MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Szczecińskie Rajdy BS i RS

Dystans całkowity:14134.97 km (w terenie 1800.85 km; 12.74%)
Czas w ruchu:693:50
Średnia prędkość:19.09 km/h
Maksymalna prędkość:60.00 km/h
Suma kalorii:278949 kcal
Liczba aktywności:206
Średnio na aktywność:68.62 km i 4h 03m
Więcej statystyk

Breń, pałac w Mierzęcinie i opactwo cystersów. Upał!

Sobota, 19 lipca 2014 | dodano: 21.07.2014Kategoria Drawieński Park Narodowy, Po Polsce, Szczecińskie Rajdy BS i RS, U przyjaciół ..., Z Basią...

"Tonąc w asfalcie, część 1."


Tak w zasadzie powinien brzmieć tytuł wpisu :).
Wpadłem na pomysł, że już czas wybrać się do Hani, Soi i Selmy do Brenia w ten weekend...no, czas już był dawno, ale okazji nie było.
W piątek po 20:30 z zapakowanymi na dach rowerami moim, Basi "Misiaczowej" i "Bronika" ruszyliśmy w 120 km podróż, przy okazji testując nową "szynę" rowerową Piotrka.

Podróż przebiegła szybko i pół godziny przed 23:00 zameldowaliśmy się Breniu witani przez Hanię oraz radosnym merdaniem ogonami przez Soję i Selmę :).

Posiedzieliśmy troszkę na werandzie przy tym i owym i poszliśmy spać do swoich pokoi, by nazajutrz upalnego dnia ruszyć na wycieczkę do pałacu w Mierzęcinie.

Na początek pokazujemy Piotrkowi kamienny średniowieczny drogowskaz przy rozstaju dróg w Breniu.

Przez Klasztorne, gdzie panował "ruch samochodowy jak w Klasztornym" dotarliśmy do Dobiegniewa, gdzie zatrzymujemy się w knajpce na polecane rewelacyjne pierogi domowe.

Faktycznie, można polecić bo mają fantastyczny smak!
Tak dobrze nam się siedzi, że postanawiamy wracając zajechać tu ponownie, ale tym razem na deser w postaci sernika i kawy.

Dodam, że upał jest tak niemiłosierny, że mój licznik wariuje i zaczyna wyświetlać wszystko, co się da wyświetlić!!!
Potem, gdy już "ostygnie", termometr w nim wskazuje w słońcu 44 st.C !!!
Na terenie pałacu Mierzęcinie byliśmy kilkakrotnie, ale chcemy pokazać go "Bronikowi".
Okazuje się jednak, że teraz już nie można na terenie posiadłości poruszać się na rowerach, trzeba je zostawić przy stróżówce i przemieszczać się pieszo, co w butach SPD nie jest za fajne...i do tego jeszcze ten piekielny upał.
Tu jesteśmy przy budynku gorzelni, ale nie wiemy czy nadal się coś w niej pędzi :).

Stare zbiorniki, pewnie na wodę życia ;).

Pałac w Mierzęcinie.

Basia i fontanna.

Poniżej pałacu znajdują się stawy i ogród japoński.
Warto zobaczyć i wziąć lepszy aparat niż ja miałem :).
Basia na mostku.

Domek japoński.

Stawy pokryte zieloniutką rzęsą, pomiędzy którymi wije się drewniany pomost.


Basia i "Bronik" lansują się na mostku.

Woda do stawów doprowadzana jest z przepływającej obok małej rzeczki...czy cokolwiek to jest.


Przez miejsca dopływów przerzucone są pnie drzew, nie wiem po co?
Może przeciw jakimś krnąbrnym kajakarzom?

Wracamy na wzniesienie, gdzie stoi pałac i korzystamy jeszcze z dostępnej łazienki, by zastosować "klimę rowerzysty", czyli zmoczyć wodą głowy i koszulki...która i tak po 20 minutach jest sucha, dlatego w sakwach wieziemy butelki z dodatkową wodą.

Wracamy do Dobiegniewa na wspomniany wcześniej sernik i kawę, ale niestety...w knajpce akurat odbywają się chrzciny i czas oczekiwania byłby niemiłosiernie długi, co w tym upale nie wróży za dobrze, więc kierujemy się do sklepów na zakupy.
Tam można odetchnąć, jest klima!
Po zakupach Piotrek nawilża ziemię dobiegniewską dobrym, białym winem kupionym na wieczór, które wysuwa mu się w czasie pakowania z sakwy.
Szyjka stłuczona, cenny płyn wycieka.
Wracając, kierujemy się na nowo wybudowaną ścieżkę rowerową nad jeziorem, co pozwala ominąć dość duży podjazd, którym zwykle się jeździło.

