- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w kategorii
Szczecin i okolice
| Dystans całkowity: | 37811.12 km (w terenie 4758.22 km; 12.58%) |
| Czas w ruchu: | 1543:07 |
| Średnia prędkość: | 19.30 km/h |
| Maksymalna prędkość: | 300.00 km/h |
| Suma podjazdów: | 705 m |
| Suma kalorii: | 719815 kcal |
| Liczba aktywności: | 1354 |
| Średnio na aktywność: | 27.93 km i 2h 15m |
| Więcej statystyk | |
Z domu do pracy przez impresję i powrót.
Wtorek, 23 października 2012 | dodano: 23.10.2012Kategoria Szczecin i okolice
Zachciało mi się dziś znów do pracy na rowerze jechać, trasę poprowadziłem impresjonistycznym skrótem przez park na Pomorzanach.

Wracałem też opłotkami jakimiś, niespecjalnie chciało mi się dziś do domu wracać...
Temperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)

Wracałem też opłotkami jakimiś, niespecjalnie chciało mi się dziś do domu wracać...
Rower:Koza
Dane wycieczki:
16.80 km (6.00 km teren), czas: 00:53 h, avg:19.02 km/h,
prędkość maks: 33.00 km/hTemperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Popołudniowa impresja na Głębokim.
Wtorek, 23 października 2012 | dodano: 23.10.2012Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
Rano na "Kozie" skoczyłem do firmy, a po powrocie Basi z pracy potoczyliśmy się w zapadającym zmroku na Głębokie...no bo dokąd? ;)
Impresja - widok na drogę do Pilichowa przez las koło stawu Uroczysko.

Powrót już nocą.
Dziś razem wyszło mi ok. 40 km.
Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 485 (kcal)
Impresja - widok na drogę do Pilichowa przez las koło stawu Uroczysko.

Powrót już nocą.
Dziś razem wyszło mi ok. 40 km.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
24.41 km (8.00 km teren), czas: 01:30 h, avg:16.27 km/h,
prędkość maks: 32.00 km/hTemperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 485 (kcal)
Z "Misiaczową" i "Krysiorkiem" w niedzielną trasę.
Poniedziałek, 22 października 2012 | dodano: 22.10.2012Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
Mieliśmy z Basią "Misiaczową" ambitny plan skorzystania z ostatniej szansy tego roku - wrzucić rowery na dach samochodu i zoboaczyć w jesiennych barwach klify Klein Zicker na wyspie Rugia.
Tak się jednak złożyło, że dostaliśmy na weekend na przechowanie "Krysiorka" i plany przyszło zmienić, Basia poszła z nią w sobotę na spacer, ja pojechałem na "fiszbułę", a że niedziela była również piękna, wybraliśmy się z Krysią na rowerową przejażdżkę.

Pogoda wspaniała jak na końcówkę października, temperatura ok. 19 st.C, tylko jechać.
Hala sportowa nadal w budowie, więc skrót od ul. Szerokiej przez okolice poligonu do Wojska Polskiego odcięty, więc korzystamy ze "skuśki" przez Tor Kolarski.

Na Głębokim zrobiliśmy sobie i Krysi przerwę, jej na zabawę, sobie na kanapki.


Okazało się, że nie tylko my nabraliśmy ochoty na bułę.

Lunch i zabawy się skończyły i czas było opuścić malownicze okolice.
Ruszyliśmy do Bartoszewa.

W Bartoszewie najpierw spotkaliśmy Anetę, która po wielu miesiącach ponownie odkurzyła rower ;).

Tymczasem w barze obok natknęliśmy się na tatę i Bożenę.
Na chwilę razem zatrzymaliśmy się w lesie, gdzie Krysia z Anetą poszły skosić kanię.

Krysia na weekend miała dyspensę, więc mordka była wypchana "Pieguskami" :).

Podczas gdy dziewczyny szukały kani, tata z Bożeną ruszyli w trasę do domu.
Potem i my ruszyliśmy na Grzepnicę. Przed Dobrą był ponowny postój, gdzie wdałem się w filozoficzną pogawędkę z moją bratanicą.
Ma dziewczynka gadane ;).

W tym czasie Aneta w ciągu dosłownie kilku minut wytropiła i upolowała swoją kolację ;).

