MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Szczecińskie Rajdy BS i RS

Dystans całkowity:14134.97 km (w terenie 1800.85 km; 12.74%)
Czas w ruchu:693:50
Średnia prędkość:19.09 km/h
Maksymalna prędkość:60.00 km/h
Suma kalorii:278949 kcal
Liczba aktywności:206
Średnio na aktywność:68.62 km i 4h 03m
Więcej statystyk

Szlif Misiacza na trasie do Altwarp i "fiszbuły".

Sobota, 20 października 2012 | dodano: 21.10.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Na weekend nie było na RS propozycji tras, które by mi odpowiadały, więc wymyśliłem ją sobie sam.
Pogoda zapowiadała się znakomita!

"Wymyśliłem"...to za wielkie słowo, po prostu celem miała być "fiszbuła" w Altwarp, na którą początkowo planowałem wybrać się sam, ale po rozmowach z "Jaszkiem" zdecydowałem się temat wrzucić na Forum.
Ponieważ planowany dystans wynosił ok. 130 km, więc od razu zastrzegłem, że nie czekam na takich palaczy i fotomiłośników natury, którzy zatrzymują się co 500 metrów nie bacząc na grupę. Cóż, może nie wydałem się niektórym specjalnie miły, ale lepiej od razu szczerze wyjaśnić parę spraw na początku ;).
Start zaplanowany został tradycyjnie nad Jeziorkiem Słonecznym na godzinę 9:00.

Na starcie stawił się "Bronik", a 10 minut potem pojawili się Państwo "Jaszkowie", tradycyjnie w formie rozciągniętego dwuosobowego peletonu ;).
Czasu było niewiele, bo w Dobrej na 9:40 umówiłem się z "Baśką Rudzielcem", "Siwobrodym", "Monterem" i "VonZan".
I w tym momencie "Jaszek" przechwycił władzę!!! ;)))
Chyba pod wpływem zbyt wielu wycieczek z "Monterem" zaczął nas od jeziorka prowadzić jakimiś "chaszczami i skrótami", co skończyło się tym, że na Bezrzeczu byliśmy dopiero o 9:30.
Łańcuch przyczyn i skutków doprowadził do tego, że zbyt szybko wjechałem na ul. Koralową i na mokrym asfalcie koło straciło przyczepność i Misiacz wraz rowerem przejechali się pięknym szlifem po asfalcie!
Ponieważ mówi się, że "winnego należy zawsze znaleźć i ukarać", więc niech będzie, że w wyniku splotu przyczyn i skutków WINNYM MISIACZOWEGO SZLIFA JEST "JASZEK", A PARAGRAF NA NIEGO SIĘ ZNAJDZIE...hehe :)))
Na szczęście nic nie jechało, widać mój anioł stróż znów miał robotę, wielkie dzięki.
Pozbierałem się i jak to facet, zamiast obejrzeć swoje rany...zacząłem oglądać uszkodzenia roweru.
Na szczęście okazały się nieznaczne, lekka rysa na lakierze, obtarta gąbka na kierownicy.
O swoich uszkodzeniach miałem dowiedzieć się dopiero znacznie później.
Tymczasem w Dobrej...
Zniecierpliwiony 10-minutowym opóźnieniem "Siwobrody" zaczął do mnie dzwonić na komórkę, ale akurat wjeżdżaliśmy do Dobrej, wyjaśniłem przyczynę i dojechaliśmy do ronda (na którym wcześniej asfalt szlifował jakiś kolarz na szosówce, dziwne te drogi dziś...a może to też wina "Jaszka"? :))))
Po "obandażowaniu" mojej kierownicy i zakupach ruszyliśmy doskonale przygotowaną drogą dla rowerów z Dobrej do Rzędzin, wielkie brawa dla gminy.
Świetny asfalt, co krok ławeczki i wiaty, stojaki dla rowerów. Oby tak dalej i jeszcze dalej, do Dobieszczyna ;).

Niestety, w Rzędzinach trasa się kończy i do Stolca trzeba jechać asfaltem z dziurami jak po nalocie bombowym! Gmino, jest robota!
Dopiero w Stolcu stwierdziłem, że może zobaczę, jak wyglądają moje obicia.
Okazało się, że mam stłuczony mięsień łydki, z kolana cieknie krew i przesiąka przez spodnie, obite mam bioderko i łokieć.
Na szczęście prawa strona Misiacza była cała i można było spokojnie jechać dalej, tym bardziej, że "Siwobrody" wozi małe ambulatorium i zaopatrzył mnie w duży plaster.
Nad jeziorem Stolsko zrobiliśmy sobie mały popasik, a ja nie omieszkałem dorwać się z aparatem do łódek (Basia mówiła, żebym nie ważył się bez zdjęć łódek wracać ;))).

No i słynne łódki! ;)


Spokój wypoczywającym notorycznie zakłócał jakiś paparazzo z długą, siwą brodą krążący miedzy nami, na szczęście nie uchwycił mnie (mam nadzieję, bo zdolny jest) jak sikam pod drzewem ;))).
Po popasiku ruszyliśmy w stronę Dobieszczyna, ruch jak na Marszałkowskiej w szczycie, pełno grzybiarzy (więcej niż grzybów), a samochody rzędem ustawione jeden za drugim na skraju lasu.
Ilość samochodów zmniejszyła się po przekroczeniu granicy przed Hintersee. Tam zatrzymaliśmy się na placu w "centrum", gdzie paru osobników osuszyło - tu już całkiem legalnie - po puszeczce z piwem. Ilość puszek liczył specjalnie przysłany tu, czający się w samochodzie niemiecki agent.

W tym miejscu wycieczkę zakończyła Ania "VonZan", jako że jest "kibolką" ;))) i spieszyła się na mecz.
W tym momencie "Siwobrody" zasymulował ból kolana, żeby też się nam urwać i móc wracać z Anią, choć nie wiedział, na co się szykuje, ponieważ Ania od pewnego czasu pomyka na szosówce i obawiam się, że tym samym dominacja pewnych naszych znajomych "koksów" szosowych staje się zagrożona.
Na szczęście Ania ma już sporą wprawę w reanimowaniu "Siwobrodego" i wiem, że żywy dotarł do domu ;))).
My tymczasem przez las dojechaliśmy do Rieth, gdzie czekała nas dłuższa przerwa, bo "Jaszek" namiętnie oddawał tam wraz ze swoim narowistym aparatem cześć starej drewnianej pompie ;).
Szanujemy uczucia religijne, ale czas naglił i trzeba było przerwać te obrzędy i ruszać do Altwarp.
Po dojechaniu do Warsin (remont drogi jest tam praktycznie skończony) dla odmiany pojechaliśmy do Altwarp przez las starą "drogą pocztową", może niezbyt równą, ale za to bardzo malowniczą.