Wracamy nieco inną trasą, kierując się na Bierzwnik, gdzie chcemy Piotrkowi pokazać opactwo Cystersów.
Jedzie nam się bardzo ciężko, jakby coś z nas nagle wyssało siły.
Po chwili odkrywamy przyczynę.
Asfalt na naszych drogach jest tak "dobrej" jakości, że w wyniku upału nawet nasze rowery lekko się w niego zagłębiają zostawiając ślady.
Nie dziwi mnie więc, że po kilku przejazdach ciężarówek taka droga do niczego się nie nadaje.
Po pewnym czasie trafiamy na nawierzchnię lepszej jakości i odzyskujemy siły.
Na stacji benzynowej zatrzymujemy się na espresso i lody na patyku (Basia wygrywa kolejnego;)).
Dojeżdżamy do Bierzwnika i zwiedzamy opactwo.



Historia Bierzwnika i Brenia.
W tych okolicach działały trzy huty szkła.


Po zwiedzaniu wracamy na zasłużony odpoczynek do Brenia.
Mimo że było to tylko niecałe 48 km, to upał sprawia że odczuwamy to prawie jak 100, do czego zapewne przyczynił się mocno również grząski asfalt (co za określenie;))).
To już widok z naszego saloniku w Breniu, powstała ciekawa forma geometryczna z cienia dachu i pola :).


Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 47.80 km (1.00 km teren), czas: 02:56 h, avg:16.30 km/h, prędkość maks: 35.00 km/h
Temperatura:36.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 953 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

Do Schwedt z Adrianem na zakupy i mały relaksik...

Sobota, 31 maja 2014 | dodano: 31.05.2014Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
No to moi drodzy czytelnicy...hehehe...o ile jeszcze takowi się ostali, jako że moje wpisy ostatnio są rzadkością - wybrałem się na wyjazd inny niż typu "Dom-praca-dom" ;).
Wtajemniczeni wiedzą, że dzieje się tak, ponieważ "wsiąkłem" mocno w bieganie i jakoś tak...eee...no mniej na rowerek wsiadam :).
No dobra.
Wsiadłem.
Chciałem połączyć przyjemne z pożytecznym, czyli w aptece w Schwedt kupić pewien lek dla mamy Basi, który dziwnym trafem w Polsce nie jest już sprzedawany, natomiast w Niemczech jest dostępny i to w dużo niższej cenie niż sprzedawany był w Polsce.
Przy okazji zamierzałem zajrzeć do tamtejszego Lidla w poszukiwaniu pysznego wina "Malvisia Nera" z rejonu Puglia we Włoszech.
Do głowy na towarzystwo przyszedł mi "Bronik", "Gadzik", Adrian i Jurek.
- "Bronik" nie mógł z przyczyn osobistych.
- "Gadzik" miał wyłączony telefon.
- "Jurek" by mnie zajeździł jak psa, więc odpuściłem (chciałem względnie spokojnie pojechać) :))).
- "Adrian" od razu był chętny i nie groziła mi zapaść po jeździe z nim (co miałoby zapewne miejsce przy jeździe z powyższym osobnikiem) :).
O 10:00 ruszyłem spod garażu i za przejściem granicznym w Rosówku spotkałem się z Adrianem.

Pogoda była przednia (Basia odtańczyła "Taniec Słońca" :))), choć wiał dość silny wiatr, na szczęście był boczny z zachodu.
Przerwa na foto nad rozlewiskami odrzańskimi.

W Schwedt pojechaliśmy do "Oder Center", gdzie bez problemu zakupiłem potrzebny lek, po czym - na życzenie Adriana - zaczęliśmy zwiedzać "enerdowskie" blokowiska :))).
Ot, miał chłopak chęć na specyficzne klimaciki, to czemu nie? ;)
Na jednym z nich w "Netto" zakupiliśmy izotoniki chmielowe (mój bezalkoholowy).
Poszukiwanego wina nie było, więc zakupiłem do domu hiszpańskie tempranillo "La Feria".
Starówka w Schwedt.

Kościół na starówce.

Adrian pokazał mi mur dawnej synagogi, którą w czasie pogromów zniszczyli naziści (jeśli dobrze zrozumiałem napisy na tablicy).
Byłem tu po raz pierwszy, a przecież do Schwedt jeździłem wielokrotnie.

Na promenadzie nad Odrą odkorkowaliśmy wywary z chmielu i spałaszowaliśmy kanapki.

Powrót był nieco bardziej uciążliwy, bo wiatr wiał "w trzustkę" jak zwykł mawiać "Monter" ;).
W Mescherin pożegnałem się z Adrianem, który przed odjazdem do Gryfina pokazał mi nową wieżę widokową, którą Niemcy kończą budować tuż nad Odrą.

