- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w miesiącu
Wrzesień, 2012
Dystans całkowity: | 503.38 km (w terenie 48.00 km; 9.54%) |
Czas w ruchu: | 27:52 |
Średnia prędkość: | 17.38 km/h |
Maksymalna prędkość: | 52.00 km/h |
Suma kalorii: | 10200 kcal |
Liczba aktywności: | 10 |
Średnio na aktywność: | 50.34 km i 3h 05m |
Więcej statystyk |
Z Bronikiem na jabłka do Rzeszy.
Niedziela, 30 września 2012 | dodano: 30.09.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Dziś zgadałem się z Piotrkiem "Bronikiem" na spacerowy wyjazd, by w ramach odwetu za wojnę złupić Niemcy z jabłek :).
Najpierw jednak dokładnie obejrzałem nowego skórzanego "Brooksa", którego za okazyjną cenę kupił do Michussa.
Początkowo sam chciałem je kupić, ale troszkę zniechęciło mnie dziwne wycięcie w środku siodła i przekazałem kontakt Piotrkowi.
Choć sam mam wygodne siodełko, po obejrzeniu nieco żałuję, że jednak się nie zdecydowałem, ale niech mu się dobrze jeździ :).
Po drodze zajechaliśmy do Lidla, gdzie Piotrek zrobił zakupy, a w tym czasie ja wdałem się w pogawędkę na temat rowerów z małżeństwem ładującym zakupy do samochodu (skąd u mnie taka "towarzyskość" ostatnio, to pojąć tego nie mogę;)).
Przez Warnik, pod ostry wiatr dojechaliśmy do Ladenthin, gdzie zatrzymaliśmy się przy głazie na popasik.
Kręcąc się po okolicy znaleźliśmy w polu jabłoń i gruszę, z których w ramach reparacji wojennych nabrałem do sakwy owoców :).
Jadąc w kierunku Schwennenz zauważyliśmy niesamowite marnotrawstwo - w zagrodzie leżało pod drzewem mnóstwo pięknych jabłek.
Parę z nich, które wytoczyły się w pobliże drogi wzięliśmy na spróbowanie i okazały się pyszne.
Szkoda, że zgniją, bo widać, że nikt ich nie ma zamiaru zbierać, ale i ja też nie mam zamiaru komuś włazić przez płot.
Zresztą, przy drogach jest tyle jabłoni, że zawsze można znaleźć coś dla siebie.
Od Schwennenz ten sam ostry wiatr mieliśmy już w plecy, więc pod górkę rowerki wtoczyły się szybko, a na zjeździe do Warzymic bez problemu osiągaliśmy 40 km/h.
Teraz z kolei ja zrobiłem zakupy w Lidlu, Piotrek odprowadził mnie pod garaż i tyle ;).
Fajna przejażdżka, fajna pogoda i super słońce!
Temperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 817 (kcal)
Najpierw jednak dokładnie obejrzałem nowego skórzanego "Brooksa", którego za okazyjną cenę kupił do Michussa.
Początkowo sam chciałem je kupić, ale troszkę zniechęciło mnie dziwne wycięcie w środku siodła i przekazałem kontakt Piotrkowi.
Choć sam mam wygodne siodełko, po obejrzeniu nieco żałuję, że jednak się nie zdecydowałem, ale niech mu się dobrze jeździ :).
Po drodze zajechaliśmy do Lidla, gdzie Piotrek zrobił zakupy, a w tym czasie ja wdałem się w pogawędkę na temat rowerów z małżeństwem ładującym zakupy do samochodu (skąd u mnie taka "towarzyskość" ostatnio, to pojąć tego nie mogę;)).
Przez Warnik, pod ostry wiatr dojechaliśmy do Ladenthin, gdzie zatrzymaliśmy się przy głazie na popasik.
Kręcąc się po okolicy znaleźliśmy w polu jabłoń i gruszę, z których w ramach reparacji wojennych nabrałem do sakwy owoców :).
Jadąc w kierunku Schwennenz zauważyliśmy niesamowite marnotrawstwo - w zagrodzie leżało pod drzewem mnóstwo pięknych jabłek.
Parę z nich, które wytoczyły się w pobliże drogi wzięliśmy na spróbowanie i okazały się pyszne.
Szkoda, że zgniją, bo widać, że nikt ich nie ma zamiaru zbierać, ale i ja też nie mam zamiaru komuś włazić przez płot.
Zresztą, przy drogach jest tyle jabłoni, że zawsze można znaleźć coś dla siebie.
Od Schwennenz ten sam ostry wiatr mieliśmy już w plecy, więc pod górkę rowerki wtoczyły się szybko, a na zjeździe do Warzymic bez problemu osiągaliśmy 40 km/h.
Teraz z kolei ja zrobiłem zakupy w Lidlu, Piotrek odprowadził mnie pod garaż i tyle ;).
Fajna przejażdżka, fajna pogoda i super słońce!
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
40.54 km (1.00 km teren), czas: 02:18 h, avg:17.63 km/h,
prędkość maks: 41.60 km/hTemperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 817 (kcal)
Rowery Wersalu, Paryża i miasteczek po drodze.
Środa, 26 września 2012 | dodano: 30.09.2012Kategoria Francja, Rowery Europy
Kolejna podróż służbowa do Francji i po raz kolejny nie udało się pojeździć na rowerze, choć było już blisko w ogrodach Wersalu...tyle, że za późno się zorientowałem.
Są różne wynalazki.
Ciekawe zamontowanie fotelika dla dziecka.
Funkcjonują parkingi.
Ciekawy obiekt uwiązany cienką linką do płotu.
Żółte taxi.
Ponownie spotkałem rodzinę, ale kuzyn już zapadł w sen zimowy i nie był zadowolony z pobudki, co widać po minie :))).
Klasyka na maksa!
A to...to nie wiem, czy to rower.
Siodełko ktoś chyba zabrał albo właściciel(ka) lubi tak jeździć?
Ciekawe klamki hamulców.
Lampa w baku.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Są różne wynalazki.
Ciekawe zamontowanie fotelika dla dziecka.
Funkcjonują parkingi.
Ciekawy obiekt uwiązany cienką linką do płotu.
Żółte taxi.
Ponownie spotkałem rodzinę, ale kuzyn już zapadł w sen zimowy i nie był zadowolony z pobudki, co widać po minie :))).
Klasyka na maksa!
A to...to nie wiem, czy to rower.
Siodełko ktoś chyba zabrał albo właściciel(ka) lubi tak jeździć?
Ciekawe klamki hamulców.
Lampa w baku.
Rower:
Dane wycieczki:
0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wyjazd na Głębokie i ... nowy znajomy.
Piątek, 21 września 2012 | dodano: 21.09.2012Kategoria Z Basią..., Szczecin i okolice
W zasadzie to nie zamierzałem dziś robić żadnego wpisu, ograniczając się do tytułu, ale...
Kiedy po południu ruszyliśmy z Basią na małą przejażdżkę na Głębokie, przed cmentarzem dogonił nas nieznajomy rowerzysta na "góralu" i ...zagadał do nas i przedstawił się jako Daniel.
Troszkę mnie zatkało z wrażenia, bo to już nie pierwszy raz, kiedy na ulicy podjeżdżają do mnie nieznajomi rowerzyści czy podchodzą w sklepach inni ludzie i i mówią, że regularnie czytują mojego bloga...ale muszę przyznać, że to bardzo miłe uczucie :).
Danielowi bardzo dziękuję za miłe słowa o moim "pisarstwie", choć mnie wydaje się całkiem zwyczajne.
Jest tylu ludzi w Szczecinie, którzy jeżdżą na ciekawsze wycieczki i wyprawy i piszą o niebo lepiej przecież.
Daniel, zapraszamy na wycieczki z nami!
Oczywiście przez resztę trasy Basia nie mogła sobie darować nazywania mnie "Misiaczem-celebrytą" :))).
Uchhh...
W drodze na Głębokie spotkaliśmy Axisa "w cywilu"...dziwnie wygląda, aż Basia go nie rozpoznała.
Powrót przez Las Arkoński i Park Kasprowicza, gdzie Basia coraz sprawniej "łykała" górki.
Temperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 459 (kcal)
Kiedy po południu ruszyliśmy z Basią na małą przejażdżkę na Głębokie, przed cmentarzem dogonił nas nieznajomy rowerzysta na "góralu" i ...zagadał do nas i przedstawił się jako Daniel.
Troszkę mnie zatkało z wrażenia, bo to już nie pierwszy raz, kiedy na ulicy podjeżdżają do mnie nieznajomi rowerzyści czy podchodzą w sklepach inni ludzie i i mówią, że regularnie czytują mojego bloga...ale muszę przyznać, że to bardzo miłe uczucie :).
