- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w kategorii
Wypadziki do Niemiec
Dystans całkowity: | 23693.60 km (w terenie 2858.88 km; 12.07%) |
Czas w ruchu: | 1225:30 |
Średnia prędkość: | 19.00 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.00 km/h |
Suma podjazdów: | 13 m |
Suma kalorii: | 480913 kcal |
Liczba aktywności: | 310 |
Średnio na aktywność: | 76.43 km i 4h 02m |
Więcej statystyk |
Z Waren dookoła jeziora Mueritz (Park Narodowy Mueritz).
Poniedziałek, 20 maja 2013 | dodano: 20.05.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
!!!
UWAGA! WARNING! ACHTUNG! ATTENTION! внимание!
Relacja będzie tak długa jak relacje Krzyśka "Siwobrodego" i tak pełna zdjęć, jak relacje Małgosi "Rowerzystki", więc wymaga nieco czasu na przejrzenie ;))).
***
To był bardzo "wypoczęty" weekend!
Najpierw, w piątek i sobotę miałem męską, morską przygodę na Bałtyku.
Niedzielę jednak chciałem poświęcić swojej głównej pasji, czyli rowerowi.
Pewnego dnia, tak sobie dumając wykombinowałem, że warto powtórzyć objazd jeziora Mueritz, które na próbę objechaliśmy z moją Basią w ubiegłym roku (bez map i z trasami odnajdowanymi na czuja na tzw. "misi nos") i wróciliśmy zauroczeni (ubiegłoroczna relacja w wersji słonecznej: KLIK).
Uważam, że warto porównać obie relacje, choćby dlatego, żeby zobaczyć jak słońce lub jego brak wpływa na odbiór krajobrazu.
Do objechania mieliśmy jezioro, którego długość wynosi ok. 40 km, czyli ponad 80 km trasy.
Tym razem wycieczka miała się odbyć w większym gronie, ale że punkt startowy znajduje się ok. 150 km od Szczecina, potrzebny był transport samochodowy.
Tu pakujemy po 7:30 rano na nasz samochodzik 3 rowery: Basi "Misiaczowej", "Bronika" i mój.
Z resztą drużyny, tj. "Foxikami", "Jaszkami" i Basią "Rudzielcem" umówieni byliśmy pod Mierzynem, ich samochód taszczył aż 5 rowerów!
Po dwóch godzinach jazdy dotarliśmy wreszcie do Waren nad jeziorem Mueritz, gdzie znaleźliśmy bezpłatny parking, gdzie mogliśmy zdjąć rowerki.
Taniec Słońca wykonany wcześniej przez Basię (przyznaję się, że tym razem miałem lenia i w nim nie uczestniczyłem) sprawił, że deszcz został przegoniony.
Na niebie były chmury, ale to najpewniej efekt mojego lenistwa ;))).
Ekipa gotowa do startu (plus ja schowany za aparatem;)!
Port-marina w Waren.
Nabzdyczony Misiacz, bo ładna stara łódka uciekła Basi spod obiektywu ;).
Nie uciekł za to zabytkowy wycieczkowiec.
Już na samym początku przeoczyłem ścieżkę w las, którą w ubiegłym roku wyniuchaliśmy z Basią, ale pojechaliśmy drogą do niej równoległą, asfaltową, prowadzącą na camping Ecktannen, przez który w ramach pokazu przejechaliśmy z drużyną.
Widok na jezioro Mueritz.
Szef zamieszania na tle mapy okolic.
Misiacz, jako typowy miłośnik tras asfaltowych i nienawidzący błota "błotofob", poprowadził ekipę odpowiednią trasą ;))).
...a nawet bardzo odpowiednią ;).
Po przebrnięciu przez największe zabagnienie, w suchym miejscu, w dziwnym lasku z czerwonymi drzewami zatrzymaliśmy się na popas.
Szuterek już był, błoto też, czas więc przeciągnąć grupę po głębokich kałużach ;))).
Jacek dokumentuje niecodzienne zjawisko (Misiacze prowadzące wycieczkę po tzw. "skrótach").
Można? Można! Ale czy zawsze trzeba?;))).
Tak nam się dobrze jechało, że przeoczyliśmy kolejny zjazd i zmierzaliśmy na zachód, w kierunku oddalającym nas od naszego jeziora...ale za to znaleźliśmy inne, z tarasem widokowym ;)
Jezioro Warnker See.
Mój "misi nos" wiercił się niespokojnie, czując, że trasa wiedzie w złym kierunku, więc zarządziłem odwrót, by wjechać na właściwą trasę...w tej części jest to Szlak Wiewiórki (pozdrawiamy Baśkę "Rudzielca") ;).
Wyjeżdżając z terenu Parku Narodowego Mueritz serdecznie podziękowałem miłośnikom błota za uczestnictwo i odesłałem ich do domów, bo już niedługo miały zacząć się szlaki asfaltowe.
Z propozycji powrotu tym samym szlakiem na razie nikt nie skorzystał...ale poczekajmy ;))).
Jechaliśmy wśród malowniczych moczarów i rozlewisk...
Zbliżając się do miejscowości Rechlin, w jednej z wiosek natknęliśmy się na takie oto cacko!
To audi uczestniczyło w Rajdzie Paryż-Pekin!
Stara barka w Rechlin.
Od pewnego czasu zamęczałem towarzystwo swoim nadspodziewanie niespodziewanym głodem, którego nijak nie mogłem zaspokoić.
Ponieważ jeszcze wydawało mi się, że 3 bułki na cały dzień to stanowczo za mało, więc złożona mi została propozycja dokarmiania Misiacza.
Ja nadal nie wierzyłem, że to wystarczy i kiedy ujrzałem Imbiss (tzw. "Bimbisik"), nie miałem zamiaru spod niego się ruszyć, póki nie zjem "kiełbasy z brata" (Bratwurst ;))).
Inni też skorzystali z okazji, zakupując lody i izotoniki, które zjedli i wypili w podstawionym pociągu, prowadzonym przez Marzenę "Foxikową" :).
Kiedy zaspokoiłem na dobre głód, ruszyliśmy...no, może nie do końca wszyscy.
"Bronik" grzebiąc w sakwach zagapił się i ruszył w chwilę po nas...tyle, że nie w tę stronę.
Najwidoczniej skorzystał z propozycji rezygnacji z asfaltów i ... ruszył w drogę powrotną tą samą trasą, którą przyjechaliśmy.
Po krótkich, acz intensywnych poszukiwaniach schwytaliśmy zbiega i ruszyliśmy we właściwą stronę ;).
Odcinek za Vipperow, minęliśmy już południowy koniec jeziora.
Na popasie, od dawna chciałem mieć fotkę w rzepaku, który niedługo przekwitnie :(.
Dalej trasą przez Zielow dojechaliśmy do malowniczej wioseczki Ludorf, gdzie znajduje się gotycki kościół o niesamowitym kształcie, który nazywam kościołem-UFO ;).
Za Ludorf, po raz kolejny celowo już nie wjechaliśmy na wytyczony tam odcinek szlaku wokół jeziora, ze względu na brak czasu, tak więc nadal nie wiem jak wygląda, ale zapewne jest w dużej części terenowy. Aby dokładnie go spenetrować, wydaje mi się, że konieczny byłby weekendowy biwak w okolicy.
Tymczasem ruszyliśmy inną bardzo ciekawą alternatywną trasą, która doprowadziła nas do przepięknego miasteczka Roebel.
Dla tego miejsca warto zmienić nieco marszrutę.
Basia przed fontanną w Roebel.
Gotycki kościół w tejże miejscowości.
Kamieniczki.
No i przepiękna marina w Roebel (dla tych, co chcą "za potrzebą" informuję, że są tam dostępne czyściutkie i darmowe WC).
Jak widać, Basiowy Taniec Slońca odniósł skutek i ... słońce wreszcie wyszło!
Na trasie do Klink...Rzepak, rzepak, rzepak...
Tocząc się aflatowymi drogami rowerowymi dotarliśmy do miejscowości Klink na zachodnim brzegu jeziora Mueritz, gdzie w przepięknym pałacu mieści się obecnie luksusowy hotel.
Za hotelem można zejść nad jezioro, w którym woda jest wręcz krystalicznie czysta!
Nasze Panie pozują na tle Mueritz ;).
Nie wracając już na asfalt, dalej jechaliśmy przez las wyznaczonym szlakiem szutrowym nad brzegiem jeziora.
Po raz pierwszy nim jechałem (wcześniej asfaltową alternatywą) i uważam, że jest piękny, choć jak widać z poniższej mapki, nieco drogi trzeba nadłożyć.
Tak czy inaczej, w końcu trzeba i tak wyjechać na asfaltową końcówkę wprowadzającą do Waren.
Nim jednak opuściliśmy Waren, po raz kolejny zapragnęliśmy zjeść przepyszny lahmacun (tzw. pizza turecka) w tym samym miejscu, co w ub. roku.
Jako, że jest to danie tutaj bardzo smacznie przyrządzane, więc aby je zakupić, odstaliśmy swoje w solidnej kolejce (rzadko spotykane).
Wreszcie!
Mamy to, co chcemy!
Po napchaniu się (tak, porcja jest ogromna) ruszyliśmy, by przed odjazdem do Szczecina zwiedzić starówkę w Waren.
Warto!
Ciekawy rowerek ;).
Uliczka...
Świetny mural wymalowany na ścianie jednej z kamieniczek!
Zbliżała się godzina 20:00, a przed nami było jeszcze załadowanie rowerów, dwie godziny jazdy, a następnie ich rozładowywanie w Szczecinie, więc czym prędzej załadowaliśmy się na samochody, cyknęliśmy pożegnalną fotkę i ruszyliśmy, by w okolicach godziny 23:00 dotrzeć w końcu do domu.