Górkę pod Staffelde (dzięki bieganiu) pokonałem praktycznie bez wysiłku, a dalej nie jechałem już na Neurochlitz, a odbiłem na Pargowo "Szlakiem Bielika".
Za Pargowem nie wjeżdżałem na zrytą przez dziki część szlaku.
Do jej dalszej szutrowej części dostałem się przez Kamieniec i wjechałem na szlak dopiero w Moczyłach.

Udało mi się jeszcze załapać ostatnie w tym roku resztki żółtego rzepaku...jesień znaczy idzie :))).

W Siadle Dolnym zajechałem do pani Danuty, która sprzedaje przepyszne domowe pierogi (można zjeść na miejscu lub zabrać ze sobą).
Ja zapakowałem je do sakwy, bo chciałem aby i Basia mogła ich spróbować.

W domu byłem przed 18:00.
Pierogi posmakowały :).

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 110.44 km (6.00 km teren), czas: 05:30 h, avg:20.08 km/h, prędkość maks: 44.00 km/h
Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2315 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

Ruda woltyżerka na "Foxiku" w drodze do Moenkebude :).

Poniedziałek, 26 maja 2014 | dodano: 26.05.2014Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Ponieważ ani my, znaczy "Misiacze" ani "Foxiki" (Marzena i Robert) nie jesteśmy miłośnikami tzw. "spędów" rowerowych (większość znajomych potoczyła się tłumnie na Tour de Natur w Criewen), my wybraliśmy się na trasę znaną, ale chyba naszą ulubioną.
Po zdjęciu rowerów z samochodów zaparkowanych w Rieth pojechaliśmy leśną drogą rowerową do Altwarp.

Celu jazdy tam większość się domyśla - to "fiszbuła".
Tym razem zamówiliśmy sobie buły z rybą pieczoną, tzw. Backfisch.
Jak zwykle smakowała wybornie, choć zapomnieliśmy trzepnąć jej fotki :).

Tradycyjnie fotki z portu w Altwarp.


W drodze powrotnej do Bellin zatrzymaliśmy się na przepięknej dzikiej plaży.




Lubię się dobrze ustawić w dobrym towarzystwie (foto "Foxik") ;).

Dziewczyny jakoś zmalały i jeszcze wspięły się na siodełko :).

Jako że plaża jest dzika, do głosu doszły dzikie żądze co niektórych ;).
Marzena znudzona rowerem dosiadła swego udomowionego ogiera, na którym planowała udać się do Ueckermunde na kebab.
Zwierz był nieco narowisty na początku, ale trzcinka szybko ustawiła krnąbrnego wierzchowca ;))).

Jeszcze przed Bellin zatrzymaliśmy się na punkcie widokowym, gdzie siedziała grupka rowerzystów z Polski (pozdrawiamy!)...którzy zapytali mnie, czy to nie ja piszę czasem bloga rowerowego, którego oni czytają :).
Basia również została rozpoznana, więc tym samym dołącza do grona "celebrytów" rozpoznawalnych już poza granicami kraju, hehehe :))).
Gdy dojeżdżaliśmy do Ueckermunde, nadciągnęła jakaś zabłąkana chmura i chciała się na nas zesikać, ale mieliśmy szczęście i od razu zatrzymaliśmy się w wiacie pod "pięknie pachnącą akacją, gdzie pogoda się przejaśnia" ;).
Tak się przejaśniała jakieś 20 minut i można było ruszyć dalej.
"Foxik" próbował wnosić jakieś tam reklamacje na mój i Basi pogodowy "Taniec Słońca", ale nie oszukujmy się, jesteśmy zaledwie początkującymi szamanami, a i tak zamiast zapowiadanej wielogodzinnej ulewy mieliśmy tylko 20 minutowy deszczyk...poza tym za "Taniec Słońca" nie wzięliśmy ani grosza, więc jakie reklamacje? :))).
W promocji było ;).

W Ueckermunde po "fiszbule" u co niektórych nie było już śladu, więc tradycyjnie zawitaliśmy do znajomego Turka w "Uecker 66" na jak zwykle przepyszny lahmacun.

"Misiacz-pierdołka" na ławeczce z "Kingsajzu" w Ueckermunde.

Ponieważ pogoda się wyklarowała, pomknęliśmy w kierunku Moenkebude, gdzie lubimy odwiedzać malowniczą marinę.

Niektórym marzyło się plażowanie, niektórzy mieli dość obojętny stosunek do wypoczynku w "smażalni foczek" :).


Wracaliśmy ponownie przez Ueckermunde, tym razem jednak trasą przez rzekę i koło plaży.


