- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w kategorii
Szczecin i okolice
| Dystans całkowity: | 37811.12 km (w terenie 4758.22 km; 12.58%) |
| Czas w ruchu: | 1543:07 |
| Średnia prędkość: | 19.30 km/h |
| Maksymalna prędkość: | 300.00 km/h |
| Suma podjazdów: | 705 m |
| Suma kalorii: | 719815 kcal |
| Liczba aktywności: | 1354 |
| Średnio na aktywność: | 27.93 km i 2h 15m |
| Więcej statystyk | |
Szczeciński rajd BS do Locknitz. Prawie Masa Krytyczna!
Sobota, 5 marca 2011 | dodano: 05.03.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Moje zaskoczenie jest coraz większe. Czemu?
Jeszcze w listopadzie 2010 roku zastanawiałem się, czy na moją propozycję Pierwszego Szczecińskiego Rajdu Bikestats ktokolwiek pojawi się na miejscu zbiórki. Wtedy przez pierwsze 10 minut miałem wątpliwości, które jednak się rozwiały, kiedy w sumie zebrało się aż 9 osób.
Od pewnego czasu takich wątpliwości już nie mam, jednak wczoraj naprawdę byłem zaskoczony!
W pewnym momencie liczebność grupy sięgnęła 12 osób!!! Piszę „w pewnym momencie”, bo różne osoby dojeżdżały i odjeżdżały w różnych miejscach, generalnie przez większość czasu jechało 11 osób. Jeszcze moment, a zrobi się z tego cotygodniowa Masa Krytyczna Bikestats! ;)))
Dobra, a teraz do rzeczy. Kto jechał? Oto lista (prawie alfabetycznie, przynajmniej jeśli chodzi o osoby przynależące do naszej cyklotycznej sekty BS ;))):
1. Aneta (Athena)
2. Adrian(Gryf)
3. Butros
4. Jurek (Jurektc)
5. Marek (Odysseus)
6. Paweł(Sargath)
7. Piotrek (Rammzes)
8. Robert (Lewy89)
9. Sebastian(Shrink)
10. Krzysiek (Kris)
11. Arek
12. No i Misiacz…znaczy ja ;)
Jednego byłem pewien – że moja wczorajsza dwusetka (~203 km)z Gadembagiennym będzie niczym, będzie Pikusiem, sobotnim spacerem w porównaniu do setki z Cyborgami?
Czy się pomyliłem? Ani trochę. Tym razem do spółki dołożył się wicher.
No to się spakowałem z rana. Odsłaniam zasłony a tam…mokre ulice. Ale to nic, zdecydowałem się jechać mimo wczorajszej dwusetki w nogach i tych mokrych ulic, ponieważ:
a) Paweł (Sargath) zaplanował ciekawą trasę.
b) Chciałem zrobić zakupy w Locknitz, które były w planach.
c) Byłem ciekaw, ile tym razem pojawi się osób…
d) Byłem ciekaw samych tych osób (może to powinno być na pierwszej pozycji nawet).
Czereda na Moście Długim.

Traska wyglądała z grubsza tak: KLIKNIJ
Paweł oddał mi na początku prowadzenie, jako że jestem zwolennikiem utrzymywania zrównoważonego tempa.
Sęk w tym, że jestem również zwolennikiem przestrzegania pewnych zasad, więc przy Autostradzie Poznańskiej wprowadziłem grupę na ścieżkę rowerową, zamiast olać zakaz i jechać dwupasmówką. Niestety, żadnych zasad nie przestrzegają fiutki, które tłuką butelki na drogach dla rowerów. Krótko mówiąc, skończyło się to dwoma flakami, u Shrinka i u Arka, a ja miałem dowód, że praworządność nie powinna chyba dotyczyć pewnych krajów…i nie dotyczy w sumie.
Guma.

Po załataniu dziur ruszyliśmy w stronę przejścia granicznego Rosówek / Rosow, do którego mieliśmy jakieś 10 km. No i się zaczęło…Aaa, zapomniałem dodać, że podałem się jako prowadzący do dymisji po powzięciu decyzji o jeździe ścieżką! ;)))
A co się zaczęło? Ano pomijając wicher wiejący w mordę, na czele ustawił się Kris, a czym to się kończy wie większość czytelników. Ja to też wiem, a jako że uodporniłem się na tzw. „psychozę tłumu”, nie pogoniłem za Krisem i za wszystkimi, którzy pogonili za Krisem, tylko wrzuciłem swoje stałe tempo 24 km/h i turlałem się, mając w zasięgu wzroku powoli oddalającą się grupkę (która i tak potem zaczęła się przybliżać, więc jak dla mnie na jedno wyszło ;))).
Przecież chyba nikt nie zostawi powolnego Misiacza na pastwę żywiołów? ;)))))))
W Rosow skontaktowaliśmy się z Adrianem (Gryfem), który miał do nas dojechać z Gryfina do Tantow w Niemczech, jednak okazało się, że dojechał tam wcześniej i ruszył nam naprzeciw w kierunku Rosow. Spotkaliśmy się mniej więcej w połowie drogi.
Przed Tantow.

Od Tantow w kierunku Storkow dostawaliśmy już wycisk na całego. Wicher już się z nami nie cackał w ogóle, dął z pustych pól prosto w twarz. Jego złośliwości sprzyjało morenowe ukształtowanie terenu, oferując nam długie, proste i wykańczające podjazdy. Tam grupa na dobre porwała się na kawałki.
Maniacy ciśnięcia na pedały, zrywania mięśni ud i rozciągania łańcuchów pomknęli do przodu, reszta grupek mieliła w swoim mniej lub bardziej ślimaczym tempie, mając tę świadomość, że w Storkow Cyborgi i tak zaczekają ze stopniowo wychładzającymi się im ciuchami na grzbiecie! :PPP
W Storkow zrobiliśmy krótką przerwę na posiłek i sfotografowanie zabytkowego wiatraka.
Wiatrak w Storkow.


Następnie drogą dla rowerów (nie, nie…na tamtejszych drogach nie tłucze się masowo butelek) dojechaliśmy do Penkun, gdzie nasz „zroweryzowany gang” zaparkował pojazdy przed kościołem, wzbudzając chyba pewne zaniepokojenie starszego mężczyzny z domku naprzeciwko, który uważnie nas obserwował. Cóż, słowiański najazd dla człowieka, który za młodu służył w Wehrmahcie lub SS może i mógł się wydać niepokojący, a co najmniej nie na miejscu…;)
Kościół w Penkun.

Plemię Słowian przed kościołem.

Sprzed kościoła pojechaliśmy do zamku w Penkun, gdzie spotkaliśmy Butrosa. Wskutek nieporozumienia pojechał on planowaną trasą, tylko…w przeciwnym kierunku. ;)))
Zamek w Penkun.

Pojazdy gangu 1.

Pojazdy gangu 2.

Pojazdy gangu 3.

Z Penkun pojechaliśmy do Krackow, gdzie znajduje się okazałe muzeum starych pojazdów.
Trasa zaczęła się wić, więc udało nam się dostać wiatr w plecy. Tam Shrink pokazał mi, co to znaczy być prawdziwym Cyborgiem…i zaczął znikać w oddali.
Na trasie jestem zwolennikiem motta, którego autorem jest Leszek Miller : "Prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym jak kończy, a nie jak zaczyna". ;)))
Oczywiście są wśród nas tacy, którzy potrafią i dobrze zacząć i dobrze skończyć; sami zainteresowani to wiedzą. Ja swoją kondycję zazwyczaj wolę „rozplanowywać”.
Do Krackow dojechaliśmy w dość dobrych warunkach. Tam pokazałem Shrinkowi rzeźby w starych wykonane w starych, uschniętych drzewach.
Na wejście do muzeum pojazdów zdecydował się Paweł i Marek.
My możemy zwiedzić to muzeum na fotografiach Pawła i Marka:
ZDJĘCIA Z RELACJI PAWŁA
ZDJĘCIA Z RELACJI MARKA
Muzeum techniki w Krackow.

Z Krackow ruszyliśmy przez Glasow w kierunku Locknitz. Wichura była niemożebna, do tego dokładały się górki i pagórki, a ekipa cały czas się tasowała.
Przed samym Locknitz Cyborgi pomknęły do przodu, mijając bez zatrzymywania się 1000-letni dąb. Niestety, Shrink go nigdy wcześniej nie widział, ale udało mi się go dogonić i pokazać mu ten pomnik przyrody. Ja sam zatrzymałem się na batonika obok w wiacie, gdzie mieliśmy posiłek w czasie Pierwszego Szczecińskiego Rajdu Bikestats
Budka w Locknitz.

Omijając sprytnym skrótem malowniczą przystań nad pięknym jeziorem, tak aby „nikt nie marnował czasu na głupoty typu robienie zdjęć” potoczyliśmy się do sklepu REWE w Loecknitz na zakupy! ;)))
Zakupy napojów...eee...hm...izotonicznych ?