Danielowi bardzo dziękuję za miłe słowa o moim "pisarstwie", choć mnie wydaje się całkiem zwyczajne.
Jest tylu ludzi w Szczecinie, którzy jeżdżą na ciekawsze wycieczki i wyprawy i piszą o niebo lepiej przecież.
Daniel, zapraszamy na wycieczki z nami!
Oczywiście przez resztę trasy Basia nie mogła sobie darować nazywania mnie "Misiaczem-celebrytą" :))).
Uchhh...
W drodze na Głębokie spotkaliśmy Axisa "w cywilu"...dziwnie wygląda, aż Basia go nie rozpoznała.
Powrót przez Las Arkoński i Park Kasprowicza, gdzie Basia coraz sprawniej "łykała" górki.
Basia w Lasku Arkońskim.© Misiacz
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
23.34 km (7.00 km teren), czas: 01:23 h, avg:16.87 km/h,
prędkość maks: 30.00 km/hTemperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 459 (kcal)
Piąte (5!!!) siodełko Basi. Mih. Emem.
Wtorek, 18 września 2012 | dodano: 18.09.2012Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
Basia śmiga na rowerze od marca ubiegłego roku. Muszę przyznać, że dobieranie i zmiana siodełek w jej rowerze zaczyna przypominać Latający Cyrk Monty Pythona i staje się to już nużące, by nie rzec upierdliwe.
Siodełko 1: żelowe, "Selle Royal", to oczywiste, że takie żelowe g... należy od razu wywalić. Tu się zgadzam.
Siodełko 2: skórzane, szosowe, bez amortyzacji, prawie nie używane, od "Gadzika" - za twarde, ale darowane. Poszło do szafy na zapas (dziś ja używałem, na próbę, dla mnie super, może dalej będę używał).
Siodełko 3: skórzane, stare, dobre brązowe siodełko "Ukraina" - rewelacja, ale sprężyna pękła po roku, miała prawo ze względu na wiek (wczoraj wymieniłem, kanibalizm z siodełka nr 4). Darowane przez "Gadzika".
Siodełko 4: skórzane, nówka sztuka, super wygodne czarne siodełko "Ukraina" - również rewelacja, ale starczyło na 2 tys. km, na trasie do Piasku pękła jedna sprężyna (ta pękła "nielegalnie i bezprawnie", bo za młoda była), druga, cała, poszła do siodełka nr 4 (zapasowego). Na szczęście dałem za nie jedynie 15 zł.
Miarka się przebrała i już miał być "Brooks", bo ileż można zmieniać siodełka ?!
Tymczasem w moje wywody na temat siodełek jakiś czas temu uważnie wczytywał się Mih.
Pogadaliśmy co nieco i ... Mih znalazł dla siebie holenderskie, ręcznie robione siodło "Lepper Classic Weldmeister" (ta nazwa akurat u nas średnio się kojarzy, ale jest to stara holenderska firma z tradycjami).
Cena 2 x niższa niż za podobnego "Brooksa", a klasa w zasadzie ta sama, więc wczoraj to samo siodełko zamówiłem dla Basi, a dziś zamontowałem na jej rowerze (ileż to już sztyc i siodełek mam w szafie :))).
Mam nadzieję, że to już w najbliższym czasie moja ostatnia użerka z Basiowymi siodełkami :).
Cóż, wygląda świetnie, jest nowe, oby służyło jak najdłużej, czego się dla "Misiaczowej" nie robi ;).
Sprężyn ci u nas dostatek...
Po powrocie Basi z pracy poszliśmy do garażu i założyłem jej to nowe cudeńko i ruszyliśmy na próbną jazdę na Głębokie.
Wiadomo, że nową skórę trzeba usiedzieć, ale i tak już na starcie jest bardzo wygodne (spróbowało by nie być).
W drodze na Głębokie zgadaliśmy się na spotkanie z Mihem, szczęśliwym / nieszczęśliwym (niepotrzebne skreślić) posiadaczem identycznego siodełka ;).
Na Głębokim Mih pognał do Bartoszewa na testy zakupu, a my wracaliśmy przez Las Arkoński i Park Kasprowicza.
W centrum zajechałem do "Elysium" po naturalnie warzone:
Źródło zdjęcia: browarnik.blogspot.com
Przecinając Deptak Bogusława natknęliśmy się na naszego rowerowego amanta, niejakiego "Emema", pieszczotliwie nazywanego przez nas, ramoli, "Szczylem" :))).
Kiedy wróciliśmy do domu, Basia stwierdziła, że siodełko jest super.
Wreszcie!
Oby na długie lata!
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 464 (kcal)
Siodełko 1: żelowe, "Selle Royal", to oczywiste, że takie żelowe g... należy od razu wywalić. Tu się zgadzam.
Siodełko 2: skórzane, szosowe, bez amortyzacji, prawie nie używane, od "Gadzika" - za twarde, ale darowane. Poszło do szafy na zapas (dziś ja używałem, na próbę, dla mnie super, może dalej będę używał).
Siodełko 3: skórzane, stare, dobre brązowe siodełko "Ukraina" - rewelacja, ale sprężyna pękła po roku, miała prawo ze względu na wiek (wczoraj wymieniłem, kanibalizm z siodełka nr 4). Darowane przez "Gadzika".
Siodełko 4: skórzane, nówka sztuka, super wygodne czarne siodełko "Ukraina" - również rewelacja, ale starczyło na 2 tys. km, na trasie do Piasku pękła jedna sprężyna (ta pękła "nielegalnie i bezprawnie", bo za młoda była), druga, cała, poszła do siodełka nr 4 (zapasowego). Na szczęście dałem za nie jedynie 15 zł.
Miarka się przebrała i już miał być "Brooks", bo ileż można zmieniać siodełka ?!
Tymczasem w moje wywody na temat siodełek jakiś czas temu uważnie wczytywał się Mih.
Pogadaliśmy co nieco i ... Mih znalazł dla siebie holenderskie, ręcznie robione siodło "Lepper Classic Weldmeister" (ta nazwa akurat u nas średnio się kojarzy, ale jest to stara holenderska firma z tradycjami).
Cena 2 x niższa niż za podobnego "Brooksa", a klasa w zasadzie ta sama, więc wczoraj to samo siodełko zamówiłem dla Basi, a dziś zamontowałem na jej rowerze (ileż to już sztyc i siodełek mam w szafie :))).
Mam nadzieję, że to już w najbliższym czasie moja ostatnia użerka z Basiowymi siodełkami :).
Skórzane holenderskie siodełko Lepper Classic Weldmeister.© Misiacz
Cóż, wygląda świetnie, jest nowe, oby służyło jak najdłużej, czego się dla "Misiaczowej" nie robi ;).
Sprężyn ci u nas dostatek...
Po powrocie Basi z pracy poszliśmy do garażu i założyłem jej to nowe cudeńko i ruszyliśmy na próbną jazdę na Głębokie.
Wiadomo, że nową skórę trzeba usiedzieć, ale i tak już na starcie jest bardzo wygodne (spróbowało by nie być).
W drodze na Głębokie zgadaliśmy się na spotkanie z Mihem, szczęśliwym / nieszczęśliwym (niepotrzebne skreślić) posiadaczem identycznego siodełka ;).
Na Głębokim Mih pognał do Bartoszewa na testy zakupu, a my wracaliśmy przez Las Arkoński i Park Kasprowicza.
W centrum zajechałem do "Elysium" po naturalnie warzone:
Źródło zdjęcia: browarnik.blogspot.com
Przecinając Deptak Bogusława natknęliśmy się na naszego rowerowego amanta, niejakiego "Emema", pieszczotliwie nazywanego przez nas, ramoli, "Szczylem" :))).
Kiedy wróciliśmy do domu, Basia stwierdziła, że siodełko jest super.
Wreszcie!
Oby na długie lata!
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
23.22 km (7.00 km teren), czas: 01:31 h, avg:15.31 km/h,
prędkość maks: 37.00 km/hTemperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 464 (kcal)
Dzień 3. Powrót w klimacie "Największej Rowerowej Laby".
Niedziela, 16 września 2012 | dodano: 17.09.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
W niedzielny poranek wstajemy każdy jak popadnie. Ja podnoszę się o 7:30, niektórzy wstali już wcześniej, niektórzy jeszcze śpią.
Nie zamierzam się spieszyć. Ktoś zadaje mi pytanie, o której jest planowany wyjazd.
Wyjazd nie ma dziś harmonogramu, wyjedziemy, gdy każdy w spokoju się ogarnie, bezstresowo.
Montuję u siebie siodełko przywiezione przez Piotrka, swojego "Favorita" odstępuję Basi, a Pani Dorocie oddaję jej siodełko - dzięki!
