zwolnił, pięć z rejestracją ZS, trzy z rejestracją ZGR.
No wreszcie, dziewiąty się zatrzymał i poczekał aż przejadę, lepiej dziewiąty niż żaden.
Sęk w tym, że ten dziewiąty miał rejestrację...HH, czyli Hamburg...:)))
Chyba nie kwalifikuje się jednak do lokalnych statystyk.
No dobra, wjechałem na górkę do Warnika i tuż przed Ladenthin chwyciłem za aparat, póki świeciło słońce (na 14:00 zapowiadano chmury, a nawet opady).
A to nowy nabytek, dołożyłem kilka kolejne kilka gramów do swojego "TIR-a", no ale jak nie powiesić odblaskowego Misiacza? ;)))
Zdjęcie chmur przed Ladenthin.
Miejsce odpoczynku przy głazie narzutowym w Ladenthin.
Chmurki przed Schwennenz.
Nigdy tak szybko nie podjeżdżałem polną drogą pod górkę od Schwennenz do Bobolina, a to dlatego, że od tej pory tę "świeżą bryzę" miałem w plecy i tak już było aż do Szczecina (Vmax = 51 km/h nie stanowiło problemu, zwłaszcza z górki).
Temperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 659 (kcal)
Hm...no jak wieje 11 m/s, to chyba faktycznie świeża ;))).
Skutecznie odświeżała mnie na długim podjeździe do Warnika.
Nim tam jednak dojechałem, na Rondzie Hakena, gdzie droga dla rowerów przecina dwie dwupasmowe jezdnie postanowiłem zrobić mały eksperyment statystyczny.
Polegał on na tym, że stanąłem przy jezdni na "przysługującym mi" przejeździe i zacząłem liczyć, który samochód przepuści mnie przez jezdnię (zgodnie z prawem powinni się zatrzymać).
Prawo prawem, ale cudów się nie spodziewałem.
Przejechało 8 samochodów, żaden nawet nie zwolnił, pięć z rejestracją ZS, trzy z rejestracją ZGR.
No wreszcie, dziewiąty się zatrzymał i poczekał aż przejadę, lepiej dziewiąty niż żaden.
Sęk w tym, że ten dziewiąty miał rejestrację...HH, czyli Hamburg...:)))
Chyba nie kwalifikuje się jednak do lokalnych statystyk.
No dobra, wjechałem na górkę do Warnika i tuż przed Ladenthin chwyciłem za aparat, póki świeciło słońce (na 14:00 zapowiadano chmury, a nawet opady).
A to nowy nabytek, dołożyłem kilka kolejne kilka gramów do swojego "TIR-a", no ale jak nie powiesić odblaskowego Misiacza? ;)))
Nowy odblaskowy Misiacz.© Misiacz
Zdjęcie chmur przed Ladenthin.
Miejsce odpoczynku przy głazie narzutowym w Ladenthin.
Chmurki przed Schwennenz.
Nigdy tak szybko nie podjeżdżałem polną drogą pod górkę od Schwennenz do Bobolina, a to dlatego, że od tej pory tę "świeżą bryzę" miałem w plecy i tak już było aż do Szczecina (Vmax = 51 km/h nie stanowiło problemu, zwłaszcza z górki).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
31.53 km (3.00 km teren), czas: 01:41 h, avg:18.73 km/h,
prędkość maks: 51.00 km/hTemperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 659 (kcal)
Rowery Bawarii: Landshut i Monachium.
Sobota, 31 marca 2012 | dodano: 31.03.2012Kategoria Rowery Europy, Wypadziki do Niemiec
LANDSHUT
Korzystając z kolejnego wyjazdu służbowego (tym razem do malowniczego bawarskiego miasteczka Landshut) po raz kolejny uzupełniam serię pn. "Rowery Europy".
O stopniu "zroweryzowania" Niemców (Bawarczyków ;))) i ich infrastrukturze wiele nie trzeba mówić, kto był ten wie, jak doskonała jest.
Rzut oka na Landshut.
Pierwsze masowo napotkane rowery.
Złoty rowerzysta - artysta "stacz" wraca z rynku starego miasta do domu.
Uliczki i zamek w Landshut.
Ponieważ sam posiadam rower marki KTM (nie są one zbyt popularne u nas, Krzysiek "Siwobrody" jeszcze takowy ma), byłem zadziwiony ich ilością.
Może to kwestia bliskości austriackiej granicy, gdzie są produkowane.
Były też i takie pojazdy.
Sklep z częściami do starszych i zabytkowych rowerów.