Po dojechaniu do Wołczkowa Krysia próbowała wyłudzić od Anety ostatnie kostki czekolady, ale tym razem nawet jej spryt nie pomógł.
Tu pożegnaliśmy się i przez Bezrzecze i jadąc tam nowym "skrótem Jaszka" dotarliśmy ostatecznie do domu.
Wieczorem jeszcze podskoczyłem do garażu do brata odstawić "Krysiorkowy" środek transportu ;).
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Tak się jednak złożyło, że dostaliśmy na weekend na przechowanie "Krysiorka" i plany przyszło zmienić, Basia poszła z nią w sobotę na spacer, ja pojechałem na "fiszbułę", a że niedziela była również piękna, wybraliśmy się z Krysią na rowerową przejażdżkę.
Pogoda wspaniała jak na końcówkę października, temperatura ok. 19 st.C, tylko jechać.
Hala sportowa nadal w budowie, więc skrót od ul. Szerokiej przez okolice poligonu do Wojska Polskiego odcięty, więc korzystamy ze "skuśki" przez Tor Kolarski.
Na Głębokim zrobiliśmy sobie i Krysi przerwę, jej na zabawę, sobie na kanapki.
Okazało się, że nie tylko my nabraliśmy ochoty na bułę.
Lunch i zabawy się skończyły i czas było opuścić malownicze okolice.
Ruszyliśmy do Bartoszewa.
W Bartoszewie najpierw spotkaliśmy Anetę, która po wielu miesiącach ponownie odkurzyła rower ;).
Tymczasem w barze obok natknęliśmy się na tatę i Bożenę.
Na chwilę razem zatrzymaliśmy się w lesie, gdzie Krysia z Anetą poszły skosić kanię.
Krysia na weekend miała dyspensę, więc mordka była wypchana "Pieguskami" :).
Podczas gdy dziewczyny szukały kani, tata z Bożeną ruszyli w trasę do domu.
Potem i my ruszyliśmy na Grzepnicę. Przed Dobrą był ponowny postój, gdzie wdałem się w filozoficzną pogawędkę z moją bratanicą.
Ma dziewczynka gadane ;).
W tym czasie Aneta w ciągu dosłownie kilku minut wytropiła i upolowała swoją kolację ;).
Po dojechaniu do Wołczkowa Krysia próbowała wyłudzić od Anety ostatnie kostki czekolady, ale tym razem nawet jej spryt nie pomógł.
Tu pożegnaliśmy się i przez Bezrzecze i jadąc tam nowym "skrótem Jaszka" dotarliśmy ostatecznie do domu.
Wieczorem jeszcze podskoczyłem do garażu do brata odstawić "Krysiorkowy" środek transportu ;).
Rower:
Dane wycieczki:
46.67 km (1.00 km teren), czas: 03:00 h, avg:15.56 km/h,
prędkość maks: 37.00 km/hTemperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Szlif Misiacza na trasie do Altwarp i "fiszbuły".
Sobota, 20 października 2012 | dodano: 21.10.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Na weekend nie było na RS propozycji tras, które by mi odpowiadały, więc wymyśliłem ją sobie sam.
Pogoda zapowiadała się znakomita!

"Wymyśliłem"...to za wielkie słowo, po prostu celem miała być "fiszbuła" w Altwarp, na którą początkowo planowałem wybrać się sam, ale po rozmowach z "Jaszkiem" zdecydowałem się temat wrzucić na Forum.
Ponieważ planowany dystans wynosił ok. 130 km, więc od razu zastrzegłem, że nie czekam na takich palaczy i fotomiłośników natury, którzy zatrzymują się co 500 metrów nie bacząc na grupę. Cóż, może nie wydałem się niektórym specjalnie miły, ale lepiej od razu szczerze wyjaśnić parę spraw na początku ;).
Start zaplanowany został tradycyjnie nad Jeziorkiem Słonecznym na godzinę 9:00.

Na starcie stawił się "Bronik", a 10 minut potem pojawili się Państwo "Jaszkowie", tradycyjnie w formie rozciągniętego dwuosobowego peletonu ;).
Czasu było niewiele, bo w Dobrej na 9:40 umówiłem się z "Baśką Rudzielcem", "Siwobrodym", "Monterem" i "VonZan".
I w tym momencie "Jaszek" przechwycił władzę!!! ;)))
Chyba pod wpływem zbyt wielu wycieczek z "Monterem" zaczął nas od jeziorka prowadzić jakimiś "chaszczami i skrótami", co skończyło się tym, że na Bezrzeczu byliśmy dopiero o 9:30.
Łańcuch przyczyn i skutków doprowadził do tego, że zbyt szybko wjechałem na ul. Koralową i na mokrym asfalcie koło straciło przyczepność i Misiacz wraz rowerem przejechali się pięknym szlifem po asfalcie!
Ponieważ mówi się, że "winnego należy zawsze znaleźć i ukarać", więc niech będzie, że w wyniku splotu przyczyn i skutków WINNYM MISIACZOWEGO SZLIFA JEST "JASZEK", A PARAGRAF NA NIEGO SIĘ ZNAJDZIE...hehe :)))
Na szczęście nic nie jechało, widać mój anioł stróż znów miał robotę, wielkie dzięki.
Pozbierałem się i jak to facet, zamiast obejrzeć swoje rany...zacząłem oglądać uszkodzenia roweru.
Na szczęście okazały się nieznaczne, lekka rysa na lakierze, obtarta gąbka na kierownicy.
O swoich uszkodzeniach miałem dowiedzieć się dopiero znacznie później.
Tymczasem w Dobrej...
Zniecierpliwiony 10-minutowym opóźnieniem "Siwobrody" zaczął do mnie dzwonić na komórkę, ale akurat wjeżdżaliśmy do Dobrej, wyjaśniłem przyczynę i dojechaliśmy do ronda (na którym wcześniej asfalt szlifował jakiś kolarz na szosówce, dziwne te drogi dziś...a może to też wina "Jaszka"? :))))
Po "obandażowaniu" mojej kierownicy i zakupach ruszyliśmy doskonale przygotowaną drogą dla rowerów z Dobrej do Rzędzin, wielkie brawa dla gminy.
Świetny asfalt, co krok ławeczki i wiaty, stojaki dla rowerów. Oby tak dalej i jeszcze dalej, do Dobieszczyna ;).