Od tego momentu już mieliśmy jechać z wiatrem w plecy. W okolicach Ploewen udało mi się rozpędzić z górki do 52 km/h, co nie przeszkodziło Cybrogom w „połknięciu” mnie za chwilę na podjeździe.
Granicę przekroczyliśmy w Lubieszynie, a w Dołujach byłem świadkiem, jak Athena na twardych trybach szybko podjeżdża pod ciężki i upierdliwy podjazd do Dołuj. Uważam, że określenie Cyborgini, które nadał Athenie Gadzik jest jak najbardziej na miejscu – widzę, że to u Odysseusa i Atheny chyba rodzinne – taka para turystów posiadających w zanadrzu tryb „Cyborg”;))).
W zasadzie w Dołujach ekipa się rozjechała. Athena i Odysseus skręcili gdzieś na Wąelnicę, Cyborgi pojechały w kierunku Mierzyna, a ja ze Shrinkiem i Gryfem ruszyliśmy na Przecław.
Wiatr był na tyle sprzyjający, że udało nam się utrzymywać 35 km/h, w porywach do 40 km/h.
Na Rondzie Hakena pożegnaliśmy Gryfa, a ja zaprosiłem Shrinka do siebie, gdzie upitrasiłem obiadek i kawę, żeby zregenerować nasze siły.
Ponownie wsiedliśmy na rowery przed godziną 19:00, jako że 30 minut później Shrink miał pociąg powrotny do Nowogardu, więc odprowadziłem go na dworzec, przy okazji dokręcając nieco kilometrów i poprawiając średnią (jakoś mi się szybko ostatnio po mieście jeździ).
Po powrocie do domu stwierdziłem u siebie pewne znużenie mięśni, ale z tego co wyliczyłem wynika, że w dwa dni zrobiłem blisko 308 kilometrów, więc zakładam, że to normalne odczucie.
Temperatura:4.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2300 (kcal)
Jeszcze w listopadzie 2010 roku zastanawiałem się, czy na moją propozycję Pierwszego Szczecińskiego Rajdu Bikestats ktokolwiek pojawi się na miejscu zbiórki. Wtedy przez pierwsze 10 minut miałem wątpliwości, które jednak się rozwiały, kiedy w sumie zebrało się aż 9 osób.
Od pewnego czasu takich wątpliwości już nie mam, jednak wczoraj naprawdę byłem zaskoczony!
W pewnym momencie liczebność grupy sięgnęła 12 osób!!! Piszę „w pewnym momencie”, bo różne osoby dojeżdżały i odjeżdżały w różnych miejscach, generalnie przez większość czasu jechało 11 osób. Jeszcze moment, a zrobi się z tego cotygodniowa Masa Krytyczna Bikestats! ;)))
Dobra, a teraz do rzeczy. Kto jechał? Oto lista (prawie alfabetycznie, przynajmniej jeśli chodzi o osoby przynależące do naszej cyklotycznej sekty BS ;))):
1. Aneta (Athena)
2. Adrian(Gryf)
3. Butros
4. Jurek (Jurektc)
5. Marek (Odysseus)
6. Paweł(Sargath)
7. Piotrek (Rammzes)
8. Robert (Lewy89)
9. Sebastian(Shrink)
10. Krzysiek (Kris)
11. Arek
12. No i Misiacz…znaczy ja ;)
Jednego byłem pewien – że moja wczorajsza dwusetka (~203 km)z Gadembagiennym będzie niczym, będzie Pikusiem, sobotnim spacerem w porównaniu do setki z Cyborgami?
Czy się pomyliłem? Ani trochę. Tym razem do spółki dołożył się wicher.
No to się spakowałem z rana. Odsłaniam zasłony a tam…mokre ulice. Ale to nic, zdecydowałem się jechać mimo wczorajszej dwusetki w nogach i tych mokrych ulic, ponieważ:
a) Paweł (Sargath) zaplanował ciekawą trasę.
b) Chciałem zrobić zakupy w Locknitz, które były w planach.
c) Byłem ciekaw, ile tym razem pojawi się osób…
d) Byłem ciekaw samych tych osób (może to powinno być na pierwszej pozycji nawet).
Czereda na Moście Długim.
Traska wyglądała z grubsza tak: KLIKNIJ
Paweł oddał mi na początku prowadzenie, jako że jestem zwolennikiem utrzymywania zrównoważonego tempa.
Sęk w tym, że jestem również zwolennikiem przestrzegania pewnych zasad, więc przy Autostradzie Poznańskiej wprowadziłem grupę na ścieżkę rowerową, zamiast olać zakaz i jechać dwupasmówką. Niestety, żadnych zasad nie przestrzegają fiutki, które tłuką butelki na drogach dla rowerów. Krótko mówiąc, skończyło się to dwoma flakami, u Shrinka i u Arka, a ja miałem dowód, że praworządność nie powinna chyba dotyczyć pewnych krajów…i nie dotyczy w sumie.
Guma.
Po załataniu dziur ruszyliśmy w stronę przejścia granicznego Rosówek / Rosow, do którego mieliśmy jakieś 10 km. No i się zaczęło…Aaa, zapomniałem dodać, że podałem się jako prowadzący do dymisji po powzięciu decyzji o jeździe ścieżką! ;)))
A co się zaczęło? Ano pomijając wicher wiejący w mordę, na czele ustawił się Kris, a czym to się kończy wie większość czytelników. Ja to też wiem, a jako że uodporniłem się na tzw. „psychozę tłumu”, nie pogoniłem za Krisem i za wszystkimi, którzy pogonili za Krisem, tylko wrzuciłem swoje stałe tempo 24 km/h i turlałem się, mając w zasięgu wzroku powoli oddalającą się grupkę (która i tak potem zaczęła się przybliżać, więc jak dla mnie na jedno wyszło ;))).
Przecież chyba nikt nie zostawi powolnego Misiacza na pastwę żywiołów? ;)))))))
W Rosow skontaktowaliśmy się z Adrianem (Gryfem), który miał do nas dojechać z Gryfina do Tantow w Niemczech, jednak okazało się, że dojechał tam wcześniej i ruszył nam naprzeciw w kierunku Rosow. Spotkaliśmy się mniej więcej w połowie drogi.
Przed Tantow.
Od Tantow w kierunku Storkow dostawaliśmy już wycisk na całego. Wicher już się z nami nie cackał w ogóle, dął z pustych pól prosto w twarz. Jego złośliwości sprzyjało morenowe ukształtowanie terenu, oferując nam długie, proste i wykańczające podjazdy. Tam grupa na dobre porwała się na kawałki.
Maniacy ciśnięcia na pedały, zrywania mięśni ud i rozciągania łańcuchów pomknęli do przodu, reszta grupek mieliła w swoim mniej lub bardziej ślimaczym tempie, mając tę świadomość, że w Storkow Cyborgi i tak zaczekają ze stopniowo wychładzającymi się im ciuchami na grzbiecie! :PPP
W Storkow zrobiliśmy krótką przerwę na posiłek i sfotografowanie zabytkowego wiatraka.
Wiatrak w Storkow.
Następnie drogą dla rowerów (nie, nie…na tamtejszych drogach nie tłucze się masowo butelek) dojechaliśmy do Penkun, gdzie nasz „zroweryzowany gang” zaparkował pojazdy przed kościołem, wzbudzając chyba pewne zaniepokojenie starszego mężczyzny z domku naprzeciwko, który uważnie nas obserwował. Cóż, słowiański najazd dla człowieka, który za młodu służył w Wehrmahcie lub SS może i mógł się wydać niepokojący, a co najmniej nie na miejscu…;)
Kościół w Penkun.
Plemię Słowian przed kościołem.
Sprzed kościoła pojechaliśmy do zamku w Penkun, gdzie spotkaliśmy Butrosa. Wskutek nieporozumienia pojechał on planowaną trasą, tylko…w przeciwnym kierunku. ;)))
Zamek w Penkun.
Pojazdy gangu 1.
Pojazdy gangu 2.
Pojazdy gangu 3.

Pojazdy gangu BS ;)))© Misiacz
Z Penkun pojechaliśmy do Krackow, gdzie znajduje się okazałe muzeum starych pojazdów.
Trasa zaczęła się wić, więc udało nam się dostać wiatr w plecy. Tam Shrink pokazał mi, co to znaczy być prawdziwym Cyborgiem…i zaczął znikać w oddali.
Na trasie jestem zwolennikiem motta, którego autorem jest Leszek Miller : "Prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym jak kończy, a nie jak zaczyna". ;)))
Oczywiście są wśród nas tacy, którzy potrafią i dobrze zacząć i dobrze skończyć; sami zainteresowani to wiedzą. Ja swoją kondycję zazwyczaj wolę „rozplanowywać”.
Do Krackow dojechaliśmy w dość dobrych warunkach. Tam pokazałem Shrinkowi rzeźby w starych wykonane w starych, uschniętych drzewach.
Na wejście do muzeum pojazdów zdecydował się Paweł i Marek.
My możemy zwiedzić to muzeum na fotografiach Pawła i Marka:
ZDJĘCIA Z RELACJI PAWŁA
ZDJĘCIA Z RELACJI MARKA
Muzeum techniki w Krackow.
Z Krackow ruszyliśmy przez Glasow w kierunku Locknitz. Wichura była niemożebna, do tego dokładały się górki i pagórki, a ekipa cały czas się tasowała.
Przed samym Locknitz Cyborgi pomknęły do przodu, mijając bez zatrzymywania się 1000-letni dąb. Niestety, Shrink go nigdy wcześniej nie widział, ale udało mi się go dogonić i pokazać mu ten pomnik przyrody. Ja sam zatrzymałem się na batonika obok w wiacie, gdzie mieliśmy posiłek w czasie Pierwszego Szczecińskiego Rajdu Bikestats
Budka w Locknitz.
Omijając sprytnym skrótem malowniczą przystań nad pięknym jeziorem, tak aby „nikt nie marnował czasu na głupoty typu robienie zdjęć” potoczyliśmy się do sklepu REWE w Loecknitz na zakupy! ;)))
Zakupy napojów...eee...hm...izotonicznych ?
Od tego momentu już mieliśmy jechać z wiatrem w plecy. W okolicach Ploewen udało mi się rozpędzić z górki do 52 km/h, co nie przeszkodziło Cybrogom w „połknięciu” mnie za chwilę na podjeździe.
Granicę przekroczyliśmy w Lubieszynie, a w Dołujach byłem świadkiem, jak Athena na twardych trybach szybko podjeżdża pod ciężki i upierdliwy podjazd do Dołuj. Uważam, że określenie Cyborgini, które nadał Athenie Gadzik jest jak najbardziej na miejscu – widzę, że to u Odysseusa i Atheny chyba rodzinne – taka para turystów posiadających w zanadrzu tryb „Cyborg”;))).
W zasadzie w Dołujach ekipa się rozjechała. Athena i Odysseus skręcili gdzieś na Wąelnicę, Cyborgi pojechały w kierunku Mierzyna, a ja ze Shrinkiem i Gryfem ruszyliśmy na Przecław.
Wiatr był na tyle sprzyjający, że udało nam się utrzymywać 35 km/h, w porywach do 40 km/h.
Na Rondzie Hakena pożegnaliśmy Gryfa, a ja zaprosiłem Shrinka do siebie, gdzie upitrasiłem obiadek i kawę, żeby zregenerować nasze siły.
Ponownie wsiedliśmy na rowery przed godziną 19:00, jako że 30 minut później Shrink miał pociąg powrotny do Nowogardu, więc odprowadziłem go na dworzec, przy okazji dokręcając nieco kilometrów i poprawiając średnią (jakoś mi się szybko ostatnio po mieście jeździ).
Po powrocie do domu stwierdziłem u siebie pewne znużenie mięśni, ale z tego co wyliczyłem wynika, że w dwa dni zrobiłem blisko 308 kilometrów, więc zakładam, że to normalne odczucie.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
104.86 km (5.00 km teren), czas: 04:45 h, avg:22.08 km/h,
prędkość maks: 52.00 km/hTemperatura:4.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2300 (kcal)
203 km z Gadzikiem przez Hochensaaten.
Piątek, 4 marca 2011 | dodano: 04.03.2011Kategoria Rekordy Misiacza (pow. 200 km), Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Pewnego dnia Jarek (Gadbagienny) przysłał mi maila z zapytaniem, czy w razie wolnego piątku wybiorę się z nim na przejażdżkę wzdłuż granicy, do Osinowa Dolnego za Cedynię z opcją powrotu przez Niemcy. Miałem wolny piątek i…machnęliśmy naprawdę bez specjalnego wysiłku z Jarkiem ok. 203 km przez Gryfino i Hohensaaten w Niemczech. No to fajna się zrobiła z tego przejażdżka. Miało być 175 km, a wyszło jak wyszło! ;)
Mapka poniżej zrobiła się troszkę nieaktualna, bo robiliśmy dokrętkę do 202, ale być może, jeśli komuś się zechce, to się mapkę poprawi. ;)))
W sumie to nie wiedziałem za bardzo, jak się ubrać, bo nad razem było -5 stopni, a w dzień miało być +4. Bądź tu mądry! Bardziej nastawiłem się na te późniejsze +4 stopnie, więc było „rześko”, jak to mówi Jarek! ;))) Nogi trochę kostniały, ale od czego herbata w termosie?
Ustaliliśmy z Jarkiem stałe tempo na 24 km/h, czego ściśle się trzymaliśmy ...ale bez przesady, nie pod górki, tempomatów nie mamy! Pozwoliło nam to na zachowanie sił do samego końca. Kiedy wiatr pomagał lub było z górki, jechało się oczywiście szybciej.
Lekko marznąc, przez Czepino dojechaliśmy do Gryfina. Jadąc przez Gryfino, usłyszałem z przejeżdżającego samochodu: "Dawaj, Misiacz, dawaj!!!" Patrzę, a tu z okna szczerzy do mnie gębę w uśmiechu nasz kompan z BS - Adrian (Gryf)! :)))
Jarek w Gryfinie.

Za Gryfinem nadal jechało się fajnie, choć wciąż było „rześko”, a na trasie pojawiły się dość ostre morenowe wzniesienia. Po wzięciu jednak garści rodzynek w gębę siły szybko przybywało.
Mieliśmy założenie wg zasad Jarka – w ciągu godziny przejechać 20 km. Udawało nam się to do 60 kilometra, mimo kilku drobnych postojów.
Mróz potrafi jednak wycisnąć co nieco z pęcherza! ;)
Za Widuchową.