"Siwobrody" twierdzi, że Brooks robi jedynie czarne i brązowe skórzane siodełka.
Poprzez produkcję nielimitowanej ilości limitowanych serii, Brooks chyba zerwał z tą tradycją.
Przesiadując w hotelowej sali na krześle, siedziałem przy oknie.
Dosłownie tuż za nim, pod moim nosem biegła ścieżka rowerowa.
Zgadnijcie, gdzie wolałbym wtedy być i na czym siedzieć? :)))
MONACHIUM
Podobno Berlińczycy mówią, że Monachium to duża wioska z milionem mieszkańców.
Ciekaw jestem, czy "Benasek" potwierdziłby, że oni rzeczywiście tak mówią?
Monachium to moloch z dość ciekawą starówką, ale tłum turystów skutecznie odbiera wrażenia.
Daleko temu miastu do wspaniałego, spokojnego klimatu Landshut (nawet stare miasto jest tam ładniejsze).
Uwagę naprawdę przyciąga ratusz - koronkowa robota.
Rzekomo złapanie tego dzika za kły ma przynosić szczęście (oprócz milionów bakterii na rękach postawionych na tych kłach przez miliony turystów).
Starówkę można zwiedzić w takim pojeździe.
Chętnych zbyt wielu nie widziałem.
Może to dlatego, że każdy ma tu swój rower, a turyści oszczędzają kasę.
Rowerowy parking w bramie.
Do wyboru, do koloru! ;)))
A mówią, że rower pozwala uniknąć zatłoczonych centrów miast. ;)
Po zwiedzaniu przyszedł czas na relaks przy miejscowych wyrobach.
Prawie każde miasto, miasteczko, a nawet wioska posiadają swoje większe lub mniejsze browary, gdzie piwo nadal warzone jest bez chemii, enzymów i innych dodatków. To całkiem spory browar w Altomuenster.
Podobno w samej Bawarii działa ponad 2000 browarów!!!
P.S. Oczywiście na rowerze jak zwykle przy takich wyjazdach nie zrobiłem nawet kilometra :(((.
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Korzystając z kolejnego wyjazdu służbowego (tym razem do malowniczego bawarskiego miasteczka Landshut) po raz kolejny uzupełniam serię pn. "Rowery Europy".
O stopniu "zroweryzowania" Niemców (Bawarczyków ;))) i ich infrastrukturze wiele nie trzeba mówić, kto był ten wie, jak doskonała jest.
Rzut oka na Landshut.
Pierwsze masowo napotkane rowery.
Złoty rowerzysta - artysta "stacz" wraca z rynku starego miasta do domu.
Uliczki i zamek w Landshut.
Ponieważ sam posiadam rower marki KTM (nie są one zbyt popularne u nas, Krzysiek "Siwobrody" jeszcze takowy ma), byłem zadziwiony ich ilością.
Może to kwestia bliskości austriackiej granicy, gdzie są produkowane.
Były też i takie pojazdy.
Sklep z częściami do starszych i zabytkowych rowerów.
"Siwobrody" twierdzi, że Brooks robi jedynie czarne i brązowe skórzane siodełka.
Poprzez produkcję nielimitowanej ilości limitowanych serii, Brooks chyba zerwał z tą tradycją.
Przesiadując w hotelowej sali na krześle, siedziałem przy oknie.
Dosłownie tuż za nim, pod moim nosem biegła ścieżka rowerowa.
Zgadnijcie, gdzie wolałbym wtedy być i na czym siedzieć? :)))
MONACHIUM
Podobno Berlińczycy mówią, że Monachium to duża wioska z milionem mieszkańców.
Ciekaw jestem, czy "Benasek" potwierdziłby, że oni rzeczywiście tak mówią?
Monachium to moloch z dość ciekawą starówką, ale tłum turystów skutecznie odbiera wrażenia.
Daleko temu miastu do wspaniałego, spokojnego klimatu Landshut (nawet stare miasto jest tam ładniejsze).
Uwagę naprawdę przyciąga ratusz - koronkowa robota.
Rzekomo złapanie tego dzika za kły ma przynosić szczęście (oprócz milionów bakterii na rękach postawionych na tych kłach przez miliony turystów).
Starówkę można zwiedzić w takim pojeździe.
Chętnych zbyt wielu nie widziałem.
Może to dlatego, że każdy ma tu swój rower, a turyści oszczędzają kasę.
Rowerowy parking w bramie.