Około 10:40 wszyscy są już wykąpani, najedzeni, wyekwipowani i gotowi do drogi. Nikt się jednak nie spina, ucinamy sobie jeszcze pogawędkę z Panią Dorotą, robimy zdjęcia i dopiero startujemy.
Chcę pokazać wszystkim jeszcze kamień leśniczego, który oglądaliśmy wczoraj z Basią.
Mówię jadącemu na początku Piotrkowi, żeby zaraz za Piaskiem, po jakichś 500 metrach skręcił w lewo w las, jest tam jedna jedyna droga. Przytaknął i przycisnął.
Aż się obraz na zdjęciu rozmazał :))).
Pojechał.
Do przodu.
Tak pognał, że nawet nie zerknął w lewo :).
Informacja wyparowała, a Piotrek nie reagował na nasze trąbki i krzyki :))).
Basia powoli toczyła się dalej, bo ma problem z górkami, a kamień i tak już widziała, Artur pognał na 17:00 do pracy, a reszta pojechała obejrzeć głaz.
Po pokonaniu podjazdu do Raduni skręcamy w lewo, ostrym zjazdem do Zatoni Dolnej w Dolinę Miłości.
Po drodze jednak Krzysiek "Monter" organizuje nam nieodzowny "skrót" :))).
Z tym skrótem to lekki żarcik, my tylko podprowadzamy rowery stromą drogą na punkt widokowy :).
Nie przejeżdżamy nawet 10 km i pojawiają się pierwsze syndromy laby.
Popasik jest milutki i niekrótki :).
Widoczek z górki.
Upasieni i napojeni, bijąc rekordy prędkości turlamy się do Zatoni Dolnej, gdzie Adrian, wyczyniając na zjeździe z górki harce na rowerze o mało co nie strąca Basi, niewiele brakuje do zderzenia:///.
Wreszcie dostajemy się na malowniczą szutrówkę biegnącą wzdłuż Odry, gdzie przy słupie granicznym robimy sobie zdjęcie.
Pirat na pierwszym planie :).
A tu mi z kolei w kadr wjeżdża :))).
Ścieżka w Dolinie Miłości i miłośnik.
W Krajniku Dolnym co niektórzy robią zakupy i wjeżdżamy do Niemiec.
Oczywiście w Schwedt mamy kolejny popas, siedzimy na nabrzeżu, popijamy izotoniki, dziewczyny jedzą lody, siedzimy, siedzimy, gadamy, gadamy...i nikomu nie chce się ruszać :).
Ruszyć jednak trzeba i toczymy się najpierw szutrówką, gdzie Adrian podejmuje drugą próbę zamachu na Basię, ponownie zakończoną niepowodzeniem :).
Jadąc - dziś lekko i szybko, bo z dużym wiatrem w plecy - mimo wszystko myślimy o kolejnym popasie - w wiacie w miejscowości Friedrichsthal, zwanej "Komm hier !!!" dzięki bojowemu okrzykowi Baśki "Rudzielca" tamże zawsze przez nią wydawanemu :).
I znów jemy, pijemy, siedzimy, siedzimy, gadamy, gadamy...i nikomu nie chce się ruszać :).
Ogarnia nas senność i chęć poleżenia.
Wreszcie "Jaszek" rzuca:
- Idziemy jechać poleżeć ! :)))
Przed nami 7 km trasy po wale, z wiatrem, asfaltową ścieżką, a na jej końcu czeka na nas wiata-wieża, gdzie uwalamy się pokotem.
Widok jak na pobojowisku, każdy zasypia, gdzie popadnie, ja pożyczam od Piotrka matę i znikam na krótką drzemkę w wieży.
Na trawie widać 6 ciał :).
Dwa jeszcze stoją :).
Marek stwierdza, że "idziemy na rekord" w lenistwie :).
Kiedy mówię, że następny popas za 5 km w Mescherin, słyszę od "Montera":
- Misiacz, chcesz nas zabić? Przecież za 300 metrów jest bar! :)))
No, w barze to się nie zatrzymujemy już, ale w Mescherin to i owszem, aby pożegnać naszego zamachowca, Adriana, który tu skręca na Gryfino, a my wtaczamy się do Staffelde.
Tu nie dojeżdżamy tradycyjnie do głównej drogi, ale do Polski, jedynym przejezdnym chyba jeszcze odcinkiem "Szlaku Bielika" (a to dlatego, że jest asfaltowy).
Mija parę kilometrów i w Pargowie...robimy sobie popas, w trakcie którego snujemy plany kolejnych wypadów.
Najciekawszy jest plan "Objechania Zalewu tylko przez Niemcy :)))", co jak każdy wie, jest niewykonalne, bo Zalew leży częściowo w Polsce, ale plan ma tę zaletę, że umożliwia "postoje izotoniczne" :).
Podnosimy się i ruszamy na Kamieniec i Moczyły...gdzie robimy przerwę :))).
Ponownie ruszamy i dojeżdżamy do Kołbaskowa, gdzie dołączamy do drogi głównej, pełnej samochodów.
Na szczęście droga ma 1,5 pasa i da się to w miarę spokojnie przejechać.
Docieramy do Szczecina, gdzie każdy rozjeżdża się w swoją stronę.
To był wspaniały, wesoły i mimo pierwszego wietrznego dnia, pełen odpoczynku wyjazd.
Dziękuję wszystkim i dziękuję miłym gospodarzom z leśniczówki w Piasku.
Wszystkie zdjęcia z wyprawy i z biesiady znajdują się TUTAJ (KLIK)
Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1517 (kcal)
Nie zamierzam się spieszyć. Ktoś zadaje mi pytanie, o której jest planowany wyjazd.
Wyjazd nie ma dziś harmonogramu, wyjedziemy, gdy każdy w spokoju się ogarnie, bezstresowo.
Montuję u siebie siodełko przywiezione przez Piotrka, swojego "Favorita" odstępuję Basi, a Pani Dorocie oddaję jej siodełko - dzięki!
Około 10:40 wszyscy są już wykąpani, najedzeni, wyekwipowani i gotowi do drogi. Nikt się jednak nie spina, ucinamy sobie jeszcze pogawędkę z Panią Dorotą, robimy zdjęcia i dopiero startujemy.
Chcę pokazać wszystkim jeszcze kamień leśniczego, który oglądaliśmy wczoraj z Basią.
Mówię jadącemu na początku Piotrkowi, żeby zaraz za Piaskiem, po jakichś 500 metrach skręcił w lewo w las, jest tam jedna jedyna droga. Przytaknął i przycisnął.
Aż się obraz na zdjęciu rozmazał :))).
Pojechał.
Do przodu.
Tak pognał, że nawet nie zerknął w lewo :).
Informacja wyparowała, a Piotrek nie reagował na nasze trąbki i krzyki :))).
Basia powoli toczyła się dalej, bo ma problem z górkami, a kamień i tak już widziała, Artur pognał na 17:00 do pracy, a reszta pojechała obejrzeć głaz.
Po pokonaniu podjazdu do Raduni skręcamy w lewo, ostrym zjazdem do Zatoni Dolnej w Dolinę Miłości.
Po drodze jednak Krzysiek "Monter" organizuje nam nieodzowny "skrót" :))).
Z tym skrótem to lekki żarcik, my tylko podprowadzamy rowery stromą drogą na punkt widokowy :).
Nie przejeżdżamy nawet 10 km i pojawiają się pierwsze syndromy laby.
Popasik jest milutki i niekrótki :).
Widoczek z górki.
Upasieni i napojeni, bijąc rekordy prędkości turlamy się do Zatoni Dolnej, gdzie Adrian, wyczyniając na zjeździe z górki harce na rowerze o mało co nie strąca Basi, niewiele brakuje do zderzenia:///.
Wreszcie dostajemy się na malowniczą szutrówkę biegnącą wzdłuż Odry, gdzie przy słupie granicznym robimy sobie zdjęcie.
Pirat na pierwszym planie :).
A tu mi z kolei w kadr wjeżdża :))).
Ścieżka w Dolinie Miłości i miłośnik.
W Krajniku Dolnym co niektórzy robią zakupy i wjeżdżamy do Niemiec.
Oczywiście w Schwedt mamy kolejny popas, siedzimy na nabrzeżu, popijamy izotoniki, dziewczyny jedzą lody, siedzimy, siedzimy, gadamy, gadamy...i nikomu nie chce się ruszać :).
Ruszyć jednak trzeba i toczymy się najpierw szutrówką, gdzie Adrian podejmuje drugą próbę zamachu na Basię, ponownie zakończoną niepowodzeniem :).
Jadąc - dziś lekko i szybko, bo z dużym wiatrem w plecy - mimo wszystko myślimy o kolejnym popasie - w wiacie w miejscowości Friedrichsthal, zwanej "Komm hier !!!" dzięki bojowemu okrzykowi Baśki "Rudzielca" tamże zawsze przez nią wydawanemu :).
