MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2011

Dystans całkowity:939.55 km (w terenie 70.00 km; 7.45%)
Czas w ruchu:47:07
Średnia prędkość:19.94 km/h
Maksymalna prędkość:59.00 km/h
Suma kalorii:19815 kcal
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:58.72 km i 2h 56m
Więcej statystyk

Leśniczówka „Piasek” (BS+RS). DZIEŃ 2.

Poniedziałek, 11 lipca 2011 | dodano: 11.07.2011Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...


Po dość długiej nocnej biesiadzie towarzystwo troszkę pospało. Ja obudziłem się o godzinie 6:00, jako że z imprezy zawinąłem się wcześniej. Dobrze się złożyło, bo jako osobnik lubiący „slow life” (niekoniecznie mogący takie „slow life” prowadzić) miałem czas na kąpiel, śniadanie i spakowanie się. ;)))
Temperatura, jaka widniała na termometrze na podwórzu była lekko przerażająca i to się czuło.

Reszta ekipy powoli wysnuwała się z łóżek i dochodziła do siebie. Nie to, żeby ktoś przesadził na grillu, naprawdę była to łagodna i kulturalna kolacja. ;) Niespiesznie się zbierając, do wyjazdu gotowi byliśmy około godziny 11:00.

Ustaliliśmy, że pojedziemy na początek wszyscy razem do Schwedt, a potem reszta swobodnie się odłączy, gdyby tempo Basi i moje okazało się zbyt spacerowe (nie okazało się – do Szczecina przyjechaliśmy razem).
Wyjeżdżamy z Piasku.

W Basię tego dnia jakby wstąpiły nowe siły i od czasu do czasu wyrywała się do przodu!

W międzyczasie Marek „Emem” odłączył się od nas i pojechał do Chojny spotkać się z kolegą. Obiecał, że nas dogoni i słowa dotrzymał (dojechał w Gartz).
Spokojnie jadąc, ale też i nie strasznie spacerowo dotarliśmy do Krajnika, żeby zatankować do bidonów wodę mineralną „Kinga” (rewelacja na upały na rowerze, daje kopa!). Po zatankowaniu przekroczyliśmy granicę i wjechaliśmy do Schwedt.
Według moich informacji centrum handlowe „Oder Center” było ostatnio otwierane również w niedzielę, więc pojechaliśmy tam, aby dokupić do domu zapas przedniego hiszpańskiego wina odmian Valdepenas i Tempranillo, które mieliśmy na grillu. Ku naszemu rozczarowaniu centrum było zamknięte, a zamiast tego na parkingu zorganizowany był „pchli targ”, gdzie sprzedawano mydło i powidło, ale wina już nie.
Jako, że oddaliliśmy się nieco od rzeki, zaproponowałem trasę przez Vierraden do Gatow, gdzie po przejechaniu przez most można wjechać na znaną nam już ścieżkę wzdłuż kanału. Trasa okazała się ciekawa (bo jej nie znaliśmy).
Potem ścieżką zaczęliśmy zbliżać się do Freidrichsthal, ale dwójka łakomych osobników zatrzymała się na leśne maliny.
Imiona winowajców to Basia „Misiaczowa” i Adrian „Gryf”. ;)
No to i ja się zatrzymałem…;)

Potem znów mieliśmy tradycyjny postój w wiacie we Friedrichsthal, gdzie na pogawędkach zeszło nam sporo czasu, a Basia „Rudzielec” wprawiała w osłupienie Niemców swoim gromkim okrzykiem „KOMMMM HIEERRRR!!!” ;)))
Po odpoczynku ruszyliśmy do Gartz. Po drodze moją Basię dziabnęła osa, na szczęście nic złego z tego nie wyniknęło.
W Gartz zatrzymaliśmy się na kolejną przerwę przy budce gastronomicznej.