Do wyboru, do koloru! ;)))
A mówią, że rower pozwala uniknąć zatłoczonych centrów miast. ;)
Po zwiedzaniu przyszedł czas na relaks przy miejscowych wyrobach.
Prawie każde miasto, miasteczko, a nawet wioska posiadają swoje większe lub mniejsze browary, gdzie piwo nadal warzone jest bez chemii, enzymów i innych dodatków. To całkiem spory browar w Altomuenster.
Podobno w samej Bawarii działa ponad 2000 browarów!!!
P.S. Oczywiście na rowerze jak zwykle przy takich wyjazdach nie zrobiłem nawet kilometra :(((.
Rower:
Dane wycieczki:
0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Rajd z klubem "Samarama" do Hintersee...a potem do Altwarp.
Piątek, 23 marca 2012 | dodano: 24.03.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Nie wiem, czy rozpiszę się jak zawsze, czy wyjdzie reportaż fotograficzny ze zdjęciami.
W każdym razie zamierzaliśmy z ekipą z RS i BS dołączyć (przynajmniej na kawałek trasy) do Klubu Rowerowego "Samarama" z Polic, który zorganizował spotkanie z niemieckimi rowerzystami w Hintersee w celu utopienia Marzanny.
Ulica Bolesława Śmiałego we mgle o poranku, po godzinie 7:00. Temperatura nie przekraczała 2-3 st.C
Dołączamy do Klubu Rowerowego "Samarama" z Polic - droga przez Puszczę Wkrzańską na Dobieszczyn.
Było chyba ze 40 osób.
Nasi zabezpieczają tyły.
Przerwa na odpoczynek.
Przed Dobieszczynem dogonił nas Szef Wszystkich Awanturników wraz z Pawłem "Axisem", którzy na szosówkach pomykali do Ueckermunde. ;)
Pokaz Marzanny na granicy.
U celu zlotu w Hintersee.
Troszkę tu posiedzieliśmy, ale nie zamierzaliśmy na tym poprzestać.
Trwa narada.
Ta pani też była Marzanną, żywą. Mam nadzieję, że jej nie utopili ;).
Po naradzie zdecydowaliśmy, że jedziemy przez Rieth do Altwarp, część z nas na pewno na Fischbroetchen ze śledziem Bismarck (ja na pewno!!!).
Ruszyliśmy w składzie (kolejność przypadkowa, tak jak mi się przypomniało, oprócz Basi, którą jako kobietę umieściłem na początku, choć są tacy, którzy twierdzą, że "wszystkie Baśki to fajne chłopaki";))):
1) Basia "Rudzielec"
2) Krzysiek "Monter"
3) Piotrek "Bronik"
4) Paweł "Misiacz"
5) Paweł "Oclahomapl"
6) Mirek "Srk23"
7) Artur "Arturrop1"
8) Jacek "Jaszek"
Za Warsin przed Altwarp zauważyliśmy "niemieckiego Siwobrodego" ;))).
Wiózł psa w sakwie, nawet zamieniłem z nim parę słów w ludzkim języku (po angielsku znaczy).
Pozwoliłem sobie zamieścić tu dobre zdjęcie Jaszka.
Świeża bułeczka z pysznym śledzikiem, cebulką i sałatką.
Mój ulubiony kuterek-maskotka w Altwarp ;).
Neuwarper See.
Miało nie być "skrótów"...
...ale były ;))).
Nawet nie mogę tych skrótów zwalić na "Montera", bo prowadził "Srk23". Chyba, że to obecność "Montera" tak wpływa na trasy :))).
Cmentarz żołnierzy radzieckich w Altwarp.
Przy cmentarzu znaleźliśmy suszące się w słońcu ciało ;))).
Tym razem skrót był naprawdę fajny, nie było błota, piachu, lwów i krokodyli :))).
Malownicza stara droga z Altwarp do Warsin.
Moja ulubiona (do fotografowania) łódka w Rieth, gdzie zatrzymaliśmy się w czasie powrotu na odpoczynek.
Znajdź pajacyka na pomoście ;))).
Nie było chętnych, by ruszyć zady i jechać dalej, gdy tak snuliśmy rowerowe plany i marzenia...
Temperatura dochodziła do 18 st.C.
No co ja zrobię, że lubię fotografować łódki? ;)
Wydają mi się jakieś takie...fotogeniczne.
I tu kończą się fotografie. Z Rieth dojechaliśmy do Hintersee, gdzie "dogasała" powoli impreza "Samejramy".
Tam też zagubił się "Bronik", ale odnalazł się ostatecznie na granicy.