Przed Krajnikiem Dolnym zatrzymaliśmy się na chwilę na granicznym urwisku nad Odrą, aby zrobić parę fotek. Nadal trzymał mróz i snuła się wilgoć, przeciskająca się jakimś cudem do ciała przez kilka warstw ubrania.
Przed Krajnikiem.

W Krajniku zaproponowałem Jarkowi zatrzymanie się na gorącą kawę w knajpie, w której swego czasu pożeraliśmy kiełbaski z grilla z Jurkiem (jurektc) i Krisem, robiąc dystans 202 km.
Restauracja i obsługa okazała się bardzo przyjemna, widać że jest nastawiona na Niemców z pobliskiego Schwedt, ale ma to zbawienny wpływ na smak zupy. Zamówiliśmy po misce pomidorowej, z kupą makaronu i byliśmy wniebowzięci. Kawa była mocna jak szatan. Naprawdę, wizyta tam dodała nam mnóstwa sił.
Na zupce w Krajniku, pycha! :)


Solidnie posileni i rozgrzani ruszyliśmy w kierunku miejscowości Piasek. Troszkę się bałem podjazdu, bo jest długi (chyba z 5 km) i upierdliwy, jednak zupka z kawką sprawiły, że w ogóle tego nie odczułem…a może to te rodzynki? ;)
Drzewa były pięknie oszronione i nareszcie przez mgłę zaczęło przebijać się słońce!
Podjazd do Piasku.

Jechało nam się tak dobrze, że zaczęliśmy rozważać wydłużenie trasy do 200 km, co jak wiadomo zrobiliśmy. Ilość przerw była spora, a mimo to nie przeszkodziła w utrzymywaniu odpowiedniego tempa całego przejazdu.
Sikanie...;)

Sprzyjał nam wiatr, a w zasadzie jego brak, bowiem dym z kominów unosił się prawie pionowo.
Przed Cedynią jest długa prosta z nowiutkiego asfaltu. Na końcu drogi ukazał się nam impresjonistyczny widok…
Cedynia we mgle...

W Cedynii zakupiłem dodatkowe napoje, ponieważ za niedługo mieliśmy wjeżdżać do Niemiec, a tam nie ma tylu sklepików, co u nas.
Prawdę mówiąc, sklepików nie ma tam prawie wcale.
Za Cedynią zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie w 972 roku rozegrała się pomiędzy księciem Mieszkiem I a margrabią Hodonem Bitwa pod Cedynią.
Miejsce bitwy pod Cedynią.

Dojeżdżając do przejścia granicznego w Osinowie Dolnym obserwowaliśmy dym z kominów. Pojawił się naprawdę lekki wiaterek, ale gęby nam się ucieszyły, bo choć lekki to miał nam wiać w plecy!
Po przekroczeniu granicy skręciliśmy na północ, poruszając się super gładkim asfaltem drogi rowerowej „Oder-Neisse Radweg”, biegnącej wzdłuż Nysy i Odry od granicy z Czechami prawie po Bałtyk.
To już Niemcy. Śluza w Hohensaaten.

Cóż powiedzieć, jechało się znakomicie, zefirek dmuchał w plecy, ja wiozłem się na kole Gadzika przez większość trasy, bo dla niego opory powietrza nie mają znaczenia, a dla mnie tak. Nawet nie chciał zmian, a przypuszczam, że beze mnie byłby w domu 2 godziny wcześniej! ;)))
Czasem też jechaliśmy obok siebie, ucinając sobie pogawędki i snując plany kolejnych wyjazdów…
Trasa "Oder-Neisse Radweg"

Wróciły ptaki. Wiosna idzie!

Trzymając tempo około 30 km/h zbliżaliśmy się do Schwedt. Nie było w tym żadnego wysiłku, bo był równy asfalt, wiaterek w plecy i Gadzik przede mną. ;)
Mostek koło Schwedt. Średnia wyszła jak na razie 24,1 km/h.

Kra na kanale...

Cały czas uczciwie kręcąc, dojechaliśmy do Gartz i Mescherin. Tam okazało się, że po przyjeździe do Szczecina zabraknie nam kilkunastu kilometrów do 200-tki, więc postanowiliśmy zrobić „dokrętkę” po mieście. Najlepszym sposobem na to jest pojechać nad jezioro Głębokie i tak też zrobiliśmy.
Zabrakło do 200 km...więc dokrętka na Głębokie!

Wracając do miasta nadal nam brakowało na licznikach paru kilometrów, więc pojechaliśmy do portu. We mnie coś wstąpiło i zacząłem po ulicach śmigać niczym goniec rowerowy. Czułem pełnię sił i radość, że zaraz wykręcę pierwszą w tym roku dwusetkę.
Mina Gadabagiennego w tym momencie…bezcenna! ;)))
No to się udało!
Tyle wyszło u mnie pod domem!
Temperatura:-4.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 4571 (kcal)
Mapka poniżej zrobiła się troszkę nieaktualna, bo robiliśmy dokrętkę do 202, ale być może, jeśli komuś się zechce, to się mapkę poprawi. ;)))
W sumie to nie wiedziałem za bardzo, jak się ubrać, bo nad razem było -5 stopni, a w dzień miało być +4. Bądź tu mądry! Bardziej nastawiłem się na te późniejsze +4 stopnie, więc było „rześko”, jak to mówi Jarek! ;))) Nogi trochę kostniały, ale od czego herbata w termosie?
Ustaliliśmy z Jarkiem stałe tempo na 24 km/h, czego ściśle się trzymaliśmy ...ale bez przesady, nie pod górki, tempomatów nie mamy! Pozwoliło nam to na zachowanie sił do samego końca. Kiedy wiatr pomagał lub było z górki, jechało się oczywiście szybciej.
Lekko marznąc, przez Czepino dojechaliśmy do Gryfina. Jadąc przez Gryfino, usłyszałem z przejeżdżającego samochodu: "Dawaj, Misiacz, dawaj!!!" Patrzę, a tu z okna szczerzy do mnie gębę w uśmiechu nasz kompan z BS - Adrian (Gryf)! :)))
Jarek w Gryfinie.
Za Gryfinem nadal jechało się fajnie, choć wciąż było „rześko”, a na trasie pojawiły się dość ostre morenowe wzniesienia. Po wzięciu jednak garści rodzynek w gębę siły szybko przybywało.
Mieliśmy założenie wg zasad Jarka – w ciągu godziny przejechać 20 km. Udawało nam się to do 60 kilometra, mimo kilku drobnych postojów.
Mróz potrafi jednak wycisnąć co nieco z pęcherza! ;)
Za Widuchową.
Przed Krajnikiem Dolnym zatrzymaliśmy się na chwilę na granicznym urwisku nad Odrą, aby zrobić parę fotek. Nadal trzymał mróz i snuła się wilgoć, przeciskająca się jakimś cudem do ciała przez kilka warstw ubrania.
Przed Krajnikiem.
W Krajniku zaproponowałem Jarkowi zatrzymanie się na gorącą kawę w knajpie, w której swego czasu pożeraliśmy kiełbaski z grilla z Jurkiem (jurektc) i Krisem, robiąc dystans 202 km.
Restauracja i obsługa okazała się bardzo przyjemna, widać że jest nastawiona na Niemców z pobliskiego Schwedt, ale ma to zbawienny wpływ na smak zupy. Zamówiliśmy po misce pomidorowej, z kupą makaronu i byliśmy wniebowzięci. Kawa była mocna jak szatan. Naprawdę, wizyta tam dodała nam mnóstwa sił.
Na zupce w Krajniku, pycha! :)

Solidnie posileni i rozgrzani ruszyliśmy w kierunku miejscowości Piasek. Troszkę się bałem podjazdu, bo jest długi (chyba z 5 km) i upierdliwy, jednak zupka z kawką sprawiły, że w ogóle tego nie odczułem…a może to te rodzynki? ;)
Drzewa były pięknie oszronione i nareszcie przez mgłę zaczęło przebijać się słońce!
Podjazd do Piasku.
Jechało nam się tak dobrze, że zaczęliśmy rozważać wydłużenie trasy do 200 km, co jak wiadomo zrobiliśmy. Ilość przerw była spora, a mimo to nie przeszkodziła w utrzymywaniu odpowiedniego tempa całego przejazdu.
Sikanie...;)
Sprzyjał nam wiatr, a w zasadzie jego brak, bowiem dym z kominów unosił się prawie pionowo.
Przed Cedynią jest długa prosta z nowiutkiego asfaltu. Na końcu drogi ukazał się nam impresjonistyczny widok…
Cedynia we mgle...
W Cedynii zakupiłem dodatkowe napoje, ponieważ za niedługo mieliśmy wjeżdżać do Niemiec, a tam nie ma tylu sklepików, co u nas.
Prawdę mówiąc, sklepików nie ma tam prawie wcale.
Za Cedynią zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie w 972 roku rozegrała się pomiędzy księciem Mieszkiem I a margrabią Hodonem Bitwa pod Cedynią.
Miejsce bitwy pod Cedynią.
Dojeżdżając do przejścia granicznego w Osinowie Dolnym obserwowaliśmy dym z kominów. Pojawił się naprawdę lekki wiaterek, ale gęby nam się ucieszyły, bo choć lekki to miał nam wiać w plecy!
Po przekroczeniu granicy skręciliśmy na północ, poruszając się super gładkim asfaltem drogi rowerowej „Oder-Neisse Radweg”, biegnącej wzdłuż Nysy i Odry od granicy z Czechami prawie po Bałtyk.
To już Niemcy. Śluza w Hohensaaten.
Cóż powiedzieć, jechało się znakomicie, zefirek dmuchał w plecy, ja wiozłem się na kole Gadzika przez większość trasy, bo dla niego opory powietrza nie mają znaczenia, a dla mnie tak. Nawet nie chciał zmian, a przypuszczam, że beze mnie byłby w domu 2 godziny wcześniej! ;)))
Czasem też jechaliśmy obok siebie, ucinając sobie pogawędki i snując plany kolejnych wyjazdów…
Trasa "Oder-Neisse Radweg"
Wróciły ptaki. Wiosna idzie!
Trzymając tempo około 30 km/h zbliżaliśmy się do Schwedt. Nie było w tym żadnego wysiłku, bo był równy asfalt, wiaterek w plecy i Gadzik przede mną. ;)
Mostek koło Schwedt. Średnia wyszła jak na razie 24,1 km/h.
Kra na kanale...
Cały czas uczciwie kręcąc, dojechaliśmy do Gartz i Mescherin. Tam okazało się, że po przyjeździe do Szczecina zabraknie nam kilkunastu kilometrów do 200-tki, więc postanowiliśmy zrobić „dokrętkę” po mieście. Najlepszym sposobem na to jest pojechać nad jezioro Głębokie i tak też zrobiliśmy.
Zabrakło do 200 km...więc dokrętka na Głębokie!
Wracając do miasta nadal nam brakowało na licznikach paru kilometrów, więc pojechaliśmy do portu. We mnie coś wstąpiło i zacząłem po ulicach śmigać niczym goniec rowerowy. Czułem pełnię sił i radość, że zaraz wykręcę pierwszą w tym roku dwusetkę.
Mina Gadabagiennego w tym momencie…bezcenna! ;)))
No to się udało!
Tyle wyszło u mnie pod domem!

Dzisiejszy dystans. Naprawdę fajna trasa!© Misiacz
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
202.36 km (5.00 km teren), czas: 08:26 h, avg:24.00 km/h,
prędkość maks: 48.00 km/hTemperatura:-4.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 4571 (kcal)
Słoneczna rundka ;)
Środa, 2 marca 2011 | dodano: 02.03.2011Kategoria Szczecin i okolice
Pogoda przepiękna, na ulicach korki, więc nie było lepszego sposobu jak wskoczyć na Kozę i pomknąć przez miasto!
To kolejne zdjęcie co brzydszych kwartałów Szczecina, specjalnie dla Rammzesa! ;)))
Tu socrealistyczny budynek, kapitalistyczne banki, nowe BMW i stara Koza.