Od razu się przyznaję, że tym razem to ja byłem pomysłodawcą "skrótu", a nie "Monter"...choć co to dla niego za skrót, gdy nie trzeba rowerów nosić na rękach ;).
Kiedy wjeżdżam do Altwarp, zawsze czuję, że bardzo lubię klimat tego miejsca.
"Fiszbuły" i bezalkoholowego Erdingera też, choć tym razem nie zdecydowałem się na zakup "Fischbroetchen"...coś nie czułem smaka.


Dobrze, że "Jaszki" zamówiły po bule, bo tradycja została podtrzymana.

Ja też musiałem podtrzymać tradycję i sfotografować choć jeden obiekt pływający ;).

Po popasie i ciekawych fotkach, które wykonał nam "Jaszek" (będą zapewne w jego relacji, gdy ją już napisze ;))) ruszyliśmy w drogę powrotnę asfaltową ścieżką do Warsin.
Na mokrej nawierzchni, jadąc za Baśką, dostałem "w Misiacza" spod kół smugę czegoś, co początkowo wydało mi się błotem.
Smród nie pozostawiał wątpliwości, na szczęście w Warsin jest cmentarz, a na nim woda i mogłem się obmyć ;))).
Po dojechaniu do Rieth zatrzymaliśmy się na izotoniki w "B-Imbiss-iku", gdzie zamówiłem sobie dodatkowo kiełbachę na gorąco "Bockwurst" za "całe" 1,50 EUR z bułą i musztardą.
Baśka, gdy jest znużona, zaczyna poszukiwać innych środków lokomocji.

Tu próbuje nakłonić "Bronika" do zmuszenia zwierza do galopu aż do Hintersee, ale widać po minie, że ten facet jest twardy i nie da się zmanipulować.

W Hintersee, mimo komunikatów innych rowerzystów o robotach drogowych utrudniających przejazd, skierowaliśmy się do Glasshuette, gdzie okazało się, że te roboty niczego nam zupełnie nie utrudniły i za chwilę pomykaliśmy nowiutką trasą rowerową do Gruenhoff.

Stamtąd wspięliśmy się na górkę przed Pampow, potem z niej zjechaliśmy i za niedługą chwilę za Blankensee wjechaliśmy do Polski.
Ściemniało się już i do Szczecina wróciliśmy już z migającymi lampkami. Było super! Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 135.52 km (20.00 km teren), czas: 06:57 h, avg:19.50 km/h, prędkość maks: 42.00 km/h
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2834 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(10)

Nad Schloss See do Damitzow i...po gruszki i jabłka w towarzystwie.

Niedziela, 14 października 2012 | dodano: 15.10.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Rano troszkę z Basią dziś "przyspaliśmy", zarzucając tym samym pierwotny plan jazdy z "Iskierkami" do Doliny Miłości w Zatoni. Stwierdziliśmy, że jakoś zbyt deszczowo jest i jeśli koło południa się wypogodzi, to skoczymy gdzieś bliżej. Pomysłu nie było, ale potem przypomniało mi się, że Basia nie widziała jeszcze malowniczego jeziora Schloss See w Damitzow. Start zaplanowaliśmy na 12:00. W międzyczasie dostaliśmy SMS-a od "Jaszka", że w ramach akcji "wycieczka last minute" zaprasza na zbiórkę nad jeziorko przy Derdowskiego na 11:30, a cel się wymyśli. Cóż, na tę godzinę nie byliśmy w stanie się wygrzebać, ale za to mieliśmy cel do zaoferowania ;).
Umówiliśmy się, że każdy rusza w kierunku Damitzow i gdzieś na trasie się spotkamy.
Najpierw "kłodę pod koła" rzuciła nam pogoda. Po przejechaniu ledwie 3 km na błękitnym niebie pojawiły się chmurki i lunęło jak z cebra. Dobrze, że akurat była stacja Shella, pod której dachem staliśmy blisko 15 minut. Akurat spotkaliśmy tam tankującego kolegę Mariusza, więc urozmaicał nam czas opowieściami z wyjazdu do Bułgarii.
Chmura jak przyszła, tak poszła i mogliśmy ruszać dalej. Tymczasem reszta ekipy podążała do celu pod błękitnym niebem, obserwując ciężką chmurę zawieszoną w Szczecinie nad Misiaczami.
Już mieliśmy nadrobić stracony czas, gdy dosłownie w ostatniej chwili na ul. Cukrowej zamknął się nam szlaban przed nosem. Dróżnik był tak "mądry", że opuszczał bariery w momencie, gdy na torach był jeszcze miejski autobus, a pociągu nawet jeszcze nie było widać na horyzoncie.
O ile jeszcze rozumiem sens opuszczania szlabanu, gdy pociąg nadjeżdża (ten akurat po przyjechaniu tkwił na stacji parę minut, więc też nieco bez sensu), to zupełnie nie wiem po co trzymać szlaban zamknięty nawet do 5 minut po przejeździe. Co? Nagle pociąg z piskiem kół wróci na wstecznym? :)
Osobowy pojechał i...leniwa lokomotywka zaczęła leniwie przetaczać kilkadziesiąt cystern, a my staliśmy tam jak jakieś dwa ciołki, tymczasem ekipa "Jaszkowa" zaczęła "z nudów" zwiedzać kościół w Ladenthin :).
Cofać się przez Rondo Hakena nie było sensu, zrobiła to jedna parka na rowerach, ale nic im to nie dało.

Gdy my wspinaliśmy się pod wiatr pod dłuuuugi podjazd do Warnika, kościół już "został zwiedzony" i ekipa ruszyła w stronę Pomellen.

Nad głowami przetaczały się nam groźne chmury, z których każda mogła się w dowolnym momencie "zesikać", ale brnęliśmy dalej pod górę.

Wreszcie jednak wspięliśmy się, zaczął się zjazd, a za Ladenthin spotkaliśmy wracającą, zmarzniętą Anię "VonZan", która wciąż czuje lato i wybrała się w rękawiczkach bez palców ;).
Reszta drużyny oczekiwała na nas w wiacie w Pomellen, bo zaczął pokapywać deszczyk.
Basia dała tu upust swojej radości ze spotkania sympatycznych znajomych! ;)))

Oprócz Jacka i Beaty była jeszcze Ania, Marek i ich syn Kamil, który rwał się do jazdy mimo mżawki.
Opad na szczęście szybko ustał, wyszło słońce i można było ruszać!

Drogi mokre, ale niebo już błękitne.
Do końca dnia mieliśmy już spokój i nic na nas nie nakapało, chyba, że spod kół lub z drzew.

W "centrum" Radekow odbiliśmy na czerwony szlak do Damitzow (słowiańska nazwa Damiczów), do którego ostatnie dwa kilometry wiodą po drodze z płyt.