Mapka z naszą trasą:
:)
Temperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1785 (kcal)
UWAGA! WARNING! ACHTUNG! ATTENTION! внимание!
Relacja będzie tak długa jak relacje Krzyśka "Siwobrodego" i tak pełna zdjęć, jak relacje Małgosi "Rowerzystki", więc wymaga nieco czasu na przejrzenie ;))).
***
To był bardzo "wypoczęty" weekend!
Najpierw, w piątek i sobotę miałem męską, morską przygodę na Bałtyku.
Niedzielę jednak chciałem poświęcić swojej głównej pasji, czyli rowerowi.
Pewnego dnia, tak sobie dumając wykombinowałem, że warto powtórzyć objazd jeziora Mueritz, które na próbę objechaliśmy z moją Basią w ubiegłym roku (bez map i z trasami odnajdowanymi na czuja na tzw. "misi nos") i wróciliśmy zauroczeni (ubiegłoroczna relacja w wersji słonecznej: KLIK).
Uważam, że warto porównać obie relacje, choćby dlatego, żeby zobaczyć jak słońce lub jego brak wpływa na odbiór krajobrazu.
Do objechania mieliśmy jezioro, którego długość wynosi ok. 40 km, czyli ponad 80 km trasy.
Tym razem wycieczka miała się odbyć w większym gronie, ale że punkt startowy znajduje się ok. 150 km od Szczecina, potrzebny był transport samochodowy.
Tu pakujemy po 7:30 rano na nasz samochodzik 3 rowery: Basi "Misiaczowej", "Bronika" i mój.
Z resztą drużyny, tj. "Foxikami", "Jaszkami" i Basią "Rudzielcem" umówieni byliśmy pod Mierzynem, ich samochód taszczył aż 5 rowerów!
Po dwóch godzinach jazdy dotarliśmy wreszcie do Waren nad jeziorem Mueritz, gdzie znaleźliśmy bezpłatny parking, gdzie mogliśmy zdjąć rowerki.
Taniec Słońca wykonany wcześniej przez Basię (przyznaję się, że tym razem miałem lenia i w nim nie uczestniczyłem) sprawił, że deszcz został przegoniony.
Na niebie były chmury, ale to najpewniej efekt mojego lenistwa ;))).
Ekipa gotowa do startu (plus ja schowany za aparatem;)!
Port-marina w Waren.
Nabzdyczony Misiacz, bo ładna stara łódka uciekła Basi spod obiektywu ;).
Nie uciekł za to zabytkowy wycieczkowiec.
Już na samym początku przeoczyłem ścieżkę w las, którą w ubiegłym roku wyniuchaliśmy z Basią, ale pojechaliśmy drogą do niej równoległą, asfaltową, prowadzącą na camping Ecktannen, przez który w ramach pokazu przejechaliśmy z drużyną.
Widok na jezioro Mueritz.
Szef zamieszania na tle mapy okolic.
Misiacz, jako typowy miłośnik tras asfaltowych i nienawidzący błota "błotofob", poprowadził ekipę odpowiednią trasą ;))).
...a nawet bardzo odpowiednią ;).
Po przebrnięciu przez największe zabagnienie, w suchym miejscu, w dziwnym lasku z czerwonymi drzewami zatrzymaliśmy się na popas.
Szuterek już był, błoto też, czas więc przeciągnąć grupę po głębokich kałużach ;))).
Jacek dokumentuje niecodzienne zjawisko (Misiacze prowadzące wycieczkę po tzw. "skrótach").
Można? Można! Ale czy zawsze trzeba?;))).
Tak nam się dobrze jechało, że przeoczyliśmy kolejny zjazd i zmierzaliśmy na zachód, w kierunku oddalającym nas od naszego jeziora...ale za to znaleźliśmy inne, z tarasem widokowym ;)
Jezioro Warnker See.
Mój "misi nos" wiercił się niespokojnie, czując, że trasa wiedzie w złym kierunku, więc zarządziłem odwrót, by wjechać na właściwą trasę...w tej części jest to Szlak Wiewiórki (pozdrawiamy Baśkę "Rudzielca") ;).
Wyjeżdżając z terenu Parku Narodowego Mueritz serdecznie podziękowałem miłośnikom błota za uczestnictwo i odesłałem ich do domów, bo już niedługo miały zacząć się szlaki asfaltowe.
Z propozycji powrotu tym samym szlakiem na razie nikt nie skorzystał...ale poczekajmy ;))).
Jechaliśmy wśród malowniczych moczarów i rozlewisk...
Zbliżając się do miejscowości Rechlin, w jednej z wiosek natknęliśmy się na takie oto cacko!
To audi uczestniczyło w Rajdzie Paryż-Pekin!
Stara barka w Rechlin.
Od pewnego czasu zamęczałem towarzystwo swoim nadspodziewanie niespodziewanym głodem, którego nijak nie mogłem zaspokoić.
Ponieważ jeszcze wydawało mi się, że 3 bułki na cały dzień to stanowczo za mało, więc złożona mi została propozycja dokarmiania Misiacza.
Ja nadal nie wierzyłem, że to wystarczy i kiedy ujrzałem Imbiss (tzw. "Bimbisik"), nie miałem zamiaru spod niego się ruszyć, póki nie zjem "kiełbasy z brata" (Bratwurst ;))).
Inni też skorzystali z okazji, zakupując lody i izotoniki, które zjedli i wypili w podstawionym pociągu, prowadzonym przez Marzenę "Foxikową" :).
Kiedy zaspokoiłem na dobre głód, ruszyliśmy...no, może nie do końca wszyscy.
"Bronik" grzebiąc w sakwach zagapił się i ruszył w chwilę po nas...tyle, że nie w tę stronę.
Najwidoczniej skorzystał z propozycji rezygnacji z asfaltów i ... ruszył w drogę powrotną tą samą trasą, którą przyjechaliśmy.
Po krótkich, acz intensywnych poszukiwaniach schwytaliśmy zbiega i ruszyliśmy we właściwą stronę ;).
Odcinek za Vipperow, minęliśmy już południowy koniec jeziora.
Na popasie, od dawna chciałem mieć fotkę w rzepaku, który niedługo przekwitnie :(.
Dalej trasą przez Zielow dojechaliśmy do malowniczej wioseczki Ludorf, gdzie znajduje się gotycki kościół o niesamowitym kształcie, który nazywam kościołem-UFO ;).
Za Ludorf, po raz kolejny celowo już nie wjechaliśmy na wytyczony tam odcinek szlaku wokół jeziora, ze względu na brak czasu, tak więc nadal nie wiem jak wygląda, ale zapewne jest w dużej części terenowy. Aby dokładnie go spenetrować, wydaje mi się, że konieczny byłby weekendowy biwak w okolicy.
Tymczasem ruszyliśmy inną bardzo ciekawą alternatywną trasą, która doprowadziła nas do przepięknego miasteczka Roebel.
Dla tego miejsca warto zmienić nieco marszrutę.
Basia przed fontanną w Roebel.
Gotycki kościół w tejże miejscowości.
Kamieniczki.
No i przepiękna marina w Roebel (dla tych, co chcą "za potrzebą" informuję, że są tam dostępne czyściutkie i darmowe WC).
Jak widać, Basiowy Taniec Slońca odniósł skutek i ... słońce wreszcie wyszło!
Na trasie do Klink...Rzepak, rzepak, rzepak...
Tocząc się aflatowymi drogami rowerowymi dotarliśmy do miejscowości Klink na zachodnim brzegu jeziora Mueritz, gdzie w przepięknym pałacu mieści się obecnie luksusowy hotel.
Za hotelem można zejść nad jezioro, w którym woda jest wręcz krystalicznie czysta!
Nasze Panie pozują na tle Mueritz ;).
Nie wracając już na asfalt, dalej jechaliśmy przez las wyznaczonym szlakiem szutrowym nad brzegiem jeziora.
Po raz pierwszy nim jechałem (wcześniej asfaltową alternatywą) i uważam, że jest piękny, choć jak widać z poniższej mapki, nieco drogi trzeba nadłożyć.
Tak czy inaczej, w końcu trzeba i tak wyjechać na asfaltową końcówkę wprowadzającą do Waren.
Nim jednak opuściliśmy Waren, po raz kolejny zapragnęliśmy zjeść przepyszny lahmacun (tzw. pizza turecka) w tym samym miejscu, co w ub. roku.
Jako, że jest to danie tutaj bardzo smacznie przyrządzane, więc aby je zakupić, odstaliśmy swoje w solidnej kolejce (rzadko spotykane).
Wreszcie!
Mamy to, co chcemy!
Po napchaniu się (tak, porcja jest ogromna) ruszyliśmy, by przed odjazdem do Szczecina zwiedzić starówkę w Waren.
Warto!
Ciekawy rowerek ;).
Uliczka...
Świetny mural wymalowany na ścianie jednej z kamieniczek!
Zbliżała się godzina 20:00, a przed nami było jeszcze załadowanie rowerów, dwie godziny jazdy, a następnie ich rozładowywanie w Szczecinie, więc czym prędzej załadowaliśmy się na samochody, cyknęliśmy pożegnalną fotkę i ruszyliśmy, by w okolicach godziny 23:00 dotrzeć w końcu do domu.
Mapka z naszą trasą:
:)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
87.20 km (40.00 km teren), czas: 05:14 h, avg:16.66 km/h,
prędkość maks: 40.00 km/hTemperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1785 (kcal)
Wycieczka do Loecknitz.
Czwartek, 2 maja 2013 | dodano: 02.05.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Po wczorajszej wycieczce do Altwarp dziś zdecydowałem się pojechać na kolejną.