Tuż obok stoi pomnik kondotiera Colleonioego, który po wojnie został zagrabiony przez Warszawę i mimo wielu starań Szczecina, przez lata nie można go było odzyskać.
W Warszawie nadal znajduje się wiele zabytków przywłaszczonych po wojnie, których "stolyca" nie zamierza oddawać.

Na jednej ze ścian natknąłem się na na takie oto ogłoszenie:

Powrót na spokojnie do domu, bez szaleństw...
Temperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
To kolejne zdjęcie co brzydszych kwartałów Szczecina, specjalnie dla Rammzesa! ;)))
Tu socrealistyczny budynek, kapitalistyczne banki, nowe BMW i stara Koza.

Budynek socrealistyczny i banki.© Misiacz
Tuż obok stoi pomnik kondotiera Colleonioego, który po wojnie został zagrabiony przez Warszawę i mimo wielu starań Szczecina, przez lata nie można go było odzyskać.
W Warszawie nadal znajduje się wiele zabytków przywłaszczonych po wojnie, których "stolyca" nie zamierza oddawać.

Pomnik Colleoniego. Szczecin.© Misiacz
Na jednej ze ścian natknąłem się na na takie oto ogłoszenie:

Ogłoszenie Nestle o pracę.© Misiacz
Powrót na spokojnie do domu, bez szaleństw...
Rower:Koza
Dane wycieczki:
18.96 km (1.00 km teren), czas: 00:58 h, avg:19.61 km/h,
prędkość maks: 31.50 km/hTemperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Rajd Szczecińskiego BS „Wokół Miedwia”. Nowy Cyborg w ekipie.
Sobota, 26 lutego 2011 | dodano: 27.02.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z cyborgami z TC TEAM :)))
W ogóle nie wiem od czego zacząć. Może od próby nadania tytułu roboczego…eee….hmmm…no niech będzie podwójny: „Zemsta Sargatha 1” i „Zemsta Jurka 2”.
Potem będzie wiadomo, o co chodzi.
W ogóle nie chciałem jechać z tymi wariatami! ;))) Chciałem pojechać turystycznie z Odysseusem (potem hahaha…też się wyjaśni, skąd to hahaha) albo samotnie, wokół Zalewu Szczecińskiego na dystansie 265 km. Przypuszczam, że dziś byłbym bardziej rześki niż po 111 km z NIMI. ;)))
W każdym razie wątpliwości Gadabagiennego co mojej poczytalności, jeśli chodzi o plany samotnego objechania Zalewu o tej porze roku oraz silna agitacja Sargatha plus perspektywa dołączenia do grona wariatów przez Odysseusa sprawiły, że zdecydowałem się jednak ponownie na jazdę z ekipą BS.
Jak to zwykle bywa, tradycyjnie w sobotę umówiliśmy się na Moście Długim o godzinie 9:00.
Ekipa już nie do końca taka tradycyjna jak zawsze. Tym razem nie było Krisa, byłem jednak ja (hehe, a jednak) oraz Paweł (Sargath), Jurek (jurektc) i Jarek (gadbagienny). Po raz pierwszy do naszej ekipy dołączyli Marek (Odysseus) i Robert (lewy89).

Pogoda była przepiękna. Nad rzeką unosiła się lekka słoneczno-mgielna poświata i trzymał mróz.
Według mojego termometru, temperatura w momencie wyjazdu wynosiła -7 stopni.

Na takie drobiazgi jak lekki mrozek przestaliśmy już w ogóle zwracać uwagę.
O dziwo, tym razem ruszyliśmy naprawdę spokojnie, może żeby nie przepłoszyć ewentualnych przyszłych chętnych na jazdy z nami. ;)))
Pojechaliśmy w kierunku Dąbia, gdzie miał na nas oczekiwać AreG. Chyba jednak jechaliśmy zbyt turystycznie (jeszcze), bo nie oczekiwał, a wyjechał nam naprzeciw jeszcze w okolicach lotniska w Dąbiu. Stamtąd pojechaliśmy w stronę Załomia, najpierw ścieżką, a potem kawałek gruntówką. Dojechaliśmy do asfaltówki na Załom, gdzie AreG narzucił dość solidne tempo…tak sobie przypominam, że podobnie ostre tempo na początku przy pierwszym spotkaniu z naszą ekipą narzucali już Shrink i Gryf. ;))) Resztę historii znają już sami zainteresowani. ;)
W Załomiu skręciliśmy w prawo, przejechaliśmy nad starą autostradą i … wjechaliśmy na drogę jak widać na napisie na tej oto tablicy.

Na początku droga naprawdę była malownicza, choć moje koła zapadały się co rusz w piasku (nie wiem, jak Gadbagienny na tej swojej szosówce dawał radę, ale on jest z innej planety).

Kiedy cała ekipa jechała przede mną, spod kół ich rowerów unosił się taki tuman kurzu, jakby faktycznie galopowała przede mną grupa jeźdźców. Dojechaliśmy do Wielgowa (chyba do Wielgowa...kiedy wyjazd nie jest organizowany przeze mnie, pozwalam sobie czasem na wyłączenie myślenia i udaję się za przewodnikiem stada).
Chwilę pojechaliśmy asfaltem, przejechaliśmy koło szpitala i zaczęło się. Od tej pory tytuł roboczy „Zemsta Sargatha 1” i „Zemsta Jurka 2” chyba staje się zrozumiały, a za wyjaśnienie wystarczą poniższe zdjęcia. ;)


Jadąc tą znakomitą drogą o mało kilka razy nie wywinąłem orła, kiedy pedały nie mieściły się w szerokości koleiny i zahaczały o nią.
Często dodatkową atrakcją w takiej koleinie był sypki piach.
Jakoś jednak dotoczyliśmy się do pewnej miejscowości, gdzie poczułem się prawie jak u siebie w domu. ;)

Z Niedźwiedzia pojechaliśmy już asfaltem w kierunku Reptowa i Kobylanki, gdzie koło kościoła stało wiele jakichś interesujących tablic, no ale kto by się tam zatrzymywał, kiedy średnia spada. Podjadę tam kiedyś sam. ;)
Z Kobylanki pomknęliśmy nad jezioro Miedwie, piąte co do wielkości jezioro w Polsce, tak więc było co objeżdżać.
Widoki zamarzniętej wody, która wylała z jeziora i „oblepiła” co się dało były niesamowite!

Dodatkowo do efektów wizualnych dochodziły jeszcze efekty dźwiękowe – lód na jeziorze huczał w niesamowitej tonacji, przemieszczając się i pękając.
Do tego dodajmy jeszcze wyjący wicher.
W tej sytuacji dobrze zrobiła nam przerwa na gorącą herbatę z termosu i przekąski.
Drzewom również się dostało.

Ławeczki wyglądają jak lodowe rzeźby. Dojście na ten pomost jest pod lodem i pod wodą.

Nad Miedwiem odłączył się od nas Jarek i pognał w kierunku Łobza na rodzinną uroczystość.
Ja też się odłączyłem, jak małe dziecko. Bez pytania i informowania opiekunów. ;)
Jechaliśmy po oblodzonej ścieżce nad jeziorem, czasami po sypkim piachu, a że ekipa przycisnęła, a ja znałem dalszą trasę, więc czym prędzej czmychnąłem z tej ścieżki, wyjechałem na drogę Kobylanka – Stargard, po czym skręciłem w kierunku Kunowa, dokąd i tak miała dojechać całą reszta. Walka z niedogodnościami terenu widać sporo im zajęła, bo przy rozjeździe na Koszewko czekałem na nich chyba z 5 minut.
W Koszewku zaczęliśmy usilnie znaleźć mocno reklamowany Dworek Hetmański.
Szukając dworku, znaleźliśmy neoresansowy pałac z XIX wieku, przebudowany w 1922 roku. ;)

Musieliśmy oczywiście zrobić sobie na schodach grupową fotkę. Za statyw jak zwykle służyły moje sakwy, za co nadal nie pobieram opłat! ;)
Reszta jeździ z plecakami, lubią czuć mokre plecy i ucisk na ramionach. ;)

Z góry spoglądała na nas twarda dama, która nie potrzebuje na taki mróz żadnego przyodziewku.

Rzekomy „dworek hetmański” to dość pretensjonalna współczesna budowla, przypominająca raczej cygańską willę – więcej można przeczytać TUTAJ.
Cóż...to była ostatnia fotografia zrobiona przeze mnie. Za Koszewem czekała nas kolejna atrakcja w postaci piaszczysto – brukowanej drogi do Wierzbna. Tam przejrzałem na oczy, kiedy zauważyłem oddalającego się w szybkim tempie Odysseusa. Cóż, teraz już wiem, że to kolejny Cyborg, który bez grymasu zmęczenia na twarzy i sapania po prostu odjeżdża niczym motorek. Jako, że Odysseus to postać mityczna, w związku z tym (mając Odysseusa za typowego turystę rowerowego, a nie Cyborga) przyszło mi do głowy, że to może jest jednak Koń Trojański naszego wyjazdu! ;)))
Koło w koło za nim gnał Jurek, ten sam, który na GG i przy spotkaniu na Moście Długim mówił, że jest wykończony po swoim wczorajszym wyjeździe, ma zakwasy i w ogóle z kondycją jest lipnie.
Taaak…następnym razem te bajki można opowiadać komu innemu! ;)))
Cyborgi nie mogą wg mnie mówić o kondycji, tylko o mocy w kilowatach.
W Wierzbnie upierdliwa droga się skończyła, a po krótkiej przerwie przy sklepie, gdzie Sargath wessał w siebie chemiczną oranżadę ruszyliśmy do Okunicy. Przez chwilę jechaliśmy ze spotkanym rowerzystą, który potem od nas się odłączył. Za Okunicą zaczęło być naprawdę fajnie, kiedy skręciliśmy na zachód. Czemu? Ano dlatego, że dostaliśmy wiatr w plecy. Tam Cyborgi dostały jakiegoś amoku i uznały, że moje 30 km/h to stanowczo za wolno. Zaczęli znikać w oddali…
Zatrzymaliśmy się w miejscowości Turze, a potem pojechaliśmy w kierunku dawnej drogi S-3, obecnie prawie pustej, jako że została zastąpiona dwupasmówką przebiegającą całkiem niedaleko. Zaletą tej trasy było to, że jechaliśmy spokojnie pasem bocznym, a asfalt nadal jest bardzo gładki.
W okolicach Starego Czarnowa dołączył do nas mój kolega Robert „Sakwiarz”. Stamtąd, przez Dobropole Gryfińskie i Kołowo dojechaliśmy do Gór Bukowych, pod które oczywiście musieliśmy się mozolnie wspiąć. No, słowa mozolnie nie mogę użyć w stosunku do Cyborgów. Oni po prostu nie zauważyli podjazdu i pojechali. Tam odłączył się od nas AreG i pojechał w kierunku Dąbia.
Swój wolny podjazd postanowiłem sobie odbić szybkim zjazdem. Rozpędziłem się do 56 km/h i oddaliłem się na chwilę od reszty. Nie na długo jednak. Po chwili siedział mi na kole ten zmęczony, wykończony Jurek z zakwasami, ten niby bez kondycji i w ogóle. Jego brak kondycji chyba się właśnie tak objawia, hehehe...
Kiedy wjechaliśmy do Szczecina, zaczął się – nie zawaham się użyć takiego określenia – totalny organizacyjny rozpiździej! ;)))
Ja skręciłem w prawo, za mną Jurek, Paweł i Marek. Dwa rozpędzone Robert- starszy i młodszy, pomknęli dalej w dół brukowaną ulicą. Telefonowanie nic nie dało, liczyliśmy, że spotkamy się na światłach, na skrzyżowaniu w Podjuchach, ale nic z tego. Odnaleźliśmy się dopiero na Autostradzie Poznańskiej. Jechaliśmy spokojnie w stronę centrum, kiedy pojawił się podjazd.
Jurkowi, Pawłowi i Markowi krew zalała oczy, szarpnęli się niczym byczki Fernando i tyle ich widziałem. Nie będzie im jakaś górka na drodze stawać. Przemknęli przez most nad Odrą i choć trąbiłem, to niestety – nic to nie dało, zniknęli w oddali, a ja za moment miałem zjazd do domu. Nie miałem szans ich dogonić, więc skręciłem na ścieżkę na Pomorzany, a za mną dwa Roberty, które do mnie dojechały. Przy elektrowni skręciłem w prawo, wydawało mi się, że oni również…kiedy jednak dojechałem do podjazdu przy Włościańskiej, okazało się, że jestem sam! ;)
Postanowiłem poczekać i napić się herbatki. Po chwili zauważyłem w oddali dwa rowery. Jednak jadą!
Ale zaraz, zaraz…to nie oni. To jechał Jurek i Paweł! ;)))
Wszystko się pomieszało, jakoś każdy pojechał w inną stronę. Pożegnałem się z tymi, z którymi udało mi się pożegnać i ruszyłem ostatnim ostrym podjazdem do domu.
Dla podsumowania muszę stwierdzić, że najprawdopodobniej wróciłbym do domu mniej zmęczony, gdybym bez szarpania tempa (które w żaden sposób jak widać nie przekłada się na średnią) i w sposób zrównoważony samotnie objechał Zalew (przypuszczam, że z podobną średnią), co zamierzam sprawdzić. ;)
Mapka (orientacyjna):
Temperatura:-7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2427 (kcal)
Potem będzie wiadomo, o co chodzi.
W ogóle nie chciałem jechać z tymi wariatami! ;))) Chciałem pojechać turystycznie z Odysseusem (potem hahaha…też się wyjaśni, skąd to hahaha) albo samotnie, wokół Zalewu Szczecińskiego na dystansie 265 km. Przypuszczam, że dziś byłbym bardziej rześki niż po 111 km z NIMI. ;)))
W każdym razie wątpliwości Gadabagiennego co mojej poczytalności, jeśli chodzi o plany samotnego objechania Zalewu o tej porze roku oraz silna agitacja Sargatha plus perspektywa dołączenia do grona wariatów przez Odysseusa sprawiły, że zdecydowałem się jednak ponownie na jazdę z ekipą BS.
Jak to zwykle bywa, tradycyjnie w sobotę umówiliśmy się na Moście Długim o godzinie 9:00.
Ekipa już nie do końca taka tradycyjna jak zawsze. Tym razem nie było Krisa, byłem jednak ja (hehe, a jednak) oraz Paweł (Sargath), Jurek (jurektc) i Jarek (gadbagienny). Po raz pierwszy do naszej ekipy dołączyli Marek (Odysseus) i Robert (lewy89).