Niestety, w Rzędzinach trasa się kończy i do Stolca trzeba jechać asfaltem z dziurami jak po nalocie bombowym! Gmino, jest robota!
Dopiero w Stolcu stwierdziłem, że może zobaczę, jak wyglądają moje obicia.
Okazało się, że mam stłuczony mięsień łydki, z kolana cieknie krew i przesiąka przez spodnie, obite mam bioderko i łokieć.
Na szczęście prawa strona Misiacza była cała i można było spokojnie jechać dalej, tym bardziej, że "Siwobrody" wozi małe ambulatorium i zaopatrzył mnie w duży plaster.
Nad jeziorem Stolsko zrobiliśmy sobie mały popasik, a ja nie omieszkałem dorwać się z aparatem do łódek (Basia mówiła, żebym nie ważył się bez zdjęć łódek wracać ;))).

No i słynne łódki! ;)


Spokój wypoczywającym notorycznie zakłócał jakiś paparazzo z długą, siwą brodą krążący miedzy nami, na szczęście nie uchwycił mnie (mam nadzieję, bo zdolny jest) jak sikam pod drzewem ;))).
Po popasiku ruszyliśmy w stronę Dobieszczyna, ruch jak na Marszałkowskiej w szczycie, pełno grzybiarzy (więcej niż grzybów), a samochody rzędem ustawione jeden za drugim na skraju lasu.
Ilość samochodów zmniejszyła się po przekroczeniu granicy przed Hintersee. Tam zatrzymaliśmy się na placu w "centrum", gdzie paru osobników osuszyło - tu już całkiem legalnie - po puszeczce z piwem. Ilość puszek liczył specjalnie przysłany tu, czający się w samochodzie niemiecki agent.

W tym miejscu wycieczkę zakończyła Ania "VonZan", jako że jest "kibolką" ;))) i spieszyła się na mecz.
W tym momencie "Siwobrody" zasymulował ból kolana, żeby też się nam urwać i móc wracać z Anią, choć nie wiedział, na co się szykuje, ponieważ Ania od pewnego czasu pomyka na szosówce i obawiam się, że tym samym dominacja pewnych naszych znajomych "koksów" szosowych staje się zagrożona.
Na szczęście Ania ma już sporą wprawę w reanimowaniu "Siwobrodego" i wiem, że żywy dotarł do domu ;))).
My tymczasem przez las dojechaliśmy do Rieth, gdzie czekała nas dłuższa przerwa, bo "Jaszek" namiętnie oddawał tam wraz ze swoim narowistym aparatem cześć starej drewnianej pompie ;).
Szanujemy uczucia religijne, ale czas naglił i trzeba było przerwać te obrzędy i ruszać do Altwarp.
Po dojechaniu do Warsin (remont drogi jest tam praktycznie skończony) dla odmiany pojechaliśmy do Altwarp przez las starą "drogą pocztową", może niezbyt równą, ale za to bardzo malowniczą.

Od razu się przyznaję, że tym razem to ja byłem pomysłodawcą "skrótu", a nie "Monter"...choć co to dla niego za skrót, gdy nie trzeba rowerów nosić na rękach ;).
Kiedy wjeżdżam do Altwarp, zawsze czuję, że bardzo lubię klimat tego miejsca.
"Fiszbuły" i bezalkoholowego Erdingera też, choć tym razem nie zdecydowałem się na zakup "Fischbroetchen"...coś nie czułem smaka.


Dobrze, że "Jaszki" zamówiły po bule, bo tradycja została podtrzymana.

Ja też musiałem podtrzymać tradycję i sfotografować choć jeden obiekt pływający ;).

Po popasie i ciekawych fotkach, które wykonał nam "Jaszek" (będą zapewne w jego relacji, gdy ją już napisze ;))) ruszyliśmy w drogę powrotnę asfaltową ścieżką do Warsin.
Na mokrej nawierzchni, jadąc za Baśką, dostałem "w Misiacza" spod kół smugę czegoś, co początkowo wydało mi się błotem.
Smród nie pozostawiał wątpliwości, na szczęście w Warsin jest cmentarz, a na nim woda i mogłem się obmyć ;))).
Po dojechaniu do Rieth zatrzymaliśmy się na izotoniki w "B-Imbiss-iku", gdzie zamówiłem sobie dodatkowo kiełbachę na gorąco "Bockwurst" za "całe" 1,50 EUR z bułą i musztardą.
Baśka, gdy jest znużona, zaczyna poszukiwać innych środków lokomocji.

Tu próbuje nakłonić "Bronika" do zmuszenia zwierza do galopu aż do Hintersee, ale widać po minie, że ten facet jest twardy i nie da się zmanipulować.