W międzyczasie dowiedzieliśmy się, że Marek jest tylko 6 km za nami, więc z przyjemnością wydłużyliśmy postój, ja zaś poszedłem sprawdzić menu w budce i co się okazało?!
Można tam było kupić nasze (moje i Basi) ulubione bułeczki rybne Fischbrötchen, które z taką lubością codziennie zajadaliśmy w czasie naszej tegorocznej rowerowej podróży po wyspie Rugia (klik).
Nie spodziewałem się żadnych rewelacji, ale tak pysznej dawno nie jadłem. Sargath, polecam jeśli nadal poszukujesz tej jednej, jedynej, niepowtarzalnej…bułki! ;)))
Ta była ze śledziem Bismarck, cebulką, ogórkami i z pysznym sosem, a dodatkowo bułka była ciepła i chrupiąca. Koszt to 2,40 EUR.
.
Po dołączeniu do nas przez Marka pojechaliśmy do Mescherin, gdzie poznaliśmy kolejną sympatyczną rowerzystkę - Anię, żonę Adriana „Gryfa”.
Spotkanie w Mescherin. © Misiacz

W tym czasie niewyżyty Marek, którego rozpierała energia pomknął zupełnie inną drogą do przodu i zniknął nam z oczu.
Długo się naczekał, bo na nabrzeżu kilkoro z nas chciało sprawdzić, jak się jeździ rowerem Ani z przerzutką bębnową. Powiem, że to wygodne.
Po jazdach testowych Państwo „Gryfowie” postanowili nas odprowadzić pod górkę do Staffelde i dalej do Neurochlitz. W końcu odnalazł się i Marek. ;)))
To pożegnalna fotka w Neurochlitz…albo i dwie fotki, bo na jednej z nich Piotrek wyszedł …eee…połowicznie, Adrian od zadu strony...

…a na drugiej jest już Adrian, ale Piotrek zniknął. ;)))

Po pożegnaniu się z Adrianem ruszyliśmy w stronę Szczecina. Grupa się nieco rozciągnęła, a my z Basią musieliśmy zatrzymać się na stacji Lotos przed Kołbaskowem. Byliśmy mile zaskoczeni, kiedy po kilku minutach wrócił po nas Piotrek „Bronik”, żeby sprawdzić, czy wszystko OK. Basia „Rudzielec” oczekiwała gdzieś na poboczu. Dziękujemy, a to dlatego, że pod koniec trasy grupy się często rwą i każdy pędzi w swoją stronę. Tu tak nie było…

W Szczecinie pożegnaliśmy „Emema” i „Rudzielca” i wraz z „Bronikiem” wróciliśmy na Pomorzany (okazało się, że mieszkamy całkiem blisko siebie).
Wyjazd okazał się strzałem w dziesiątkę, był rewelacyjny, relaksujący, nikt nigdzie nie gnał, nikt nikogo nie poganiał i naprawdę już dawno nie czuliśmy się z Basią tak dobrze!

Raz jeszcze dziękujemy wszystkim za towarzystwo, Basi „Rudzielcowi” za organizację, a pani Dorocie z agroturystyki w Piasku za gościnę!


:) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 71.10 km (2.00 km teren), czas: 04:01 h, avg:17.70 km/h, prędkość maks: 44.00 km/h
Temperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1381 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(10)

Leśniczówka „Piasek” (BS+RS). DZIEŃ 1.

Sobota, 9 lipca 2011 | dodano: 11.07.2011Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Pod hasłem dnia „W Krajniku Dolnym NIE MA GAZET!” ;)))



Swego czasu rozmawialiśmy na GG z Basią „Rudzielcem102” z forum Rowerowego Szczecina (RS), jakby to było fajnie pojechać gdzieś z ekipą na co najmniej 2 dni (nocleg, grill, piwko przed snem).
Myślałem o agroturystyce w Leśniczówce „Piasek” (klik), gdzie miałem już przyjemność gościć wcześniej w roku 2008.
No i tylko na myśleniu się u mnie tym razem skończyło…;)))

Tymczasem Basia „Rudzielec102” wzięła sprawy w swoje kierownicze ręce i pewnego dnia oznajmiła mi, że wszystko już załatwione, noclegi zarezerwowane i jedziemy! Z miłą chęcią przyłączyliśmy się do ekipy, tym bardziej, że organizacja nie była po mojej stronie i mogłem zająć się wyłącznie relaksującą jazdą do oczekującego na mnie pokoju. Dodam, że na wyjazd wybrała się również moja „osobista” Basia, po raz pierwszy z sakwami i to na spory jak na nią dystans (przypomnę, że na rowerze „na poważnie” zaczęła jeździć w marcu tego roku).