Ekipa BS. Most Długi. Szczecin© Misiacz
Pogoda była przepiękna. Nad rzeką unosiła się lekka słoneczno-mgielna poświata i trzymał mróz.
Według mojego termometru, temperatura w momencie wyjazdu wynosiła -7 stopni.
Na takie drobiazgi jak lekki mrozek przestaliśmy już w ogóle zwracać uwagę.
O dziwo, tym razem ruszyliśmy naprawdę spokojnie, może żeby nie przepłoszyć ewentualnych przyszłych chętnych na jazdy z nami. ;)))
Pojechaliśmy w kierunku Dąbia, gdzie miał na nas oczekiwać AreG. Chyba jednak jechaliśmy zbyt turystycznie (jeszcze), bo nie oczekiwał, a wyjechał nam naprzeciw jeszcze w okolicach lotniska w Dąbiu. Stamtąd pojechaliśmy w stronę Załomia, najpierw ścieżką, a potem kawałek gruntówką. Dojechaliśmy do asfaltówki na Załom, gdzie AreG narzucił dość solidne tempo…tak sobie przypominam, że podobnie ostre tempo na początku przy pierwszym spotkaniu z naszą ekipą narzucali już Shrink i Gryf. ;))) Resztę historii znają już sami zainteresowani. ;)
W Załomiu skręciliśmy w prawo, przejechaliśmy nad starą autostradą i … wjechaliśmy na drogę jak widać na napisie na tej oto tablicy.
Na początku droga naprawdę była malownicza, choć moje koła zapadały się co rusz w piasku (nie wiem, jak Gadbagienny na tej swojej szosówce dawał radę, ale on jest z innej planety).
Kiedy cała ekipa jechała przede mną, spod kół ich rowerów unosił się taki tuman kurzu, jakby faktycznie galopowała przede mną grupa jeźdźców. Dojechaliśmy do Wielgowa (chyba do Wielgowa...kiedy wyjazd nie jest organizowany przeze mnie, pozwalam sobie czasem na wyłączenie myślenia i udaję się za przewodnikiem stada).
Chwilę pojechaliśmy asfaltem, przejechaliśmy koło szpitala i zaczęło się. Od tej pory tytuł roboczy „Zemsta Sargatha 1” i „Zemsta Jurka 2” chyba staje się zrozumiały, a za wyjaśnienie wystarczą poniższe zdjęcia. ;)
Jadąc tą znakomitą drogą o mało kilka razy nie wywinąłem orła, kiedy pedały nie mieściły się w szerokości koleiny i zahaczały o nią.
Często dodatkową atrakcją w takiej koleinie był sypki piach.
Jakoś jednak dotoczyliśmy się do pewnej miejscowości, gdzie poczułem się prawie jak u siebie w domu. ;)
Z Niedźwiedzia pojechaliśmy już asfaltem w kierunku Reptowa i Kobylanki, gdzie koło kościoła stało wiele jakichś interesujących tablic, no ale kto by się tam zatrzymywał, kiedy średnia spada. Podjadę tam kiedyś sam. ;)
Z Kobylanki pomknęliśmy nad jezioro Miedwie, piąte co do wielkości jezioro w Polsce, tak więc było co objeżdżać.
Widoki zamarzniętej wody, która wylała z jeziora i „oblepiła” co się dało były niesamowite!
Dodatkowo do efektów wizualnych dochodziły jeszcze efekty dźwiękowe – lód na jeziorze huczał w niesamowitej tonacji, przemieszczając się i pękając.
Do tego dodajmy jeszcze wyjący wicher.
W tej sytuacji dobrze zrobiła nam przerwa na gorącą herbatę z termosu i przekąski.
Drzewom również się dostało.
Ławeczki wyglądają jak lodowe rzeźby. Dojście na ten pomost jest pod lodem i pod wodą.
Nad Miedwiem odłączył się od nas Jarek i pognał w kierunku Łobza na rodzinną uroczystość.
Ja też się odłączyłem, jak małe dziecko. Bez pytania i informowania opiekunów. ;)
Jechaliśmy po oblodzonej ścieżce nad jeziorem, czasami po sypkim piachu, a że ekipa przycisnęła, a ja znałem dalszą trasę, więc czym prędzej czmychnąłem z tej ścieżki, wyjechałem na drogę Kobylanka – Stargard, po czym skręciłem w kierunku Kunowa, dokąd i tak miała dojechać całą reszta. Walka z niedogodnościami terenu widać sporo im zajęła, bo przy rozjeździe na Koszewko czekałem na nich chyba z 5 minut.
W Koszewku zaczęliśmy usilnie znaleźć mocno reklamowany Dworek Hetmański.
Szukając dworku, znaleźliśmy neoresansowy pałac z XIX wieku, przebudowany w 1922 roku. ;)
Musieliśmy oczywiście zrobić sobie na schodach grupową fotkę. Za statyw jak zwykle służyły moje sakwy, za co nadal nie pobieram opłat! ;)
Reszta jeździ z plecakami, lubią czuć mokre plecy i ucisk na ramionach. ;)
Z góry spoglądała na nas twarda dama, która nie potrzebuje na taki mróz żadnego przyodziewku.
Rzekomy „dworek hetmański” to dość pretensjonalna współczesna budowla, przypominająca raczej cygańską willę – więcej można przeczytać TUTAJ.
Cóż...to była ostatnia fotografia zrobiona przeze mnie. Za Koszewem czekała nas kolejna atrakcja w postaci piaszczysto – brukowanej drogi do Wierzbna. Tam przejrzałem na oczy, kiedy zauważyłem oddalającego się w szybkim tempie Odysseusa. Cóż, teraz już wiem, że to kolejny Cyborg, który bez grymasu zmęczenia na twarzy i sapania po prostu odjeżdża niczym motorek. Jako, że Odysseus to postać mityczna, w związku z tym (mając Odysseusa za typowego turystę rowerowego, a nie Cyborga) przyszło mi do głowy, że to może jest jednak Koń Trojański naszego wyjazdu! ;)))
Koło w koło za nim gnał Jurek, ten sam, który na GG i przy spotkaniu na Moście Długim mówił, że jest wykończony po swoim wczorajszym wyjeździe, ma zakwasy i w ogóle z kondycją jest lipnie.
Taaak…następnym razem te bajki można opowiadać komu innemu! ;)))
Cyborgi nie mogą wg mnie mówić o kondycji, tylko o mocy w kilowatach.
W Wierzbnie upierdliwa droga się skończyła, a po krótkiej przerwie przy sklepie, gdzie Sargath wessał w siebie chemiczną oranżadę ruszyliśmy do Okunicy. Przez chwilę jechaliśmy ze spotkanym rowerzystą, który potem od nas się odłączył. Za Okunicą zaczęło być naprawdę fajnie, kiedy skręciliśmy na zachód. Czemu? Ano dlatego, że dostaliśmy wiatr w plecy. Tam Cyborgi dostały jakiegoś amoku i uznały, że moje 30 km/h to stanowczo za wolno. Zaczęli znikać w oddali…
Zatrzymaliśmy się w miejscowości Turze, a potem pojechaliśmy w kierunku dawnej drogi S-3, obecnie prawie pustej, jako że została zastąpiona dwupasmówką przebiegającą całkiem niedaleko. Zaletą tej trasy było to, że jechaliśmy spokojnie pasem bocznym, a asfalt nadal jest bardzo gładki.
W okolicach Starego Czarnowa dołączył do nas mój kolega Robert „Sakwiarz”. Stamtąd, przez Dobropole Gryfińskie i Kołowo dojechaliśmy do Gór Bukowych, pod które oczywiście musieliśmy się mozolnie wspiąć. No, słowa mozolnie nie mogę użyć w stosunku do Cyborgów. Oni po prostu nie zauważyli podjazdu i pojechali. Tam odłączył się od nas AreG i pojechał w kierunku Dąbia.
Swój wolny podjazd postanowiłem sobie odbić szybkim zjazdem. Rozpędziłem się do 56 km/h i oddaliłem się na chwilę od reszty. Nie na długo jednak. Po chwili siedział mi na kole ten zmęczony, wykończony Jurek z zakwasami, ten niby bez kondycji i w ogóle. Jego brak kondycji chyba się właśnie tak objawia, hehehe...
Kiedy wjechaliśmy do Szczecina, zaczął się – nie zawaham się użyć takiego określenia – totalny organizacyjny rozpiździej! ;)))
Ja skręciłem w prawo, za mną Jurek, Paweł i Marek. Dwa rozpędzone Robert- starszy i młodszy, pomknęli dalej w dół brukowaną ulicą. Telefonowanie nic nie dało, liczyliśmy, że spotkamy się na światłach, na skrzyżowaniu w Podjuchach, ale nic z tego. Odnaleźliśmy się dopiero na Autostradzie Poznańskiej. Jechaliśmy spokojnie w stronę centrum, kiedy pojawił się podjazd.
Jurkowi, Pawłowi i Markowi krew zalała oczy, szarpnęli się niczym byczki Fernando i tyle ich widziałem. Nie będzie im jakaś górka na drodze stawać. Przemknęli przez most nad Odrą i choć trąbiłem, to niestety – nic to nie dało, zniknęli w oddali, a ja za moment miałem zjazd do domu. Nie miałem szans ich dogonić, więc skręciłem na ścieżkę na Pomorzany, a za mną dwa Roberty, które do mnie dojechały. Przy elektrowni skręciłem w prawo, wydawało mi się, że oni również…kiedy jednak dojechałem do podjazdu przy Włościańskiej, okazało się, że jestem sam! ;)
Postanowiłem poczekać i napić się herbatki. Po chwili zauważyłem w oddali dwa rowery. Jednak jadą!
Ale zaraz, zaraz…to nie oni. To jechał Jurek i Paweł! ;)))
Wszystko się pomieszało, jakoś każdy pojechał w inną stronę. Pożegnałem się z tymi, z którymi udało mi się pożegnać i ruszyłem ostatnim ostrym podjazdem do domu.
Dla podsumowania muszę stwierdzić, że najprawdopodobniej wróciłbym do domu mniej zmęczony, gdybym bez szarpania tempa (które w żaden sposób jak widać nie przekłada się na średnią) i w sposób zrównoważony samotnie objechał Zalew (przypuszczam, że z podobną średnią), co zamierzam sprawdzić. ;)
Mapka (orientacyjna):
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
111.04 km (15.00 km teren), czas: 05:01 h, avg:22.13 km/h,
prędkość maks: 56.00 km/hTemperatura:-7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2427 (kcal)
Masa Krytyczna i Szczeciński Rajd BS.
Piątek, 25 lutego 2011 | dodano: 25.02.2011Kategoria Szczecin i okolice, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Pojechałem dziś na Masę Krytyczną, żeby spotkać się ze znajomymi z Bikestats i nie tylko i pogadać w sprawie jutrzejszego wyjazdu.
Tu na zdjęciu Athena, Odysseus i ćwierć Sargatha. :)