Sama miejscowość wygląda, jakby była na końcu świata.
Jej atrakcją jest malownicze jezioro Schloss See (Zamkowe), na którym znajduje się Schloss Insel (Wyspa Zamkowa). Można na nią wjechać małym czerwonym mostkiem.
Po samym zamku nie widać już żadnego śladu, być może gdzieś tam są jakieś resztki w trawie czy ziemi, ale nie sprawdzałem.
Więcej o miejscowości i jej architekturze można poczytać TUTAJ (KLIK).
Zamku na wyspie nie ma, ale za to są piękne, kilkusetletnie dęby!

Nad brzegiem jeziora zauważyłem tajemniczy (jak na razie) obelisk.

Z drugiej strony posiada on wyryte w kamieniu napisy i sądziłem, że pochodzi on sprzed wielu, wielu lat, tymczasem - jeśli dobrze odczytałem - poświęcony on jest Alfredowi, który w roku 1948, ratując uczniów spod lodu na jeziorze sam stracił tam życie.

W pobliżu obelisku przedarłem się przez krzaki na brzeg jeziora, naprawdę jest malownicze.

Wokół jeziora prowadzi też szlak (strzałka "Rundweg"), ale nie mieliśmy już czasu na jego przemierzenie, trzeba będzie tam zawitać ponownie.
W drodze powrotnej nazbieraliśmy całe sakwy pysznych gruszek.
Całą tę aleję mógłbym nazwać Aleją Gruszkową, tyle ich tam jest!

W pobliżu Nadrensee nastąpił kolejny etap zbieractwa, wiadomo, słowiańskie plemię wędrowne nie pozwoli, by pyszne winne jabłka zamieniły się w nawóz.
Kiedy jabłka zostały już zapakowane, Misiacz został "zmuszony" do dania obietnicy, że zaraz po powrocie przerobi jabłkowe zbiory na jabłkową tartę pieczoną na maśle...co też uczynił.
Jeszcze cieplutką spałaszowaliśmy ją wieczorkiem w towarzystwie chorwackiego winka z "Jaszkami", którzy zawitali już do nas "w cywilu".
I tylko "Jaszka" żal...
Przyjechał samochodem i delektował się herbatką ;))). Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 55.17 km (2.00 km teren), czas: 03:13 h, avg:17.15 km/h, prędkość maks: 50.00 km/h
Temperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1133 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Do Loecknitz w 9 do 10 osób po "izotoniki" ;).

Sobota, 13 października 2012 | dodano: 13.10.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Jako, że wczoraj na Forum RS nikt nic nie ogłosił (poza "Gadzikiem", ale to była za ostra propozycja), zagadałem do Krzyśka "Montera", czy ma ochotę jechać po "izotoniki" do Loecknitz. Miał, więc zacząłem pytać innych, a potem Krzysiek wrzucił temat na Forum i ugadaliśmy się na 10:00 przy jeziorku na Derdowskiego.
Stawiło się na początek 9 osób.

Poza Misiaczem byli jeszcze:
1) Baśka "Rudzielec"
2) Marzena "Foxy"
3) Ania "VonZan"
4) Piotrek "Bronik"
5) Krzysiek "Monter"
6) Jacek "Jaszek"
7) Michał "Ernir"
8) Piotrek "Butros"
Pod ostry wiatr ruszyliśmy w stronę Stobna i granicy Bobolin-Schwennenz. Za ciepło nie było, tym bardziej, że całą noc lał deszcz.
Tu zmierzamy w stronę Grambow, ale nim odpalił się mój przedpotopowy aparat, ekipa znikęnła za drzewami.

Grambow.

Z Grambow pokręciliśmy do Ramin, gdzie odłączył się Piotrek, który musiał wcześniej wracać do domu, my zaś dotarliśmy w końcu do Loecknitz, gdzie nad jeziorem "zgarnęliśmy" czekającego tam na nas dziesiątego uczestnika, Mirka "Srk23" z Polic...czyli w sumie nadal było nas 9 sztuk ;).
Pierwszy długi przystanek mieliśmy w sklepie "REWE".
Tu widać szczęśliwego "Jaszka" z zestawem preparatów do wytwarzania "zespołu dnia następnego", tudzież łagodniej zwanych "izotonikami" (zapasy "Jaszka" i "Bronika").

Z "REWE" przeturlaliśmy się do pobliskiego "NETTO", gdzie dokupiłem 2 kg żółtych serów i czerwone wino "Tempranillo", przez co razem z "izotonikami" "Berliner" masa mojego bagażu wzrosła w sumie o jakieś 6 kg.
Teraz nadszedł czas na labę nad jeziorkiem Loecknitzer See.

Otoczenie piękne, las, za lasem jezioro, ekipa świetna, legalne tu "izotoniki" smaczniutkie, więc nawet nie zauważyliśmy, gdy na zegarkach pojawiła się godzina 14:00 i trzeba było się zawijać do domu.
"Monter" nie byłby sobą, gdyby nie znalazł choćby jednego mini-mini skróciku (nawet w samym Loecknitz potrafi tego dokonać!!!), gdzie ludziska musieli przenosić rowery przez ścięte drzewa :)))
Na szczęście ja, "Jaszek" i "Ernir" nie załapaliśmy się na te atrakcje, gdyż spod wiaty wyjechaliśmy troszkę później (gleba wołała o zroszenie) i złapaliśmy "skrótowiczów" przy wyjeździe z miasteczka, gdy mocowali się z wyjściem z lasu przez ścięte drzewa :))).
Za Ploewen ciekawostka, nad Kutzower See było sztuczne gniazdo dla os (prawdziwych!!!), na szczęście tych choler już tam nie ma.

Do Bismark dojechaliśmy piękną brzozową aleją.
Moja i nie tylko - ulubiona aleja wśród brzózek!


Musiałem się zatrzymać, mimo, że reszta już pojechała.
No jak tu nie zrobić fotki?

Ekipa czekała na mnie w Bismark, na szczęście niezbyt długo.
Gdzieś tam wcześniej po drodze urwała się "Foxy", nawet nie zauważyłem kiedy, a na granicy w Lubieszynie zaczęliśmy się rozjeżdżać w różne strony.
Ja, Baśka, Jacek i Krzysiek wzdłuż granicy dojechaliśmy ponownie do Schwennenz, a po krótkim popasie w wiacie jeszcze po niemieckiej stronie pod Bobolin, gdzie się pożegnaliśmy.
Jako, że Basia "Misiaczowa" jeszcze była na trasie, więc niespiesznie ruszyłem przez Bobolin, Warnik, Barnisław, Smolęcin i Przecław do Szczecina.
Nim rozpakowałem duże sakwy, przełożyłem na bagażnik małe i przesmarowałem łańcuch, nadjechała Basia, wracająca ze swojej "pętli sławoszewskiej".
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 75.48 km (5.00 km teren), czas: 04:04 h, avg:18.56 km/h, prędkość maks: 41.00 km/h
Temperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1532 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(10)

Z Gadzikiem na jabłka do Rzeszy.