W Hintersee, mimo komunikatów innych rowerzystów o robotach drogowych utrudniających przejazd, skierowaliśmy się do Glasshuette, gdzie okazało się, że te roboty niczego nam zupełnie nie utrudniły i za chwilę pomykaliśmy nowiutką trasą rowerową do Gruenhoff.

Stamtąd wspięliśmy się na górkę przed Pampow, potem z niej zjechaliśmy i za niedługą chwilę za Blankensee wjechaliśmy do Polski.
Ściemniało się już i do Szczecina wróciliśmy już z migającymi lampkami. Było super!
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2834 (kcal)
Pogoda zapowiadała się znakomita!
"Wymyśliłem"...to za wielkie słowo, po prostu celem miała być "fiszbuła" w Altwarp, na którą początkowo planowałem wybrać się sam, ale po rozmowach z "Jaszkiem" zdecydowałem się temat wrzucić na Forum.
Ponieważ planowany dystans wynosił ok. 130 km, więc od razu zastrzegłem, że nie czekam na takich palaczy i fotomiłośników natury, którzy zatrzymują się co 500 metrów nie bacząc na grupę. Cóż, może nie wydałem się niektórym specjalnie miły, ale lepiej od razu szczerze wyjaśnić parę spraw na początku ;).
Start zaplanowany został tradycyjnie nad Jeziorkiem Słonecznym na godzinę 9:00.
Na starcie stawił się "Bronik", a 10 minut potem pojawili się Państwo "Jaszkowie", tradycyjnie w formie rozciągniętego dwuosobowego peletonu ;).
Czasu było niewiele, bo w Dobrej na 9:40 umówiłem się z "Baśką Rudzielcem", "Siwobrodym", "Monterem" i "VonZan".
I w tym momencie "Jaszek" przechwycił władzę!!! ;)))
Chyba pod wpływem zbyt wielu wycieczek z "Monterem" zaczął nas od jeziorka prowadzić jakimiś "chaszczami i skrótami", co skończyło się tym, że na Bezrzeczu byliśmy dopiero o 9:30.
Łańcuch przyczyn i skutków doprowadził do tego, że zbyt szybko wjechałem na ul. Koralową i na mokrym asfalcie koło straciło przyczepność i Misiacz wraz rowerem przejechali się pięknym szlifem po asfalcie!
Ponieważ mówi się, że "winnego należy zawsze znaleźć i ukarać", więc niech będzie, że w wyniku splotu przyczyn i skutków WINNYM MISIACZOWEGO SZLIFA JEST "JASZEK", A PARAGRAF NA NIEGO SIĘ ZNAJDZIE...hehe :)))
Na szczęście nic nie jechało, widać mój anioł stróż znów miał robotę, wielkie dzięki.
Pozbierałem się i jak to facet, zamiast obejrzeć swoje rany...zacząłem oglądać uszkodzenia roweru.
Na szczęście okazały się nieznaczne, lekka rysa na lakierze, obtarta gąbka na kierownicy.
O swoich uszkodzeniach miałem dowiedzieć się dopiero znacznie później.
Tymczasem w Dobrej...
Zniecierpliwiony 10-minutowym opóźnieniem "Siwobrody" zaczął do mnie dzwonić na komórkę, ale akurat wjeżdżaliśmy do Dobrej, wyjaśniłem przyczynę i dojechaliśmy do ronda (na którym wcześniej asfalt szlifował jakiś kolarz na szosówce, dziwne te drogi dziś...a może to też wina "Jaszka"? :))))
Po "obandażowaniu" mojej kierownicy i zakupach ruszyliśmy doskonale przygotowaną drogą dla rowerów z Dobrej do Rzędzin, wielkie brawa dla gminy.
Świetny asfalt, co krok ławeczki i wiaty, stojaki dla rowerów. Oby tak dalej i jeszcze dalej, do Dobieszczyna ;).
Niestety, w Rzędzinach trasa się kończy i do Stolca trzeba jechać asfaltem z dziurami jak po nalocie bombowym! Gmino, jest robota!
Dopiero w Stolcu stwierdziłem, że może zobaczę, jak wyglądają moje obicia.
Okazało się, że mam stłuczony mięsień łydki, z kolana cieknie krew i przesiąka przez spodnie, obite mam bioderko i łokieć.
Na szczęście prawa strona Misiacza była cała i można było spokojnie jechać dalej, tym bardziej, że "Siwobrody" wozi małe ambulatorium i zaopatrzył mnie w duży plaster.
Nad jeziorem Stolsko zrobiliśmy sobie mały popasik, a ja nie omieszkałem dorwać się z aparatem do łódek (Basia mówiła, żebym nie ważył się bez zdjęć łódek wracać ;))).
No i słynne łódki! ;)
Spokój wypoczywającym notorycznie zakłócał jakiś paparazzo z długą, siwą brodą krążący miedzy nami, na szczęście nie uchwycił mnie (mam nadzieję, bo zdolny jest) jak sikam pod drzewem ;))).