I znów jemy, pijemy, siedzimy, siedzimy, gadamy, gadamy...i nikomu nie chce się ruszać :).
Ogarnia nas senność i chęć poleżenia.
Wreszcie "Jaszek" rzuca:
- Idziemy jechać poleżeć ! :)))
Przed nami 7 km trasy po wale, z wiatrem, asfaltową ścieżką, a na jej końcu czeka na nas wiata-wieża, gdzie uwalamy się pokotem.
Widok jak na pobojowisku, każdy zasypia, gdzie popadnie, ja pożyczam od Piotrka matę i znikam na krótką drzemkę w wieży.
Na trawie widać 6 ciał :).
Dwa jeszcze stoją :).
Marek stwierdza, że "idziemy na rekord" w lenistwie :).
Kiedy mówię, że następny popas za 5 km w Mescherin, słyszę od "Montera":
- Misiacz, chcesz nas zabić? Przecież za 300 metrów jest bar! :)))
No, w barze to się nie zatrzymujemy już, ale w Mescherin to i owszem, aby pożegnać naszego zamachowca, Adriana, który tu skręca na Gryfino, a my wtaczamy się do Staffelde.
Tu nie dojeżdżamy tradycyjnie do głównej drogi, ale do Polski, jedynym przejezdnym chyba jeszcze odcinkiem "Szlaku Bielika" (a to dlatego, że jest asfaltowy).
Mija parę kilometrów i w Pargowie...robimy sobie popas, w trakcie którego snujemy plany kolejnych wypadów.
Najciekawszy jest plan "Objechania Zalewu tylko przez Niemcy :)))", co jak każdy wie, jest niewykonalne, bo Zalew leży częściowo w Polsce, ale plan ma tę zaletę, że umożliwia "postoje izotoniczne" :).
Podnosimy się i ruszamy na Kamieniec i Moczyły...gdzie robimy przerwę :))).
Ponownie ruszamy i dojeżdżamy do Kołbaskowa, gdzie dołączamy do drogi głównej, pełnej samochodów.
Na szczęście droga ma 1,5 pasa i da się to w miarę spokojnie przejechać.
Docieramy do Szczecina, gdzie każdy rozjeżdża się w swoją stronę.
To był wspaniały, wesoły i mimo pierwszego wietrznego dnia, pełen odpoczynku wyjazd.
Dziękuję wszystkim i dziękuję miłym gospodarzom z leśniczówki w Piasku.
Wszystkie zdjęcia z wyprawy i z biesiady znajdują się TUTAJ (KLIK)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
71.81 km (5.00 km teren), czas: 03:54 h, avg:18.41 km/h,
prędkość maks: 52.00 km/hTemperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1517 (kcal)
Dzień 2. Piasek, Cedyński Park Krajobrazowy i okolice.
Sobota, 15 września 2012 | dodano: 17.09.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Jak to miło obudzić się w weekend ze świadomością, że otaczają nas lasy, a na dole czeka rowerek, żeby powieźć nas na kolejną wycieczkę.
Patrzę za okno, na podwórku trawę wcina jeleń. Super!
Basia się kąpie, a ja zabieram się za sekcję popękanego siodełka (dziś, dzięki uprzejmości Pani Doroty, Basia będzie mogła zwiedzać okolicę na siodełku pożyczonym z jej roweru).
Demontuję ocalałe sprężyny, które zamierzam wykorzystać przy remoncie leżącego na półce starszego modelu siodełka "Ukraina".
Obok leży pęknięta sprężyna i piękna skóra poszycia, z którą nie wiem, co zrobić.
Żal wywalić (następnego dnia dam ją Adrianowi, to majsterkowicz i coś wykombinuje i bardzo dobrze).
Jemy śniadanko, pakujemy sakwy i ruszamy obejrzeć kamień upamiętniający tragiczny w skutkach wypadek przedwojennego leśniczego z Piasku, zresztą odkopany i odrestaurowany przez Pana Zbigniewa. Podobno wraz z synem wyciągali ten kamień traktorem przez kilka godzin!
Teraz stoi on pod pięknym dębem.
Zawracamy i jedziemy na południe w kierunku granicy w Hohensaaten, jako że w planach mamy (hehe, w planach) ponowne zawitanie do uzdrowiska Bad Freienwalde.
W Piasku zatrzymujemy się na zdjęcie, stary kanał Odry w tym świetle prezentuje się rewelacyjnie.
Drogą idzie grupka dzieci z opiekunką, każde z nich taszczy worek na śmieci.
Mieszkańcy Piasku co jakiś czas skrzykują się na sprzątanie wsi i okolic i kończą to spotkaniem i poczęstunkiem.
Ciekawa miejscowość.
Wyjeżdżamy z niej i po pewnym czasie skręcamy na Bielinek, do którego jedziemy piękną, spokojną drogą przez las.
Kiedy dojeżdżamy w okolice Rezerwatu Bielinek, nie możemy powstrzymać się od robienia jednej fotki za drugą (a ja teraz nie mogę oprzeć się ich wklejeniu :))).
Rowerek czeka...a my "focimy" dalej.
Z Bielinka w stronę Cedyni wspinamy się naprawdę długim i katorżniczym podjazdem, ja jakoś się wtaczam, Basia co jakiś czas próbuje złapać oddech.
Na szczęście nagrodą jest kilkukilometrowy zjazd!
Tuż przed wjazdem do Cedyni znajduje się sklep budowlany Państwa Bogdanowiczów, do którego zajeżdżamy za radą Pani Doroty, bowiem nie jest to tylko zwykły sklep.
Znajduje się tam kolekcja długopisów Pani Doroty (klik).
Pan Zbigniew siedzi przy wejściu i udaje, że nas nie zna, choć wczoraj oprowadzał nas po leśniczówce i dopiero za chwilę zorientujemy się, co to za figlarz :))).
Zapomnieliśmy podać hasła zdradzonego nam przez Panią Dorotę (którego nie podam tu), inaczej wstępu nie ma, hehe.
Kto zawita do leśniczówki, będzie miał okazję przekonać się, o co chodzi :))).
Biorę aparat i ... szok !!!
To tylko część zbiorów, reszta czeka w ogromnym kartonie na skatalogowanie i zawieszenie pod sufitem.
Ciekawostką był np. długopis z odtwarzaczem mp3 i słuchawkami czy w formie strzykawki.
Ponieważ jesteśmy z grona wtajemniczonych, zwiedzamy jeszcze ogród, gdzie znajduje się kolekcja metalowych garnków.
Uważny obserwator zapewne dostrzeże Basię chowającą się za krzakiem :))).
Garnków co jakiś czas ubywa, bo w płot, za którym się ona znajduje, co jakiś czas wjeżdżają wariaci drogowi w pędzących samochodach, mimo, że to już miejscowość. Każdy taki incydent kończy się demolką ogrodzenia i zbiorów (przypada ok. 30 garnków na jednego drogowego debila)
Najwyraźniej lokalne władze nie wiedzą (nie chcą? nie potrafią?) jak ten problem rozwiązać.
Wdajemy się w filozoficzną dysputę z gospodarzem, a potem ruszamy w kierunku Osinowa Dolnego.
Za Cedynią prowokacyjnie spadło na nas kilka kropli deszczu, niepotrzebnie się chowamy, bo była to tylko "wersja demo" :).
W Osinowie robię zakupy na wieczornego grilla z jadącą już ze Szczecina w naszym kierunku ekipą.
Najważniejsze zakupy jednak zrobimy tuż za granicą, w Hochensaaten, w sklepie pod nazwą "Getraenke Shop" :))).
Obładowani "Frankfurterem" zawracamy do Polski, bowiem już wcześniej zapadła decyzja, że nie jedziemy do Bad Freienwalde - Basię od żelowego siodełka boli zadek, przyzwyczajony do komfortu jeżdżenia na skórze :))).
Inna sprawa to wściekły wiatr, który nie przestaje wiać również i dziś oraz nadciągająca od Szczecina ekipa (chcieliśmy być na miejscu, gdy przyjadą).
Wycieczka dzisiejsza mimo zmiany planów jest i tak ciekawa, bowiem w drodze powrotnej zatrzymujemy się w "Rezerwacie Wrzosowiska Cedyńskie" (klik).
Te zdjęcia zrobiła Basia.
Czas wracać do leśniczówki, bowiem rowerowa drużyna jest coraz bliżej.
Ponownie wspinamy się na wzgórze za Lubiechowem i dojeżdżamy do Piasku.
Po pewnym czasie docierają pojedynczo znajomi rowerzyści - peleton rozciągnął się na długim zjeździe.
Zrzucają sakwy i jadą do lokalnego sklepiku po zapatrzenie na wieczór :).
Część zamieszkała w pokojach, a część rozbiła namioty na doskonale utrzymanym polu.