Tym razem Jaszek ogłosił na fejsbukowej WuZetce trasę do Niemiec, do Loecknitz.
Jako, że wycieczkę ogłosił on, więc automatycznie został jej kierownikiem ;).
Tradycyjnie spotkaliśmy się przy jeziorku Słonecznym, skąd wyruszyliśmy w kierunku Bobolina.
Zdjęcie Jaszka, Ordnung wg Misiacza ;).
Tam wjechaliśmy do Niemiec i polną drogą dojechaliśmy do Schwennenz.
Miał tam miejsce pierwszy popas, gdzie Piotrek i Jacek od razu zakupili sobie po napoju izotonicznym ;).
Następnie piękną drogą dojechaliśmy do Ramin, za którym natknęliśmy się na nowowybudowaną elektrownię słoneczną.
W Schmagerow skręciliśmy w "skrót", który o dziwo ja sam osobiście kiedyś wynalazłem, a jako że jestem Misiaczem generalnie unikającym dróg terenowych, może to się wydawać dziwne.
No, ale wtedy miałem taki kaprys.
Dziś Jaszek świętował Dzień Flagi ;).
Jadąc piękną drogą przez las dotarliśmy do wiaduktu.
Tam Jacek zażartował, że stare elementy stalowe tego wiaduktu pewnie zaraz rozbiorą polscy złomiarze.
Ku naszemu ogromnemu zaskoczeniu, dosłownie za kilka minut polną drogą w naszym kierunku toczyła się furgonetka na polskich numerach rejestracyjnych, a na jej pace leżała kupa... złomu!!! Panowie rozglądali się, co by tu załadować...
Jak widać, polska wątpliwa "przedsiębiorczość" jest transgraniczna :///.
Najwyraźniej popsuliśmy szyki tym dwóm osobnikom.
Po krótkim popasie dostaliśmy się na drogę asfaltową, którą dojechaliśmy do Loecknitz.
Tam porobiliśmy w Netto zakupy i pojechaliśmy na objazd jeziorka Loecknitzer See.
Teren był grząski i jechało się ciężko.
Również tam zatrzymaliśmy się na popas, aby uszczuplić zapasy kupione w Netto ;).
Kolejny postój zrobiliśmy na fotki na drugim końcu jeziora.
Koniec objazdu nie był zbyt ciekawy, bo trafił się przejazd przez błoto czego serdecznie nie znoszę, natomiast cała ekipa stała już po drugiej stronie "bagienka" i czekała na mój przejazd i "panienki", które będę rzucał...czekali na mój przejazd przez błoto i "darli łacha" z Misiacza ;))).
Ponieważ ubabrałem tam całe opony, to w następny skrót nie dałem się wpuścić.
Przejechałem przez centrum Loecknitz asfaltem, a reszta ekipy przedzierała się przez las.
O dziwo, tym skrótem mogłem spokojnie jechać i nie trzeba się było wcale przedzierać, bo okazał się bardzo ładny, a droga dobrze utwardzona.
Kiedy spotkaliśmy się przez wyjeździe z miasta, Jacek stwierdził, że ten skrót dostaje "3 Misiacze" w pięciostopniowej skali Misiacza ;))).
Przypuszczam, że piątka w tej skali to idealna droga asfaltowa, natomiast jedynka to solidne bagienka.
Jacek oczywiście skalę tę wymyślił na poczekaniu :).
Stamtąd dojechaliśmy asfaltową ścieżką do Ploewen, a następnie mijając Kutzower See zmierzaliśmy w stronę Linken.
Tam załapaliśmy się na darmowy oprysk z pola unoszący się od pracującej maszyny rolniczej.
Nie wiem co było w tej substancji, bo dostaliśmy takiego kopa, że gnaliśmy jak motorki.
Gorzej było z Marzeną, która jest uczulona na pyłki brzozy, a nasza trasa właśnie wiodła piękną brzozową aleją.
Jednak na Marzenę nie ma mocnych, co widać na załączonym obrazku ;).
Przed Linken rozstaliśmy się, dziewczyny wjechały do Polski (Marzena i Beata), natomiast ja, Piotrek i Jacek ruszyliśmy wzdłuż granicy do Ladenthin.
Akurat teraz dostaliśmy mocny wiatr w plecy, co bardzo pomagało przy 3-kilometrowym podjeździe pod górkę do Ladenthin.
Jeszcze nigdy tak szybko pod górkę nie podjeżdżałem.
Gorzej było na długim zjeździe za Warnikiem.
Mimo zjazdu musieliśmy ostro pedałować, bo wiatr był tak silny, że ledwie udało nam się trzymać prędkość 20 km/h.
Stamtąd przez Będargowo i Warzymice dotarliśmy do Szczecina cały, czas walcząc z wiatrem, a Piotrek na dodatek z kontuzjowanym kolanem.
Temperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1556 (kcal)
Tym razem Jaszek ogłosił na fejsbukowej WuZetce trasę do Niemiec, do Loecknitz.
Jako, że wycieczkę ogłosił on, więc automatycznie został jej kierownikiem ;).
Tradycyjnie spotkaliśmy się przy jeziorku Słonecznym, skąd wyruszyliśmy w kierunku Bobolina.
Zdjęcie Jaszka, Ordnung wg Misiacza ;).
Tam wjechaliśmy do Niemiec i polną drogą dojechaliśmy do Schwennenz.
Miał tam miejsce pierwszy popas, gdzie Piotrek i Jacek od razu zakupili sobie po napoju izotonicznym ;).
Następnie piękną drogą dojechaliśmy do Ramin, za którym natknęliśmy się na nowowybudowaną elektrownię słoneczną.
W Schmagerow skręciliśmy w "skrót", który o dziwo ja sam osobiście kiedyś wynalazłem, a jako że jestem Misiaczem generalnie unikającym dróg terenowych, może to się wydawać dziwne.
No, ale wtedy miałem taki kaprys.
Dziś Jaszek świętował Dzień Flagi ;).
Jadąc piękną drogą przez las dotarliśmy do wiaduktu.
Tam Jacek zażartował, że stare elementy stalowe tego wiaduktu pewnie zaraz rozbiorą polscy złomiarze.
Ku naszemu ogromnemu zaskoczeniu, dosłownie za kilka minut polną drogą w naszym kierunku toczyła się furgonetka na polskich numerach rejestracyjnych, a na jej pace leżała kupa... złomu!!! Panowie rozglądali się, co by tu załadować...
Jak widać, polska wątpliwa "przedsiębiorczość" jest transgraniczna :///.
Najwyraźniej popsuliśmy szyki tym dwóm osobnikom.
Po krótkim popasie dostaliśmy się na drogę asfaltową, którą dojechaliśmy do Loecknitz.
Tam porobiliśmy w Netto zakupy i pojechaliśmy na objazd jeziorka Loecknitzer See.
Teren był grząski i jechało się ciężko.
Również tam zatrzymaliśmy się na popas, aby uszczuplić zapasy kupione w Netto ;).
Kolejny postój zrobiliśmy na fotki na drugim końcu jeziora.
Koniec objazdu nie był zbyt ciekawy, bo trafił się przejazd przez błoto czego serdecznie nie znoszę, natomiast cała ekipa stała już po drugiej stronie "bagienka" i czekała na mój przejazd i "panienki", które będę rzucał...czekali na mój przejazd przez błoto i "darli łacha" z Misiacza ;))).
Ponieważ ubabrałem tam całe opony, to w następny skrót nie dałem się wpuścić.
Przejechałem przez centrum Loecknitz asfaltem, a reszta ekipy przedzierała się przez las.
O dziwo, tym skrótem mogłem spokojnie jechać i nie trzeba się było wcale przedzierać, bo okazał się bardzo ładny, a droga dobrze utwardzona.
Kiedy spotkaliśmy się przez wyjeździe z miasta, Jacek stwierdził, że ten skrót dostaje "3 Misiacze" w pięciostopniowej skali Misiacza ;))).
Przypuszczam, że piątka w tej skali to idealna droga asfaltowa, natomiast jedynka to solidne bagienka.
Jacek oczywiście skalę tę wymyślił na poczekaniu :).
Stamtąd dojechaliśmy asfaltową ścieżką do Ploewen, a następnie mijając Kutzower See zmierzaliśmy w stronę Linken.
Tam załapaliśmy się na darmowy oprysk z pola unoszący się od pracującej maszyny rolniczej.
Nie wiem co było w tej substancji, bo dostaliśmy takiego kopa, że gnaliśmy jak motorki.
Gorzej było z Marzeną, która jest uczulona na pyłki brzozy, a nasza trasa właśnie wiodła piękną brzozową aleją.
Jednak na Marzenę nie ma mocnych, co widać na załączonym obrazku ;).
Przed Linken rozstaliśmy się, dziewczyny wjechały do Polski (Marzena i Beata), natomiast ja, Piotrek i Jacek ruszyliśmy wzdłuż granicy do Ladenthin.
Akurat teraz dostaliśmy mocny wiatr w plecy, co bardzo pomagało przy 3-kilometrowym podjeździe pod górkę do Ladenthin.
Jeszcze nigdy tak szybko pod górkę nie podjeżdżałem.
Gorzej było na długim zjeździe za Warnikiem.
Mimo zjazdu musieliśmy ostro pedałować, bo wiatr był tak silny, że ledwie udało nam się trzymać prędkość 20 km/h.
Stamtąd przez Będargowo i Warzymice dotarliśmy do Szczecina cały, czas walcząc z wiatrem, a Piotrek na dodatek z kontuzjowanym kolanem.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
74.54 km (10.00 km teren), czas: 04:12 h, avg:17.75 km/h,
prędkość maks: 41.00 km/hTemperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1556 (kcal)
Z Basią przez festyn w Rieth do Altwarp na "fiszbułę".