Po popasiku ruszyliśmy w stronę Dobieszczyna, ruch jak na Marszałkowskiej w szczycie, pełno grzybiarzy (więcej niż grzybów), a samochody rzędem ustawione jeden za drugim na skraju lasu.
Ilość samochodów zmniejszyła się po przekroczeniu granicy przed Hintersee. Tam zatrzymaliśmy się na placu w "centrum", gdzie paru osobników osuszyło - tu już całkiem legalnie - po puszeczce z piwem. Ilość puszek liczył specjalnie przysłany tu, czający się w samochodzie niemiecki agent.
W tym miejscu wycieczkę zakończyła Ania "VonZan", jako że jest "kibolką" ;))) i spieszyła się na mecz.
W tym momencie "Siwobrody" zasymulował ból kolana, żeby też się nam urwać i móc wracać z Anią, choć nie wiedział, na co się szykuje, ponieważ Ania od pewnego czasu pomyka na szosówce i obawiam się, że tym samym dominacja pewnych naszych znajomych "koksów" szosowych staje się zagrożona.
Na szczęście Ania ma już sporą wprawę w reanimowaniu "Siwobrodego" i wiem, że żywy dotarł do domu ;))).
My tymczasem przez las dojechaliśmy do Rieth, gdzie czekała nas dłuższa przerwa, bo "Jaszek" namiętnie oddawał tam wraz ze swoim narowistym aparatem cześć starej drewnianej pompie ;).
Szanujemy uczucia religijne, ale czas naglił i trzeba było przerwać te obrzędy i ruszać do Altwarp.
Po dojechaniu do Warsin (remont drogi jest tam praktycznie skończony) dla odmiany pojechaliśmy do Altwarp przez las starą "drogą pocztową", może niezbyt równą, ale za to bardzo malowniczą.
Od razu się przyznaję, że tym razem to ja byłem pomysłodawcą "skrótu", a nie "Monter"...choć co to dla niego za skrót, gdy nie trzeba rowerów nosić na rękach ;).
Kiedy wjeżdżam do Altwarp, zawsze czuję, że bardzo lubię klimat tego miejsca.
"Fiszbuły" i bezalkoholowego Erdingera też, choć tym razem nie zdecydowałem się na zakup "Fischbroetchen"...coś nie czułem smaka.
Dobrze, że "Jaszki" zamówiły po bule, bo tradycja została podtrzymana.
Ja też musiałem podtrzymać tradycję i sfotografować choć jeden obiekt pływający ;).
Po popasie i ciekawych fotkach, które wykonał nam "Jaszek" (będą zapewne w jego relacji, gdy ją już napisze ;))) ruszyliśmy w drogę powrotnę asfaltową ścieżką do Warsin.
Na mokrej nawierzchni, jadąc za Baśką, dostałem "w Misiacza" spod kół smugę czegoś, co początkowo wydało mi się błotem.
Smród nie pozostawiał wątpliwości, na szczęście w Warsin jest cmentarz, a na nim woda i mogłem się obmyć ;))).
Po dojechaniu do Rieth zatrzymaliśmy się na izotoniki w "B-Imbiss-iku", gdzie zamówiłem sobie dodatkowo kiełbachę na gorąco "Bockwurst" za "całe" 1,50 EUR z bułą i musztardą.
Baśka, gdy jest znużona, zaczyna poszukiwać innych środków lokomocji.
Tu próbuje nakłonić "Bronika" do zmuszenia zwierza do galopu aż do Hintersee, ale widać po minie, że ten facet jest twardy i nie da się zmanipulować.
W Hintersee, mimo komunikatów innych rowerzystów o robotach drogowych utrudniających przejazd, skierowaliśmy się do Glasshuette, gdzie okazało się, że te roboty niczego nam zupełnie nie utrudniły i za chwilę pomykaliśmy nowiutką trasą rowerową do Gruenhoff.
Stamtąd wspięliśmy się na górkę przed Pampow, potem z niej zjechaliśmy i za niedługą chwilę za Blankensee wjechaliśmy do Polski.
Ściemniało się już i do Szczecina wróciliśmy już z migającymi lampkami. Było super!
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
135.52 km (20.00 km teren), czas: 06:57 h, avg:19.50 km/h,
prędkość maks: 42.00 km/hTemperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2834 (kcal)
Z Basią na Głębokie. Episode 2.
Piątek, 19 października 2012 | dodano: 19.10.2012Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
Dni coraz krótsze i to ostatnia okazja, żeby po pracy gdzieś wyskoczyć, więc choć kierunek oklepany "na maxa", to dziś mieliśmy "Głębokie 2".
Po drodze...
Nie pytajcie mnie nawet, spod jakiego jestem znaku :))).