Nadchodzi wieczór i można zasiąść do biesiady.
Dziękujemy Pani Dorocie i jej pracownikowi za przygotowanie drewna na ognisko i dostawę węgla na grilla.
Biesiada trwa do północy, ale ja ulatniam się wcześniej "po angielsku", jakiś nietypowo zmęczony się czułem :).
Wszystkie zdjęcia z wyprawy i z biesiady znajdują się TUTAJ (KLIK)
Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 997 (kcal)
Patrzę za okno, na podwórku trawę wcina jeleń. Super!
Basia się kąpie, a ja zabieram się za sekcję popękanego siodełka (dziś, dzięki uprzejmości Pani Doroty, Basia będzie mogła zwiedzać okolicę na siodełku pożyczonym z jej roweru).
Demontuję ocalałe sprężyny, które zamierzam wykorzystać przy remoncie leżącego na półce starszego modelu siodełka "Ukraina".
Obok leży pęknięta sprężyna i piękna skóra poszycia, z którą nie wiem, co zrobić.
Żal wywalić (następnego dnia dam ją Adrianowi, to majsterkowicz i coś wykombinuje i bardzo dobrze).
Jemy śniadanko, pakujemy sakwy i ruszamy obejrzeć kamień upamiętniający tragiczny w skutkach wypadek przedwojennego leśniczego z Piasku, zresztą odkopany i odrestaurowany przez Pana Zbigniewa. Podobno wraz z synem wyciągali ten kamień traktorem przez kilka godzin!
Teraz stoi on pod pięknym dębem.
Zawracamy i jedziemy na południe w kierunku granicy w Hohensaaten, jako że w planach mamy (hehe, w planach) ponowne zawitanie do uzdrowiska Bad Freienwalde.
W Piasku zatrzymujemy się na zdjęcie, stary kanał Odry w tym świetle prezentuje się rewelacyjnie.
Drogą idzie grupka dzieci z opiekunką, każde z nich taszczy worek na śmieci.
Mieszkańcy Piasku co jakiś czas skrzykują się na sprzątanie wsi i okolic i kończą to spotkaniem i poczęstunkiem.
Ciekawa miejscowość.
Wyjeżdżamy z niej i po pewnym czasie skręcamy na Bielinek, do którego jedziemy piękną, spokojną drogą przez las.
Kiedy dojeżdżamy w okolice Rezerwatu Bielinek, nie możemy powstrzymać się od robienia jednej fotki za drugą (a ja teraz nie mogę oprzeć się ich wklejeniu :))).
Rowerek czeka...a my "focimy" dalej.
Z Bielinka w stronę Cedyni wspinamy się naprawdę długim i katorżniczym podjazdem, ja jakoś się wtaczam, Basia co jakiś czas próbuje złapać oddech.
Na szczęście nagrodą jest kilkukilometrowy zjazd!
Tuż przed wjazdem do Cedyni znajduje się sklep budowlany Państwa Bogdanowiczów, do którego zajeżdżamy za radą Pani Doroty, bowiem nie jest to tylko zwykły sklep.
Znajduje się tam kolekcja długopisów Pani Doroty (klik).
Pan Zbigniew siedzi przy wejściu i udaje, że nas nie zna, choć wczoraj oprowadzał nas po leśniczówce i dopiero za chwilę zorientujemy się, co to za figlarz :))).
Zapomnieliśmy podać hasła zdradzonego nam przez Panią Dorotę (którego nie podam tu), inaczej wstępu nie ma, hehe.
Kto zawita do leśniczówki, będzie miał okazję przekonać się, o co chodzi :))).
Biorę aparat i ... szok !!!
To tylko część zbiorów, reszta czeka w ogromnym kartonie na skatalogowanie i zawieszenie pod sufitem.
Ciekawostką był np. długopis z odtwarzaczem mp3 i słuchawkami czy w formie strzykawki.
Ponieważ jesteśmy z grona wtajemniczonych, zwiedzamy jeszcze ogród, gdzie znajduje się kolekcja metalowych garnków.
Uważny obserwator zapewne dostrzeże Basię chowającą się za krzakiem :))).
Garnków co jakiś czas ubywa, bo w płot, za którym się ona znajduje, co jakiś czas wjeżdżają wariaci drogowi w pędzących samochodach, mimo, że to już miejscowość. Każdy taki incydent kończy się demolką ogrodzenia i zbiorów (przypada ok. 30 garnków na jednego drogowego debila)
Najwyraźniej lokalne władze nie wiedzą (nie chcą? nie potrafią?) jak ten problem rozwiązać.
Wdajemy się w filozoficzną dysputę z gospodarzem, a potem ruszamy w kierunku Osinowa Dolnego.
Za Cedynią prowokacyjnie spadło na nas kilka kropli deszczu, niepotrzebnie się chowamy, bo była to tylko "wersja demo" :).
W Osinowie robię zakupy na wieczornego grilla z jadącą już ze Szczecina w naszym kierunku ekipą.
Najważniejsze zakupy jednak zrobimy tuż za granicą, w Hochensaaten, w sklepie pod nazwą "Getraenke Shop" :))).
Obładowani "Frankfurterem" zawracamy do Polski, bowiem już wcześniej zapadła decyzja, że nie jedziemy do Bad Freienwalde - Basię od żelowego siodełka boli zadek, przyzwyczajony do komfortu jeżdżenia na skórze :))).
Inna sprawa to wściekły wiatr, który nie przestaje wiać również i dziś oraz nadciągająca od Szczecina ekipa (chcieliśmy być na miejscu, gdy przyjadą).
Wycieczka dzisiejsza mimo zmiany planów jest i tak ciekawa, bowiem w drodze powrotnej zatrzymujemy się w "Rezerwacie Wrzosowiska Cedyńskie" (klik).
Te zdjęcia zrobiła Basia.
Czas wracać do leśniczówki, bowiem rowerowa drużyna jest coraz bliżej.
Ponownie wspinamy się na wzgórze za Lubiechowem i dojeżdżamy do Piasku.
Po pewnym czasie docierają pojedynczo znajomi rowerzyści - peleton rozciągnął się na długim zjeździe.
Zrzucają sakwy i jadą do lokalnego sklepiku po zapatrzenie na wieczór :).
Część zamieszkała w pokojach, a część rozbiła namioty na doskonale utrzymanym polu.
Nadchodzi wieczór i można zasiąść do biesiady.
Dziękujemy Pani Dorocie i jej pracownikowi za przygotowanie drewna na ognisko i dostawę węgla na grilla.
Biesiada trwa do północy, ale ja ulatniam się wcześniej "po angielsku", jakiś nietypowo zmęczony się czułem :).
Wszystkie zdjęcia z wyprawy i z biesiady znajdują się TUTAJ (KLIK)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
48.88 km (1.00 km teren), czas: 02:59 h, avg:16.38 km/h,
prędkość maks: 47.00 km/hTemperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 997 (kcal)
Dzień 1. Blisko 70 km walki z wiatrem na trasie do Piasku.
Piątek, 14 września 2012 | dodano: 14.09.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Ostatnio byliśmy z Basią tak wykończeni pracą, że Basia w końcu rzuciła hasło: "Bierzemy urlop w piątek, wsiadamy na rowery i jedziemy do leśniczówki w Piasku".
Pomysł znakomity, ale ja do końca nie wiedziałem, jak rozwinie się u mnie sytuacja w pracy. Kiedy już z grubsza wiedziałem, że "się da", pomyślałem, że czemu by nie powtórzyć wyjazdu do Piasku w podobnym gronie, a nawet większym niż w ubiegłym roku.
Czym prędzej rozesłałem zapytania do znajomych, czy są chętni. Czasu było niewiele, trzeba było w końcu odpowiedzieć Pani Dorocie, ile chcemy miejsc, kto, gdzie, kiedy...itp., więc zrobiła się z tego mała ruletka logistyczna. Część zaproszonych nie przeczytała zaproszeń, część zrobiła to za późno, część w ogóle nie zareagowała, niektórzy (jak Małgosia "Rowerzystka") musieli w ostatniej chwili odwołać wyjazd.
Koniec końców, udało mi się skompletować na wyjazd następująca ekipę (10 osób).
1) Paweł "Misiacz"
2) Basia "Misiaczowa"
3) Marek "Emem"
4) Piotrek "Bronik"
5) Adrian "Gryf"
6) Baśka "Rudzielec"
7) Krzysiek "Monter"
8) Jacek "Jaszek"
9) Beata "Jaszkowa"
10) Artur "Arturrop"
Ponieważ tylko ja i Basia możemy wystartować w piątek, o godzinie 10:45 ruszamy na trasę.
Od początku było wiadomo, że pod względem fizycznym ten dzień do rekreacyjnych nie będzie należał.