Grupa składała się z 6 osób:
1) Basia „Rudzielec102” (z RS, a czy nadal z BS? ;)))
2) Basia „Misiaczowa” (fanklub BS + RS ;)))
3) Misiacz (BS, RS)
4) Adrian „Gryf” (BS)
5) Piotrek „Bronik” (RS)
6) Marek „Emem” (RS)
Miał jeszcze jechać z nami Krzysiek „Monter61”…ale nie pojechał.

Na wstępie oznajmiliśmy, że ze względu na dość spacerowe tempo mojej Basi nie chcemy spowalniać całej grupy, w związku z czym najlepiej, jeśli spotkamy się u celu, czyli w Piasku. Chcieliśmy jednak wszyscy spotkać się na miejscu zbiórki o godzinie 8:15 pod Lidlem na Mieszka.

Tłoku nie było, bo Basia robi zdjęcie, a Emem z powodu „pracowitej” nocy nie obudził się na czas i miał dojechać osobno. ;))) Na zdjęciu Bronik, Rudzielec102 i Misiacz.
Powiedzieliśmy sobie „do zobaczenia w Piasku” i szybsza część ekipy odjechała. My z Basią snuliśmy się jak ślimaki i zanim ruszyliśmy, zawitaliśmy jeszcze do toalet na pobliskiej stacji.

Jeśli dobrze pamiętam, to tak na serio wystartowaliśmy o 8:45. Omijając główną drogę na Kołbaskowo, pojechaliśmy trasą równoległą przez Smolęcin. Upał wzrastał, droga jak sinusoida i poczuliśmy, że trzeba dokupić wody (zrobiliśmy to w Kołbaskowie, przed wjazdem do Niemiec i była to dobra decyzja…a i tak dość ciężkie sakwy zrobiły się jeszcze cięższe…;)))
Od Kołbaskowa musieliśmy niestety jechać ruchliwą drogą przez Rosówek, gdzie wjechaliśmy do Niemiec.
Na szczęście w Neurochlitz mogliśmy opuścić trasę główną i zjechaliśmy na boczną dróżkę.

Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu zauważyłem, że Polacy budują ścieżkę rowerową od Pargowa do granicy!!!
Zawsze trzeba było tam przedzierać się polami, a tu niespodzianka!

Jadąc dalej gładziutką asfaltówką dotarliśmy do Staffelde, gdzie w pobliżu kurhanu zrobiliśmy sobie przerwę.


Stamtąd dotarliśmy do Mescherin, a dalej pojechaliśmy ścieżką „Oder-Neisse Radweg” do Gartz, by dotrzeć do Freidrichsthal, gdzie znajduje się wiata zachęcająca do zrobienia sobie przerwy.

Z Friedrichsthal lasem dojechaliśmy do kanału prowadzącego do Schwedt.

Przejechaliśmy przez drewniany mostek, aby lewą stroną kanału dojechać do mostu w Schwedt.

Ze Schwedt do Piasku jest jakieś 15 km, więc całkiem blisko i zakup napojów na wieczór w tym miejscu wydał się nam rozsądną decyzją. Nie wiem, czy w sobotę w Niemczech było jakieś święto, ale większość sklepów była pozamykana, na szczęście REWE przy moście było otwarte. Zakupiłem piwko dla siebie, a dla Basi białe wino na wieczór.

Teraz może parę słów o tym piwku (niezainteresowanym proponuję pominąć ten akapit). Niedobrze się zaczęło dziać i w państwie niemieckim. O tym, że nasze piwa to obecnie prawie sama chemia (do tego, aby powstawała piana stosuje się …chemiczne spieniacze) znawcy tematu dobrze wiedzą. Nam, mieszkającym przy granicy zawsze pozostaje możliwość wyskoczenia do za miedzę i zakupienia chmielowego napoju warzonego przez niemieckie browary zgodnie z Prawem o Czystości Piwa.
Niestety, unijne urzędnicze barany potrafią i to zepsuć i nawet Niemcy zaczęli się temu gdzieniegdzie poddawać, gdyż „Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w roku 1987 uchylił zakaz używania nazwy "piwo" dla napojów warzonych z dodatkami nie odpowiadającymi prawu czystości …Sąd administracyjny uznał, że czas zmienić przepisy, gdyż nie służą one ochronie zdrowia konsumentów, a ich znaczenie sprowadza się jedynie do „zachowania tradycji” (więcej w powyższym linku):
Krótko mówiąc, ponieważ z naklejek poniższych produktów zniknął napis o czystości produktu „Gebraut nach dem deutschen reinheitsgebot”, tym samym znikają one i z mojej listy zakupów:
1) Lübzer
2) Wernesgrüner
To się czuje w trakcie degustacji i nazajutrz…;(
Na szczęście nadal nie jest to powszechna praktyka, a co bardziej chciwych browarów i większość jeszcze trzyma się tradycji.