"Cafe Rower" oparło się zakusom szczecińskich urzędasów i serwuje tak aromatyczną kawę, że zapach czuje się na całych Jasnych Błoniach, a do pana ustawiają się kolejki!
Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 499 (kcal)
Po drodze...
Nie pytajcie mnie nawet, spod jakiego jestem znaku :))).

Nie pytajcie mnie nawet, spod jakiego znaku jestem :))).© Misiacz
"Cafe Rower" oparło się zakusom szczecińskich urzędasów i serwuje tak aromatyczną kawę, że zapach czuje się na całych Jasnych Błoniach, a do pana ustawiają się kolejki!

"Cafe Rower" na Jasnych Błoniach.© Misiacz
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
24.68 km (8.00 km teren), czas: 01:29 h, avg:16.64 km/h,
prędkość maks: 38.00 km/hTemperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 499 (kcal)
Z Basią na Głębokie.
Czwartek, 18 października 2012 | dodano: 18.10.2012Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
Najpierw pozałatwiałem kilka spraw, a po powrocie Basi z pracy wyskoczyliśmy na Głębokie.
Bramka na plażę już zamknięta, jesień jakaś?

Siodełko Basi nr 5. Ech...
Markowe, dobre, nowe...ale...jak w przypadku każdego poprzedniego, regulacjom nie ma końca ;).
Może kupię fotel i jakoś go tu zamocuję? ;)

A jeszcze niedawno wśród tych platanów na Jasnych Błoniach fotografowałem wiosenne krokusy.
Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 484 (kcal)
Bramka na plażę już zamknięta, jesień jakaś?
Siodełko Basi nr 5. Ech...
Markowe, dobre, nowe...ale...jak w przypadku każdego poprzedniego, regulacjom nie ma końca ;).
Może kupię fotel i jakoś go tu zamocuję? ;)
A jeszcze niedawno wśród tych platanów na Jasnych Błoniach fotografowałem wiosenne krokusy.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
30.30 km (8.00 km teren), czas: 01:44 h, avg:17.48 km/h,
prędkość maks: 38.00 km/hTemperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 484 (kcal)
Na zakupy do Lidla na "Kozie".
Środa, 17 października 2012 | dodano: 17.10.2012Kategoria Szczecin i okolice
Rower:Koza
Dane wycieczki:
3.28 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 32.00 km/hTemperatura:11.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 65 (kcal)
Ha работy уехал...
Wtorek, 16 października 2012 | dodano: 16.10.2012Kategoria Szczecin i okolice
... а потом вернулся.
Вот и всё.
Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 315 (kcal)
Вот и всё.
Rower:Koza
Dane wycieczki:
15.88 km (3.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 37.00 km/hTemperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 315 (kcal)
"Koza" i francuska zupa cebulowa.
Poniedziałek, 15 października 2012 | dodano: 15.10.2012Kategoria Szczecin i okolice
Dziś snułem się "Kozą" to tu, to tam.
Zawitałem oczywiście na zakupy spożywcze, jako że ostatnio czuję wenę kulinarną.
Dziś w menu była francuska zupa cebulowa na białym winie i maśle, z szałwią, zapiekana z grzankami i serem, do tego francuskie czerwone wytrawne wino :).
Basia myśli już o diecie, hehe ...
Mniam!
Temperatura:9.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 203 (kcal)
Zawitałem oczywiście na zakupy spożywcze, jako że ostatnio czuję wenę kulinarną.
Dziś w menu była francuska zupa cebulowa na białym winie i maśle, z szałwią, zapiekana z grzankami i serem, do tego francuskie czerwone wytrawne wino :).
Basia myśli już o diecie, hehe ...
Mniam!
Rower:Koza
Dane wycieczki:
10.76 km (1.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 31.00 km/hTemperatura:9.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 203 (kcal)
Nad Schloss See do Damitzow i...po gruszki i jabłka w towarzystwie.
Niedziela, 14 października 2012 | dodano: 15.10.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Rano troszkę z Basią dziś "przyspaliśmy", zarzucając tym samym pierwotny plan jazdy z "Iskierkami" do Doliny Miłości w Zatoni. Stwierdziliśmy, że jakoś zbyt deszczowo jest i jeśli koło południa się wypogodzi, to skoczymy gdzieś bliżej. Pomysłu nie było, ale potem przypomniało mi się, że Basia nie widziała jeszcze malowniczego jeziora Schloss See w Damitzow. Start zaplanowaliśmy na 12:00. W międzyczasie dostaliśmy SMS-a od "Jaszka", że w ramach akcji "wycieczka last minute" zaprasza na zbiórkę nad jeziorko przy Derdowskiego na 11:30, a cel się wymyśli. Cóż, na tę godzinę nie byliśmy w stanie się wygrzebać, ale za to mieliśmy cel do zaoferowania ;).
Umówiliśmy się, że każdy rusza w kierunku Damitzow i gdzieś na trasie się spotkamy.
Najpierw "kłodę pod koła" rzuciła nam pogoda. Po przejechaniu ledwie 3 km na błękitnym niebie pojawiły się chmurki i lunęło jak z cebra. Dobrze, że akurat była stacja Shella, pod której dachem staliśmy blisko 15 minut. Akurat spotkaliśmy tam tankującego kolegę Mariusza, więc urozmaicał nam czas opowieściami z wyjazdu do Bułgarii.
Chmura jak przyszła, tak poszła i mogliśmy ruszać dalej. Tymczasem reszta ekipy podążała do celu pod błękitnym niebem, obserwując ciężką chmurę zawieszoną w Szczecinie nad Misiaczami.
Już mieliśmy nadrobić stracony czas, gdy dosłownie w ostatniej chwili na ul. Cukrowej zamknął się nam szlaban przed nosem. Dróżnik był tak "mądry", że opuszczał bariery w momencie, gdy na torach był jeszcze miejski autobus, a pociągu nawet jeszcze nie było widać na horyzoncie.
O ile jeszcze rozumiem sens opuszczania szlabanu, gdy pociąg nadjeżdża (ten akurat po przyjechaniu tkwił na stacji parę minut, więc też nieco bez sensu), to zupełnie nie wiem po co trzymać szlaban zamknięty nawet do 5 minut po przejeździe. Co? Nagle pociąg z piskiem kół wróci na wstecznym? :)
Osobowy pojechał i...leniwa lokomotywka zaczęła leniwie przetaczać kilkadziesiąt cystern, a my staliśmy tam jak jakieś dwa ciołki, tymczasem ekipa "Jaszkowa" zaczęła "z nudów" zwiedzać kościół w Ladenthin :).
Cofać się przez Rondo Hakena nie było sensu, zrobiła to jedna parka na rowerach, ale nic im to nie dało.