Od samego początku wieje bardzo silny wiatr z południa, 8 m/s, czyli blisko 30 km/h, a jako, że jedziemy właśnie na południe, więc do samego końca będziemy się z nim zmagać. Często nasza prędkość nie przekracza 13 km/h!
Wicher jest tak silny, że po dopiero po ok. 2 godzinach docieramy do Staffelde, oddalonego zaledwie ok. 20 km od Szczecina!!!
Dobrze chociaż, że pogodna ładna, słoneczna.
Zjazd do Mescherin daje chwilę wytchnienia, podobnie jak jazda osłoniętą drzewami ścieżką do Gartz.
Kiedy wjeżdżamy na wystawiony na podmuchy wiatru wał nad rzeką łączący Staffelde z Freidrichsthal, jazda zamienia się w walkę.
Nie ma co kombinować, zakładamy słuchawki, włączamy energetyzującą muzę i trzeba pedałować.
Gapię się w koło i uparcie prę do przodu, a Basia, mimo, że schowana za mną, również bardzo odczuwa napór żywiołu.
Zmachani zatrzymujemy się na odpoczynek w wiacie we Friedrichsthal.
Jesteśmy w parku narodowym doliny dolnej Odry.
Naprawdę :).
Teraz czeka nas chwila wytchnienia prawie do Schwedt, bowiem trasa najpierw wiedzie przez las, a potem jest osłonięta drzewami, które nielują ataki wiatru.
W Schwedt zagłębiamy się w uliczki przdmieścia i w Netto zakupujemy "Berlinera" na wieczór, bułki i kilka opakowań serów do domu i ruszamy na poszukiwanie Turka i lahmacun - tzw. pizzy tureckiej.
G...znaleźliśmy, pewnie gdzieś bardziej w głębi jest lepsza jadłodajnia, ale my trafiamy do jakiegoś Asia-Imbiss, gdzie - jako danie uboczne - serwowany jest kebab w bułce.
Nie tego szukaliśmy.
Dobrze, że choć na mięchu nie oszukiwali tak jak w Szczecinie i tu było go niesamowicie dużo, ale jałowy smak tego czegoś również przypominał niektóre szczecińskie wynalazki...no cóż, głód zaspokoił no i miało to "żarło" tę "zaletę", że nie było drogie. Cena czyni cuda :).
Napasieni jak bąki, ruszamy zdobywać ostry podjazd za Krajnikiem Dolnym, a następnie kolejne, do Krajnika Górnego i Raduni. Kierowcy porąbani wyjątkowo, debilni i tak niebezpieczni, że znów zacząłem mieć alergię na rejestracje zaczynające się na ZGR, ale na szczęście jak widać przeżyliśmy, bo wpis się tworzy :).
Kiedy już prawie wspięliśmy się na najwyższy punkt naszej trasy, z tyłu słyszę głośny, suchy trzask.
Odwracam się, Basia staje.
Pękła jedna ze sprężyn w Basi siodełku i nie za bardzo nadaje się ono do jazdy. Od czego jednak plastikowe opaski zaciskowe typu "zip"?
Wydobywam jedną i jakoś mocuję elementy do kupy, żeby Basia mogła jakoś pokonać brakujące do celu 5 km.
Udaje się, choć u celu okazuje się, ze konstrukcja pod siodełkiem przypomina jakąś sieczkę :).
Jak zwykle serdecznie wita nas Pani Dorota i jej tata, pan Zbigniew.
Pasjonaci historii regionu, staroci i ludzie pozytywnie "zakręceni".
Lokujemy się w pokojach, robimy zakupy w miejscowym sklepiku i wracamy.
Dziś mamy zaszczyt bycia oprowadzanymi przez gospodarzy po wnętrzach starej leśniczówki. Zbiory i pomieszczenia robią wrażenie.
Basia, niczym Baśka Wołodyjowska - wali z ołowiu do wyimaginowanego Azji Tuchajbejowicza :))).
Potem podziwiamy rozrastające się zbiory staroci.
Ich skatalogowanie i posegregowanie wymaga niemałej pracy.
Dziękujemy za pokazanie nam ciekawostek i idziemy do pokoju, gdzie czeka na nas zakupiony w Schwedt "Berliner" i łóżeczka...
Jutro po południu dojedzie reszta naszej rowerowej bandy wraz z Piotrkiem "Bronikiem", który już spakował dodatkowe siodełko dla Basi :).
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1433 (kcal)
Pomysł znakomity, ale ja do końca nie wiedziałem, jak rozwinie się u mnie sytuacja w pracy. Kiedy już z grubsza wiedziałem, że "się da", pomyślałem, że czemu by nie powtórzyć wyjazdu do Piasku w podobnym gronie, a nawet większym niż w ubiegłym roku.
Czym prędzej rozesłałem zapytania do znajomych, czy są chętni. Czasu było niewiele, trzeba było w końcu odpowiedzieć Pani Dorocie, ile chcemy miejsc, kto, gdzie, kiedy...itp., więc zrobiła się z tego mała ruletka logistyczna. Część zaproszonych nie przeczytała zaproszeń, część zrobiła to za późno, część w ogóle nie zareagowała, niektórzy (jak Małgosia "Rowerzystka") musieli w ostatniej chwili odwołać wyjazd.
Koniec końców, udało mi się skompletować na wyjazd następująca ekipę (10 osób).
1) Paweł "Misiacz"
2) Basia "Misiaczowa"
3) Marek "Emem"
4) Piotrek "Bronik"
5) Adrian "Gryf"
6) Baśka "Rudzielec"
7) Krzysiek "Monter"
8) Jacek "Jaszek"
9) Beata "Jaszkowa"
10) Artur "Arturrop"
Ponieważ tylko ja i Basia możemy wystartować w piątek, o godzinie 10:45 ruszamy na trasę.
Od początku było wiadomo, że pod względem fizycznym ten dzień do rekreacyjnych nie będzie należał.
Od samego początku wieje bardzo silny wiatr z południa, 8 m/s, czyli blisko 30 km/h, a jako, że jedziemy właśnie na południe, więc do samego końca będziemy się z nim zmagać. Często nasza prędkość nie przekracza 13 km/h!
Wicher jest tak silny, że po dopiero po ok. 2 godzinach docieramy do Staffelde, oddalonego zaledwie ok. 20 km od Szczecina!!!
Dobrze chociaż, że pogodna ładna, słoneczna.
Zjazd do Mescherin daje chwilę wytchnienia, podobnie jak jazda osłoniętą drzewami ścieżką do Gartz.
Kiedy wjeżdżamy na wystawiony na podmuchy wiatru wał nad rzeką łączący Staffelde z Freidrichsthal, jazda zamienia się w walkę.
Nie ma co kombinować, zakładamy słuchawki, włączamy energetyzującą muzę i trzeba pedałować.
Gapię się w koło i uparcie prę do przodu, a Basia, mimo, że schowana za mną, również bardzo odczuwa napór żywiołu.
Zmachani zatrzymujemy się na odpoczynek w wiacie we Friedrichsthal.
Jesteśmy w parku narodowym doliny dolnej Odry.
Naprawdę :).
Teraz czeka nas chwila wytchnienia prawie do Schwedt, bowiem trasa najpierw wiedzie przez las, a potem jest osłonięta drzewami, które nielują ataki wiatru.
W Schwedt zagłębiamy się w uliczki przdmieścia i w Netto zakupujemy "Berlinera" na wieczór, bułki i kilka opakowań serów do domu i ruszamy na poszukiwanie Turka i lahmacun - tzw. pizzy tureckiej.
G...znaleźliśmy, pewnie gdzieś bardziej w głębi jest lepsza jadłodajnia, ale my trafiamy do jakiegoś Asia-Imbiss, gdzie - jako danie uboczne - serwowany jest kebab w bułce.
Nie tego szukaliśmy.
Dobrze, że choć na mięchu nie oszukiwali tak jak w Szczecinie i tu było go niesamowicie dużo, ale jałowy smak tego czegoś również przypominał niektóre szczecińskie wynalazki...no cóż, głód zaspokoił no i miało to "żarło" tę "zaletę", że nie było drogie. Cena czyni cuda :).
Napasieni jak bąki, ruszamy zdobywać ostry podjazd za Krajnikiem Dolnym, a następnie kolejne, do Krajnika Górnego i Raduni. Kierowcy porąbani wyjątkowo, debilni i tak niebezpieczni, że znów zacząłem mieć alergię na rejestracje zaczynające się na ZGR, ale na szczęście jak widać przeżyliśmy, bo wpis się tworzy :).
Kiedy już prawie wspięliśmy się na najwyższy punkt naszej trasy, z tyłu słyszę głośny, suchy trzask.
Odwracam się, Basia staje.
Pękła jedna ze sprężyn w Basi siodełku i nie za bardzo nadaje się ono do jazdy. Od czego jednak plastikowe opaski zaciskowe typu "zip"?