Zimno było, prawie -5 stopni...a Pomorzańska Szefowa z Rowerowego Szczecina ubrała się stylowo, tak pod styl rowerowy holenderski...jednak jak patrzę na jej kolana tak "grubo" odziane, to aż czuję nadciągający reumatyzm. Jechała tak na rowerze, też stylowym.

Zwierzyłem się Gadowibagiennemu, że samotny plan na jutro mam taki:
Jednak skoro NAWET ON stwierdził, że przeginam, zdecydowałem się dołączyć do kolejnego Szczecińskiego Rajdu BS, na który tym razem nie planowałem jechać, bo nie chciałem się zmęczyć...stąd moje powyższe plany, które z powodu mrozu, wiatru i negatywnej opinii wymiatacza Gadzika odłożyłem ad acta (chwilowo).
:)
Temperatura:-5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Tu na zdjęciu Athena, Odysseus i ćwierć Sargatha. :)

Masa Krytyczna Szczecin.© Misiacz
Zimno było, prawie -5 stopni...a Pomorzańska Szefowa z Rowerowego Szczecina ubrała się stylowo, tak pod styl rowerowy holenderski...jednak jak patrzę na jej kolana tak "grubo" odziane, to aż czuję nadciągający reumatyzm. Jechała tak na rowerze, też stylowym.

Szefowa Rowerowego Szczecina z Pomorzan.© Misiacz
Zwierzyłem się Gadowibagiennemu, że samotny plan na jutro mam taki:
Jednak skoro NAWET ON stwierdził, że przeginam, zdecydowałem się dołączyć do kolejnego Szczecińskiego Rajdu BS, na który tym razem nie planowałem jechać, bo nie chciałem się zmęczyć...stąd moje powyższe plany, które z powodu mrozu, wiatru i negatywnej opinii wymiatacza Gadzika odłożyłem ad acta (chwilowo).
:)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
18.74 km (2.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 47.00 km/hTemperatura:-5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Szczecin-Głębokie-Mierzyn-Szczecin
Środa, 23 lutego 2011 | dodano: 23.02.2011Kategoria Szczecin i okolice
A kuku...a nic dzisiaj nie napiszę! :)))
Temperatura:-7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)

Szczecin. Jasne Błonia.© Misiacz
Rower:Prophete Touringstar
Dane wycieczki:
26.80 km (3.00 km teren), czas: 01:11 h, avg:22.65 km/h,
prędkość maks: 34.00 km/hTemperatura:-7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Odkurzacz nie jest gorszy niż trenażer!!!
Wtorek, 22 lutego 2011 | dodano: 22.02.2011Kategoria Szczecin i okolice
Zainspirowany zimowym wyciskiem, jaki dają sobie chłopcy na trenażerach, pływacy wpisujący przepłynięte baseny w kilometrach w statystyki BS, również i ja postanowiłem sprawdzić, jak to jest dać sobie w kość w domowym zaciszu.
Z braku trenażera wykorzystałem odkurzacz ZELMER.
Sprzęt trochę już zjechany, ale do treningu starczy, coś czasem zapiszczy w łożyskach...w serwisie pewnie coś poradzą.

Starałem się przybrać ergonomiczną pozycję, aby jak najlepiej zbudować siłę i wytrzymałość. Wiatr wiał tylko boczny, z wylotów odkurzacza, więc nie wpływał specjalnie na jazdę, nawierzchnia była gładka, czasami przed przednie koło wyskakiwały mi jakieś koty (z kurzu).

Trasa wiodła z przedpokoju przez łazienkę, kuchnię, sypialnię i duży pokój.
Nie mam jeszcze wprawy w zmyślaniu kilometrów, wszelkich fachowców od podobnych dyscyplin bardzo proszę o przeliczenie na kilometry mojego wycisku, tak abym był bliżej was w statystykach! :)))
Kategoria: wytrzymałość, budowanie formy, odkurzacz szosowy na slickach.
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Z braku trenażera wykorzystałem odkurzacz ZELMER.
Sprzęt trochę już zjechany, ale do treningu starczy, coś czasem zapiszczy w łożyskach...w serwisie pewnie coś poradzą.

Trenażer ZELMER.© Misiacz
Starałem się przybrać ergonomiczną pozycję, aby jak najlepiej zbudować siłę i wytrzymałość. Wiatr wiał tylko boczny, z wylotów odkurzacza, więc nie wpływał specjalnie na jazdę, nawierzchnia była gładka, czasami przed przednie koło wyskakiwały mi jakieś koty (z kurzu).

Domowy trenażer. Nowe trendy.© Misiacz
Trasa wiodła z przedpokoju przez łazienkę, kuchnię, sypialnię i duży pokój.
Nie mam jeszcze wprawy w zmyślaniu kilometrów, wszelkich fachowców od podobnych dyscyplin bardzo proszę o przeliczenie na kilometry mojego wycisku, tak abym był bliżej was w statystykach! :)))
Kategoria: wytrzymałość, budowanie formy, odkurzacz szosowy na slickach.
Rower:
Dane wycieczki:
0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Szczecin-faktura-napój-Stettin-makrela-dom.
Poniedziałek, 21 lutego 2011 | dodano: 21.02.2011Kategoria Szczecin i okolice
Poniedziałek po wyprawie takiej jak ta w sobotę to ogarniające mnie często poczucie rowerowej pustki.
Dlatego po wykonaniu zlecenia wskoczyłem na Kozę, aby połączyć przyjemne z pożytecznym (albo na odwrót) i pojechałem zawieźć fakturę do klienta.
Mapka troszkę poplątana, ale faktycznie tak się kręciłem:
Jakoś miałem dzisiaj ochotę na cykanie zdjęć miasta, sam nie wiem dlaczego, może to przez słońce, którego dawno nie widziałem.

Kiedy weekend w Szczecinie zazwyczaj jest szary, wilgotny, bury i ponury jak stara ścierka, na złość jego mieszkańcom, pogoda w poniedziałki często jest idealna.
Ciekawe, czy o tym również myśleli twórcy wystawy FP Crew, którzy stworzyli coś takiego:

Ja humor miałem jednak dobry, tym bardziej, że znalazłem w Szczecinie aż dwa stojaki do zaparkowania mojego roweru, a co ciekawe akurat w miejscu, do którego zmierzałem.

Przekazałem fakturę, cyknąłem zdjęcie "kurnika" i przygotowałem się do dalszej jazdy.

Poturlałem się do sklepu na Dworcową kupić napój izotoniczny w proszku.
Obok było też logo innego napoju, który za sprawą polityki koncernów "piwo"-warskich zniknie w ciągu kilku lat z mapy piwek polskich i wkrótce wszystkim nam będzie sprzedawane to samo g... w różnych butelkach (w sumie już to ma miejsce).

Z Dworcowej przejechałem koło Czerwonego Ratusza i pojechałem wzdłuż Potulickiej (nie zrobiłem zdjęcia, choć warto, bo to ulica, która nie była remontowana od wojny). Skręciłem w stronę dawnych koszar niemieckich, a potem polskich, w których obecnie mieści się Uniwersytet Szczeciński.
Przejechałem do Milczańskiej, a na Orawskiej zrobiłem fotkę zabytkowej już w sumie poniemieckiej pokrywie hydrantu.
Przetrwała kupę lat (nazizm, wojna, komuna) - pytanie czy przetrwa bezwzględność naszych współczesnych p... złomiarzy?

Potem jeszcze zakup rybki i powrót do domu.
Temperatura:-5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Dlatego po wykonaniu zlecenia wskoczyłem na Kozę, aby połączyć przyjemne z pożytecznym (albo na odwrót) i pojechałem zawieźć fakturę do klienta.
Mapka troszkę poplątana, ale faktycznie tak się kręciłem:
Jakoś miałem dzisiaj ochotę na cykanie zdjęć miasta, sam nie wiem dlaczego, może to przez słońce, którego dawno nie widziałem.

Widok na starą szczecińską ulicę.© Misiacz
Kiedy weekend w Szczecinie zazwyczaj jest szary, wilgotny, bury i ponury jak stara ścierka, na złość jego mieszkańcom, pogoda w poniedziałki często jest idealna.
Ciekawe, czy o tym również myśleli twórcy wystawy FP Crew, którzy stworzyli coś takiego:
Ja humor miałem jednak dobry, tym bardziej, że znalazłem w Szczecinie aż dwa stojaki do zaparkowania mojego roweru, a co ciekawe akurat w miejscu, do którego zmierzałem.

Parking dla mojej Kozy. Ulica Jagiellońska.© Misiacz
Przekazałem fakturę, cyknąłem zdjęcie "kurnika" i przygotowałem się do dalszej jazdy.

A taki sobie kurnik. :)))© Misiacz
Poturlałem się do sklepu na Dworcową kupić napój izotoniczny w proszku.
Obok było też logo innego napoju, który za sprawą polityki koncernów "piwo"-warskich zniknie w ciągu kilku lat z mapy piwek polskich i wkrótce wszystkim nam będzie sprzedawane to samo g... w różnych butelkach (w sumie już to ma miejsce).

Piwo, które zniknie za jakieś 2 lata.© Misiacz
Z Dworcowej przejechałem koło Czerwonego Ratusza i pojechałem wzdłuż Potulickiej (nie zrobiłem zdjęcia, choć warto, bo to ulica, która nie była remontowana od wojny). Skręciłem w stronę dawnych koszar niemieckich, a potem polskich, w których obecnie mieści się Uniwersytet Szczeciński.
Przejechałem do Milczańskiej, a na Orawskiej zrobiłem fotkę zabytkowej już w sumie poniemieckiej pokrywie hydrantu.
Przetrwała kupę lat (nazizm, wojna, komuna) - pytanie czy przetrwa bezwzględność naszych współczesnych p... złomiarzy?