Po zakupach przejechaliśmy na mały rekonesans po centrum i skierowaliśmy się w stronę oddalonego o 3 km Krajnika Dolnego.

W tym samym czasie dostaliśmy SMS od Basi „Rudzielca”, że są już w Piasku i jadą szukać jakiegoś jeziora do kąpieli.
Doszliśmy do wniosku, że tak bardzo w tyle nie zostaliśmy.
Basia „Misiaczowa" stwierdziła, że skoro w Piasku będziemy około godziny 16:00, to warto kupić sobie w Krajniku jakieś gazetki, poleżeć i poczytać. Hehe…spróbujcie w Krajniku kupić gazetę!!! Jeździliśmy od sklepiku do sklepiku, nigdzie gazet. Wreszcie w jednym z nich Basia zapytała, gdzie te gazety są. Odpowiedź była taka:
- W Krajniku NIE SPRZEDAJE SIĘ GAZET! ;)
Nie mogliśmy w to uwierzyć, ale pozostawała opcja, że przecież na stacji benzynowej to zawsze coś jest.

Stacja benzynowa w Krajniku do widoczny na zdjęciu rząd stanowisk do tankowania i …mała kanciapa z kasą, gdzie siedziała pani i stał znudzony pan. To całe wyposażenie.
Faktycznie…w Krajniku Dolnym NIE MA GAZET! ;)))
No nic, ruszyliśmy dalej drogą wiodącą na Chojnę. Upał był już solidny, sakwy obciążone, a podjazd długi i upierdliwy. Jak w górach. Skręcenie z drogi głównej na Krajnik Górny nic nie zmieniło (poza nawierzchnią na bardziej zniszczoną) - cały czas trzeba mozolnie piąć się pod górę.

Mordęga kończy się dopiero na wysokości wsi Raduń, odkąd prawie cały czas już można zjeżdżać do Piasku prawie nie pedałując. No i dobrze, bo Basia była już nieźle zmachana i od czasu do czasu trzeba było korzystać z urządzenia do wspomagania „Misiacz1972”. ;)
Wreszcie dotarliśmy do Piasku, gdzie udaliśmy się jeszcze do miejscowego sklepiku (doskonale zaopatrzony). W leśniczówce czekał już na nas pokój (bajzel w nim szybko i sprawnie sami stworzyliśmy). Poniżej kilka fotek z rekonesansu po agroturystyce.



Nasze pojazdy chwilowo zaparkowaliśmy przed wejściem. Na noc zostały zamknięte w hali.

Gospodarze mają tu ładnie urządzone tereny zielone, jest staw, ptaszarnia, kojec ze świnkami wietnamskimi (dla miłośników egzotycznej fauny).

Kiedy pod wieczór zjechała się całą drużyna, można było wybrać się na grilla.

Gospodarze przygotowali nam również drewno na ognisko. Było przykryte plandeką, za co dziękujemy, ponieważ nad Piaskiem przeszła ogromna burza.
Nam to jednak nie przeszkadzało, ponieważ siedzieliśmy w wiacie i doskonale się bawiliśmy!

Marek pilnuje mięsiwa.

Adrian się rozmarzył, a Basia kombinuje coś przy aparacie.

Jedzenie było przednie, wino znakomite, obok płonęło ognisko, humory dopisywały!
To był super dzień!!!



;) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 75.49 km (2.00 km teren), czas: 04:51 h, avg:15.56 km/h, prędkość maks: 41.60 km/h
Temperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1490 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(18)

Prawie 100 tuż przed kolacją! ;)))