Wydobywam jedną i jakoś mocuję elementy do kupy, żeby Basia mogła jakoś pokonać brakujące do celu 5 km.
Udaje się, choć u celu okazuje się, ze konstrukcja pod siodełkiem przypomina jakąś sieczkę :).
Jak zwykle serdecznie wita nas Pani Dorota i jej tata, pan Zbigniew.
Pasjonaci historii regionu, staroci i ludzie pozytywnie "zakręceni".
Lokujemy się w pokojach, robimy zakupy w miejscowym sklepiku i wracamy.
Dziś mamy zaszczyt bycia oprowadzanymi przez gospodarzy po wnętrzach starej leśniczówki. Zbiory i pomieszczenia robią wrażenie.
Basia, niczym Baśka Wołodyjowska - wali z ołowiu do wyimaginowanego Azji Tuchajbejowicza :))).
Potem podziwiamy rozrastające się zbiory staroci.
Ich skatalogowanie i posegregowanie wymaga niemałej pracy.
Dziękujemy za pokazanie nam ciekawostek i idziemy do pokoju, gdzie czeka na nas zakupiony w Schwedt "Berliner" i łóżeczka...
Jutro po południu dojedzie reszta naszej rowerowej bandy wraz z Piotrkiem "Bronikiem", który już spakował dodatkowe siodełko dla Basi :).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
71.25 km (0.00 km teren), czas: 04:39 h, avg:15.32 km/h,
prędkość maks: 41.00 km/hTemperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1433 (kcal)
Kryptonim akcji: "Przygarnij Małgosię". Cel: Torgelow i Ueckermuende.
Niedziela, 9 września 2012 | dodano: 10.09.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Kryptonim akcji jest dziełem dziwnego splotu okoliczności. W piątek Basia po pracy miała chęć na Nordic Walking, ale nie wiedziała, z kim iść.
W związku z tym przypomniałem jej, że na pewno chętna będzie Małgosia "Rowerzystka" i wysłałem do niej SMS-a z zapytaniem.
I co?
W związku z tym dziewczyny pojechały na wycieczkę rowerową :))).
Cykloza i tyle.
Tam Małgosia próbowała namówić Basię na niedzielną wycieczkę na 180 km przez Pasewalk i Prenzlau, którą organizowała wraz z ekipą rowerzystów.
Troszkę się wahaliśmy, ale ostatecznie stwierdziliśmy, że ruszymy z Lubieszyna z całą ekipą, przejedziemy razem z 50 km, a w Pasewalku najwyżej się z Basią odłączymy i pojedziemy na Torgelow, jako że to dość spory dystans, a i region na północy wydaje nam się ciekawszy.
W Lubieszynie okazało się, że towarzystwo Małgosi zrezygnowało z tego wyjazdu i na starcie pozostała sama, ale ponieważ pojawiłem się z Basią (była nas razem trójka), wymyśliłem kryptonim "Przygarnij Małgosię" :))).
Muszę dodać, że wstawało nam się rano baaardzo ciężko, miałem wrażenie, jakbym do łóżka był przyklejony klejem "Kropelka", ale daliśmy radę i o 8:00 jesteśmy na starcie w Lubieszynie :). Jest jeszcze zimno, bo ok. 11 st.C.
Nasza trasa z grubsza przebiegała tak, choć pojawiło się nieco modyfikacji, ale nie chce mi się już na nowo "rzeźbić" mapki.
Jeszcze przed Bismark odbijamy w prawo, żeby przejechać naszą "brzózkową trasą", ładną ale pagórkowatą.
Od Pleowen kierujemy się na Boock.
W lesie koniecznie trzeba było wyjąć aparaty.
W Rothenklempenow zatrzymujemy się na popas w zabudowaniach dworskich, ale nie zrobiłem tam żadnej fotki, więc zamieszczam zdjęcie Małgosi.
Po strajku norweskich meteorologów z yr.no ich niezawodne dotąd prognozy zeszły na psy (pewnie odeszli specjaliści i został tylko głupi komputer) i zamiast zapowiadanego błękitnego nieba po niebie co rusz przewalają się jakieś chmury.
Dojeżdżamy do Koblentz, gdzie pokazuję dziewczynom cmentarz i mauzoleum rodziny von Eickstedt.
Na chwilę zawitamy jeszcze nad miejscowe jezioro.
Po dojechaniu do Krugsdorf czujemy chęć na jakiś dobry niemiecki izotonik, jednak "b-imbiss-ik" nad jeziorem jest zamknięty na głucho i pozostaje nam popijanie z bidonów i podziwianie jeziorka, nad którym rozgrywają się chyba jakieś zawody zdalnie sterowanych modeli wodnosamolotów.
Może uważny obserwator wypatrzy jakiś na niebie, ale ja nic nie widzę ;).
Potem dojeżdżamy do jednej z naszych ulubionych ścieżek, która wiedzie od Pasewalku do Torgelow.
Jesień pędzi do nas ile sił, jak widać.
Tego zdjęcia miało nie być :).
A to nasza trasa do Torgelow.
W Torgelow prawie wszystko, jak to u Niemców w niedzielę, pozamykane na głucho.
Na brzegu rzeczki Uecker nadal kołysze się ta sama, co zawsze, replika łodzi słowiańskiej.
Okazuje się jednak, że nie wszystko jest zamknięte - na brzegu rzeki otwarty jest malutki Imbiss, do którego szybciutko podjeżdżamy.
"Opoje i Łasuchy" mają dla siebie wreszcie to co trzeba.
Czepialskim przypominam, że w Niemczech jest to najzupełniej legalne.
Za chwilę pod Imbiss podjeżdża pięknie odrestaurowana "Jawa", czego już nie można było powiedzieć o dosiadającym jej motocykliście :).
Dopijamy izotoniki i ruszamy w kierunku na Ferdinadschof i świetną trasą dojeżdżamy do Heinrichsruch.
Tam skręcamy na północ wąską asfaltówką, jedziemy przez chwilę główną drogą i zbliżamy się do Ueckermuende.
Po drodze kolejna, świetnie wymalowana przepompownia ścieków.
W Ueckermunde nie zamierzamy odpuścić kolejnej już wizyty u Turka w "Uecker 66", gdzie zamawiamy przepyszny lahmacum i cośtamcośtam...
Po posiłku ja uczę Turka polskich liczebników, on zaś uczy mnie jak jest "dziękuję" i "do widzenia".
Tyle razy przejeżdżałem przez to piękne miasteczko, tyle zdjęć narobiłem, a mimo to kuszę się na kolejne.
Most zwodzony akurat jest podniesiony, to okazja, by uchwycić odpływający od nabrzeża bar piwny :))).
Przekraczamy rzekę Uecker i jedziemy na Belin.
Nowo budowana tam ścieżka rowerowa wciąż jest rozgrzebana, może to robi ta sama firma, która pierdzieli się u mnie na osiedlu od roku z budową kładki? :)))
W Warsin skręcamy w las. Tyle razy jechaliśmy tym pięknym odcinkiem, że teraz już nie robię fotek.
Przed Rieth ostatni raz zatrzymujemy się na "imbissowy" odpoczynek.
Wracamy po dawnej trasie kolejki wąskotorowej do Hintersee.
Przed Hintersee robię ostatnie zakupy i po niecałych 5 km wjeżdżamy do Polski w okolicach Dobieszczyna, gdzie zostajemy z Małgosią na kanapki, a Basia jak zwykle powoli toczy się dalej, czyli "podejmuje próbę ucieczki".
Po zjedzeniu kanapek Małgosia dostaje "ciągu" i wrzuca tempo 27-28 km/h i za Dobieszczynem próba ucieczki zostaje "skasowana" :).
A potem co?
Ulubiona bądź "ulubiona" prosta do Tanowa, krótki postój pod sklepem wśród lokalnego menelstwa i powoli dotaczamy się na Głębokie.
Po drodze Basia i Małgosia dostają po zjebce od naszych "Wszystkowiedzących" (Basia od kierowcy, Małgosia od pieszego), jak to należy u nas prawidłowo na rowerze jeździć.
Słusznie, bo już czułem się nieswojo i zbyt zrelaksowany :).
Fajnie, dobrze nareszcie być w domu :))).
A tak naprawdę to wyjazd znakomity, dystans słuszny, atmosfera i pogoda świetna i przez więkość czasu wiatr jak na zamówienie!
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3100 (kcal)
W związku z tym przypomniałem jej, że na pewno chętna będzie Małgosia "Rowerzystka" i wysłałem do niej SMS-a z zapytaniem.
I co?
W związku z tym dziewczyny pojechały na wycieczkę rowerową :))).
Cykloza i tyle.