Przedwojenna pokrywa hydrantu. Stettiner Wasserwerke.© Misiacz
Potem jeszcze zakup rybki i powrót do domu.
Rower:Koza
Dane wycieczki:
13.71 km (1.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 37.00 km/hTemperatura:-5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wyprawa szczecińskiego BS na kebab do Ueckermunde (D).
Sobota, 19 lutego 2011 | dodano: 20.02.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
To już kolejny wyjazd pod hasłem Bikestats, nawet już nie liczę który – tyle się ich już od było od tego pierwszego razu. Tym razem trasę wymyśliłem ja, ponieważ planowana przez Gadabagiennego trasa Kostrzyn-Szczecin musiała zostać przesunięta na inny termin.
Mapka z orientacyjną trasą jest poniżej (pokazana od miejsca zbiórki):
Tym razem w sobotni poranek nie spotkaliśmy się tradycyjnie na Moście Długim, ale nad jeziorem Głębokie (w sumie też tradycyjnie). Pojawiła się sprawdzona już w bojach ekipa BS, tj. oprócz mnie był Jurek (jutektc), Paweł (Sargath), Adrian (Gryf) i Krzysiek (Kris), którego namawiamy do założenia konta na BS. :))) Słowa uznania dla Adriana, któremu już po raz drugi zechciało się przyjechać z Gryfina do Szczecina, żeby z nami pokręcić. Było nas więc w sumie 5 osób, reszta się nie stawiła. Namawiałem też moich dwóch innych „osobistych” kolegów, ale nie pojawili się, wykazując się zapewne instynktem samozachowawczym. :)))

Odczekawszy „studenckie” 15 minut ruszyliśmy szosą na Pilchowo i od razu nadmienię, że typowym dla tej grupy tempem „turystycznym” 28 km/h! ;)))
Minęliśmy Pilchowo i mknęliśmy w stronę Tanowa wzdłuż ślamazarnie toczącej się budowy ścieżki rowerowej. W Tanowie zatrzymaliśmy się na postój pod sklepem, ponieważ Krisowi wyczerpały się baterie i nie mógł dalej jechać. ;))) Tak myślałem, ale okazało się, że chodziło wyłącznie o baterie do odtwarzacza mp3, ponieważ nie może on być zasilany z samego Krisa (inne napięcie i natężenie).
Przy okazji okazało się, że w sklepie pracuje moja koleżanka z dawnych lat.
Ruszyliśmy. Od tego momentu pojawiają się sprzeczne wersje wydarzeń. Jak napisałem na forum, moim planem była spokojna, zrównoważona jazda stałym tempem 24-27 km/h, no chyba, że rower „sam będzie jechał” szybciej. Według mnie jazda z lekkiej górki i z wiatrem usprawiedliwiała 35 km/h i takie tempo trzymałem jadąc w tym momencie na prowadzeniu, ponieważ nie wymagało to w tej sytuacji wysiłku. Niestety, według relacji innych naocznych świadków było zupełnie odwrotnie – lekko pod górkę i pod wiatr – niestety, nie mogę się z tym zgodzić, ponieważ nie odczuwałem nic takiego.
Na odcinku do Dobieszczyna zmienił mnie Paweł i wreszcie zapowiadała się turystyka! Prowadził grupę z prędkością 24-25 km/h i mogłem wreszcie popatrzeć na niebo! ;) Niedoczekanie moje – to była zmyłka – ten Cyborg stanął wkrótce na pedały i popędził 37 km/h…rozpędzając się coraz bardziej. Nie chciało mi się szarpać, ponieważ trasa przed nami była długa i trzeba było rozsądnie planować siły, więc kręciłem sobie dalej spokojnym tempem 27 km/h. Nie byłem w stanie gnać za tym młodym, narowistym Cyborgiem! ;))) No, może i byłbym, ale co by potem ze mnie było?
Reszta grupy jest w wieku znacznie słuszniejszym niż Paweł i nie mamy tyle zapasów energii co on (hm, może będę mówił za siebie) – w każdym razie reszta poszła po rozum do głowy (lub procesora* - niepotrzebne skreślić) i staraliśmy się utrzymywać stałe tempo 28 km/h.
Różnica wieku między nami Pawłami jest spora, bo prawie 12 lat, więc kondycją mu nie dorównam, a jakby dobrze popatrzeć, to Jurek mógłby spokojnie być tatą Pawła – i tu pełen szacunek dla tego stalowego „taty” – chłop po chorobie, a kręcił wytrwale jak maszyna!
Dojechaliśmy do granicy w Dobieszczynie, gdzie nieśmiało zaproponowałem postój na fotki (czytaj: odpoczynek i sikanie).

Jako, że wjechaliśmy do Niemiec, Kris przybrał odpowiednią pozę pasującą do godła tego państwa! ;)

Potem jeszcze na moment odbiliśmy 50 m do lasu, żeby Paweł i Adrian mogli sfotografować krzyż księcia Barnima.
Od tego momentu staraliśmy się kręcić równym tempem 28 km/h i jadąc przez Hintersee i Ahlbeck dojechaliśmy pod kościół w Lueckow. Do brzegów Zalewu Szczecińskiego zostało nam raptem jakieś 3 km. Średnia prędkość do tego momentu wyniosła w przybliżeniu 26 km/h…czyli oczywiście „turystycznie”. ;)
Porobiliśmy kilka zdjęć (polecam obejrzenie relacji innych uczestników, ciekawe fotki) i ruszyliśmy do Vogelsang-Warsin, które leży nad brzegiem Zalewu Szczecińskiego, zwanego z tej strony Stettiner Haff. Przed samym Ueckermunde Paweł znów szarpnął tempo, a Jurek z Krisem jakoś się zapomnieli i pognali za nim. My z Gryfem spokojnie toczyliśmy się 27 km/h, zmierzając w stronę skrętu w prawo na plażę nad Zalewem, który to skręt rozpędzeni panowie oczywiście minęli, patrząc w liczniki i uważając, żeby zwisające jęzory nie wkręciły im się w szprychy. Zatrąbiłem. Usłyszeli. Zawrócili.
W komplecie zajechaliśmy na brzeg, gdzie rozpoczęliśmy sesję foto.


Kris postanowił z nadmiaru energii przeczołgać się jeszcze po tych zamarzniętych kamieniach, co świetnie widać na załączonym niżej, naprawdę znakomicie wykonanym przez Jurka filmie.

Po foto-sesji ruszyliśmy ścieżką rowerową wzdłuż rzeki Uecker w kierunku miasta. Wyschnięte drzewa przy ścieżce wykorzystują artyści, tworząc różne ciekawe rzeźby. Dla mnie oczywiście najciekawsza była ta rzeźba: ;)

Wjechaliśmy do malowniczego portu w Ueckermunde, choć dużo uroku odbiera mu pochmurna pogoda.
Na drugim brzegu pojawiła się rzeźba grającego na akordeonie marynarza, u którego stóp leżą monety euro (solidnie przez Niemców przyspawane – kto wie dlaczego, proszę o odpowiedź w komentarzu).

Przejechaliśmy przez piękną starówkę i dotarliśmy do celu naszej wyprawy – do tureckiej restauracji serwującej znakomity kebab.

Od samego wejścia powitało nas gromkie „dzień dobry” – miły akcent na samym początku.
Porcje są niemożebnie olbrzymie, pyszne i świeże, a ceny prawie identyczne jak w Szczecinie.
Znów napchaliśmy się jak jakieś prosiaki, a podkreślę, że zamówiliśmy małe porcje! ;)

Od tego momentu poczuliśmy lenistwo, a niektórzy pogrążyli się w marzeniach o wannie z ciepłą wodą i kuflu z zimnym piwem. Za oknem już czekało na nas zimne…powietrze. Mimo, że temperatura nie była przerażająca jakaś, bo raptem -2,5 st.C, to jednak odczuwalna była czasem rzędu – 8st. Ze względu na wiatr i wilgoć. Wioząc brzuchy z kebabem na ramach (tekst Gryfa) pojechaliśmy w stronę Warsin, gdzie skręciliśmy w prawo, w szutrową drogę wiodącą lasami do Rieth.
Tam zostaliśmy ogromnie zaskoczeni tym, że pomimo dobrej ścieżki szutrowej Niemcy zabrali się za budowanie normalnej, utwardzonej drogi rowerowej biegnącej równolegle do szutru.
Jeśli o mnie chodzi, to bardzo się cieszę, bo mam nadzieję, że już latem będę mknął przez ten las po gładziutkim asfalciku. Wyjechaliśmy z lasu i wzdłuż brzegu Jeziora Nowowarpieńskiego dojechaliśmy do Rieth. Stamtąd ruszyliśmy do Hintersee szutrową ścieżką rowerową poprowadzoną przez las szlakiem dawnej kolei wąskotorowej. Jednak pędzenie szutrem daje w kość nieco bardziej, niż asfaltem, o czym wkrótce przekonał się Adrian, u którego bardzo boleśnie odezwała się kontuzja kolan. Dojechaliśmy do Hintersee, zamykając w ten sposób pętelkę.

Do domu jednak zostało sporo kilometrów, ruszyliśmy więc na Glasshuette. Po krótkim postoju pojechaliśmy w kierunku na Pampow. Tempo spadało, a ja jak na przekór poczułem duży przypływ sił. Dojechaliśmy do Blankensee, gdzie przekroczyliśmy granicę, a już w Polsce, w Buku zatrzymaliśmy się na zakupy w sklepiku. Na liczniku było ponad 120 km, a mnie zachciało się teraz gnać, pędzić, jechać i jechać.
Dotoczyliśmy się do Dobrej. Tam w zasadzie zakończyliśmy wspólny wyjazd. Jurek z Pawłem pojechali w stronę Głębokiego, a ja, Kris i Gryf kulaliśmy się w stronę Szczecina przez Lubieszyn, Dołuje, Będargowo i Przecław.