Środa, 1 maja 2013 | dodano: 01.05.2013Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Kiedy wpadłem na pomysł wycieczki do Rieth z Basią, oczywiście dochodziło już południe.
Lubimy się powylegiwać ;).
Co gorsza na naszym samochodzie nie był jeszcze zainstalowany bagażnik dachowy.
Jako, że po zimie nie mam zbyt wielkiej wprawy w jego montażu, więc cała operacja zajęła nam dużo czasu.
Wyjechaliśmy tuż przed 13:00.
Kiedy wyjechaliśmy na parking w Rieth, byliśmy zaskoczeni niesamowitą ilością samochodów.
Okazało się że Niemcy zrobili sobie tam wielką majówkę.
Z trudem znaleźliśmy miejsce na zapomnianym zwykle parkingu na uboczu i dopiero około godziny 14:00 byliśmy gotowi do jazdy.
Nim ruszyliśmy w kierunku Altwarp, pokazałem Basi przejście graniczne do Nowego Warpna.
Potem pojechaliśmy na przystań i na plażę, gdzie kłębił się niemiłosierny tłum i dudniła muzyka ze sceny!
W Rieth! Kto by pomyślał, toż to takie spokojne miejsce "in the middle of nowhere" ;).
Okazało się, że były tam nawet stragany z Polski.
Były też zabytkowe motocykle.
Szybko się stamtąd zawinęliśmy i trasą rowerową pojechaliśmy w kierunku Warsin.
Tam dla urozmaicenia skierowaliśmy się na starą brukowaną i miejscami gruntową tzw. dawną drogę pocztową, którą przez las dojechaliśmy do Altwarp.
Choć było już dość późno, po cichu liczyliśmy, że będzie otwarta buda z "fiszbułami", choć pora była już dosyć późna jak na Niemcy.
Na szczęście jedno z budek była otwarta i uraczyliśmy się się pysznym piwkiem i rewelacyjnymi Fischbroetchen (piwko czywviście bezalkoholowe;)).
Rowerki czekają...
Oj, dobrze się siedziało i leń ogarniał wakacyjny wręcz, ale trzeba było jechać tym bardziej, że chcieliśmy zajechać na ustronna dziką plażę.
Jest to przepiękne miejsce!
Stamtąd też nie chciało się nam odjeżdżać, gdyż widoki są rewelacyjne.
To miejsce ma jakiś fajny klimat...no ale trudno, jak się późno wstaje to się ma mniej czasu.
Przynajmniej człowiek wyspany i zadowolony - jak widać ;) .
Wracaliśmy już gładziutkim asfaltem prosto do Warsin, skąd są samą drogą co poprzednio, czyli przez przepiękny las dotarliśmy do Rieth.
Po festynie zostało już mało śladów, za to snuło się wielu sakwiarzy, znaczy sezon rozpoczęty ;).
Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 756 (kcal)
Lubimy się powylegiwać ;).
Co gorsza na naszym samochodzie nie był jeszcze zainstalowany bagażnik dachowy.
Jako, że po zimie nie mam zbyt wielkiej wprawy w jego montażu, więc cała operacja zajęła nam dużo czasu.
Wyjechaliśmy tuż przed 13:00.
Kiedy wyjechaliśmy na parking w Rieth, byliśmy zaskoczeni niesamowitą ilością samochodów.
Okazało się że Niemcy zrobili sobie tam wielką majówkę.
Z trudem znaleźliśmy miejsce na zapomnianym zwykle parkingu na uboczu i dopiero około godziny 14:00 byliśmy gotowi do jazdy.
Nim ruszyliśmy w kierunku Altwarp, pokazałem Basi przejście graniczne do Nowego Warpna.
Potem pojechaliśmy na przystań i na plażę, gdzie kłębił się niemiłosierny tłum i dudniła muzyka ze sceny!
W Rieth! Kto by pomyślał, toż to takie spokojne miejsce "in the middle of nowhere" ;).
Okazało się, że były tam nawet stragany z Polski.
Były też zabytkowe motocykle.
Szybko się stamtąd zawinęliśmy i trasą rowerową pojechaliśmy w kierunku Warsin.
Tam dla urozmaicenia skierowaliśmy się na starą brukowaną i miejscami gruntową tzw. dawną drogę pocztową, którą przez las dojechaliśmy do Altwarp.
Choć było już dość późno, po cichu liczyliśmy, że będzie otwarta buda z "fiszbułami", choć pora była już dosyć późna jak na Niemcy.
Na szczęście jedno z budek była otwarta i uraczyliśmy się się pysznym piwkiem i rewelacyjnymi Fischbroetchen (piwko czywviście bezalkoholowe;)).
Rowerki czekają...
Oj, dobrze się siedziało i leń ogarniał wakacyjny wręcz, ale trzeba było jechać tym bardziej, że chcieliśmy zajechać na ustronna dziką plażę.
Jest to przepiękne miejsce!
Stamtąd też nie chciało się nam odjeżdżać, gdyż widoki są rewelacyjne.
To miejsce ma jakiś fajny klimat...no ale trudno, jak się późno wstaje to się ma mniej czasu.
Przynajmniej człowiek wyspany i zadowolony - jak widać ;) .
Wracaliśmy już gładziutkim asfaltem prosto do Warsin, skąd są samą drogą co poprzednio, czyli przez przepiękny las dotarliśmy do Rieth.
Po festynie zostało już mało śladów, za to snuło się wielu sakwiarzy, znaczy sezon rozpoczęty ;).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
39.02 km (20.00 km teren), czas: 02:18 h, avg:16.97 km/h,
prędkość maks: 35.00 km/hTemperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 756 (kcal)
Do Storkow uciekając przed deszczem.
Sobota, 13 kwietnia 2013 | dodano: 13.04.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Wreszcie pojawiły się symptomy wiosny / jesieni* (*niepotrzebne skreślić) i wreszcie można było wybrać się na dłuższą wycieczkę.
Takową ogłosił "Jaszek", a celem było Storkow w Niemczech.
O 10:00 stawiłem się nad jeziorkiem Słonecznym, gdzie siedział sobie Jarek "Gadzik", który nie zamierzał z nami jechać, a jedynie na nas popatrzeć ;).
Pojawienie się "Montera" pachniało już z daleka możliwością "skrótów", ale ja byłem zdecydowany nie dać się wciągnąć w żadne błoto ;).
Oprócz niego przyjechała jeszcze "Jaszkowa" i "Bronik".
Kiedy dojechaliśmy dość pokrętną trasą do Warnika (szef wycieczki zarządził i trzeba było jechać...a na dokładkę było to pod górkę i pod wiatr) dosięgnęła nas przelotna ulewa, ale zdążyliśmy schronić się na przystanku.
Deszcz był oczywiście winą "Bronika", bo swoim kapturem na głowie prowokował chmury do działania :).
Po chwili dojechał "Yogi" z Wandą z nowymi nabytkami na samochodzie, który zostawili w Ladenthin.
Deszcz jeszcze pokapywał, ale dałem się namówić "Jaszkowi" na dalszą jazdę (przyznam, że deszcz mnie trochę zniechęcił) i była to dobra decyzja.
Tu wjeżdżamy pod górkę między Ladenthin, a Nadrensee.
W Nadrensee chcieliśmy zajechać do sklepiku, ale okazuje się, że w soboty jest on otwarty, ale ... od 7:00 do 9:30 ;))).
W tym czasie pojawiła się tam "Tunia", która dojechała do nas od strony Kołbaskowa.
Walcząc z wiatrem ruszyliśmy do Storkow, do zabytkowego wiatraka (to nie ten;)).
Tak jak się spodziewałem, MUSIAŁ pojawić się skrót i ekipa zjechała w rozmiękły las, a ja byłem konsekwentny w swojej decyzji i pojechałem dalej asfaltem, mówiąc, że poczekam na nich pod wiatrakiem, na co "Jaszek" oznajmił, że to ja będę czekał, bo oni jadą..."skrótem" :))).
Kiedy dojechałem pod wiatrak, oczywiście nikogo tam nie było, a ja miałem aż 25 minut na relaks na ławeczce, czekając na przyjazd "skrótowców" ;).
Mając sporo czasu i widząc nadciągającą ulewę, szybko odtańczyłem skróconą wersję Tańca Słońca (wersja mini;))), żeby maksymalnie zmniejszyć ilość opadów na trasie i chyba się udało ;).
Chmura oczywiście nadciągnęła i spuściła na ziemię swoją zawartość, ale ja, "Bronik" i "Monter" zdążyliśmy dojechać do wiaty. Zmokła tylko reszta, ociągająca się z ruszeniem spod wiatraka. Chmura jak szybko nadeszła, tak poszła, a my pojechaliśmy na zakupy do PENNY MARKT, bo niektórym zachciało się izotoników ;).
W czasie, gdy my kręciliśmy się po sklepie, "Jaszek" zaprowadził niemiecki "ordnung" w ustawieniu naszych rowerów ;).
Harmonię zaburza jedynie rower...Niemca, który przyjechał nim na zakupy ;).
Nie niepokojeni przez deszcz, szybko mknęliśmy z wiatrem w plecy do Krackow, gdzie musieliśmy przeczekać ostatni już, krótki i intensywny opad.
W tym czasie niektórzy panowie zajęli się "izotonikami" w wiacie przed muzeum starych pojazdów w Krackow.
Siedziało i gawędziło się super, zeszło grubo ponad pół godziny, ale czas było ruszać.