Znajomej rzeźbie "Misiacza" ktoś zapchał gębę trawą, oj nieładnie ;).

Na szczeście dobry człowiek szybko oczyścił mu pysk.

Plaża w Ueckermunde.

Przystań rybacka w Ueckermunde.

Do Rieth wróciliśmy tą samą trasą, którą startowaliśmy, ale zahaczyliśmy jeszcze o przystań, gdzie "Misiacz" do znudzenia próbuje swoich sił w kolejnych ujęciach ulubionej łódeczki.

Do domu dotarliśmy z Basią około godziny 20:00...i jeszcze na koniec gratulacje dla Basi za znakomitą formę, mimo że praktycznie w ogóle nie jeździ na rowerze - to dzięki bieganiu tak mocno kręci!
Przyznam, że i ja nie odczuwam już w ogóle potrzeby machania przerzutką na niektórych podjazdach, tak wg mnie oczuwalnie rośnie siła od biegania (prędkość maksymalną tego dnia uzyskałem...pod górkę:))) !

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 71.00 km (8.00 km teren), czas: 04:03 h, avg:17.53 km/h, prędkość maks: 47.00 km/h
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1376 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(8)

Rajd Doliną Dolnej Odry...

Sobota, 3 maja 2014 | dodano: 03.05.2014Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Choć wyjazd był fantastyczny (a zakończył się dość gwałtownym zdarzeniem) to czuję, że mój dzisiejszy wpis może być w związku z wydarzeniem na koniec pozbawiony weny twórczej...ale co tam, napiszę jak mogę.
Organizatorem był Pan Kierownik "Jaszek", pod którego wodzą część ruszyła o 9:00 ze startu nr 1 ze Szczecina, a część bardziej leniwa (w tym ja z Basią) dojechała samochodami na start nr 2 do Mescherin na godzinę 11:00 (oczywiście z rowerami na tych samochodach).
Zebrały się chyba ze 32 osoby (nie wiem, czy "Krysiorek" jadący na foteliku był wliczany) !!!
Pogoda była fantastyczna również - słońce i "baranki" na niebie, choć temperatura nieco trąciła "rześkością".


Dla mnie oczywiście gwiazdą była moja bratanica "Krysiorek", która również udzielała się jako fotograf.

We Friedrichsthal na postoju poznała nowego kolegę - Michałka, który dzielnie pomykał na swoim małym rowerku - i tu nie przesadzam, naprawdę walnął ponad 60 km na swoim malutkim "bzyczku"!

Tymczasem...
...foczki opalały "lajkry" na słoneczku :))).

Kiedy wjechaliśmy na teren Parku Międzyodrza...poczułem jak ogarnia mnie relaks...wspaniałe uczucie.
Na jazie zrobiliśmy sobie dłuuugi popasik z grillem i bigosem...czy znowu mam pisać, że czułem się wspaniale ? :)


Ponieważ popasik był wyjątkowo długi, ruszyliśmy leniwie z częścią grupy w dalszą cześć trasy, tym razem w naprawdę fotograficznym tempie (takim, jak było zapowiadane).

Nie mogłem oprzeć się uwiecznianiu kolejnych wspaniałych widoków Międzyodrza...


Grupa i tak nas dogoniła w okolicach ornitologicznej budki obserwacyjnej.

A to nasz mały Batman we Friedrichsthal :).

Tu nasza grupa się rozdzieliła, część pojechała trasą "Tuni", a nasza mała grupka chciała wracać wcześniejszym śladem trasy, jako że do mety w Mescherin zostało ok. 12 km.
Tu niestety sielanka się skończyła. Hania "Peiowa" próbując wyminąć jedno z trójki dzieci zajeżdżających jej na rowerku drogę miała dość poważną kraksę, co skończyło się zranieniem ręki i podbródka...o wieśniackim i żenującym zachowaniu Niemca (ojca tych dzieci) nie chcę teraz pisać, by nie psuć sobie nastroju.
W każdym razie Hania była niezdolna do dalszej jazdy, więc ja i "Foxik" w tempie 27-30 km/h pognaliśmy po samochody do Mescherin, by nimi wrócić po grupkę, która została wraz z Hanią.

Mimo sporego nadmiaru sprzętu w stosunku do możliwości udało nam się upakować rowery na samochodach i w samochodach i tak wróciliśmy do Szczecina.
My odwieźliśmy do domu Ewę, a "Foxiki" odstawiły "Peiów".
Po ogarnięciu się w domu ja i Basia pojechaliśmy samochodem do "Peiów" do domu, gdzie Basia zrobiła Hani zastrzyki w ranną dłoń i opatrzyła ją na noc...bo wiadomo, aptekarz też lekarz (a z tego co widzę, to często nawet lepiej) :).
Rower: Dane wycieczki: 61.57 km (10.00 km teren), czas: 03:08 h, avg:19.65 km/h, prędkość maks: 46.00 km/h
Temperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1299 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(8)

Szczecińska Masa Krytyczna na Prawobrzeżu...