Gryfa bardzo już bolały oba kolana, a mimo to postanowił wracać aż do Gryfina…na rowerze, w ciemnościach. Postawa godna podziwu lub potępienia, zależy jak na to patrzeć. Ja skręciłem do domu, a Kris postanowił, że odprowadzi Adriana do Podjuch, skąd biegnie już prosta droga na Gryfino. Z informacji od Adriana wiem, że dojechał szczęśliwie do domu…pedałując już tylko jedną nogą, bo druga do niczego się już nie nadawała.
Mnie tymczasem rozpierała energia…z tym, że za 4 km dojechałem do domu i mogłem co najwyżej przeznaczyć ją na podniesienie kufla i zjedzenie zasłużonej pizzy. ;)
Poniżej znakomity, rzekłbym bardzo profesjonalny film nakręcony i zmontowany przez Jurka:
:)))
Temperatura:-2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3168 (kcal)
Mapka z orientacyjną trasą jest poniżej (pokazana od miejsca zbiórki):
Tym razem w sobotni poranek nie spotkaliśmy się tradycyjnie na Moście Długim, ale nad jeziorem Głębokie (w sumie też tradycyjnie). Pojawiła się sprawdzona już w bojach ekipa BS, tj. oprócz mnie był Jurek (jutektc), Paweł (Sargath), Adrian (Gryf) i Krzysiek (Kris), którego namawiamy do założenia konta na BS. :))) Słowa uznania dla Adriana, któremu już po raz drugi zechciało się przyjechać z Gryfina do Szczecina, żeby z nami pokręcić. Było nas więc w sumie 5 osób, reszta się nie stawiła. Namawiałem też moich dwóch innych „osobistych” kolegów, ale nie pojawili się, wykazując się zapewne instynktem samozachowawczym. :)))
Odczekawszy „studenckie” 15 minut ruszyliśmy szosą na Pilchowo i od razu nadmienię, że typowym dla tej grupy tempem „turystycznym” 28 km/h! ;)))
Minęliśmy Pilchowo i mknęliśmy w stronę Tanowa wzdłuż ślamazarnie toczącej się budowy ścieżki rowerowej. W Tanowie zatrzymaliśmy się na postój pod sklepem, ponieważ Krisowi wyczerpały się baterie i nie mógł dalej jechać. ;))) Tak myślałem, ale okazało się, że chodziło wyłącznie o baterie do odtwarzacza mp3, ponieważ nie może on być zasilany z samego Krisa (inne napięcie i natężenie).
Przy okazji okazało się, że w sklepie pracuje moja koleżanka z dawnych lat.
Ruszyliśmy. Od tego momentu pojawiają się sprzeczne wersje wydarzeń. Jak napisałem na forum, moim planem była spokojna, zrównoważona jazda stałym tempem 24-27 km/h, no chyba, że rower „sam będzie jechał” szybciej. Według mnie jazda z lekkiej górki i z wiatrem usprawiedliwiała 35 km/h i takie tempo trzymałem jadąc w tym momencie na prowadzeniu, ponieważ nie wymagało to w tej sytuacji wysiłku. Niestety, według relacji innych naocznych świadków było zupełnie odwrotnie – lekko pod górkę i pod wiatr – niestety, nie mogę się z tym zgodzić, ponieważ nie odczuwałem nic takiego.
Na odcinku do Dobieszczyna zmienił mnie Paweł i wreszcie zapowiadała się turystyka! Prowadził grupę z prędkością 24-25 km/h i mogłem wreszcie popatrzeć na niebo! ;) Niedoczekanie moje – to była zmyłka – ten Cyborg stanął wkrótce na pedały i popędził 37 km/h…rozpędzając się coraz bardziej. Nie chciało mi się szarpać, ponieważ trasa przed nami była długa i trzeba było rozsądnie planować siły, więc kręciłem sobie dalej spokojnym tempem 27 km/h. Nie byłem w stanie gnać za tym młodym, narowistym Cyborgiem! ;))) No, może i byłbym, ale co by potem ze mnie było?
Reszta grupy jest w wieku znacznie słuszniejszym niż Paweł i nie mamy tyle zapasów energii co on (hm, może będę mówił za siebie) – w każdym razie reszta poszła po rozum do głowy (lub procesora* - niepotrzebne skreślić) i staraliśmy się utrzymywać stałe tempo 28 km/h.
Różnica wieku między nami Pawłami jest spora, bo prawie 12 lat, więc kondycją mu nie dorównam, a jakby dobrze popatrzeć, to Jurek mógłby spokojnie być tatą Pawła – i tu pełen szacunek dla tego stalowego „taty” – chłop po chorobie, a kręcił wytrwale jak maszyna!
Dojechaliśmy do granicy w Dobieszczynie, gdzie nieśmiało zaproponowałem postój na fotki (czytaj: odpoczynek i sikanie).
Jako, że wjechaliśmy do Niemiec, Kris przybrał odpowiednią pozę pasującą do godła tego państwa! ;)
Potem jeszcze na moment odbiliśmy 50 m do lasu, żeby Paweł i Adrian mogli sfotografować krzyż księcia Barnima.
Od tego momentu staraliśmy się kręcić równym tempem 28 km/h i jadąc przez Hintersee i Ahlbeck dojechaliśmy pod kościół w Lueckow. Do brzegów Zalewu Szczecińskiego zostało nam raptem jakieś 3 km. Średnia prędkość do tego momentu wyniosła w przybliżeniu 26 km/h…czyli oczywiście „turystycznie”. ;)
Porobiliśmy kilka zdjęć (polecam obejrzenie relacji innych uczestników, ciekawe fotki) i ruszyliśmy do Vogelsang-Warsin, które leży nad brzegiem Zalewu Szczecińskiego, zwanego z tej strony Stettiner Haff. Przed samym Ueckermunde Paweł znów szarpnął tempo, a Jurek z Krisem jakoś się zapomnieli i pognali za nim. My z Gryfem spokojnie toczyliśmy się 27 km/h, zmierzając w stronę skrętu w prawo na plażę nad Zalewem, który to skręt rozpędzeni panowie oczywiście minęli, patrząc w liczniki i uważając, żeby zwisające jęzory nie wkręciły im się w szprychy. Zatrąbiłem. Usłyszeli. Zawrócili.
W komplecie zajechaliśmy na brzeg, gdzie rozpoczęliśmy sesję foto.
Kris postanowił z nadmiaru energii przeczołgać się jeszcze po tych zamarzniętych kamieniach, co świetnie widać na załączonym niżej, naprawdę znakomicie wykonanym przez Jurka filmie.
Po foto-sesji ruszyliśmy ścieżką rowerową wzdłuż rzeki Uecker w kierunku miasta. Wyschnięte drzewa przy ścieżce wykorzystują artyści, tworząc różne ciekawe rzeźby. Dla mnie oczywiście najciekawsza była ta rzeźba: ;)
Wjechaliśmy do malowniczego portu w Ueckermunde, choć dużo uroku odbiera mu pochmurna pogoda.
Na drugim brzegu pojawiła się rzeźba grającego na akordeonie marynarza, u którego stóp leżą monety euro (solidnie przez Niemców przyspawane – kto wie dlaczego, proszę o odpowiedź w komentarzu).
Przejechaliśmy przez piękną starówkę i dotarliśmy do celu naszej wyprawy – do tureckiej restauracji serwującej znakomity kebab.
Od samego wejścia powitało nas gromkie „dzień dobry” – miły akcent na samym początku.
Porcje są niemożebnie olbrzymie, pyszne i świeże, a ceny prawie identyczne jak w Szczecinie.
Znów napchaliśmy się jak jakieś prosiaki, a podkreślę, że zamówiliśmy małe porcje! ;)

Kebab w Ueckermunde. Szczeciński BS.© Misiacz
Od tego momentu poczuliśmy lenistwo, a niektórzy pogrążyli się w marzeniach o wannie z ciepłą wodą i kuflu z zimnym piwem. Za oknem już czekało na nas zimne…powietrze. Mimo, że temperatura nie była przerażająca jakaś, bo raptem -2,5 st.C, to jednak odczuwalna była czasem rzędu – 8st. Ze względu na wiatr i wilgoć. Wioząc brzuchy z kebabem na ramach (tekst Gryfa) pojechaliśmy w stronę Warsin, gdzie skręciliśmy w prawo, w szutrową drogę wiodącą lasami do Rieth.
Tam zostaliśmy ogromnie zaskoczeni tym, że pomimo dobrej ścieżki szutrowej Niemcy zabrali się za budowanie normalnej, utwardzonej drogi rowerowej biegnącej równolegle do szutru.
Jeśli o mnie chodzi, to bardzo się cieszę, bo mam nadzieję, że już latem będę mknął przez ten las po gładziutkim asfalciku. Wyjechaliśmy z lasu i wzdłuż brzegu Jeziora Nowowarpieńskiego dojechaliśmy do Rieth. Stamtąd ruszyliśmy do Hintersee szutrową ścieżką rowerową poprowadzoną przez las szlakiem dawnej kolei wąskotorowej. Jednak pędzenie szutrem daje w kość nieco bardziej, niż asfaltem, o czym wkrótce przekonał się Adrian, u którego bardzo boleśnie odezwała się kontuzja kolan. Dojechaliśmy do Hintersee, zamykając w ten sposób pętelkę.
Do domu jednak zostało sporo kilometrów, ruszyliśmy więc na Glasshuette. Po krótkim postoju pojechaliśmy w kierunku na Pampow. Tempo spadało, a ja jak na przekór poczułem duży przypływ sił. Dojechaliśmy do Blankensee, gdzie przekroczyliśmy granicę, a już w Polsce, w Buku zatrzymaliśmy się na zakupy w sklepiku. Na liczniku było ponad 120 km, a mnie zachciało się teraz gnać, pędzić, jechać i jechać.
Dotoczyliśmy się do Dobrej. Tam w zasadzie zakończyliśmy wspólny wyjazd. Jurek z Pawłem pojechali w stronę Głębokiego, a ja, Kris i Gryf kulaliśmy się w stronę Szczecina przez Lubieszyn, Dołuje, Będargowo i Przecław.
Gryfa bardzo już bolały oba kolana, a mimo to postanowił wracać aż do Gryfina…na rowerze, w ciemnościach. Postawa godna podziwu lub potępienia, zależy jak na to patrzeć. Ja skręciłem do domu, a Kris postanowił, że odprowadzi Adriana do Podjuch, skąd biegnie już prosta droga na Gryfino. Z informacji od Adriana wiem, że dojechał szczęśliwie do domu…pedałując już tylko jedną nogą, bo druga do niczego się już nie nadawała.
Mnie tymczasem rozpierała energia…z tym, że za 4 km dojechałem do domu i mogłem co najwyżej przeznaczyć ją na podniesienie kufla i zjedzenie zasłużonej pizzy. ;)
Poniżej znakomity, rzekłbym bardzo profesjonalny film nakręcony i zmontowany przez Jurka:
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
141.16 km (17.00 km teren), czas: 05:50 h, avg:24.20 km/h,
prędkość maks: 47.00 km/hTemperatura:-2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3168 (kcal)
Po bateryjki i do Krysiorka.
Czwartek, 17 lutego 2011 | dodano: 17.02.2011Kategoria Szczecin i okolice
Po wczorajszej jeździe z Gadzikiem do Niemiec na wąskiej oponie, dziś zmieniłem koło z przodu na to z grubszą oponą - w oczekiwaniu na sobotni wyjazd, którego część będzie przebiegała niemieckimi szutrami, po czym pojechałem na Turzyn kupić 2 bateryjki do kalkulatora.
Zakup typu CCC, czyli Chińczyk Czyni Cuda.
Bateryjka kosztowała 50 gorszy, więc razem wywaliłem 1 zł! :)))
W sklepie taka sama bateryjka kosztuje 4 zł. Muszę na coś przeznaczyć zaoszczędzone 3 zeta! :)
Zdjęcie bazaru, liche bo z komórki.

Wracając, zajechałem ponownie opiekować się Krysiorkiem. Co ciekawe, Krysiorek strasznie interesował się moim rowerem. Krysia pomogła mi nawet w naprawie roweru - poprosiłem ją, żeby świeciła mi latarką na śrubkę, której za bardzo nie było widać i bardzo to pomogło. Dodam, że ma 2,5 roku! :)
:)
Temperatura:-3.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 201 (kcal)
Zakup typu CCC, czyli Chińczyk Czyni Cuda.
Bateryjka kosztowała 50 gorszy, więc razem wywaliłem 1 zł! :)))
W sklepie taka sama bateryjka kosztuje 4 zł. Muszę na coś przeznaczyć zaoszczędzone 3 zeta! :)
Zdjęcie bazaru, liche bo z komórki.

Targowisko Turzyn. Kupisz tu mydło i powidło.© Misiacz
Wracając, zajechałem ponownie opiekować się Krysiorkiem. Co ciekawe, Krysiorek strasznie interesował się moim rowerem. Krysia pomogła mi nawet w naprawie roweru - poprosiłem ją, żeby świeciła mi latarką na śrubkę, której za bardzo nie było widać i bardzo to pomogło. Dodam, że ma 2,5 roku! :)
:)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
10.18 km (1.00 km teren), czas: 00:32 h, avg:19.09 km/h,
prędkość maks: 28.00 km/hTemperatura:-3.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 201 (kcal)
