Jeszcze szybciej z wiatrem gnaliśmy do Lebehn, gdzie profilaktycznie zatrzymaliśmy się nad jeziorkiem, gdyż zbliżała się podejrzana chmura, ale na szczęście okazała się niegroźna dla nas.
W Ladenthin pożegnaliśmy Yogi Team, który załadował się na samochód oraz "Jaszka" i "Montera", którzy postanowili wracać przez Blankensee, żeby legalnie pozbyć się z siebie resztki "izotoników".
W Smolęcinie pożegnaliśmy "Tunię", a ja, Beata i Piotrek dojechaliśmy przez Warzymice do Szczecina, gdzie Beata złapała lekką gumę.
Na szczęście powietrze uchodziło wolno i po podpompowaniu koła na stacji mogliśmy Beatę wyekspediować z Piotrkiem do domu...
...a to moja trasa.
A na koniec zdjęcia "Yogiego" (jak zawsze świetne), gdzie uwiecznił moją Misiaczową Czapę ;))).
Na drugim zdjęciu, gdzie widać tylko moje uszy, udajemy współczesnych gimnazjalistów, których ulubionym zajęciem jest klikanie w komórki ;))).
Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1507 (kcal)
Takową ogłosił "Jaszek", a celem było Storkow w Niemczech.
O 10:00 stawiłem się nad jeziorkiem Słonecznym, gdzie siedział sobie Jarek "Gadzik", który nie zamierzał z nami jechać, a jedynie na nas popatrzeć ;).
Pojawienie się "Montera" pachniało już z daleka możliwością "skrótów", ale ja byłem zdecydowany nie dać się wciągnąć w żadne błoto ;).
Oprócz niego przyjechała jeszcze "Jaszkowa" i "Bronik".
Kiedy dojechaliśmy dość pokrętną trasą do Warnika (szef wycieczki zarządził i trzeba było jechać...a na dokładkę było to pod górkę i pod wiatr) dosięgnęła nas przelotna ulewa, ale zdążyliśmy schronić się na przystanku.
Deszcz był oczywiście winą "Bronika", bo swoim kapturem na głowie prowokował chmury do działania :).
Po chwili dojechał "Yogi" z Wandą z nowymi nabytkami na samochodzie, który zostawili w Ladenthin.
Deszcz jeszcze pokapywał, ale dałem się namówić "Jaszkowi" na dalszą jazdę (przyznam, że deszcz mnie trochę zniechęcił) i była to dobra decyzja.
Tu wjeżdżamy pod górkę między Ladenthin, a Nadrensee.
W Nadrensee chcieliśmy zajechać do sklepiku, ale okazuje się, że w soboty jest on otwarty, ale ... od 7:00 do 9:30 ;))).
W tym czasie pojawiła się tam "Tunia", która dojechała do nas od strony Kołbaskowa.
Walcząc z wiatrem ruszyliśmy do Storkow, do zabytkowego wiatraka (to nie ten;)).
Tak jak się spodziewałem, MUSIAŁ pojawić się skrót i ekipa zjechała w rozmiękły las, a ja byłem konsekwentny w swojej decyzji i pojechałem dalej asfaltem, mówiąc, że poczekam na nich pod wiatrakiem, na co "Jaszek" oznajmił, że to ja będę czekał, bo oni jadą..."skrótem" :))).
Kiedy dojechałem pod wiatrak, oczywiście nikogo tam nie było, a ja miałem aż 25 minut na relaks na ławeczce, czekając na przyjazd "skrótowców" ;).
Mając sporo czasu i widząc nadciągającą ulewę, szybko odtańczyłem skróconą wersję Tańca Słońca (wersja mini;))), żeby maksymalnie zmniejszyć ilość opadów na trasie i chyba się udało ;).
Chmura oczywiście nadciągnęła i spuściła na ziemię swoją zawartość, ale ja, "Bronik" i "Monter" zdążyliśmy dojechać do wiaty. Zmokła tylko reszta, ociągająca się z ruszeniem spod wiatraka. Chmura jak szybko nadeszła, tak poszła, a my pojechaliśmy na zakupy do PENNY MARKT, bo niektórym zachciało się izotoników ;).
W czasie, gdy my kręciliśmy się po sklepie, "Jaszek" zaprowadził niemiecki "ordnung" w ustawieniu naszych rowerów ;).
Harmonię zaburza jedynie rower...Niemca, który przyjechał nim na zakupy ;).
Nie niepokojeni przez deszcz, szybko mknęliśmy z wiatrem w plecy do Krackow, gdzie musieliśmy przeczekać ostatni już, krótki i intensywny opad.
W tym czasie niektórzy panowie zajęli się "izotonikami" w wiacie przed muzeum starych pojazdów w Krackow.
Siedziało i gawędziło się super, zeszło grubo ponad pół godziny, ale czas było ruszać.
Jeszcze szybciej z wiatrem gnaliśmy do Lebehn, gdzie profilaktycznie zatrzymaliśmy się nad jeziorkiem, gdyż zbliżała się podejrzana chmura, ale na szczęście okazała się niegroźna dla nas.
W Ladenthin pożegnaliśmy Yogi Team, który załadował się na samochód oraz "Jaszka" i "Montera", którzy postanowili wracać przez Blankensee, żeby legalnie pozbyć się z siebie resztki "izotoników".
W Smolęcinie pożegnaliśmy "Tunię", a ja, Beata i Piotrek dojechaliśmy przez Warzymice do Szczecina, gdzie Beata złapała lekką gumę.
Na szczęście powietrze uchodziło wolno i po podpompowaniu koła na stacji mogliśmy Beatę wyekspediować z Piotrkiem do domu...
...a to moja trasa.
A na koniec zdjęcia "Yogiego" (jak zawsze świetne), gdzie uwiecznił moją Misiaczową Czapę ;))).
Na drugim zdjęciu, gdzie widać tylko moje uszy, udajemy współczesnych gimnazjalistów, których ulubionym zajęciem jest klikanie w komórki ;))).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
70.50 km (1.00 km teren), czas: 03:38 h, avg:19.40 km/h,
prędkość maks: 44.00 km/hTemperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1507 (kcal)
Z "Gadzikiem" w wichrze przez Neu Grambow.
Niedziela, 17 marca 2013 | dodano: 17.03.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Mimo zimowej pogodny, po godzinie 11:00 zebrałem się wreszcie na rower, choć na dworze panowała wichura z tych, co "urywa łeb" (min. 7 m/s).
Kiedy pakowałem sakwy w garażu...nadjechał Jarek "Gadzik" na szosówce, który chciał wykręcić jedną ze swoich codziennych stówek (100 km, ot taki sobie spacerek "Gadzika";)))). Pojechaliśmy więc początkową część trasy razem.
Przejeżdżałem wielokrotnie (nawet wczoraj) przez przejazd kolejowy na Gumieńcach i ani razu nie spostrzegłem swojego kuzyna-kolejarza pilnującego budki dróżnika.
To dzięki Jarkowi w końcu się poznaliśmy ;).
Przez Smolęcin, Ladenthin i dalej gładką płytówką dotarliśmy w błyskawicznym tempie do Lebehn - było z górki, a wichura w plecy, więc prędkości dochodziły same z siebie do 45 km/h.
Od Lebehn już nie było tak wesoło, boczny wicher szarpał przednim kołem i szybko wyziębiał, wiejąc znad pól pokrytych śniegiem.
Za Neu Grambow zatrzymaliśmy się w wiacie na popas, skąd następnie przez Linken wjechaliśmy do Lubieszyna. Tam postanowiłem jednak wracać do domu mając ograniczony czas i tym razem wicher w twarz (a do tego pod górkę), Jarek zaś pojechał na północ dokręcić swoje 100 km.
Jak trudno było jechać świadczy fakt, że na podjeździe pod Dołuje nie byłem w stanie przekroczyć 10 km/h, a co gorsza, na długim zjeździe do Mierzyna mimo pedałowania osiągałem ledwie 15 km/h.
Wiosno, przyjdź już!!!
Temperatura:-1.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 983 (kcal)
Kiedy pakowałem sakwy w garażu...nadjechał Jarek "Gadzik" na szosówce, który chciał wykręcić jedną ze swoich codziennych stówek (100 km, ot taki sobie spacerek "Gadzika";)))). Pojechaliśmy więc początkową część trasy razem.
Przejeżdżałem wielokrotnie (nawet wczoraj) przez przejazd kolejowy na Gumieńcach i ani razu nie spostrzegłem swojego kuzyna-kolejarza pilnującego budki dróżnika.
To dzięki Jarkowi w końcu się poznaliśmy ;).
Przez Smolęcin, Ladenthin i dalej gładką płytówką dotarliśmy w błyskawicznym tempie do Lebehn - było z górki, a wichura w plecy, więc prędkości dochodziły same z siebie do 45 km/h.
Od Lebehn już nie było tak wesoło, boczny wicher szarpał przednim kołem i szybko wyziębiał, wiejąc znad pól pokrytych śniegiem.
Za Neu Grambow zatrzymaliśmy się w wiacie na popas, skąd następnie przez Linken wjechaliśmy do Lubieszyna. Tam postanowiłem jednak wracać do domu mając ograniczony czas i tym razem wicher w twarz (a do tego pod górkę), Jarek zaś pojechał na północ dokręcić swoje 100 km.
Jak trudno było jechać świadczy fakt, że na podjeździe pod Dołuje nie byłem w stanie przekroczyć 10 km/h, a co gorsza, na długim zjeździe do Mierzyna mimo pedałowania osiągałem ledwie 15 km/h.
Wiosno, przyjdź już!!!
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
46.22 km (1.00 km teren), czas: 02:18 h, avg:20.10 km/h,
prędkość maks: 46.00 km/hTemperatura:-1.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 983 (kcal)
Spacerek prawie do Ladenthin.