Piątek, 25 kwietnia 2014 | dodano: 25.04.2014Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS
Dziś wyjątkowo Masa Krytyczna odbyła się na dość odległym dla mnie Prawobrzeżu Szczecina.
Wybrałem się "w cywilu" na "Fińczyku".

Zbiórka główna miała miejsce na ul. Emilii Gierczak w Dąbiu, dokąd dotarłem z Mostu Długiego z "Bronikiem" i "Rammzesem".
Tradycyjnie już z Masy się urwałem, a wraz ze mną "Bronik".


Rower:Fińczyk Dane wycieczki: 32.35 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 40.00 km/h
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 638 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Nowe Warpno i pościg za nikim...

Sobota, 5 kwietnia 2014 | dodano: 05.04.2014Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS
Jak wtajemniczeni wiedzą, już wkrótce będzie miało wydarzenie, które w mojej opinii jest przedsięwzięciem karkołomnym, ale niech im się uda jak najlepiej.
Naprawdę dobrze im życzę, ale ja się na to nie piszę.
Otóż już niedługo na dwudniową wyprawę wokół Zalewu Szczecińskiego (najpierw przez Niemcy, powrót przez Polskę, ok. 265 km) wybiera się grupa rowerzystów.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że jest to grupa...150 osób (!!!) skrzyknięta poprzez fora rowerowe i Facebooka!
O takim przedsięwzięciu nigdy w swoim życiu nie słyszałem, a jeżdżę "prawie od urodzenia". Będę z uwagą obserwował to wydarzenie, bo naprawdę trudno mi sobie wyobrazić, jak można okiełznać taką "Masę Krytyczną" (a na trasie zawsze trafi się guma, siusiu, jeść, słaba kondycja, awarie itp.) często zupełnie przypadkowych osób i jak taka grupa, nawet podzielona będzie spisywała się na drodze. W kwestiach formalnych się nie wypowiadam, podobno ten tłum ma zostać podzielony na 10 grupek po 15 osób w odstępach co 200 metrów (ilość dopuszczalna wg przepisów na drodze, gdy porusza się bez zgłoszenia imprezy Policji / Polizei). Nawet przy teoretycznym założeniu, że każda grupka to punkt, to długość całej kawalkady wyniesie...ok. 3 km !!!
Ponieważ osoby są często niedoświadczone, organizator wpadł na bardzo rozsądny pomysł i zorganizował dziś próbny wyjazd na ponad 100 km do Nowego Warpna z powrotem przez Niemcy, by "odsiać plewy" i zobaczyć jak to jest.
Zbiórka była o 9:30 na Głębokim lub 10:00 w Tanowie. Ja oczywiście się nie pchałem w to i chciałem wyjechać później...no może nie tak późno, bo w Tanowie byłem dopiero przed 11:00, więc mieli nade mną godzinę przewagi...troszkę mi się pospało dziś :))).
By ich dogonić, "osiodłałem" zabytkowego szosowego "Rosynanta" i ruszyłem w pościg.

Od Pilchowa starałem się nie schodzić z prędkością poniżej 30 km/h, ale i tak wiedziałem, że nie mam za dużych szans.
Liczyłem, że choć uda mi się ten tłumek zastać w Nowym Warpnie, więc na odcinku Dobieszczyn - Nowe Warpno podkręciłem do 32 km/h...niestety, nikt nie pojawiał się na horyzoncie :(.
Przed samym Nowym Warpnem natknąłem się na stojącego w lesie "Hombre" z jakimś młodym, ale nic nie wiedział o grupie.

Po dojechaniu na promenadę dowiedziałem się od pani w barze, że...ma dziś przyjechać grupa ok. 40 rowerzystów!
- Jak to przyjechać, nie widziałem nikogo po drodze? - zdziwiłem się.
- No tak powiedzieli trzej panowie na szosówkach, którzy tu byli...zresztą jeden zostawił bidon, oddałby pan ? - zapytała
- Ale ja ich nie znam, to jak ?
- O, tam jadą! - wskazała pani.
- Dobrze, to podgonię i dam im znać.