"Oclahomapl" pognał w stronę Szczecina, by zdążyć na pociąg do Stargardu.
W okolicach Tanowa Policzanie odbili na Police (jakoś nawet nie zdążyłem się pożegnać, bo mam zakodowane, że żegnamy się zwykle na Głębokim i sobie przodem pojechałem ;))).
Temperatura:7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2673 (kcal)
W każdym razie zamierzaliśmy z ekipą z RS i BS dołączyć (przynajmniej na kawałek trasy) do Klubu Rowerowego "Samarama" z Polic, który zorganizował spotkanie z niemieckimi rowerzystami w Hintersee w celu utopienia Marzanny.
Ulica Bolesława Śmiałego we mgle o poranku, po godzinie 7:00. Temperatura nie przekraczała 2-3 st.C
Dołączamy do Klubu Rowerowego "Samarama" z Polic - droga przez Puszczę Wkrzańską na Dobieszczyn.
Było chyba ze 40 osób.
Nasi zabezpieczają tyły.
Przerwa na odpoczynek.
Przed Dobieszczynem dogonił nas Szef Wszystkich Awanturników wraz z Pawłem "Axisem", którzy na szosówkach pomykali do Ueckermunde. ;)
Pokaz Marzanny na granicy.
U celu zlotu w Hintersee.
Troszkę tu posiedzieliśmy, ale nie zamierzaliśmy na tym poprzestać.
Trwa narada.
Ta pani też była Marzanną, żywą. Mam nadzieję, że jej nie utopili ;).
Po naradzie zdecydowaliśmy, że jedziemy przez Rieth do Altwarp, część z nas na pewno na Fischbroetchen ze śledziem Bismarck (ja na pewno!!!).
Ruszyliśmy w składzie (kolejność przypadkowa, tak jak mi się przypomniało, oprócz Basi, którą jako kobietę umieściłem na początku, choć są tacy, którzy twierdzą, że "wszystkie Baśki to fajne chłopaki";))):
1) Basia "Rudzielec"
2) Krzysiek "Monter"
3) Piotrek "Bronik"
4) Paweł "Misiacz"
5) Paweł "Oclahomapl"
6) Mirek "Srk23"
7) Artur "Arturrop1"
8) Jacek "Jaszek"
Za Warsin przed Altwarp zauważyliśmy "niemieckiego Siwobrodego" ;))).
Wiózł psa w sakwie, nawet zamieniłem z nim parę słów w ludzkim języku (po angielsku znaczy).
Pozwoliłem sobie zamieścić tu dobre zdjęcie Jaszka.
Świeża bułeczka z pysznym śledzikiem, cebulką i sałatką.
Mój ulubiony kuterek-maskotka w Altwarp ;).
Neuwarper See.
Miało nie być "skrótów"...
...ale były ;))).
Nawet nie mogę tych skrótów zwalić na "Montera", bo prowadził "Srk23". Chyba, że to obecność "Montera" tak wpływa na trasy :))).
Cmentarz żołnierzy radzieckich w Altwarp.
Przy cmentarzu znaleźliśmy suszące się w słońcu ciało ;))).
Tym razem skrót był naprawdę fajny, nie było błota, piachu, lwów i krokodyli :))).
Malownicza stara droga z Altwarp do Warsin.
Moja ulubiona (do fotografowania) łódka w Rieth, gdzie zatrzymaliśmy się w czasie powrotu na odpoczynek.
Znajdź pajacyka na pomoście ;))).
Nie było chętnych, by ruszyć zady i jechać dalej, gdy tak snuliśmy rowerowe plany i marzenia...
Temperatura dochodziła do 18 st.C.
No co ja zrobię, że lubię fotografować łódki? ;)
Wydają mi się jakieś takie...fotogeniczne.
I tu kończą się fotografie. Z Rieth dojechaliśmy do Hintersee, gdzie "dogasała" powoli impreza "Samejramy".
Tam też zagubił się "Bronik", ale odnalazł się ostatecznie na granicy.
"Oclahomapl" pognał w stronę Szczecina, by zdążyć na pociąg do Stargardu.
W okolicach Tanowa Policzanie odbili na Police (jakoś nawet nie zdążyłem się pożegnać, bo mam zakodowane, że żegnamy się zwykle na Głębokim i sobie przodem pojechałem ;))).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
128.77 km (20.00 km teren), czas: 06:24 h, avg:20.12 km/h,
prędkość maks: 40.00 km/hTemperatura:7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2673 (kcal)
Rajd Shrinka z BS i RS do Ueckermunde.