Środa, 3 października 2012 | dodano: 03.10.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Reparacji wojennych wobec Rzeszy ciąg dalszy i znów popołudniowy, spacerowy kurs po jabłka w szczere niemieckie pole, tym razem z Jarkiem "Gadzikiem" trasą prawie sklonowaną z ostatniego najazdu z Bronikiem.
Ostatniego?
Hm, toż to było we wrześniu, ale ten czas dostał kopa ;).
Rzekłbym, "tradycyjnie" kurs pod wiatr przez Warzymice i Warnik do Ladenthin i buszowanie w poszukiwaniu jabłek w okolicznych krzaczorach.
Ależ jesień mamy piękną, piękniejszą niż lato!

Zmachany rower Jarka, mój się jakoś trzyma jeszcze na kołach.

Może nie są najpiękniejsze, ale za to jak smakują!
Unijni urzędnicy podcięliby sobie żyły, gdyby dowiedzieli się, że to odmiana bez modyfikacji genetycznych!

Napełniwszy sakwy owocowym dobrem, przez Schwennenz, Bobolin, Warnik i znów Warzymice wróciliśmy do Szczecina.
W garażu Jarka dostałem od niego...kolejne siodełko skórzane dla Basi, TO JUŻ TRZECIE OD GADZIKA, A BASI SZÓSTE !!!
Jarek twierdzi, że mu niepotrzebne ;).
To na razie pójdzie na zapas, bo ostatnio kupiłem jej holenderskiego "Leppera", ale jak dają, to czemu miałbym nie brać?
Zakładam, że przynajmniej przez jakiś czas będzie ten "Lepper" odpowiedni:))).
"Gadzikowi" dziękujemy po raz kolejny ;).
Siodełko dla Basi nr 6. Na razie zapasowe :). © Misiacz

Wieczorkiem szybki kurs do Lidla ku pokrzepieniu ciała i ducha ;). Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 41.62 km (3.00 km teren), czas: 02:03 h, avg:20.30 km/h, prędkość maks: 37.00 km/h
Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 805 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(11)

Z Bronikiem na jabłka do Rzeszy.

Niedziela, 30 września 2012 | dodano: 30.09.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Dziś zgadałem się z Piotrkiem "Bronikiem" na spacerowy wyjazd, by w ramach odwetu za wojnę złupić Niemcy z jabłek :).
Najpierw jednak dokładnie obejrzałem nowego skórzanego "Brooksa", którego za okazyjną cenę kupił do Michussa.
Początkowo sam chciałem je kupić, ale troszkę zniechęciło mnie dziwne wycięcie w środku siodła i przekazałem kontakt Piotrkowi.
Choć sam mam wygodne siodełko, po obejrzeniu nieco żałuję, że jednak się nie zdecydowałem, ale niech mu się dobrze jeździ :).

Po drodze zajechaliśmy do Lidla, gdzie Piotrek zrobił zakupy, a w tym czasie ja wdałem się w pogawędkę na temat rowerów z małżeństwem ładującym zakupy do samochodu (skąd u mnie taka "towarzyskość" ostatnio, to pojąć tego nie mogę;)).
Przez Warnik, pod ostry wiatr dojechaliśmy do Ladenthin, gdzie zatrzymaliśmy się przy głazie na popasik.

Kręcąc się po okolicy znaleźliśmy w polu jabłoń i gruszę, z których w ramach reparacji wojennych nabrałem do sakwy owoców :).

Jadąc w kierunku Schwennenz zauważyliśmy niesamowite marnotrawstwo - w zagrodzie leżało pod drzewem mnóstwo pięknych jabłek.
Parę z nich, które wytoczyły się w pobliże drogi wzięliśmy na spróbowanie i okazały się pyszne.
Szkoda, że zgniją, bo widać, że nikt ich nie ma zamiaru zbierać, ale i ja też nie mam zamiaru komuś włazić przez płot.
Zresztą, przy drogach jest tyle jabłoni, że zawsze można znaleźć coś dla siebie.

Od Schwennenz ten sam ostry wiatr mieliśmy już w plecy, więc pod górkę rowerki wtoczyły się szybko, a na zjeździe do Warzymic bez problemu osiągaliśmy 40 km/h.
Teraz z kolei ja zrobiłem zakupy w Lidlu, Piotrek odprowadził mnie pod garaż i tyle ;).
Fajna przejażdżka, fajna pogoda i super słońce! Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 40.54 km (1.00 km teren), czas: 02:18 h, avg:17.63 km/h, prędkość maks: 41.60 km/h
Temperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 817 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(4)

Dzień 3. Powrót w klimacie "Największej Rowerowej Laby".

Niedziela, 16 września 2012 | dodano: 17.09.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
W niedzielny poranek wstajemy każdy jak popadnie. Ja podnoszę się o 7:30, niektórzy wstali już wcześniej, niektórzy jeszcze śpią.
Nie zamierzam się spieszyć. Ktoś zadaje mi pytanie, o której jest planowany wyjazd.
Wyjazd nie ma dziś harmonogramu, wyjedziemy, gdy każdy w spokoju się ogarnie, bezstresowo.
Montuję u siebie siodełko przywiezione przez Piotrka, swojego "Favorita" odstępuję Basi, a Pani Dorocie oddaję jej siodełko - dzięki!
Około 10:40 wszyscy są już wykąpani, najedzeni, wyekwipowani i gotowi do drogi. Nikt się jednak nie spina, ucinamy sobie jeszcze pogawędkę z Panią Dorotą, robimy zdjęcia i dopiero startujemy.

Chcę pokazać wszystkim jeszcze kamień leśniczego, który oglądaliśmy wczoraj z Basią.
Mówię jadącemu na początku Piotrkowi, żeby zaraz za Piaskiem, po jakichś 500 metrach skręcił w lewo w las, jest tam jedna jedyna droga. Przytaknął i przycisnął.
Aż się obraz na zdjęciu rozmazał :))).

Pojechał.
Do przodu.
Tak pognał, że nawet nie zerknął w lewo :).
Informacja wyparowała, a Piotrek nie reagował na nasze trąbki i krzyki :))).
Basia powoli toczyła się dalej, bo ma problem z górkami, a kamień i tak już widziała, Artur pognał na 17:00 do pracy, a reszta pojechała obejrzeć głaz.

Po pokonaniu podjazdu do Raduni skręcamy w lewo, ostrym zjazdem do Zatoni Dolnej w Dolinę Miłości.
Po drodze jednak Krzysiek "Monter" organizuje nam nieodzowny "skrót" :))).

Z tym skrótem to lekki żarcik, my tylko podprowadzamy rowery stromą drogą na punkt widokowy :).

Nie przejeżdżamy nawet 10 km i pojawiają się pierwsze syndromy laby.
Popasik jest milutki i niekrótki :).
Widoczek z górki.

Upasieni i napojeni, bijąc rekordy prędkości turlamy się do Zatoni Dolnej, gdzie Adrian, wyczyniając na zjeździe z górki harce na rowerze o mało co nie strąca Basi, niewiele brakuje do zderzenia:///.
Wreszcie dostajemy się na malowniczą szutrówkę biegnącą wzdłuż Odry, gdzie przy słupie granicznym robimy sobie zdjęcie.
Pirat na pierwszym planie :).