Na molo okazało się, że to "Jewti" z ekipą ścigaczy dojechał tu wcześniej, ale gdzie ta grupa?
Ponieważ "Jewti" polecił pyszny seromakowiec, więc cofnąłem się do knajpki i zamówiłem ciasto z kawą.
Faktycznie, znakomite, cena za komplet 11 zł.
Tymczasem grupka nadjechała...30 minut później.
Zbaraniałem.
Wyjechali godzinę wcześniej, a docierają pół godziny po mnie...tempo znaczy powalające.
Okazało się, że jechali równolegle do drogi dobieszczyńskiej nową szutrówką z Węgornika przez las co oznacza, że tak naprawdę z Tanowa ruszyli wyjątkowo późno, chyba gdy tam dojeżdżałem.
Mogłem spokojnie doturlać się spacerkiem, a nie "drzeć gumy" (średnia w Nowym Warpnie wyszła mi 28,32 km/h).
No dobrze, potraktujmy to jako trening.

Rybka nabita na lampę ;).

Grupka posnuła się po miasteczku i dano sygnał do powrotu.
- Zaraz, ja jeszcze na siusiu.
- O, to ja też...itp. itd.
W końcu tłumek się ruszył niemrawo, ale na tyle, że z Mirkiem "Srk" (który zabrał się na tę wycieczkę) pomknęliśmy szybko do przodu, by zaczekać przy zjeździe w las na piaszczystą drogę do Rieth (którą nie zamierzałem jechać).
Czekamy, czekamy...mija z 10 minut i nie widać nikogo.
Daliśmy im jeszcze 5 minut, a gdyby się nie pojawili, postanowiliśmy wracać szosą na Dobieszczyn.
W końcu jednak dotarli...ale nie wszyscy. Grupka 40 osób na odcinku ok. 4 km zdążyła się już poszarpać na mniejsze podgrupy.
Jestem pełen podziwu dla organizatorów, gdy wyobrażam sobie 150 osób przemierzających dystans 130 km...ale może to zbyt czarno widzę.
Niech wyjdzie im fajny wyjazd.
Grupa zagłębiła się w las, a ja ruszyłem do domu, bo dochodziła godzina 14:00 i nie chciałem późno wrócić do domu (ciekawe, o której wróciła "masa krytyczna" :))).
Już nie gnałem, troszkę donikąd mi się już nie spieszyło, a i sił było już jakby mniej (ponadto wczoraj skatowałem się na biegu z cross-fitem).
Za Dobieszczynem odbiłem dla odmiany na nową szutrówkę, którą lasami i przez Węgornik dojechałem do Tanowa.
Przed domem już mi się w ogóle nie chciało pedałować...


Rower:Rosynant Dane wycieczki: 102.30 km (5.00 km teren), czas: 04:09 h, avg:24.65 km/h, prędkość maks: 39.00 km/h
Temperatura:11.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1594 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(15)

Szczecińska Masa Krytyczna...

Piątek, 28 marca 2014 | dodano: 28.03.2014Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS
Dziś wbrew mojej tradycji urywania się z Masy gdzieś tam po drodze...nie urwałem się.
Przejechałem całą.

Rower:Fińczyk Dane wycieczki: 18.71 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura:7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 394 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

W dziesiątkę do Niemiec...

Niedziela, 9 marca 2014 | dodano: 09.03.2014Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Wczoraj pobalowaliśmy z rowerową ekipą na imieninach Beaty "Jaszkowej", a dziś w tym samym składzie (no prawie, zabrakło co niektórych) pojechaliśmy się wywietrzyć.
O godzinie 10:30 tradycyjnie spotkaliśmy się nad jeziorkiem przy Dredowskiego i w 10 rowerów ruszyliśmy do Niemiec.
Basia "Misiaczowa" po zepsuciu szóstego chyba w ciągu 2 lat siodełka również pojechała z nami - jeszcze przed wyjazdem w garażu zakładałem zamiennik, jej pierwsze skórzane siodełko, które po zepsuciu udało mi się zreanimować, a które czekało na swój czas. W razie czego na półce leży jeszcze jedno :))).
Pojechaliśmy przez Stobno i Warnik, w którym zrobiliśmy sobie popas.

Pogoda była dziś fantastycznie wiosenna, choć wiał dość silny wiatr.
Za Warnikiem wjechaliśmy do Ladenthin w Niemczech i tam z "Foxikami" musieliśmy się odłączyć od grupy, ponieważ musieliśmy być w domach na godzinę 14:00.
Reszta poturlała się do Damitzow (na wyspie był tam w dawnych czasach zamek), a my "płytówką" pojechaliśmy w kierunku Lebehn.

Od Lebehn dotarliśmy do Schwennenz, gdzie pożegnaliśmy "Foxików", a sami ponownie skierowaliśmy się do Ladenthin, tym razem asfaltówką.
Basia musi jeszcze nad formą zastałą troszkę popracować, bo nieco się zmęczyła podjazdem.
W Ladenthin zauważyłem takie oto pojazdy :).