Sobota, 16 marca 2013 | dodano: 16.03.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Po południu wybrałem się na krótki spacerek rowerowy do Niemiec, planowo miałem przejechać przez Ladenthin i Schwennenz i wrócić do domu. Zaraz na początku poznałem, w jakim pięknym miejscu na Ziemi mieszkam, kiedy wjeżdżając w ul. Mieszka I natknąłem się na nienawistny wzrok starszego faceta, który nie wiadomo dlaczego rzucił w moim kierunku "pierdolony rowerzysta". Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie zawrócić, ale szkoda mi było czasu ne tę mendę. Czy to, że pacnąłbym go w łeb coś by zmieniło? Nie sądzę, dalej zostałby mendą, bo mentalności w narodzie nie zmieni się poprzez pacnięcie tego czy innego osobnika.
Znam tu wiele wspaniałych osób, ale zawsze zastanawia mnie, skąd w ludziach na naszych ulicach bierze się tyle bezinteresownej nienawiści i chamstwa, ot tak, żeby rzucić obelgę, aby innemu się przykro zrobiło.
Zostawiając to wszystko za sobą żwawo pomykałem przez Warzymice, Będargowo i Warnik w kierunku Ladenthin.
Tam w zasadzie zakończyłem pomykanie, bo nawet nie dojeżdżając do wioski natknąłem się na powracających z Penkun "Jaszka", "Montera" oraz "Yogiego" z Wandą i od razu zmieniłem plany. Zawsze to fajniej wrócić w przyjemnym towarzystwie.
YOGIMOBIL ;)
Zawinąłem i przez Warnik, Bobolin i Stobno dojechaliśmy do jeziorka na Derdowskiego, gdzie pożegnałem ekipę i wróciłem do domu.
Temperatura:-4.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 649 (kcal)
Znam tu wiele wspaniałych osób, ale zawsze zastanawia mnie, skąd w ludziach na naszych ulicach bierze się tyle bezinteresownej nienawiści i chamstwa, ot tak, żeby rzucić obelgę, aby innemu się przykro zrobiło.
Zostawiając to wszystko za sobą żwawo pomykałem przez Warzymice, Będargowo i Warnik w kierunku Ladenthin.
Tam w zasadzie zakończyłem pomykanie, bo nawet nie dojeżdżając do wioski natknąłem się na powracających z Penkun "Jaszka", "Montera" oraz "Yogiego" z Wandą i od razu zmieniłem plany. Zawsze to fajniej wrócić w przyjemnym towarzystwie.
YOGIMOBIL ;)
Zawinąłem i przez Warnik, Bobolin i Stobno dojechaliśmy do jeziorka na Derdowskiego, gdzie pożegnałem ekipę i wróciłem do domu.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
30.88 km (0.00 km teren), czas: 01:35 h, avg:19.50 km/h,
prędkość maks: 43.00 km/hTemperatura:-4.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 649 (kcal)
Misiacz na baby...;)))
Sobota, 9 marca 2013 | dodano: 09.03.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Dziś ogłoszony był Rowerowy Dzień Kobiet, czyli wycieczka dla pań ze Szczecina przez Bartoszewo do Sławoszewa do gospody "Zjawa".
Z oczywistych względów nijak nie kwalifikowałem się na "uczestniczkę" :))) tego wyjazdu, więc postanowiłem "przyczaić" się z aparatem fotograficznym na Głębokim i cyknąć parę fotek, gdzie grupa babeczek miała o godzinie 11:00 (tak się Misiaczowi wydawało, a tak nie było ;)) zatrzymać się, żeby zabrać kolejne uczestniczki.
Kiedy jednak dotarłem tam punktualnie o 11:00, nie widać było nawet śladu kobietki ;).
Zrobiłem zdjęcie do wpisu i zastanawiałem się, co dalej robić...
Poczułem rozczarowanie i zawróciłem do domu, jednak w Lesie Arkońskim zadzwoniłem do Asi z "Mad Bike" i okazało się, że dziewczyny jadą "powoli" za Pilchowem w stronę Bartoszewa..."w różnym wieku, matki z dziećmi, dogonisz" ;).
No to goniłem w tempie 30 km/h, ale matki z dziećmi były szybsze...i nie dogoniłem ich, a zastałem już na miejscu w "Zjawie".
Marzena i Beata, które to dwie panie "uprowadziłem" po pobycie w gospodzie ;))).
To na pewno nie jest pani ;).
Grupka "Iskierek".
Zjechało się ok. 50 uczestniczek plus fani i kibice - tacy jak ja ;).
Tunia.
Asia rozdaje prezenty - dla każdej uczestniczki sponsorzy coś przygotowali i pochwalę się, że byłem jedym z nich.
Po zjedzeniu pysznej zypy dyniowej i pogawędkach, porwałem widoczne tu dwie osobniczki w kierunku Dobrej.
Marzena i Beata były zmarznięte, więc z chęcią zasuwały w tempie 28 km/h :).
W Dobrej się pożegnaliśmy, a ja postanowiłem wrócić wzdłuż granicy przez Niemcy.
Między Linken, a Neu Grambow zatrzymałem się na krótki popas.
Między Lebehn, a Ladenthin natrafiłem na piękne oznaki wiosny.
Już wtedy miałem tak potworny wiatr w twarz, że ledwo jechałem, a tu jeszcze przyszło mi wspinać się pod długi podjazd do Ladenthin.
Na szczęście w Niemczech nawet na polach mają "autobahn'y" dla ciągników...i rowerzystów.
Wiatr był tak silny, że nawet jadąc z góry od Warnika do Będargowa musiałem pedałować, a i tak prędkość nie przekraczała 24 km/h.
No i tyle...
Temperatura:2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1387 (kcal)
Z oczywistych względów nijak nie kwalifikowałem się na "uczestniczkę" :))) tego wyjazdu, więc postanowiłem "przyczaić" się z aparatem fotograficznym na Głębokim i cyknąć parę fotek, gdzie grupa babeczek miała o godzinie 11:00 (tak się Misiaczowi wydawało, a tak nie było ;)) zatrzymać się, żeby zabrać kolejne uczestniczki.
Kiedy jednak dotarłem tam punktualnie o 11:00, nie widać było nawet śladu kobietki ;).
Zrobiłem zdjęcie do wpisu i zastanawiałem się, co dalej robić...
Poczułem rozczarowanie i zawróciłem do domu, jednak w Lesie Arkońskim zadzwoniłem do Asi z "Mad Bike" i okazało się, że dziewczyny jadą "powoli" za Pilchowem w stronę Bartoszewa..."w różnym wieku, matki z dziećmi, dogonisz" ;).
No to goniłem w tempie 30 km/h, ale matki z dziećmi były szybsze...i nie dogoniłem ich, a zastałem już na miejscu w "Zjawie".
Marzena i Beata, które to dwie panie "uprowadziłem" po pobycie w gospodzie ;))).
To na pewno nie jest pani ;).
Grupka "Iskierek".
Zjechało się ok. 50 uczestniczek plus fani i kibice - tacy jak ja ;).
Tunia.
Asia rozdaje prezenty - dla każdej uczestniczki sponsorzy coś przygotowali i pochwalę się, że byłem jedym z nich.
Po zjedzeniu pysznej zypy dyniowej i pogawędkach, porwałem widoczne tu dwie osobniczki w kierunku Dobrej.
Marzena i Beata były zmarznięte, więc z chęcią zasuwały w tempie 28 km/h :).
W Dobrej się pożegnaliśmy, a ja postanowiłem wrócić wzdłuż granicy przez Niemcy.
Między Linken, a Neu Grambow zatrzymałem się na krótki popas.
Między Lebehn, a Ladenthin natrafiłem na piękne oznaki wiosny.
Już wtedy miałem tak potworny wiatr w twarz, że ledwo jechałem, a tu jeszcze przyszło mi wspinać się pod długi podjazd do Ladenthin.
Na szczęście w Niemczech nawet na polach mają "autobahn'y" dla ciągników...i rowerzystów.
Wiatr był tak silny, że nawet jadąc z góry od Warnika do Będargowa musiałem pedałować, a i tak prędkość nie przekraczała 24 km/h.
No i tyle...
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
62.38 km (3.00 km teren), czas: 02:48 h, avg:22.28 km/h,
prędkość maks: 37.00 km/hTemperatura:2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1387 (kcal)
Kryzys rowerowy minął...do Loecknitz z "Wiewiórkami" ;))).
Sobota, 2 marca 2013 | dodano: 02.03.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Na Forum RS ogłoszona była kolejna wycieczka z opcją błotno-bagienną, a jako że jam jest Misiacz głownie asfaltowy, postanowiłem gładką nawierzchnią spokojnie pojechać do Loecknitz na małe zakupy, głównie po sery i napoje.
Pogoda była znakomita, temperatura na lekkim plusie i do tego wytęsknione słońce!!!
Silny wiatr wiał na początku w twarz, co oznaczało powrót z jego pomocą.
Choć specjalnie się nie ogłaszałem, to znalazło się paru chętnych do towarzyszenia mi, czyli Marzena "Foxy", Basia "Rudzielec" i Arek "Lenek1971". Choć wysłałem mu informację, to "JurekTC" nie pojawił się w miejscu zbiórki, pewnie przestarszył się tempa turystycznego i za niskiej średniej psującej mu statystyki ;))).
Na starcie pod Tesco o umówionej godzinie zabrakło tego ostatniego, więc przypuszczałem, że pojedziemy w składzie jeden Misiacz i dwie wiewiórki, ale Arek w ostatniej chwili wpadł na punkt przed upływem studenckiego kwadransa...i tak rozwiało się marzenie, że zostanę Szefem Wiewiórek ;))).