A tu mi z kolei w kadr wjeżdża :))).

Ścieżka w Dolinie Miłości i miłośnik.

W Krajniku Dolnym co niektórzy robią zakupy i wjeżdżamy do Niemiec.
Oczywiście w Schwedt mamy kolejny popas, siedzimy na nabrzeżu, popijamy izotoniki, dziewczyny jedzą lody, siedzimy, siedzimy, gadamy, gadamy...i nikomu nie chce się ruszać :).
Ruszyć jednak trzeba i toczymy się najpierw szutrówką, gdzie Adrian podejmuje drugą próbę zamachu na Basię, ponownie zakończoną niepowodzeniem :).
Jadąc - dziś lekko i szybko, bo z dużym wiatrem w plecy - mimo wszystko myślimy o kolejnym popasie - w wiacie w miejscowości Friedrichsthal, zwanej "Komm hier !!!" dzięki bojowemu okrzykowi Baśki "Rudzielca" tamże zawsze przez nią wydawanemu :).
I znów jemy, pijemy, siedzimy, siedzimy, gadamy, gadamy...i nikomu nie chce się ruszać :).
Ogarnia nas senność i chęć poleżenia.
Wreszcie "Jaszek" rzuca:
- Idziemy jechać poleżeć ! :)))
Przed nami 7 km trasy po wale, z wiatrem, asfaltową ścieżką, a na jej końcu czeka na nas wiata-wieża, gdzie uwalamy się pokotem.
Widok jak na pobojowisku, każdy zasypia, gdzie popadnie, ja pożyczam od Piotrka matę i znikam na krótką drzemkę w wieży.
Na trawie widać 6 ciał :).
Dwa jeszcze stoją :).

Marek stwierdza, że "idziemy na rekord" w lenistwie :).
Kiedy mówię, że następny popas za 5 km w Mescherin, słyszę od "Montera":

- Misiacz, chcesz nas zabić? Przecież za 300 metrów jest bar! :)))

No, w barze to się nie zatrzymujemy już, ale w Mescherin to i owszem, aby pożegnać naszego zamachowca, Adriana, który tu skręca na Gryfino, a my wtaczamy się do Staffelde.
Tu nie dojeżdżamy tradycyjnie do głównej drogi, ale do Polski, jedynym przejezdnym chyba jeszcze odcinkiem "Szlaku Bielika" (a to dlatego, że jest asfaltowy).
Mija parę kilometrów i w Pargowie...robimy sobie popas, w trakcie którego snujemy plany kolejnych wypadów.
Najciekawszy jest plan "Objechania Zalewu tylko przez Niemcy :)))", co jak każdy wie, jest niewykonalne, bo Zalew leży częściowo w Polsce, ale plan ma tę zaletę, że umożliwia "postoje izotoniczne" :).
Podnosimy się i ruszamy na Kamieniec i Moczyły...gdzie robimy przerwę :))).
Ponownie ruszamy i dojeżdżamy do Kołbaskowa, gdzie dołączamy do drogi głównej, pełnej samochodów.
Na szczęście droga ma 1,5 pasa i da się to w miarę spokojnie przejechać.
Docieramy do Szczecina, gdzie każdy rozjeżdża się w swoją stronę.
To był wspaniały, wesoły i mimo pierwszego wietrznego dnia, pełen odpoczynku wyjazd.
Dziękuję wszystkim i dziękuję miłym gospodarzom z leśniczówki w Piasku.

Wszystkie zdjęcia z wyprawy i z biesiady znajdują się TUTAJ (KLIK) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 71.81 km (5.00 km teren), czas: 03:54 h, avg:18.41 km/h, prędkość maks: 52.00 km/h
Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1517 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(5)

Dzień 2. Piasek, Cedyński Park Krajobrazowy i okolice.

Sobota, 15 września 2012 | dodano: 17.09.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Jak to miło obudzić się w weekend ze świadomością, że otaczają nas lasy, a na dole czeka rowerek, żeby powieźć nas na kolejną wycieczkę.
Patrzę za okno, na podwórku trawę wcina jeleń. Super!
Basia się kąpie, a ja zabieram się za sekcję popękanego siodełka (dziś, dzięki uprzejmości Pani Doroty, Basia będzie mogła zwiedzać okolicę na siodełku pożyczonym z jej roweru).
Demontuję ocalałe sprężyny, które zamierzam wykorzystać przy remoncie leżącego na półce starszego modelu siodełka "Ukraina".
Obok leży pęknięta sprężyna i piękna skóra poszycia, z którą nie wiem, co zrobić.
Żal wywalić (następnego dnia dam ją Adrianowi, to majsterkowicz i coś wykombinuje i bardzo dobrze).

Jemy śniadanko, pakujemy sakwy i ruszamy obejrzeć kamień upamiętniający tragiczny w skutkach wypadek przedwojennego leśniczego z Piasku, zresztą odkopany i odrestaurowany przez Pana Zbigniewa. Podobno wraz z synem wyciągali ten kamień traktorem przez kilka godzin!
Teraz stoi on pod pięknym dębem.


Zawracamy i jedziemy na południe w kierunku granicy w Hohensaaten, jako że w planach mamy (hehe, w planach) ponowne zawitanie do uzdrowiska Bad Freienwalde.
W Piasku zatrzymujemy się na zdjęcie, stary kanał Odry w tym świetle prezentuje się rewelacyjnie.


Drogą idzie grupka dzieci z opiekunką, każde z nich taszczy worek na śmieci.
Mieszkańcy Piasku co jakiś czas skrzykują się na sprzątanie wsi i okolic i kończą to spotkaniem i poczęstunkiem.
Ciekawa miejscowość.
Wyjeżdżamy z niej i po pewnym czasie skręcamy na Bielinek, do którego jedziemy piękną, spokojną drogą przez las.

Kiedy dojeżdżamy w okolice Rezerwatu Bielinek, nie możemy powstrzymać się od robienia jednej fotki za drugą (a ja teraz nie mogę oprzeć się ich wklejeniu :))).

Rowerek czeka...a my "focimy" dalej.



Z Bielinka w stronę Cedyni wspinamy się naprawdę długim i katorżniczym podjazdem, ja jakoś się wtaczam, Basia co jakiś czas próbuje złapać oddech.
Na szczęście nagrodą jest kilkukilometrowy zjazd!
Tuż przed wjazdem do Cedyni znajduje się sklep budowlany Państwa Bogdanowiczów, do którego zajeżdżamy za radą Pani Doroty, bowiem nie jest to tylko zwykły sklep.
Znajduje się tam kolekcja długopisów Pani Doroty (klik).
Pan Zbigniew siedzi przy wejściu i udaje, że nas nie zna, choć wczoraj oprowadzał nas po leśniczówce i dopiero za chwilę zorientujemy się, co to za figlarz :))).
Zapomnieliśmy podać hasła zdradzonego nam przez Panią Dorotę (którego nie podam tu), inaczej wstępu nie ma, hehe.
Kto zawita do leśniczówki, będzie miał okazję przekonać się, o co chodzi :))).
Biorę aparat i ... szok !!!