Niedziela, 4 marca 2012 | dodano: 04.03.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Historia tego wyjazdu jest dość pogmatwana. Najpierw Sebastian "Shrink" z Nowogardu żalił mi się, że nie organizuję kolejnego "Rajdu Do Shrinka" z BS i RS. Powiedziałem, że raz do roku mogę, a potem niech inni się zaangażują. No to zaangażował się Shrink i zaprosił nas do siebie do Nowogardu. Potem jednak po przemyśleniach doszedł do wniosku, że okolice Nowogardu są już dla niego nudne i najchętniej to on by pojechał gdzieś po Niemczech (no patrzcie, a wcześniej mnie wyzywał od Herr Misiatsch;)))
No dobra, poglądy zmienił, ale jak z tego wybrnąć?
Do tego zadania zaangażował Misiacza, czyli mnie.
Odkręciłem - chyba w miarę sprawnie - trasę do Nowogardu, ale nijak nie mogłem zmusić Shrinka do zamieszczenia postu na Forum RS o trasie do Ueckermunde.
No i co?
Znowu musiałem wziąć sprawy w swoje łapy. Pomyślałem: "A, wrobię Shrinka" i zamiast niego zamieściłem taki oto post:
"Jutro o godzinie 9:20 nasz kolega SHRINK zarządza zbiórkę o godzinie 9:20 na Moście Długim.
Jeżeli ktoś nie zna Shrinka, to wygląda tak:
:P
Trasa wiedzie do Ueckermunde w Niemczech (zwiedzanie, kebab, może Fischbroetchen).
Pewnie wyjdzie jakieś 130 km.
Ponieważ SHRINK ma pewien problem z zamieszczeniem tu informacji, pozwoliłem to sobie zrobić za niego. :P
Cytuję:
"Jedziemy tempem rozsądnie dynamicznym, aczkolwiek wycieczkowym na zachód. Preferowany asfalt i mnóstwo foto-stopów. Tereny znamy słabo, właściwie to wcale, więc będzie ciekawie ;) Jeśli ktoś dołączy, będzie nam miło. Jeśli nie, to trudno.""
I ode mnie
"Ja jadę i wiem, że parę innych osób też (a w prowadzeniu do celu pomożemy). :)"
Odzew przeszedł najśmielsze oczekiwania, bowiem na Moście Długim o 9:20 (plus Głębokie) stawiło się "13 osób + 1 kobieta" :))).
Jeśli pamiętam wszystkich, to postaram się wymienić (alfabetycznie):
Arek "AreG"
Bartek "Ismail Delivere"
Baśka "Rudzielec"
Grzesiek "Giorginio"
Krzysiek "Monter"
Łukasz "Luki"
Michał "Michuss"
NN rowerzysta na Giancie (jeśli czyta, to poproszę w komentarzach o imię i ewentualnie ksywkę)
Paweł "Axis"
Paweł "Misiacz"
Piotrek "Bronik"
Piotrek "Rammzes"
Robert "Romal vel Sakwiarz" (z tymi jego ksywkami to skaranie boskie, nie wiadomo, którą wybrać;)).
Sebastian "Shrink"
Nie mogło zacząć się normalnie, bo zawsze ktoś na początku musi się popisać, jaki to on silny pod górkę (a potem niektórzy "silni" na początku robią się słabi i "miętcy" na końcu).
Shrinkowi również udzieliła się psychoza, ale go utemperowałem i tylko dzięki temu zatrzymał się, aby cyknąć jakiekolwiek fotki w Szczecinie, które bardzo chciał robić, ale za bardzo przejmował się opinią "koksów". To, że "koksy" gnają to nie znaczy, że nie poczekają na kierownika zamiesznia.
Mogą gnać sami albo jechać w grupie.
Mogą też gnać, a potem czekać.
Wniosek z tego jest taki, że nie ma co gonić za szybkimi, bo i tak muszą zaczekać. Szkoda szarpaniny ;).
Na Jasnych Błoniach na własne oczy widzieliśmy, do czego doprowadziła ostatnia ustawa refundacyjna, podwyżki cen paliw, wydłużenie wieku emerytalnego, afera "solna", w której władze bezczelnie kryją trucicieli ludzi. Społeczeństwo nie wytrzymało i chwyciło za broń.
Siły rządowe pokonane.
Czas na relaks.
Nie przejmując się "niewyżytymi" spokojnie dojechaliśmy na Głebokie, gdzie oczywiście na nas czekali (i marzli, a niech mają za swoje;))).