Gdy my wspinaliśmy się pod wiatr pod dłuuuugi podjazd do Warnika, kościół już "został zwiedzony" i ekipa ruszyła w stronę Pomellen.

Nad głowami przetaczały się nam groźne chmury, z których każda mogła się w dowolnym momencie "zesikać", ale brnęliśmy dalej pod górę.

Wreszcie jednak wspięliśmy się, zaczął się zjazd, a za Ladenthin spotkaliśmy wracającą, zmarzniętą Anię "VonZan", która wciąż czuje lato i wybrała się w rękawiczkach bez palców ;).
Reszta drużyny oczekiwała na nas w wiacie w Pomellen, bo zaczął pokapywać deszczyk.
Basia dała tu upust swojej radości ze spotkania sympatycznych znajomych! ;)))

Oprócz Jacka i Beaty była jeszcze Ania, Marek i ich syn Kamil, który rwał się do jazdy mimo mżawki.
Opad na szczęście szybko ustał, wyszło słońce i można było ruszać!

Drogi mokre, ale niebo już błękitne.
Do końca dnia mieliśmy już spokój i nic na nas nie nakapało, chyba, że spod kół lub z drzew.

W "centrum" Radekow odbiliśmy na czerwony szlak do Damitzow (słowiańska nazwa Damiczów), do którego ostatnie dwa kilometry wiodą po drodze z płyt.

Sama miejscowość wygląda, jakby była na końcu świata.
Jej atrakcją jest malownicze jezioro Schloss See (Zamkowe), na którym znajduje się Schloss Insel (Wyspa Zamkowa). Można na nią wjechać małym czerwonym mostkiem.
Po samym zamku nie widać już żadnego śladu, być może gdzieś tam są jakieś resztki w trawie czy ziemi, ale nie sprawdzałem.
Więcej o miejscowości i jej architekturze można poczytać TUTAJ (KLIK).
Zamku na wyspie nie ma, ale za to są piękne, kilkusetletnie dęby!

Nad brzegiem jeziora zauważyłem tajemniczy (jak na razie) obelisk.

Z drugiej strony posiada on wyryte w kamieniu napisy i sądziłem, że pochodzi on sprzed wielu, wielu lat, tymczasem - jeśli dobrze odczytałem - poświęcony on jest Alfredowi, który w roku 1948, ratując uczniów spod lodu na jeziorze sam stracił tam życie.

W pobliżu obelisku przedarłem się przez krzaki na brzeg jeziora, naprawdę jest malownicze.

Wokół jeziora prowadzi też szlak (strzałka "Rundweg"), ale nie mieliśmy już czasu na jego przemierzenie, trzeba będzie tam zawitać ponownie.
W drodze powrotnej nazbieraliśmy całe sakwy pysznych gruszek.
Całą tę aleję mógłbym nazwać Aleją Gruszkową, tyle ich tam jest!