To tylko część zbiorów, reszta czeka w ogromnym kartonie na skatalogowanie i zawieszenie pod sufitem.
Ciekawostką był np. długopis z odtwarzaczem mp3 i słuchawkami czy w formie strzykawki.
Ponieważ jesteśmy z grona wtajemniczonych, zwiedzamy jeszcze ogród, gdzie znajduje się kolekcja metalowych garnków.
Uważny obserwator zapewne dostrzeże Basię chowającą się za krzakiem :))).

Garnków co jakiś czas ubywa, bo w płot, za którym się ona znajduje, co jakiś czas wjeżdżają wariaci drogowi w pędzących samochodach, mimo, że to już miejscowość. Każdy taki incydent kończy się demolką ogrodzenia i zbiorów (przypada ok. 30 garnków na jednego drogowego debila)
Najwyraźniej lokalne władze nie wiedzą (nie chcą? nie potrafią?) jak ten problem rozwiązać.
Wdajemy się w filozoficzną dysputę z gospodarzem, a potem ruszamy w kierunku Osinowa Dolnego.
Za Cedynią prowokacyjnie spadło na nas kilka kropli deszczu, niepotrzebnie się chowamy, bo była to tylko "wersja demo" :).
W Osinowie robię zakupy na wieczornego grilla z jadącą już ze Szczecina w naszym kierunku ekipą.
Najważniejsze zakupy jednak zrobimy tuż za granicą, w Hochensaaten, w sklepie pod nazwą "Getraenke Shop" :))).
Obładowani "Frankfurterem" zawracamy do Polski, bowiem już wcześniej zapadła decyzja, że nie jedziemy do Bad Freienwalde - Basię od żelowego siodełka boli zadek, przyzwyczajony do komfortu jeżdżenia na skórze :))).
Inna sprawa to wściekły wiatr, który nie przestaje wiać również i dziś oraz nadciągająca od Szczecina ekipa (chcieliśmy być na miejscu, gdy przyjadą).
Wycieczka dzisiejsza mimo zmiany planów jest i tak ciekawa, bowiem w drodze powrotnej zatrzymujemy się w "Rezerwacie Wrzosowiska Cedyńskie" (klik).


Te zdjęcia zrobiła Basia.


Czas wracać do leśniczówki, bowiem rowerowa drużyna jest coraz bliżej.
Ponownie wspinamy się na wzgórze za Lubiechowem i dojeżdżamy do Piasku.
Po pewnym czasie docierają pojedynczo znajomi rowerzyści - peleton rozciągnął się na długim zjeździe.
Zrzucają sakwy i jadą do lokalnego sklepiku po zapatrzenie na wieczór :).

Część zamieszkała w pokojach, a część rozbiła namioty na doskonale utrzymanym polu.

Nadchodzi wieczór i można zasiąść do biesiady.

Dziękujemy Pani Dorocie i jej pracownikowi za przygotowanie drewna na ognisko i dostawę węgla na grilla.

Biesiada trwa do północy, ale ja ulatniam się wcześniej "po angielsku", jakiś nietypowo zmęczony się czułem :).


Wszystkie zdjęcia z wyprawy i z biesiady znajdują się TUTAJ (KLIK) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 48.88 km (1.00 km teren), czas: 02:59 h, avg:16.38 km/h, prędkość maks: 47.00 km/h
Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 997 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(5)

Dzień 1. Blisko 70 km walki z wiatrem na trasie do Piasku.

Piątek, 14 września 2012 | dodano: 14.09.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Ostatnio byliśmy z Basią tak wykończeni pracą, że Basia w końcu rzuciła hasło: "Bierzemy urlop w piątek, wsiadamy na rowery i jedziemy do leśniczówki w Piasku".
Pomysł znakomity, ale ja do końca nie wiedziałem, jak rozwinie się u mnie sytuacja w pracy. Kiedy już z grubsza wiedziałem, że "się da", pomyślałem, że czemu by nie powtórzyć wyjazdu do Piasku w podobnym gronie, a nawet większym niż w ubiegłym roku.
Czym prędzej rozesłałem zapytania do znajomych, czy są chętni. Czasu było niewiele, trzeba było w końcu odpowiedzieć Pani Dorocie, ile chcemy miejsc, kto, gdzie, kiedy...itp., więc zrobiła się z tego mała ruletka logistyczna. Część zaproszonych nie przeczytała zaproszeń, część zrobiła to za późno, część w ogóle nie zareagowała, niektórzy (jak Małgosia "Rowerzystka") musieli w ostatniej chwili odwołać wyjazd.
Koniec końców, udało mi się skompletować na wyjazd następująca ekipę (10 osób).

1) Paweł "Misiacz"
2) Basia "Misiaczowa"
3) Marek "Emem"
4) Piotrek "Bronik"
5) Adrian "Gryf"
6) Baśka "Rudzielec"
7) Krzysiek "Monter"
8) Jacek "Jaszek"
9) Beata "Jaszkowa"
10) Artur "Arturrop"

Ponieważ tylko ja i Basia możemy wystartować w piątek, o godzinie 10:45 ruszamy na trasę.




Od początku było wiadomo, że pod względem fizycznym ten dzień do rekreacyjnych nie będzie należał.
Od samego początku wieje bardzo silny wiatr z południa, 8 m/s, czyli blisko 30 km/h, a jako, że jedziemy właśnie na południe, więc do samego końca będziemy się z nim zmagać. Często nasza prędkość nie przekracza 13 km/h!
Wicher jest tak silny, że po dopiero po ok. 2 godzinach docieramy do Staffelde, oddalonego zaledwie ok. 20 km od Szczecina!!!
Dobrze chociaż, że pogodna ładna, słoneczna.

Zjazd do Mescherin daje chwilę wytchnienia, podobnie jak jazda osłoniętą drzewami ścieżką do Gartz.
Kiedy wjeżdżamy na wystawiony na podmuchy wiatru wał nad rzeką łączący Staffelde z Freidrichsthal, jazda zamienia się w walkę.
Nie ma co kombinować, zakładamy słuchawki, włączamy energetyzującą muzę i trzeba pedałować.
Gapię się w koło i uparcie prę do przodu, a Basia, mimo, że schowana za mną, również bardzo odczuwa napór żywiołu.
Zmachani zatrzymujemy się na odpoczynek w wiacie we Friedrichsthal.

Jesteśmy w parku narodowym doliny dolnej Odry.

Naprawdę :).