Po wjechaniu do Polski szybko toczyliśmy się z wiatrem długim zjazdem do Będargowa.
Wycieczka cała fajna była, choć na koniec mały zgrzyt się trafił na Rondzie Hakena.
Gdy przejeżdżałem przejazdem rowerowym, prawie wjechała we mnie babka samochodem, na szczęście miałem wyczucie i wszystko było pod kontrolą. Najgorzej, że zaczęła coś do mnie kłapać jadaczką, więc zablokowałem jej przejazd i podszedłem kobitę "uświadomić". Ta dalej kłapała przez zamknięte drzwi, więc g... było słychać i musiałem wpuścić jej trochę powietrza do samochodu. Otworzyłem drzwi, a ta kretynka mnie pyta, czy zdaję sobie sprawę, że samochód ma wszędzie pierwszeństwo.
Ciekawe, gdzie i za ile kupiła prawko jazdy?
Odesłałem ją...nie, nie do diabła (choć powinienem), a do aktualnych przepisów, by zrobiła sobie małą aktualizację w tej pustej główce :).
O dziwo, nawet specjalnie nie wyprowadziła mnie z równowagi.
Tak czy siak, wyjazd uważam za udany.






Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 42.20 km (0.00 km teren), czas: 02:34 h, avg:16.44 km/h, prędkość maks: 38.00 km/h
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 854 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(5)

W daremnym poszukiwaniu otwartej "fiszbudy" :).

Niedziela, 2 marca 2014 | dodano: 03.03.2014Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Mieliśmy początkowo plan pojechać z "WuZetką" do Penkun w Reszy, ale lenistwo po raz kolejny zweryfikowało nasze zamiary.
Lenistwo jest też źródłem dobrych pomysłów, a dobrym pomysłem jest pojechanie na przykład do Altwarp na pyszną "fiszbułę"...niekoniecznie aż spod samego domu tam na rowerze.
Szybka spontaniczna akcja spowodowała, że o 10:30 pod naszym domem pojawiła się Marzena "Foxy" w swoim "Foxymobilu", ma który załadowaliśmy z Basią "Misiaczową" nasze rowerki i pojechaliśmy po "Jaszka" i "Jaszkową"...tfu, znaczy po "Jaszka" i "Lamię-w-Pilotce" (której to nowej ksywki Beata dorobiła się dzięki gustownej czapeczce :))).
Oni również zapakowali rowery na samochód i potoczyliśmy się do Rieth, gdzie na uboczu zaparkowaliśmy nasze pojazdy (po drodze skontrolowała nas wesoła Polizei) :).

Na pierwszy cel obraliśmy Imbiss tuż na wylocie z Rieth, gdzie według "Jaszka" serwowana jest pyszna "fiszbuła z wymiocinami" :))).
Te wymiociny to jakaś specjalna mielona mieszanka ryby, sosów i przypraw, wygląda dramatycznie, ale smak ma podobno znakomity.
Okazało się jednak, że "fiszbuda" smacznie śpi sobie jeszcze zimowym snem, więc potoczyliśmy się dalej.
Ilekroć jedziemy z Basią tym lasem, odczuwamy niesamowitą błogość i przyjemność z jazdy, musi tam snuć się jakaś dobra energia.
Ten rejon mi się chyba nigdy nie znudzi.
Ścieżką rowerową dotarliśmy do Altwarp, gdzie okazało się, że wszystkie miejscowe "fiszbudy" nadal pogrążone są w śnie zimowym.
Zobaczyłem tam takie "fiszbudy", o których nie śniło się filozofom...czyli upraszczając, pomimo wielokrotnych wizyt w Altwarp nie miałem pojęcia, że aż tyle ich tam istnieje, a to wszystko dzięki "Jaszkowi".



Swoją drogą, typ ten (odmiana błotno-bagienna) chciał nas przeciągnąć w drodze powrotnej "skrótem" przez lasy, ale się nie daliśmy i wróciliśmy na asfaltową ścieżkę.
Jacek tymczasem zagłębił się w las...i w błoto :).
Spotkaliśmy się w Warsin, skąd skierowaliśmy nasze kucyki do Ueckermunde, już bez planu poszukiwania "fiszbudy", a z zamiarem pochłonięcia lahmacuna u Turka w "Uecker 66" (nadmienię przy okazji, że "fiszbuda" na kutrze również nie była otwarta).