Wtorek, 5 lipca 2011 | dodano: 06.07.2011Kategoria Wypadziki do Niemiec, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Szczecin i okolice
Wycieczka turystyczna na pewno to nie była. No, ale po kolei…
W środku dnia Odysseus zagadnął mnie na GG, czy miałbym chęć o 17:00 ruszyć z Głębokiego na przedwieczorną przejażdżkę. Węsząc podstęp, zapytałem co rozumie pod pojęciem „przejażdżka”, no i okazało się, że ma to być „przejażdżka” na dystansie blisko 100 km! ;) O godzinie 17:00.
Jadąc na miejsce spotkania na Głębokim czułem całkowity brak formy, wczoraj nieco cisnąłem wracając z wycieczki z Tunisławą i dziś to czułem. Zmuszałem nogi do kręcenia siłą woli, a w głowie już miałem plan, że przywitam się z Odysseusem, wytłumaczę się i najkrótszą drogą wracam do domu, żeby zalec na kanapie.
Marek był nieco zdziwiony, więc koniec końców stanęło na tym, że sprawdzimy, czy choć do Pilichowa doczłapię.
Doczłapałem i… od tego momentu prędkość oscylowała już przez prawie cały czas w granicach 27-30 km/h. Ładna mi przejażdżka! ;)
Jadąc ścieżką rowerową, skręciliśmy na Bartoszewo, skąd bardzo szybko dojechaliśmy do Dobrej. Tam Markowi zajechała drogę jakaś kretynka, ale tak gnaliśmy, że tylko popukałem się ostentacyjnie w kask i pomknęliśmy dalej do Buku. Za Bukiem wjechaliśmy do Niemiec, do Blankensee, a następnie dotarliśmy do Pampow.
Przyznaję, że pod górkę za Pampow nigdy nie wjeżdżałem z prędkością 25 km/h. Dziś wjeżdżałem.
W Gruenhof skręciliśmy na drogę do Glasshuette, a z niej na Borken, po czym zasuwając cały czas dojechaliśmy do Koblentz. Na liczniku było ponad 52 km i wydawało się, że warto wreszcie zrobić pierwszy postój i przerwę na jakieś jedzenie, picie i może wreszcie jakąś fotkę? ;)))
Odysseus robi.........................zdjęcie ;) © Misiacz

Nawet weszliśmy na pomost na jeziorze. ;))) Cóż za poświęcenie! ;)
Nad jeziorem w Koblentz 1. © Misiacz

Wspólna fotka.
Nad jeziorem w Koblentz 2. © Misiacz

Przerwa minęła, można było znów „drzeć gumy”. Przez Breitenstein, Rothenklempenow i Mewegen dotarliśmy do Blankensee w tempie zupełnie mi do tej pory nieznanym. Przed Rothenklempenow Odysseus rozbujał się do blisko 45 km/h i nie pozostało nic innego, jak zrobić to samo. To Ci Cyborg!
Na dodatek mało pali na 100 km. Przez całą wycieczkę wypił może raptem jeden bidon wody 0,7 litra. Ja jestem bardziej paliwożerny i wciągam 2,7 l / 100 km. Z tego też powodu musiałem w Blankensee dotankować bidony ze zbiorników rezerwowych. Dało to też okazję do wykonania fotki.
Odysseus w Blankensee. © Misiacz

Fotki wykonane przez Odysseusa:
Misiacz ssie................. bidon ;) © Odysseus

Misiacz i Odysseus w Blankensee © Odysseus

Z Blankensee pomknęliśmy do Bismark, w okolicach którego była też Basia z RS (Rudzielec 102) i widziała podejrzaną czerwono-niebieską smugę …Basiu, to my przemknęliśmy! ;)))
Granicę przekroczyliśmy w Linken, a w Dołujach Marek odłączył się i pojechał na Wąwelnicę, ja zaś przez Stobno i Mierzyn wróciłem do domu.
Wyjechaliśmy z Głębokiego o 17:00, w domu byłem pięć minut przed 21:00.
Nawet nieźle się czułem. ;))) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 95.26 km (0.00 km teren), czas: 03:51 h, avg:24.74 km/h, prędkość maks: 47.00 km/h
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2186 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(9)

Z Tunisławą do Damitzow...

Poniedziałek, 4 lipca 2011 | dodano: 04.07.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Dziś zgadałem się z Tunisławą na pierwszy wspólny wypad. Znam prawie wszystkie „dziury w płocie” do Niemiec, ale nie znałem jeszcze trasy od Kołbaskowa do Pomellen. Tunisława już tamtędy jeździła, więc miała być dziś moim przewodnikiem. Pod granicę jechało się super, wiatr w plecy i 30 km/h nie stanowiło problemu.