W pobliżu Nadrensee nastąpił kolejny etap zbieractwa, wiadomo, słowiańskie plemię wędrowne nie pozwoli, by pyszne winne jabłka zamieniły się w nawóz.
Kiedy jabłka zostały już zapakowane, Misiacz został "zmuszony" do dania obietnicy, że zaraz po powrocie przerobi jabłkowe zbiory na jabłkową tartę pieczoną na maśle...co też uczynił.
Jeszcze cieplutką spałaszowaliśmy ją wieczorkiem w towarzystwie chorwackiego winka z "Jaszkami", którzy zawitali już do nas "w cywilu".
I tylko "Jaszka" żal...
Przyjechał samochodem i delektował się herbatką ;))).
Temperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1133 (kcal)
Umówiliśmy się, że każdy rusza w kierunku Damitzow i gdzieś na trasie się spotkamy.
Najpierw "kłodę pod koła" rzuciła nam pogoda. Po przejechaniu ledwie 3 km na błękitnym niebie pojawiły się chmurki i lunęło jak z cebra. Dobrze, że akurat była stacja Shella, pod której dachem staliśmy blisko 15 minut. Akurat spotkaliśmy tam tankującego kolegę Mariusza, więc urozmaicał nam czas opowieściami z wyjazdu do Bułgarii.
Chmura jak przyszła, tak poszła i mogliśmy ruszać dalej. Tymczasem reszta ekipy podążała do celu pod błękitnym niebem, obserwując ciężką chmurę zawieszoną w Szczecinie nad Misiaczami.
Już mieliśmy nadrobić stracony czas, gdy dosłownie w ostatniej chwili na ul. Cukrowej zamknął się nam szlaban przed nosem. Dróżnik był tak "mądry", że opuszczał bariery w momencie, gdy na torach był jeszcze miejski autobus, a pociągu nawet jeszcze nie było widać na horyzoncie.
O ile jeszcze rozumiem sens opuszczania szlabanu, gdy pociąg nadjeżdża (ten akurat po przyjechaniu tkwił na stacji parę minut, więc też nieco bez sensu), to zupełnie nie wiem po co trzymać szlaban zamknięty nawet do 5 minut po przejeździe. Co? Nagle pociąg z piskiem kół wróci na wstecznym? :)
Osobowy pojechał i...leniwa lokomotywka zaczęła leniwie przetaczać kilkadziesiąt cystern, a my staliśmy tam jak jakieś dwa ciołki, tymczasem ekipa "Jaszkowa" zaczęła "z nudów" zwiedzać kościół w Ladenthin :).
Cofać się przez Rondo Hakena nie było sensu, zrobiła to jedna parka na rowerach, ale nic im to nie dało.
Gdy my wspinaliśmy się pod wiatr pod dłuuuugi podjazd do Warnika, kościół już "został zwiedzony" i ekipa ruszyła w stronę Pomellen.
Nad głowami przetaczały się nam groźne chmury, z których każda mogła się w dowolnym momencie "zesikać", ale brnęliśmy dalej pod górę.
Wreszcie jednak wspięliśmy się, zaczął się zjazd, a za Ladenthin spotkaliśmy wracającą, zmarzniętą Anię "VonZan", która wciąż czuje lato i wybrała się w rękawiczkach bez palców ;).
Reszta drużyny oczekiwała na nas w wiacie w Pomellen, bo zaczął pokapywać deszczyk.
Basia dała tu upust swojej radości ze spotkania sympatycznych znajomych! ;)))
Oprócz Jacka i Beaty była jeszcze Ania, Marek i ich syn Kamil, który rwał się do jazdy mimo mżawki.
Opad na szczęście szybko ustał, wyszło słońce i można było ruszać!
Drogi mokre, ale niebo już błękitne.
Do końca dnia mieliśmy już spokój i nic na nas nie nakapało, chyba, że spod kół lub z drzew.
W "centrum" Radekow odbiliśmy na czerwony szlak do Damitzow (słowiańska nazwa Damiczów), do którego ostatnie dwa kilometry wiodą po drodze z płyt.
Sama miejscowość wygląda, jakby była na końcu świata.
Jej atrakcją jest malownicze jezioro Schloss See (Zamkowe), na którym znajduje się Schloss Insel (Wyspa Zamkowa). Można na nią wjechać małym czerwonym mostkiem.
Po samym zamku nie widać już żadnego śladu, być może gdzieś tam są jakieś resztki w trawie czy ziemi, ale nie sprawdzałem.
Więcej o miejscowości i jej architekturze można poczytać TUTAJ (KLIK).
Zamku na wyspie nie ma, ale za to są piękne, kilkusetletnie dęby!
Nad brzegiem jeziora zauważyłem tajemniczy (jak na razie) obelisk.
Z drugiej strony posiada on wyryte w kamieniu napisy i sądziłem, że pochodzi on sprzed wielu, wielu lat, tymczasem - jeśli dobrze odczytałem - poświęcony on jest Alfredowi, który w roku 1948, ratując uczniów spod lodu na jeziorze sam stracił tam życie.
W pobliżu obelisku przedarłem się przez krzaki na brzeg jeziora, naprawdę jest malownicze.
Wokół jeziora prowadzi też szlak (strzałka "Rundweg"), ale nie mieliśmy już czasu na jego przemierzenie, trzeba będzie tam zawitać ponownie.
W drodze powrotnej nazbieraliśmy całe sakwy pysznych gruszek.
Całą tę aleję mógłbym nazwać Aleją Gruszkową, tyle ich tam jest!
W pobliżu Nadrensee nastąpił kolejny etap zbieractwa, wiadomo, słowiańskie plemię wędrowne nie pozwoli, by pyszne winne jabłka zamieniły się w nawóz.
Kiedy jabłka zostały już zapakowane, Misiacz został "zmuszony" do dania obietnicy, że zaraz po powrocie przerobi jabłkowe zbiory na jabłkową tartę pieczoną na maśle...co też uczynił.
Jeszcze cieplutką spałaszowaliśmy ją wieczorkiem w towarzystwie chorwackiego winka z "Jaszkami", którzy zawitali już do nas "w cywilu".
I tylko "Jaszka" żal...
Przyjechał samochodem i delektował się herbatką ;))).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
55.17 km (2.00 km teren), czas: 03:13 h, avg:17.15 km/h,
prędkość maks: 50.00 km/hTemperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1133 (kcal)
