Teraz czeka nas chwila wytchnienia prawie do Schwedt, bowiem trasa najpierw wiedzie przez las, a potem jest osłonięta drzewami, które nielują ataki wiatru.
W Schwedt zagłębiamy się w uliczki przdmieścia i w Netto zakupujemy "Berlinera" na wieczór, bułki i kilka opakowań serów do domu i ruszamy na poszukiwanie Turka i lahmacun - tzw. pizzy tureckiej.
G...znaleźliśmy, pewnie gdzieś bardziej w głębi jest lepsza jadłodajnia, ale my trafiamy do jakiegoś Asia-Imbiss, gdzie - jako danie uboczne - serwowany jest kebab w bułce.
Nie tego szukaliśmy.
Dobrze, że choć na mięchu nie oszukiwali tak jak w Szczecinie i tu było go niesamowicie dużo, ale jałowy smak tego czegoś również przypominał niektóre szczecińskie wynalazki...no cóż, głód zaspokoił no i miało to "żarło" tę "zaletę", że nie było drogie. Cena czyni cuda :).

Napasieni jak bąki, ruszamy zdobywać ostry podjazd za Krajnikiem Dolnym, a następnie kolejne, do Krajnika Górnego i Raduni. Kierowcy porąbani wyjątkowo, debilni i tak niebezpieczni, że znów zacząłem mieć alergię na rejestracje zaczynające się na ZGR, ale na szczęście jak widać przeżyliśmy, bo wpis się tworzy :).
Kiedy już prawie wspięliśmy się na najwyższy punkt naszej trasy, z tyłu słyszę głośny, suchy trzask.
Odwracam się, Basia staje.
Pękła jedna ze sprężyn w Basi siodełku i nie za bardzo nadaje się ono do jazdy. Od czego jednak plastikowe opaski zaciskowe typu "zip"?
Wydobywam jedną i jakoś mocuję elementy do kupy, żeby Basia mogła jakoś pokonać brakujące do celu 5 km.
Udaje się, choć u celu okazuje się, ze konstrukcja pod siodełkiem przypomina jakąś sieczkę :).
Jak zwykle serdecznie wita nas Pani Dorota i jej tata, pan Zbigniew.
Pasjonaci historii regionu, staroci i ludzie pozytywnie "zakręceni".
Lokujemy się w pokojach, robimy zakupy w miejscowym sklepiku i wracamy.
Dziś mamy zaszczyt bycia oprowadzanymi przez gospodarzy po wnętrzach starej leśniczówki. Zbiory i pomieszczenia robią wrażenie.

Basia, niczym Baśka Wołodyjowska - wali z ołowiu do wyimaginowanego Azji Tuchajbejowicza :))).

Potem podziwiamy rozrastające się zbiory staroci.
Ich skatalogowanie i posegregowanie wymaga niemałej pracy.

Dziękujemy za pokazanie nam ciekawostek i idziemy do pokoju, gdzie czeka na nas zakupiony w Schwedt "Berliner" i łóżeczka...
Jutro po południu dojedzie reszta naszej rowerowej bandy wraz z Piotrkiem "Bronikiem", który już spakował dodatkowe siodełko dla Basi :). Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 71.25 km (0.00 km teren), czas: 04:39 h, avg:15.32 km/h, prędkość maks: 41.00 km/h
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1433 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(9)

Kryptonim akcji: "Przygarnij Małgosię". Cel: Torgelow i Ueckermuende.

Niedziela, 9 września 2012 | dodano: 10.09.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Kryptonim akcji jest dziełem dziwnego splotu okoliczności. W piątek Basia po pracy miała chęć na Nordic Walking, ale nie wiedziała, z kim iść.
W związku z tym przypomniałem jej, że na pewno chętna będzie Małgosia "Rowerzystka" i wysłałem do niej SMS-a z zapytaniem.
I co?
W związku z tym dziewczyny pojechały na wycieczkę rowerową :))).
Cykloza i tyle.
Tam Małgosia próbowała namówić Basię na niedzielną wycieczkę na 180 km przez Pasewalk i Prenzlau, którą organizowała wraz z ekipą rowerzystów.
Troszkę się wahaliśmy, ale ostatecznie stwierdziliśmy, że ruszymy z Lubieszyna z całą ekipą, przejedziemy razem z 50 km, a w Pasewalku najwyżej się z Basią odłączymy i pojedziemy na Torgelow, jako że to dość spory dystans, a i region na północy wydaje nam się ciekawszy.
W Lubieszynie okazało się, że towarzystwo Małgosi zrezygnowało z tego wyjazdu i na starcie pozostała sama, ale ponieważ pojawiłem się z Basią (była nas razem trójka), wymyśliłem kryptonim "Przygarnij Małgosię" :))).
Muszę dodać, że wstawało nam się rano baaardzo ciężko, miałem wrażenie, jakbym do łóżka był przyklejony klejem "Kropelka", ale daliśmy radę i o 8:00 jesteśmy na starcie w Lubieszynie :). Jest jeszcze zimno, bo ok. 11 st.C.

Nasza trasa z grubsza przebiegała tak, choć pojawiło się nieco modyfikacji, ale nie chce mi się już na nowo "rzeźbić" mapki.



Jeszcze przed Bismark odbijamy w prawo, żeby przejechać naszą "brzózkową trasą", ładną ale pagórkowatą.

Od Pleowen kierujemy się na Boock.
W lesie koniecznie trzeba było wyjąć aparaty.

W Rothenklempenow zatrzymujemy się na popas w zabudowaniach dworskich, ale nie zrobiłem tam żadnej fotki, więc zamieszczam zdjęcie Małgosi.

Po strajku norweskich meteorologów z yr.no ich niezawodne dotąd prognozy zeszły na psy (pewnie odeszli specjaliści i został tylko głupi komputer) i zamiast zapowiadanego błękitnego nieba po niebie co rusz przewalają się jakieś chmury.
Dojeżdżamy do Koblentz, gdzie pokazuję dziewczynom cmentarz i mauzoleum rodziny von Eickstedt.

Na chwilę zawitamy jeszcze nad miejscowe jezioro.


Po dojechaniu do Krugsdorf czujemy chęć na jakiś dobry niemiecki izotonik, jednak "b-imbiss-ik" nad jeziorem jest zamknięty na głucho i pozostaje nam popijanie z bidonów i podziwianie jeziorka, nad którym rozgrywają się chyba jakieś zawody zdalnie sterowanych modeli wodnosamolotów.
Może uważny obserwator wypatrzy jakiś na niebie, ale ja nic nie widzę ;).

Potem dojeżdżamy do jednej z naszych ulubionych ścieżek, która wiedzie od Pasewalku do Torgelow.
Jesień pędzi do nas ile sił, jak widać.

Tego zdjęcia miało nie być :).

A to nasza trasa do Torgelow.

W Torgelow prawie wszystko, jak to u Niemców w niedzielę, pozamykane na głucho.
Na brzegu rzeczki Uecker nadal kołysze się ta sama, co zawsze, replika łodzi słowiańskiej.