U Tunisławy zaskoczyło mnie wyjątkowo serdeczne przyjęcie! ;)))
Gorące powitanie u Tunisławy...kawą i ciastem tak naprawdę. ;))) © Misiacz

Tak na serio, to przywitany zostałem kawą i ciastem! Posiedzieliśmy nieco w altance ogrodowej, porozmawialiśmy, ja posłuchałem…i ruszyliśmy niespiesznie w trasę.

Droga, którą chciałem poznać to droga skręcająca w lewo za przejazdem kolejowym w Kołbaskowie.
To szutrówka prowadząca do Pomellen, gdzie znajduje się kopalnia żwiru, stąd często można napotkać tam wielkie ciężarówki z urobkiem.

Dobrze, że w nocy popadało, bo podobno strasznie się na niej kurzy. Deszcz pozostawił jednak po sobie pamiątki w postaci dość grząskich, błotnistych odcinków.
Już po stronie niemieckiej droga przechodzi w brukówkę.
Z Pomellen pojechaliśmy w stronę Radekow trasą, której również nie znałem. W Radekow skręciliśmy w drogę prowadzącą do Damitzow, gdzie również byłem pierwszy raz (a byłem przekonany, że rejon przygraniczny mam spenetrowany do cna). Do Damitzow dojeżdża się drogą z niezbyt równych płyt (ale nic strasznego).


Sama wioska wygląda tak, jakby za czasów DDR zapomniał o niej Erich Honecker, a obecnie Angela Merkel, Bóg, dobre skrzaty i kto tam jeszcze może o niej zapomnieć. ;))) Ma ona jednak swój niepowtarzalny klimat miejsca leżącego zupełnie na uboczu.

W Damitzow znajduje się malownicze jezioro Schloßsee (j. Zamkowe), wokół którego wiedzie ścieżka spacerowa.


Na jeziorze tym znajduje się Wyspa Zamkowa, na którą można dostać się mostkiem.


Poszukiwania rzekomego zamku nie dały rezultatu, być może marnie szukaliśmy, być może są to tylko resztki gdzieś w zaroślach, a być może nazwa jest tylko historyczna, na pamiątkę zamku, który tam może był (kto wie, niech pisze w komentarzach). Pozostały tam słupy latarni, jakaś opuszczona wiata i bardzo wiekowy dąb.

Dojechaliśmy do drugiej strony wyspy, gdzie cyknąłem jeszcze fotkę i ruszyliśmy w drogę powrotną.

Przez Radekow pojechaliśmy tym razem do Nadrensee, a stamtąd do Neuenfeld. Tam – jak widać – każde z nas pojechało w swoją stronę, Tunisława przez Pomellen, ja zaś przez Ladenthin i Warnik do Stobna, gdzie miałem kupić część samochodową (której nie udało mi się dostać, za to godzinkę pogawędziłem z szefem firmy – też ma rowerek KTM).

Forma jakoś dziś była, więc znów jakoś tak samo 30 km/h z licznika prawie nie schodziło. Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 57.86 km (4.00 km teren), czas: 02:51 h, avg:20.30 km/h, prędkość maks: 45.00 km/h
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1268 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(16)

Wycieczka kontrolna na granicę między Warnikiem a Ladenthin.

Niedziela, 3 lipca 2011 | dodano: 03.07.2011Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Jako, że kończy się weekend i jutro poniedziałek, więc i deszcz powoli mógł przestał padać. Słońce w pracy jak znalazł! ;)))
Po południu wybraliśmy się z Basią na kontrolny wyjazd na budowę drogi przecinającej granicę między Warnikiem a Ladenthin. Chcieliśmy sprawdzić, na jakim etapie są roboty po polskiej stronie.
Za Warzymicami skierowaliśmy się na Stobno.
Droga do Stobna. © Misiacz

Potem odbiliśmy na Bobolin i dojechaliśmy do Warnika. Okazuje się, że droga po naszej stronie wiodąca do granicy też wreszcie jest gotowa i jej nawierzchnia wydawała się całkiem przyzwoita…
Droga od strony Warnika do Ladenthin. © Misiacz

…dopóki nie wjechaliśmy do zupełnie innej strefy klimatycznej, gdzie drogi się tak nie psują jak u nas pod wpływem wyjątkowo zmiennej pogody (posłuchajcie kiedyś tłumaczeń naszych drogowców;))). Część do Ladenthin po stronie niemieckiej ma gładkość stołu...ale generalnie nie ma powodów do krytyki po naszej stronie, w końcu spełnia ona nasze wyśrubowane normy i tak ma po prostu być. ;)
Droga po stronie niemieckej, widok na Warnik. © Misiacz

Tak wyglądała ona w grudniu 2008.