Prawdę mówiąc, następną fotkę cyknąłem dopiero w Eggesin, z dwóch powodów:
1) Rzadkie postoje ("Nie przyjechaliśmy tu dla przyjemności i nie ma czasu na głupoty typu zdjęcia czy odpoczynek" ;)))
2) Jeśli o mnie chodzi, to trasę mam tak "zjeżdżoną", że już nie będę po raz kolejny cykał słupków granicznych za Dobieszczynem.
Co ciekawe, w Eggesin zobaczyłem po raz pierwszy coś, czego wcześniej nie dostrzegałem (pomijam Baśkę ujeżdżającą drewnianego konia, ona zawsze na coś musi się wcisnąć;))).
Natknąłem się na wystawę staroci, a wśród nich na cacko - piec wyprodukowany przed wojną w jeszcze niemieckim Szczecinie (Stettinie) przy obecnej ul. Jagiellońskiej (wg informacji Krzyśka "Montera" - dzięki, niech Ci (i nam) za to Twoje słynne "skróty" lekkie będą).
Co nieco o kamienicach właściciela TUTAJ (KLIK).
Z wiatrem w dupę w miarę szybko dotarliśmy na kebab (Tuerkische pizza) w lokalu Uecker 66 w Ueckermunde. Porcje tak słuszne, że aż trudno było wchłonąc, w cenie 3,50 EUR za jedną "rurę". Nadal tylko zastanawiam się, które produkty są lepsze - u Turka w Ueckermunde (lżejsze, powiew świeżości) czy u Turka w Goleniowie (nasycony, konkretny smak, więcej mięcha z barana). No dobra - oba dobre.
Barany pożarte, można ruszać na zwiedzanie.
Nasz lokal.
Coś dla Basi "Misiaczowej".
Uliczka w Ueckermunde.
Kamieniczki w Ueckermunde.
Cholera w Ueckermunde (zawsze wlezie w kadr ;))).
Bosman ćwiknął mi okulary.
Plaża w Ueckermunde.
BS-RS team.
Ueckermunde zaliczone po japońsku, więc można było ruszyć do Warsin, skąd przez puszczę dotarliśmy do wieży widokowej nad Neuwarper See.
Fotka autorstwa Sebastiana "Shrinka":
W Rieth spędziliśmy nieco czasu na przystani, oczywiście jak zwykle skusiłem się na moje ulubione ujęcie stamtąd.
Skusiłem się też na mały relaks na betonie...
...i na kolejną fotkę łódki (lubię je fotografować).
No.
To już była ostatnia fotka.
Pojechaliśmy trasą dawnej kolejki wąskotorowej do Ludwigshof i do Hintersee, skąd wjechaliśmy do Polandii.
Zmieniliśmy trasę i pojechaliśmy prosto "w Stolec".
W Stolcu zaprowiantowaliśmy się w miejscowym sklepiku i klucząc między dziurami po bombach na drodze do Rzędzin, wkrótce wjechaliśmy na nową ściezkę prowadzącą do Dobrej.
Robiło się zimno, ściemniało się, Baśka jechała coraz bardziej wypoczynkowo, a mój halogen w lampie zakończył żywot i jechałem jak ciemniak (pomijając bateryjną, czerwoną dwulampkową dyskotekę, którą wożę za sobą na kasku i na sakwie, by starać się uchronić przed rodzimymi debilami za kierownicą).
Monter obiecał Baśce, że spokojnie dojedziemy na Głebokie w tempie 15 km/h.
Do Wołczkowa tempo wynosiło do 30 km/h, ale to chyba Grześ poczuł napływ energii. Na szczęście NN Biker jechał z Baśką, która nas równo opierdo...ła po dotarciu do Wołczkowa.
Uspokoiła się po groźbie, że dostanie w dupę pasem, jeśli nie przestanie robić scen :)))
Był tylko mały problem.
Nie mieliśmy pasa w spodenkach kolarskich, ale podziałało ;)))
Jakoś dojechaliśmy w kupie do Głębokiego, a potem powoli zaczęliśmy się rozjeżdżać. Odprowadziłem Shrinka, Giorginio i (prawie) Michussa na dworzec, po czym sam poturlałem się ul. Kolumba do domu.
***
Na koniec teksty, które usłyszałem dziś, a które zapadły mi w pamięć:
1) "Foch otrzymany w roamingu jest droższy niż w sieci krajowej" (nie powiem, kto go odebrał;))).