Okazuje się jednak, że nie wszystko jest zamknięte - na brzegu rzeki otwarty jest malutki Imbiss, do którego szybciutko podjeżdżamy.
"Opoje i Łasuchy" mają dla siebie wreszcie to co trzeba.
Czepialskim przypominam, że w Niemczech jest to najzupełniej legalne.

Za chwilę pod Imbiss podjeżdża pięknie odrestaurowana "Jawa", czego już nie można było powiedzieć o dosiadającym jej motocykliście :).

Dopijamy izotoniki i ruszamy w kierunku na Ferdinadschof i świetną trasą dojeżdżamy do Heinrichsruch.

Tam skręcamy na północ wąską asfaltówką, jedziemy przez chwilę główną drogą i zbliżamy się do Ueckermuende.
Po drodze kolejna, świetnie wymalowana przepompownia ścieków.

W Ueckermunde nie zamierzamy odpuścić kolejnej już wizyty u Turka w "Uecker 66", gdzie zamawiamy przepyszny lahmacum i cośtamcośtam...

Po posiłku ja uczę Turka polskich liczebników, on zaś uczy mnie jak jest "dziękuję" i "do widzenia".
Tyle razy przejeżdżałem przez to piękne miasteczko, tyle zdjęć narobiłem, a mimo to kuszę się na kolejne.

Most zwodzony akurat jest podniesiony, to okazja, by uchwycić odpływający od nabrzeża bar piwny :))).

Przekraczamy rzekę Uecker i jedziemy na Belin.
Nowo budowana tam ścieżka rowerowa wciąż jest rozgrzebana, może to robi ta sama firma, która pierdzieli się u mnie na osiedlu od roku z budową kładki? :)))
W Warsin skręcamy w las. Tyle razy jechaliśmy tym pięknym odcinkiem, że teraz już nie robię fotek.
Przed Rieth ostatni raz zatrzymujemy się na "imbissowy" odpoczynek.

Wracamy po dawnej trasie kolejki wąskotorowej do Hintersee.

Przed Hintersee robię ostatnie zakupy i po niecałych 5 km wjeżdżamy do Polski w okolicach Dobieszczyna, gdzie zostajemy z Małgosią na kanapki, a Basia jak zwykle powoli toczy się dalej, czyli "podejmuje próbę ucieczki".
Po zjedzeniu kanapek Małgosia dostaje "ciągu" i wrzuca tempo 27-28 km/h i za Dobieszczynem próba ucieczki zostaje "skasowana" :).
A potem co?
Ulubiona bądź "ulubiona" prosta do Tanowa, krótki postój pod sklepem wśród lokalnego menelstwa i powoli dotaczamy się na Głębokie.
Po drodze Basia i Małgosia dostają po zjebce od naszych "Wszystkowiedzących" (Basia od kierowcy, Małgosia od pieszego), jak to należy u nas prawidłowo na rowerze jeździć.
Słusznie, bo już czułem się nieswojo i zbyt zrelaksowany :).
Fajnie, dobrze nareszcie być w domu :))).
A tak naprawdę to wyjazd znakomity, dystans słuszny, atmosfera i pogoda świetna i przez więkość czasu wiatr jak na zamówienie! Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 153.84 km (20.00 km teren), czas: 08:16 h, avg:18.61 km/h, prędkość maks: 36.00 km/h
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3100 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

W stylu retro w SMT i próby myślenia.

Sobota, 28 lipca 2012 | dodano: 28.07.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z Basią...
Prognozy pogody kpią z rowerzystów w żywe oczy, bawią się w kotka i miśka. W tygodniu upał, w weekendy zapowiadane ulewy i upał, z czego sprawdził się upał, ale nasze ekipy nigdzie w zasadzie nie pojechały, no bo miały być oberwania chmur. Wszystkie prognozy, nawet te najbardziej sprawdzalne dały d...
Baśka "Rudzielec" wymyśliła więc, że spotkamy się przed Szczecińskim Muzeum Techniki, gdzie organizowane były dzisiaj dni w stylu retro.
Mimo upałów lasujących mózgi, mieliśmy postarać się wydumać jakąś trasę.
Dojeżdżamy przebudowywaną ul. Arkońską.

Zabytkowe samochody przed SMT.


Citroen z Klubu Cytrynki.
Byłem pod wrażeniem, jak cicho mruczał silnik, model z roku 1934!

Zabytkowe dziewczyny :).
Retro dziewczyny przed Szczecińskim Muzeum Techniki. © Misiacz

Retro dziewczynki w stylu przedwojennych uczennic.

Retro panie na tle retro samochodu.

Wkrótce nadjechała Małgosia "Rowerzystka" i Krzysiek "Siwobrody"...w stylu retro :).


Baśka i Misiacz zakłócają stylowy wizerunek :).

Teleportację międzyczasową próbuje skompensować "Siwobrody".

No i co?
Podobnie jak wczoraj, myśleliśmy, myśleliśmy i niewiele z tego wyszło. Skończyło się to tak, że ja, moja Basia "Misiaczowa" i Baśka "Rudzielec" pojechaliśmy na razie na północ, gdzie koła poniosą, a reszta ekipy (w tym "Jaszek", "Monter" i Ania "VonZan" w cywilu) snuła się po muzeum.
Toczyliśmy się przebudowywaną ul. Arkońską, gdzie ze zdumieniem stwierdziliśmy, że naszym drogowcom, jak rzadko kiedy, udało się równo położyć nowy asfalt, to naprawdę robi wrażenie, hehe :) !!!.

Gdy cykałem powyższą fotkę, podszedł do mnie starszy pan i zapytał, czy jestem z rowerowego patrolu Straży Miejskiej :))). Gdy zapytałem, skąd to przypuszczenie, wyjaśnił, że ..."koszulka wzbudza respekt" (cokolwiek to miałoby znaczyć) ;))). Pewnie chodziło o granatowo-bordowe elementy miasta Szczecina. Wyjaśniłem, że to koszulka klubowa z roku 1995, wykonana specjalnie na sakwiarską wyprawę rowerową do Wiednia (klik), w której za młodu uczestniczyłem.
Pan pokiwał główką, a ja odjechałem.
Gdy ok. godz. 15:00 dojeżdżaliśmy do Głębokiego, znów opadła nas niemoc twórcza, na horyzoncie pojawiły się ciemne chmury, co w połączeniu z zapowiadanym na godz. 16:00 oberwaniem chmury spowodowało, że jak jakieś osły 1,5 raza okrążyliśmy mały staw Uroczysko, po czym zawróciliśmy do domów.
Gdy dojeżdżaliśmy do domu, chmury zrobiły się ciemnosine.
Gdy schowaliśmy rowery, chmur już nie było.
Oberwania też nie było.
Upał jak był, tak jest... Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 25.35 km (7.00 km teren), czas: 01:33 h, avg:16.35 km/h, prędkość maks: 38.00 km/h
Temperatura:31.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 515 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(8)