Przechodzenie przez granicę było wyzwaniem: dół, zasieki, śliskie zbocze.

Zamiast jechać, pchałem rower po bruzdach przez pole...

W Ladenthin cyknęliśmy tylko fotkę, że tam byliśmy i wróciliśmy do Warnika.
W Ladenthin. © Misiacz

Dla porównania, jak ta okolica wyglądała w grudniu 2008, podaję też link z pełnym opisem wycieczki i przedzieraniem się brukiem, rowami, zasiekami i polami do Polski między Ladenthin a Warnikiem. Relacja znajduje się TUTAJ.
Za Smolęcinem natknęliśmy się na pole ostów, które z daleka wyglądały jak uprawa lawendy.
Osty za Smolęcinem. © Misiacz

Przed Warzymicami przegonił nas sapiąc jakiś facet na góralu, ale okazało się to raczej pozerstwem, bowiem w Przecławiu doszliśmy go jadąc tempem Basi, a przecież nie jest ona demonem prędkości. ;))) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 35.90 km (3.00 km teren), czas: 02:18 h, avg:15.61 km/h, prędkość maks: 42.00 km/h
Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 697 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

Morskie klimaty...

Piątek, 1 lipca 2011 | dodano: 01.07.2011Kategoria Szczecin i okolice
Dziś pojechałem zobaczyć, jakie to atrakcje morskie znajdują się na Wałach Chrobrego, gdzie nasze władze fetują ze społeczeństwem polską prezydencję w UE.
Spodziewałem się większej ilości statków, żaglowców...a tu raptem CZTERY sztuki warte uwagi. Największym obiektem był dziś ogródek serwujący piwopodobne szczyny.

SILNI, ZWARCI, GOTOWI.
W razie inwazji nasz silny i nowoczesny okręt pogoni wroga.
Najeźdźcy - drżyjcie!


"Fryderyk Chopin". Nasz słynny "żaglowiec-połamaniec-aresztant".
Obecnie maszty naprawione, z aresztu jak widać wypuszczony.


"Zawisza Czarny". W tle propagandowy baner z lansowanym przez władze Szczecina hasłem promującym nasze miasto jako "Floating Garden" ("Pływające Ogrody"). Hasło jak znalazł, zawsze po zimowych roztopach. Działkowcy i mieszkańcy Wyspy Puckiej mają wtedy faktycznie "Floating Garden". Tradycyjne kolory Szczecina to granatowy i bordowy. Nie szukajcie ich tutaj. ;) Jest za to nieco pomarańczowego.


Wreszcie najciekawszy obiekt przy nabrzeżu. Odratowany od złomowania zabytkowy holownik "Kuna".

Na stronie http://www.kuna.gorzow.pl znaleźć można taki opis (i znacznie więcej):

"Statek zbudowany został w roku 1884 w stoczni Danziger Schiffswerft & Kesselschmiede Feliks Devrient & Co. w Gdańsku dla Königlich Preussische Weichsel–Strombauverwaltung [administracja wodno–budowlana rzeki Wisły], jako czwarty z serii lodołamaczy parowych. Wszystkie nosiły nazwy rzek wpadających do Wisły w jej dolnym biegu. Stosownie do tego statkowi nadano nazwę „Ferse”, co jest niemiecką nazwą płynącej przez Kaszuby i wpadającej do Wisły w miejscowości Gniew rzeki Wierzyca. W roku 1940 zmieniono nazwę na „Marder”, a po przybyciu do Polski w roku 1947 nazwano statek „Kuna”, co jest dosłownym tłumaczeniem jego niemieckiej nazwy. Ostatnia nazwa statku została zachowana także po rewitalizacji."

Stary holownik "Kuna" z roku 1884. © Misiacz

Przystanąłem na chwilkę, posłuchałem opowieści kapitana podpytywanego przez przechodnia. Statek ma w tej chwili 127 lat i dzielnie sobie radzi. Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 14.51 km (1.00 km teren), czas: 00:41 h, avg:21.23 km/h, prędkość maks: 42.00 km/h
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 325 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(13)