Arka na żywo spotkałem po raz pierwszy. Okazał się fajnym gościem i miło się jechało w jego towarzystwie. Co więcej, wcale nie musiał tak gnać na miejsce zbiórki z Warzymic, przez które i tak przejeżdżaliśmy, ale dzięki temu ma nabite więcej km :))).
Jako, że obiecałem tempo turystyczne i dużo postojów np. na herbatkę, więc pierwszy poważniejszy mieliśmy w Warniku, po pokonaniu długiego podjazdu, co dodatkowo utrudniał nam bardzo silny wiatr w twarz.
Ile radości może dać przystanek autobusowy...;)
...i jego okolice ;).
Za Ladenthin w drodze do Lebehn zatrzymaliśmy się przy ruinach dawnego gospodarstwa, którego zarośnięte otoczenie stworzyło idealne miejsce na nieskrępowane siusiu :).
Tak to przy pięknej pogodzie i przy pięknym wietrze dotarliśmy do Loecknitz, gdzie napełniłem po brzegi sakwy żółtym serem, czerwonym winem i piwkiem na wieczór, tworząc z mojego KTM-a ociężały twór.
Przyznam, że zupełnie mi ten ciężar nie przeszkadzał, forma była idealna i w sumie teoretycznie mógłbym nawet dziś gnać "na tempo" z Jurkiem i Gadzikiem. Wyjazd jednak był turystyczny, więc potoczyliśmy się nad jezioro Loecknitzer See na kanapki i napoje.
Okazało się, że nie tylko my skorzystaliśmy z pogody, bo spotkaliśmy tam dwójkę rowerzystów ze Szczecina.
Jak mi brakowało takiego błękitu!!!!
Z trudem oderwałem się od aparatu, bo widoczki po długiej, szarej i zgniłej szczecińskiej zimie cieszyły oko!
Czas było wracać z wiatrem za pan brat, jechało się super, przemknęliśmy przez Ploewen i niedługo potem jechaliśmy już po mojej ulubionej brzozowej alei.
Za Bismark wyprzedziło nas dwóch "ścigaczy" na lekkich góralach, a że czułem się mocny, więc mimo ciężkich sakw dla sprawdzenia swojej kondycji siadłem im na koło i nie dałem się już z niego zrzucić aż do Linken, gdzie poczekałem na resztę ekipy.
Po dojechaniu do Dołuj pożegnaliśmy się, Marzena i Basia odbiły na Wąwęlnicę i Bezrzecze, a Arek na Stobno i Warzymice, a ja przez Mierzyn wróciłem na Pomorzany.
Uff...mam wrażenie, że kryzys minął i rowerek nie będzie się już czuł obrażony, że prawie na nim nie jeździłem, a tylko biegałem (biegam).
Ta wycieczka, miejmy nadzieję, to początek fajnego rowerowego roku 2013.
Temperatura:4.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1316 (kcal)
Pogoda była znakomita, temperatura na lekkim plusie i do tego wytęsknione słońce!!!
Silny wiatr wiał na początku w twarz, co oznaczało powrót z jego pomocą.
Choć specjalnie się nie ogłaszałem, to znalazło się paru chętnych do towarzyszenia mi, czyli Marzena "Foxy", Basia "Rudzielec" i Arek "Lenek1971". Choć wysłałem mu informację, to "JurekTC" nie pojawił się w miejscu zbiórki, pewnie przestarszył się tempa turystycznego i za niskiej średniej psującej mu statystyki ;))).
Na starcie pod Tesco o umówionej godzinie zabrakło tego ostatniego, więc przypuszczałem, że pojedziemy w składzie jeden Misiacz i dwie wiewiórki, ale Arek w ostatniej chwili wpadł na punkt przed upływem studenckiego kwadransa...i tak rozwiało się marzenie, że zostanę Szefem Wiewiórek ;))).
Arka na żywo spotkałem po raz pierwszy. Okazał się fajnym gościem i miło się jechało w jego towarzystwie. Co więcej, wcale nie musiał tak gnać na miejsce zbiórki z Warzymic, przez które i tak przejeżdżaliśmy, ale dzięki temu ma nabite więcej km :))).
Jako, że obiecałem tempo turystyczne i dużo postojów np. na herbatkę, więc pierwszy poważniejszy mieliśmy w Warniku, po pokonaniu długiego podjazdu, co dodatkowo utrudniał nam bardzo silny wiatr w twarz.
Ile radości może dać przystanek autobusowy...;)
...i jego okolice ;).
Za Ladenthin w drodze do Lebehn zatrzymaliśmy się przy ruinach dawnego gospodarstwa, którego zarośnięte otoczenie stworzyło idealne miejsce na nieskrępowane siusiu :).
Tak to przy pięknej pogodzie i przy pięknym wietrze dotarliśmy do Loecknitz, gdzie napełniłem po brzegi sakwy żółtym serem, czerwonym winem i piwkiem na wieczór, tworząc z mojego KTM-a ociężały twór.
Przyznam, że zupełnie mi ten ciężar nie przeszkadzał, forma była idealna i w sumie teoretycznie mógłbym nawet dziś gnać "na tempo" z Jurkiem i Gadzikiem. Wyjazd jednak był turystyczny, więc potoczyliśmy się nad jezioro Loecknitzer See na kanapki i napoje.
Okazało się, że nie tylko my skorzystaliśmy z pogody, bo spotkaliśmy tam dwójkę rowerzystów ze Szczecina.
Jak mi brakowało takiego błękitu!!!!
Z trudem oderwałem się od aparatu, bo widoczki po długiej, szarej i zgniłej szczecińskiej zimie cieszyły oko!
Czas było wracać z wiatrem za pan brat, jechało się super, przemknęliśmy przez Ploewen i niedługo potem jechaliśmy już po mojej ulubionej brzozowej alei.
Za Bismark wyprzedziło nas dwóch "ścigaczy" na lekkich góralach, a że czułem się mocny, więc mimo ciężkich sakw dla sprawdzenia swojej kondycji siadłem im na koło i nie dałem się już z niego zrzucić aż do Linken, gdzie poczekałem na resztę ekipy.
Po dojechaniu do Dołuj pożegnaliśmy się, Marzena i Basia odbiły na Wąwęlnicę i Bezrzecze, a Arek na Stobno i Warzymice, a ja przez Mierzyn wróciłem na Pomorzany.
Uff...mam wrażenie, że kryzys minął i rowerek nie będzie się już czuł obrażony, że prawie na nim nie jeździłem, a tylko biegałem (biegam).
Ta wycieczka, miejmy nadzieję, to początek fajnego rowerowego roku 2013.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
63.63 km (1.00 km teren), czas: 03:29 h, avg:18.27 km/h,
prędkość maks: 45.00 km/hTemperatura:4.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1316 (kcal)
Zawijka w Pampow...ech
Sobota, 9 lutego 2013 | dodano: 09.02.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Ruszając rano na spotkanie z ekipą BS/RS na Głębokim (zbiórka o godzinie 9:00) na wycieczkę "śladem Jurkowego Garmina" raczej nie spodziewałem się, że wrócę z niej przedwcześnie.
Kiedy wczoraj bez najmniejszego zmęczenia przebiegłem ponad 5 km, zakładałem, że po walce z wirusem wróciłem do formy.
Hm...no to najwidoczniej nie do tej rowerowej.
Miałem wrażenie, że ktoś przyczepił do mnie nie moje nogi, ale kogoś, kto prawie nie jeździ na rowerze. Poniekąd jest w tym nieco racji, no specjalnie się nie wykazywałem ostatnio...ale skoro biegam bez problemów, skąd tu taka lipa?
Sam mój dojazd na Głębokie nie był popisem formy...
Na starcie oprócz mnie stawił się Gadzik, Jaszek, Monter, Gryf, Peio i prowodyr, czyli Jurek ;).
Kiedy ruszyliśmy, niespecjalnie też pomogło mi "tempo turystyczne" narzucone bez pardonu na samym początku przez Jurka.
No jak lubię tego gościa, tak jego pojęcie stałego "turystycznego tempa" w okolicach 28-30 km/h mi zupełnie nie odpowiada.
Jaszkowi chyba też ? ;)
Chyba będę się z nim umawiał tylko na treningi ;))).
Jakoś udało mi się dociągnąć do Dobrej, ale potem moje nogi robiły się dziwnie wiotkie i "nie podawały".
Czułem, że mogłoby się to skończyć "telefonem do przyjaciela", tak jak w przypadku ostatniej wycieczki Małgosi, na której prawie nikt nie błyszczał formą.
Coś dziwnego wisi w powietrzu ?
Niestety, ja nie miałem opcji "telefonu" do przyjaciela, bo wszyscy ci, którzy mogliby mnie zabrać z rowerem, są poza Szczecinem.
Za Bukiem drogi zrobiły się białe i moje koła zaczęły się dziwnie zachowywać. Mimo to postanowiłem ciągnąć dalej, w końcu drogi w Niemczech są "podgrzewane" i czarne, co potwierdził nasz wjazd do Blankensee.
Ciężki dla mnie podjazd pod górkę w Pampow utwierdził mnie w przekonaniu, że o ile jeszcze może dojadę do Rieth, to nie bardzo bym wiedział, jak stamtąd wrócić.
Postanowiłem zatrzymać się w wiacie na herbatę i kanapkę (w której nikt nie zamierzał się zatrzymywać ;))) i zawrócić.
Stanęliśmy, trąbiliśmy...ale część koksów pognała do przodu.
Po chwili wrócili. Zdziwieni, że "tracimy czas na głupoty" typu posiłek czy zdjęcie ;))).