2) "Baśka to dziewczyna z jajami!" ;)))
3) Okrzyk bojowy Baśki "Dziewczęta, ruszamy!!!" (to chyba w odwecie za nasz tekst, że na wycieczkę stawiło się 13 ludzi i jedna kobieta);)))
Fakt, że działało! ;)))
Przybliżona trasa:
:)
Temperatura:2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
No dobra, poglądy zmienił, ale jak z tego wybrnąć?
Do tego zadania zaangażował Misiacza, czyli mnie.
Odkręciłem - chyba w miarę sprawnie - trasę do Nowogardu, ale nijak nie mogłem zmusić Shrinka do zamieszczenia postu na Forum RS o trasie do Ueckermunde.
No i co?
Znowu musiałem wziąć sprawy w swoje łapy. Pomyślałem: "A, wrobię Shrinka" i zamiast niego zamieściłem taki oto post:
"Jutro o godzinie 9:20 nasz kolega SHRINK zarządza zbiórkę o godzinie 9:20 na Moście Długim.
Jeżeli ktoś nie zna Shrinka, to wygląda tak:
:P
Trasa wiedzie do Ueckermunde w Niemczech (zwiedzanie, kebab, może Fischbroetchen).
Pewnie wyjdzie jakieś 130 km.
Ponieważ SHRINK ma pewien problem z zamieszczeniem tu informacji, pozwoliłem to sobie zrobić za niego. :P
Cytuję:
"Jedziemy tempem rozsądnie dynamicznym, aczkolwiek wycieczkowym na zachód. Preferowany asfalt i mnóstwo foto-stopów. Tereny znamy słabo, właściwie to wcale, więc będzie ciekawie ;) Jeśli ktoś dołączy, będzie nam miło. Jeśli nie, to trudno.""
I ode mnie
"Ja jadę i wiem, że parę innych osób też (a w prowadzeniu do celu pomożemy). :)"
Odzew przeszedł najśmielsze oczekiwania, bowiem na Moście Długim o 9:20 (plus Głębokie) stawiło się "13 osób + 1 kobieta" :))).
Jeśli pamiętam wszystkich, to postaram się wymienić (alfabetycznie):
Arek "AreG"
Bartek "Ismail Delivere"
Baśka "Rudzielec"
Grzesiek "Giorginio"
Krzysiek "Monter"
Łukasz "Luki"
Michał "Michuss"
NN rowerzysta na Giancie (jeśli czyta, to poproszę w komentarzach o imię i ewentualnie ksywkę)
Paweł "Axis"
Paweł "Misiacz"
Piotrek "Bronik"
Piotrek "Rammzes"
Robert "Romal vel Sakwiarz" (z tymi jego ksywkami to skaranie boskie, nie wiadomo, którą wybrać;)).
Sebastian "Shrink"
Nie mogło zacząć się normalnie, bo zawsze ktoś na początku musi się popisać, jaki to on silny pod górkę (a potem niektórzy "silni" na początku robią się słabi i "miętcy" na końcu).
Shrinkowi również udzieliła się psychoza, ale go utemperowałem i tylko dzięki temu zatrzymał się, aby cyknąć jakiekolwiek fotki w Szczecinie, które bardzo chciał robić, ale za bardzo przejmował się opinią "koksów". To, że "koksy" gnają to nie znaczy, że nie poczekają na kierownika zamiesznia.
Mogą gnać sami albo jechać w grupie.
Mogą też gnać, a potem czekać.
Wniosek z tego jest taki, że nie ma co gonić za szybkimi, bo i tak muszą zaczekać. Szkoda szarpaniny ;).
Na Jasnych Błoniach na własne oczy widzieliśmy, do czego doprowadziła ostatnia ustawa refundacyjna, podwyżki cen paliw, wydłużenie wieku emerytalnego, afera "solna", w której władze bezczelnie kryją trucicieli ludzi. Społeczeństwo nie wytrzymało i chwyciło za broń.
Siły rządowe pokonane.
Czas na relaks.
Nie przejmując się "niewyżytymi" spokojnie dojechaliśmy na Głebokie, gdzie oczywiście na nas czekali (i marzli, a niech mają za swoje;))).
Prawdę mówiąc, następną fotkę cyknąłem dopiero w Eggesin, z dwóch powodów:
1) Rzadkie postoje ("Nie przyjechaliśmy tu dla przyjemności i nie ma czasu na głupoty typu zdjęcia czy odpoczynek" ;)))
2) Jeśli o mnie chodzi, to trasę mam tak "zjeżdżoną", że już nie będę po raz kolejny cykał słupków granicznych za Dobieszczynem.