Tam Małgosia próbowała namówić Basię na niedzielną wycieczkę na 180 km przez Pasewalk i Prenzlau, którą organizowała wraz z ekipą rowerzystów.
Troszkę się wahaliśmy, ale ostatecznie stwierdziliśmy, że ruszymy z Lubieszyna z całą ekipą, przejedziemy razem z 50 km, a w Pasewalku najwyżej się z Basią odłączymy i pojedziemy na Torgelow, jako że to dość spory dystans, a i region na północy wydaje nam się ciekawszy.
W Lubieszynie okazało się, że towarzystwo Małgosi zrezygnowało z tego wyjazdu i na starcie pozostała sama, ale ponieważ pojawiłem się z Basią (była nas razem trójka), wymyśliłem kryptonim "Przygarnij Małgosię" :))).
Muszę dodać, że wstawało nam się rano baaardzo ciężko, miałem wrażenie, jakbym do łóżka był przyklejony klejem "Kropelka", ale daliśmy radę i o 8:00 jesteśmy na starcie w Lubieszynie :). Jest jeszcze zimno, bo ok. 11 st.C.
Nasza trasa z grubsza przebiegała tak, choć pojawiło się nieco modyfikacji, ale nie chce mi się już na nowo "rzeźbić" mapki.
Jeszcze przed Bismark odbijamy w prawo, żeby przejechać naszą "brzózkową trasą", ładną ale pagórkowatą.
Od Pleowen kierujemy się na Boock.
W lesie koniecznie trzeba było wyjąć aparaty.
W Rothenklempenow zatrzymujemy się na popas w zabudowaniach dworskich, ale nie zrobiłem tam żadnej fotki, więc zamieszczam zdjęcie Małgosi.
Po strajku norweskich meteorologów z yr.no ich niezawodne dotąd prognozy zeszły na psy (pewnie odeszli specjaliści i został tylko głupi komputer) i zamiast zapowiadanego błękitnego nieba po niebie co rusz przewalają się jakieś chmury.
Dojeżdżamy do Koblentz, gdzie pokazuję dziewczynom cmentarz i mauzoleum rodziny von Eickstedt.
Na chwilę zawitamy jeszcze nad miejscowe jezioro.
Po dojechaniu do Krugsdorf czujemy chęć na jakiś dobry niemiecki izotonik, jednak "b-imbiss-ik" nad jeziorem jest zamknięty na głucho i pozostaje nam popijanie z bidonów i podziwianie jeziorka, nad którym rozgrywają się chyba jakieś zawody zdalnie sterowanych modeli wodnosamolotów.
Może uważny obserwator wypatrzy jakiś na niebie, ale ja nic nie widzę ;).
Potem dojeżdżamy do jednej z naszych ulubionych ścieżek, która wiedzie od Pasewalku do Torgelow.
Jesień pędzi do nas ile sił, jak widać.
Tego zdjęcia miało nie być :).
A to nasza trasa do Torgelow.
W Torgelow prawie wszystko, jak to u Niemców w niedzielę, pozamykane na głucho.
Na brzegu rzeczki Uecker nadal kołysze się ta sama, co zawsze, replika łodzi słowiańskiej.
Okazuje się jednak, że nie wszystko jest zamknięte - na brzegu rzeki otwarty jest malutki Imbiss, do którego szybciutko podjeżdżamy.
"Opoje i Łasuchy" mają dla siebie wreszcie to co trzeba.
Czepialskim przypominam, że w Niemczech jest to najzupełniej legalne.
Za chwilę pod Imbiss podjeżdża pięknie odrestaurowana "Jawa", czego już nie można było powiedzieć o dosiadającym jej motocykliście :).
Dopijamy izotoniki i ruszamy w kierunku na Ferdinadschof i świetną trasą dojeżdżamy do Heinrichsruch.
Tam skręcamy na północ wąską asfaltówką, jedziemy przez chwilę główną drogą i zbliżamy się do Ueckermuende.
Po drodze kolejna, świetnie wymalowana przepompownia ścieków.
W Ueckermunde nie zamierzamy odpuścić kolejnej już wizyty u Turka w "Uecker 66", gdzie zamawiamy przepyszny lahmacum i cośtamcośtam...
Po posiłku ja uczę Turka polskich liczebników, on zaś uczy mnie jak jest "dziękuję" i "do widzenia".
Tyle razy przejeżdżałem przez to piękne miasteczko, tyle zdjęć narobiłem, a mimo to kuszę się na kolejne.
Most zwodzony akurat jest podniesiony, to okazja, by uchwycić odpływający od nabrzeża bar piwny :))).
Przekraczamy rzekę Uecker i jedziemy na Belin.
Nowo budowana tam ścieżka rowerowa wciąż jest rozgrzebana, może to robi ta sama firma, która pierdzieli się u mnie na osiedlu od roku z budową kładki? :)))
W Warsin skręcamy w las. Tyle razy jechaliśmy tym pięknym odcinkiem, że teraz już nie robię fotek.
Przed Rieth ostatni raz zatrzymujemy się na "imbissowy" odpoczynek.
Wracamy po dawnej trasie kolejki wąskotorowej do Hintersee.
Przed Hintersee robię ostatnie zakupy i po niecałych 5 km wjeżdżamy do Polski w okolicach Dobieszczyna, gdzie zostajemy z Małgosią na kanapki, a Basia jak zwykle powoli toczy się dalej, czyli "podejmuje próbę ucieczki".
Po zjedzeniu kanapek Małgosia dostaje "ciągu" i wrzuca tempo 27-28 km/h i za Dobieszczynem próba ucieczki zostaje "skasowana" :).
A potem co?
Ulubiona bądź "ulubiona" prosta do Tanowa, krótki postój pod sklepem wśród lokalnego menelstwa i powoli dotaczamy się na Głębokie.
Po drodze Basia i Małgosia dostają po zjebce od naszych "Wszystkowiedzących" (Basia od kierowcy, Małgosia od pieszego), jak to należy u nas prawidłowo na rowerze jeździć.
Słusznie, bo już czułem się nieswojo i zbyt zrelaksowany :).
Fajnie, dobrze nareszcie być w domu :))).
A tak naprawdę to wyjazd znakomity, dystans słuszny, atmosfera i pogoda świetna i przez więkość czasu wiatr jak na zamówienie!
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
153.84 km (20.00 km teren), czas: 08:16 h, avg:18.61 km/h,
prędkość maks: 36.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3100 (kcal)
Prawie 10 km dla "zdrowotności" :).
Sobota, 8 września 2012 | dodano: 08.09.2012Kategoria Szczecin i okolice
Po całym dniu upierdliwej pracy umysłowej miałem dość i skoczyłem na ul. Monte Cassino 4, gdzie znajduje się sklep "ELYSIUM" dla strudzonych rowerzystów - z niekomercyjnymi odżywkami i napojami :).
Kiedy wchodziłem, było pusto, ale za moment pojawił się za mną "tłumek" koneserów naturalnego bursztynowego wywaru, zawsze, kiedy wejdę do jakiegokolwiek pustego sklepu, zjawia się kupa ludzi, niektórzy sprzedawcy chcieli mnie nawet zatrudnić z tego powodu :).
Po zakupach od razu wróciłem do domu, trzeba to przecież schłodzić przed wieczorem :).
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 181 (kcal)
Piwo typu belgijskiego nieutrwalane, z Browaru "Lwówek".© Misiacz
Kiedy wchodziłem, było pusto, ale za moment pojawił się za mną "tłumek" koneserów naturalnego bursztynowego wywaru, zawsze, kiedy wejdę do jakiegokolwiek pustego sklepu, zjawia się kupa ludzi, niektórzy sprzedawcy chcieli mnie nawet zatrudnić z tego powodu :).
Elysium – sklep z dobrym piwem. Szczecin, ul. Monte Cassino 4.© Misiacz
Po zakupach od razu wróciłem do domu, trzeba to przecież schłodzić przed wieczorem :).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
9.51 km (1.00 km teren), czas: 00:26 h, avg:21.95 km/h,
prędkość maks: 52.00 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 181 (kcal)
"Kozą" na poszukiwanie akumulatora.
Poniedziałek, 3 września 2012 | dodano: 03.09.2012Kategoria Szczecin i okolice
Niewyobrażalne, ile czasu można stracić i kilometrów nabić (to akurat dobry aspekt) przy poszukiwaniu sensownego akumulatora do motorka (to kolejna rzecz po lodówce, która mi się ostatnio sfajczyła).
A niby taka konkurencja i tyle ofert...
W końcu znalazłem, o cenie lepiej nie wspominać :/.
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 382 (kcal)
A niby taka konkurencja i tyle ofert...
W końcu znalazłem, o cenie lepiej nie wspominać :/.
Rower:Koza
Dane wycieczki:
19.13 km (4.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 44.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 382 (kcal)