Po herbatce zrobiło mi się lepiej i pomyślałem, że spróbuję jechać dalej, ale pierwsza górka wybiła mi to z głowy.
W podjęciu decyzji pomógł mi też niebezpieczny uślizg koła na ośnieżonej już jezdni (tu nie była "podgrzewana").
Opony Schwalbe Marathon to dobra rzecz, ale zupełnie nie nadają się na śliskie lub nawet lekko śliskie nawierzchnie i nie miałem ochoty na kolejnego szlifa.
Zresztą, nie miałem zamiaru nikomu niczego udowadniać i jechać dla samego jechania, bo po co?
Pożegnałem się z tymi, których jeszcze widziałem i zawróciłem do Blankensee.
Na chwilę zatrzymnałem się, żeby popełnić głupotę.
Zdjęcie znaczy chciałem zrobić ;).
Cóż, pogoda niezbyt cudowna, ale co tam...
W Blankensee umyśliłem sobie, że wrócę przez Bismark, Schwennenz i Ladenthin, ale pierwsze kilka metrów w tamtym kierunku i niebezpieczne uślizgi koła sprawiły, że zawróciłem.
Na asfalcie leżała śliska breja, która gdzieniegdzie przymarzała, a ja nie chciałem po raz kolejny obić sobie zadu ;).
Zatrzymałem się w wiacie na kolejną herbatkę, licząc, że doda mi sił.
Nie dodała.
Ciągnąc coraz wolniej, dotoczyłem się do Wołczkowa.
Jak wlokłem się pod górkę na Bezrzecze...szkoda słów, jakby mi Monter podał Pavulon ;))).
Totalne zwiotczenie :///.
Jadąc koło poligonu natknąłem się na taki oto "pojazd".
Ledwo kręcąc korbami dotarłem na Pomorzany i tam w mojej głowie błysnęła myśl, że Bronik na pewno składa swoje nowe piękne cacko.
Miałem rację i czuja - akurat dotarł do garażu i dokręcał to i owo w nowym Pegasusie (niezły wypasik, przekładnia planetarna 11 biegów, hamulce tarczówki, itp. itd).
Chwilę poględziliśmy, po czym szybko zawinąłem się do domu, bo zrobiło mi się zimno.
W domu stwierdziłem, że skoro po 60 km jestem bardziej wypompowany niż po 300, to decyzja o powrocie była słuszna.
Temperatura:0.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1279 (kcal)
Kiedy wczoraj bez najmniejszego zmęczenia przebiegłem ponad 5 km, zakładałem, że po walce z wirusem wróciłem do formy.
Hm...no to najwidoczniej nie do tej rowerowej.
Miałem wrażenie, że ktoś przyczepił do mnie nie moje nogi, ale kogoś, kto prawie nie jeździ na rowerze. Poniekąd jest w tym nieco racji, no specjalnie się nie wykazywałem ostatnio...ale skoro biegam bez problemów, skąd tu taka lipa?
Sam mój dojazd na Głębokie nie był popisem formy...
Na starcie oprócz mnie stawił się Gadzik, Jaszek, Monter, Gryf, Peio i prowodyr, czyli Jurek ;).
Kiedy ruszyliśmy, niespecjalnie też pomogło mi "tempo turystyczne" narzucone bez pardonu na samym początku przez Jurka.
No jak lubię tego gościa, tak jego pojęcie stałego "turystycznego tempa" w okolicach 28-30 km/h mi zupełnie nie odpowiada.
Jaszkowi chyba też ? ;)
Chyba będę się z nim umawiał tylko na treningi ;))).
Jakoś udało mi się dociągnąć do Dobrej, ale potem moje nogi robiły się dziwnie wiotkie i "nie podawały".
Czułem, że mogłoby się to skończyć "telefonem do przyjaciela", tak jak w przypadku ostatniej wycieczki Małgosi, na której prawie nikt nie błyszczał formą.
Coś dziwnego wisi w powietrzu ?
Niestety, ja nie miałem opcji "telefonu" do przyjaciela, bo wszyscy ci, którzy mogliby mnie zabrać z rowerem, są poza Szczecinem.
Za Bukiem drogi zrobiły się białe i moje koła zaczęły się dziwnie zachowywać. Mimo to postanowiłem ciągnąć dalej, w końcu drogi w Niemczech są "podgrzewane" i czarne, co potwierdził nasz wjazd do Blankensee.
Ciężki dla mnie podjazd pod górkę w Pampow utwierdził mnie w przekonaniu, że o ile jeszcze może dojadę do Rieth, to nie bardzo bym wiedział, jak stamtąd wrócić.
Postanowiłem zatrzymać się w wiacie na herbatę i kanapkę (w której nikt nie zamierzał się zatrzymywać ;))) i zawrócić.
Stanęliśmy, trąbiliśmy...ale część koksów pognała do przodu.
Po chwili wrócili. Zdziwieni, że "tracimy czas na głupoty" typu posiłek czy zdjęcie ;))).
Po herbatce zrobiło mi się lepiej i pomyślałem, że spróbuję jechać dalej, ale pierwsza górka wybiła mi to z głowy.
W podjęciu decyzji pomógł mi też niebezpieczny uślizg koła na ośnieżonej już jezdni (tu nie była "podgrzewana").
Opony Schwalbe Marathon to dobra rzecz, ale zupełnie nie nadają się na śliskie lub nawet lekko śliskie nawierzchnie i nie miałem ochoty na kolejnego szlifa.
Zresztą, nie miałem zamiaru nikomu niczego udowadniać i jechać dla samego jechania, bo po co?
Pożegnałem się z tymi, których jeszcze widziałem i zawróciłem do Blankensee.
Na chwilę zatrzymnałem się, żeby popełnić głupotę.
Zdjęcie znaczy chciałem zrobić ;).
Cóż, pogoda niezbyt cudowna, ale co tam...
W Blankensee umyśliłem sobie, że wrócę przez Bismark, Schwennenz i Ladenthin, ale pierwsze kilka metrów w tamtym kierunku i niebezpieczne uślizgi koła sprawiły, że zawróciłem.
Na asfalcie leżała śliska breja, która gdzieniegdzie przymarzała, a ja nie chciałem po raz kolejny obić sobie zadu ;).
Zatrzymałem się w wiacie na kolejną herbatkę, licząc, że doda mi sił.
Nie dodała.
Ciągnąc coraz wolniej, dotoczyłem się do Wołczkowa.
Jak wlokłem się pod górkę na Bezrzecze...szkoda słów, jakby mi Monter podał Pavulon ;))).
Totalne zwiotczenie :///.
Jadąc koło poligonu natknąłem się na taki oto "pojazd".
Ledwo kręcąc korbami dotarłem na Pomorzany i tam w mojej głowie błysnęła myśl, że Bronik na pewno składa swoje nowe piękne cacko.
Miałem rację i czuja - akurat dotarł do garażu i dokręcał to i owo w nowym Pegasusie (niezły wypasik, przekładnia planetarna 11 biegów, hamulce tarczówki, itp. itd).
Chwilę poględziliśmy, po czym szybko zawinąłem się do domu, bo zrobiło mi się zimno.
W domu stwierdziłem, że skoro po 60 km jestem bardziej wypompowany niż po 300, to decyzja o powrocie była słuszna.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
60.12 km (2.00 km teren), czas: 03:00 h, avg:20.04 km/h,
prędkość maks: 32.00 km/hTemperatura:0.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1279 (kcal)
Do Schwennenz...ale bez przekonania.
Sobota, 5 stycznia 2013 | dodano: 05.01.2013Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Rano przywitała nas wiosenna pogoda i zacząłem wybierać się na samotny spacer na rowerku.
Tak się wybierałem i wybierałem i gdy już byłem gotowy, opuściły mnie chęci, ale stwierdziłem, że skoro tyle się zbierałem, to pojadę przez Będargowo i Warnik do Niemiec, do Ladenthin.
Najpierw przetestowałem przejazd kolejowy na Gumieńcach, teraz przejeżdża się gładziutko jak w cywilizowanym kraju.
Bez specjalnego zapału, choć całkiem sprawnie wturlałem się pod górkę w Warniku i za moment wjechałem do Niemiec do Ladenthin.
Pogoda iście wiosenna, ciepło, bo od 4-6 st.C.
Zjechałem drogą płyt i nieco okrężną drogą dojechałem do Schwennenz.
Wszystko jakieś wymarłe po obu stronach granicy i wszędzie jakiś mentalny kac chyba panuje.
Tuż przed granicą zatrzymałem się na herbatę z termosu i kanapkę i przez Stobno i Mierzyn dotarłem do Szczecina.
Temperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 735 (kcal)
Tak się wybierałem i wybierałem i gdy już byłem gotowy, opuściły mnie chęci, ale stwierdziłem, że skoro tyle się zbierałem, to pojadę przez Będargowo i Warnik do Niemiec, do Ladenthin.
Najpierw przetestowałem przejazd kolejowy na Gumieńcach, teraz przejeżdża się gładziutko jak w cywilizowanym kraju.
Bez specjalnego zapału, choć całkiem sprawnie wturlałem się pod górkę w Warniku i za moment wjechałem do Niemiec do Ladenthin.
Pogoda iście wiosenna, ciepło, bo od 4-6 st.C.
Zjechałem drogą płyt i nieco okrężną drogą dojechałem do Schwennenz.
Wszystko jakieś wymarłe po obu stronach granicy i wszędzie jakiś mentalny kac chyba panuje.
Tuż przed granicą zatrzymałem się na herbatę z termosu i kanapkę i przez Stobno i Mierzyn dotarłem do Szczecina.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
34.72 km (3.00 km teren), czas: 01:48 h, avg:19.29 km/h,
prędkość maks: 43.00 km/hTemperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 735 (kcal)