Co ciekawe, w Eggesin zobaczyłem po raz pierwszy coś, czego wcześniej nie dostrzegałem (pomijam Baśkę ujeżdżającą drewnianego konia, ona zawsze na coś musi się wcisnąć;))).
Natknąłem się na wystawę staroci, a wśród nich na cacko - piec wyprodukowany przed wojną w jeszcze niemieckim Szczecinie (Stettinie) przy obecnej ul. Jagiellońskiej (wg informacji Krzyśka "Montera" - dzięki, niech Ci (i nam) za to Twoje słynne "skróty" lekkie będą).
Co nieco o kamienicach właściciela TUTAJ (KLIK).
Z wiatrem w dupę w miarę szybko dotarliśmy na kebab (Tuerkische pizza) w lokalu Uecker 66 w Ueckermunde. Porcje tak słuszne, że aż trudno było wchłonąc, w cenie 3,50 EUR za jedną "rurę". Nadal tylko zastanawiam się, które produkty są lepsze - u Turka w Ueckermunde (lżejsze, powiew świeżości) czy u Turka w Goleniowie (nasycony, konkretny smak, więcej mięcha z barana). No dobra - oba dobre.
Barany pożarte, można ruszać na zwiedzanie.
Nasz lokal.
Coś dla Basi "Misiaczowej".
Uliczka w Ueckermunde.
Kamieniczki w Ueckermunde.
Cholera w Ueckermunde (zawsze wlezie w kadr ;))).
Bosman ćwiknął mi okulary.
Plaża w Ueckermunde.
BS-RS team.
Ueckermunde zaliczone po japońsku, więc można było ruszyć do Warsin, skąd przez puszczę dotarliśmy do wieży widokowej nad Neuwarper See.
Fotka autorstwa Sebastiana "Shrinka":
W Rieth spędziliśmy nieco czasu na przystani, oczywiście jak zwykle skusiłem się na moje ulubione ujęcie stamtąd.
Skusiłem się też na mały relaks na betonie...
...i na kolejną fotkę łódki (lubię je fotografować).
No.
To już była ostatnia fotka.
Pojechaliśmy trasą dawnej kolejki wąskotorowej do Ludwigshof i do Hintersee, skąd wjechaliśmy do Polandii.
Zmieniliśmy trasę i pojechaliśmy prosto "w Stolec".
W Stolcu zaprowiantowaliśmy się w miejscowym sklepiku i klucząc między dziurami po bombach na drodze do Rzędzin, wkrótce wjechaliśmy na nową ściezkę prowadzącą do Dobrej.
Robiło się zimno, ściemniało się, Baśka jechała coraz bardziej wypoczynkowo, a mój halogen w lampie zakończył żywot i jechałem jak ciemniak (pomijając bateryjną, czerwoną dwulampkową dyskotekę, którą wożę za sobą na kasku i na sakwie, by starać się uchronić przed rodzimymi debilami za kierownicą).
Monter obiecał Baśce, że spokojnie dojedziemy na Głebokie w tempie 15 km/h.
Do Wołczkowa tempo wynosiło do 30 km/h, ale to chyba Grześ poczuł napływ energii. Na szczęście NN Biker jechał z Baśką, która nas równo opierdo...ła po dotarciu do Wołczkowa.
Uspokoiła się po groźbie, że dostanie w dupę pasem, jeśli nie przestanie robić scen :)))
Był tylko mały problem.
Nie mieliśmy pasa w spodenkach kolarskich, ale podziałało ;)))
Jakoś dojechaliśmy w kupie do Głębokiego, a potem powoli zaczęliśmy się rozjeżdżać. Odprowadziłem Shrinka, Giorginio i (prawie) Michussa na dworzec, po czym sam poturlałem się ul. Kolumba do domu.
***
Na koniec teksty, które usłyszałem dziś, a które zapadły mi w pamięć:
1) "Foch otrzymany w roamingu jest droższy niż w sieci krajowej" (nie powiem, kto go odebrał;))).
2) "Baśka to dziewczyna z jajami!" ;)))
3) Okrzyk bojowy Baśki "Dziewczęta, ruszamy!!!" (to chyba w odwecie za nasz tekst, że na wycieczkę stawiło się 13 ludzi i jedna kobieta);)))
Fakt, że działało! ;)))
Przybliżona trasa:
:)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
136.00 km (20.00 km teren), czas: 06:15 h, avg:21.76 km/h,
prędkość maks: 43.00 km/hTemperatura:2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)