"Turecka pizza" jak zwykle okazała się tu znakomita, a pomimo odgrażania się, że zjemy tylko po pół (ma ok. 30 cm długości), to była tak dobra, że zjedliśmy je w całości...i tu przypadkiem powstał nowy patent na paliwo znakomite dla rowerzystów.
Potrawa ta zjedzona w całości po pewnym czasie zamula i usypia, my jednak tym razem do niej zamówiliśmy sobie nie "izotonik", lecz kawę i okazało się to strzałem w dziesiątkę!
Kebabik nie uśpił nas, nie zalegał w brzuchu, a wręcz przeciwnie - dodał nam mnóstwo energii!
Zamierzamy to praktykować.
Po posileniu się udaliśmy się na słynną magiczną ławeczkę, która zmienia ludzi w krasnoludki :).

Magia tej ławeczki polega na tym, że znikają zahamowania i rozluźniają się obyczaje.
Krasnolud w "kakakasku" pewnie wydumał sobie, że zachowa rudą krasnoludzicę wyłącznie dla siebie, ale ...

...NIEDOCZEKANIE JEGO. !!! :)))
Krasnoludzica jest dobrem wspólnym!

Również ja poczułem magię ławki i wiosnę :).
Teraz pewnie będziemy musieli przemykać opłotkami przed polującym na nas Panem "Foxikiem"...albo posadzimy go kiedyś na tej ławeczce z jakąś krasnoludzicą i nas zrozumie! :)))
Wspomniana "fiszbuda" na kutrze zamknięta na głucho...

Tą samą przepiękną trasą wracaliśmy do Rieth, gdzie "Jaszek" wpadł na pomysł na wizytę w porcie, do którego już nie planowaliśmy jechać.
Pomysł jednak okazał się świetny, bo widoki i nastrój w porcie były magiczne...jak zresztą w całej tej okolicy...aż nie chciało się wracać, ale cóż poradzić.
Podsumowując: pobyt tam większości z nas niesamowicie poprawia nastrój i daje wspaniały psychiczny "reset"...
Do następnego razu!

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 53.65 km (10.00 km teren), czas: 03:01 h, avg:17.78 km/h, prędkość maks: 40.00 km/h
Temperatura:7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1046 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(4)

Na kebab do Prenzlau...

Sobota, 1 marca 2014 | dodano: 02.03.2014Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Wycieczka do Prenzlau była oczywiście fantastyczna, ale prowojenne działania pewnego ruskiego wypierdka o ksywce "Putin" jakoś mi zmechaciły humor dziś na tyle, by napisać jakąś fajną relację.
Cóż...będzie jaka będzie...
Na pewno kondycyjnie jechało się fantastycznie, widać rewelacyjnie skutki biegania.
Pierwszy postój mieliśmy w Schwennenz, gdzie wysiorbałem piwo bezalkoholowe ;).

"Skrót" również się trafił.
Rzuciłem w tej intencji serdecznego "fucka" (żartobliwego oczywiście) pod nosem i dojechałem wraz z resztą nad wiadukcik nad autostradą, gdzie wrąbałem bułkę z serem.

Tupolew.
Ktoś miał kaprys i sobie zorganizował ozdobę do ogródka - to nie nasz dyżurny czubek Macierewicz - przypominam, że jeździmy po Niemczech.

Kościół w Schmoelln.

Prenzlau.
Ciekawy mural na ścianie szczytowej bloku.

Jak dla mnie najlepszy kebab w moim rankingu kebabów pakowanych w ciasto do "Tuerkische pizza" (nazwa dla Europejczków, by pojęli intencję, a naprawdę inaczej nazywa się to Lahmacun).
Innego rodzaju laicy zwą to rollo kebabem, ale sporo się tu mylą.
Rollo kebab pakuje się w mdły placek, a to pakuje się w placek nasączony sosem i przyprawami.

Różnica kierunków...
Sir Misiacz na tronie.

Rzut obiektywu (o ile można tym nazwać szkiełko w moim telefonie) na Prenzlau.

Niby łabędź z blachy.
Gdybym coś wyjarał, to widziałbym może nawet i pióra białe...ale nie jaram i widzę blachę.

Rekonstrukcja wiaty z roku 1912.

Z Prenzlau do Bruessow kawał trasy można przejechać nową drogą dla rowerów (i rowerzystów).

Zakupy w Loecknitz były podsumowaniem pobytu w Rzeszy...a potem powoli potoczyliśmy się do Polandii, by płacić podatki długo i szczęśliwie.

Skład grupy był następujący:
1) Ja czyli "Misiacz"
2) "Ivoncja"
3) "Ania von Zan"
4) "Jaszek"
5) "Monter"
6) "Hopfen"
7) "Pandi"


Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 124.71 km (5.00 km teren), czas: 06:19 h, avg:19.74 km/h, prędkość maks: 45.00 km/h
Temperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2650 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(17)