- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w kategorii
Wypadziki do Niemiec
Dystans całkowity: | 23693.60 km (w terenie 2858.88 km; 12.07%) |
Czas w ruchu: | 1225:30 |
Średnia prędkość: | 19.00 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.00 km/h |
Suma podjazdów: | 13 m |
Suma kalorii: | 480913 kcal |
Liczba aktywności: | 310 |
Średnio na aktywność: | 76.43 km i 4h 02m |
Więcej statystyk |
Na rowerze do Koblencji (Koblentz) :)))
Sobota, 10 lipca 2010 | dodano: 10.07.2010Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
No wreszcie pojechałem i to nie w byle miejsce, bo aż do Koblencji :)))!
Dziś wyszło niemal 100 km!
Miałem wstać z samego rana, żeby uniknąć najgorszego upału, ale jakoś mi się za dobrze spało, więc na trasę ruszyłem ok. 10:30. Nieźle już wtedy przygrzewało, bo na moim termometrze w liczniku miałem lekko ponad 30 st.C.
Skierowałem się na Rondo Hakena, a potem przejechałem przez Będargowo.
Utrudzony wędrowcze i zmachany bikerze - kiedy opadnie Cię znużenie, wiedz, że ktoś o Tobie pomyślał, jak Ci ulżyć :)))
Moja pourlopowa kondycja aż do Schwennenz (dokąd się skierowałem) przypominała Żenujący Żart Prowadzącego. Dopiero kiedy zatrzymałem się w lesie przed Ramin i zdjąłem kask, wstąpiła we mnie energia. Chyba styropian na łbie to nie za dobry pomysł na taki skwar!
Od tego momentu zacząłem jechać z prędkością koło 27-30 km/h, choć z perspektywy przyznaję czasu, że nie był to najbardziej fortunny pomysł. Po prostu rozochociłem się powrotem formy. Za Ramin miałem jednak znów spadek, więc wrzuciłem w siebie Snickersa i jakoś ruszyłem. Rację ma Meak, który swego czasu mówił mi, że w czasie jazdy należy jeść (o 3 kanapkach, które miałem ze sobą przypomniałem sobie...w domu). Dojechałem do Ploewen, a stamtąd przez lasy dojechałem do Bock. Miałem plan być na 12:00 w Koblentz (prawie Koblencja, hehe...), więc sobie nie żałowałem tempa...a słońce paliło!
Wreszcie, przez Rothenklempenow i Dorotheenwalde dojechałem do Breitenstein, gdzie niestety miałem do wyboru 1 km kocimi łbami lub kopnym piachem. Wybrałem piach.
Miejscowość Koblentz tak się ma do prawdziwej Koblencji (Koblenz) jak pięść do nosa. Mają tam spore i ładne jezioro, ale za diabła nie znajdziesz tam takiego dojścia do wody, żeby się zamoczyć (może ktoś z bikerów był tam i znalazł?).
Pokręciłem się chwilę po tym zadupiu i zawróciłem.
Po drodze cyknąłem fotkę miejscowej faunie.
Jedna spojrzała mi głęboko w oczy, reszta pokazała co myśli o robieniu im zdjęć w taki upał.
Przed Dorotheenhof przejeżdża się przez mostek, dość stromy, nad takim kanałem.
Tam ponownie skierowałem się na Mewegen i Boock. Przed Boock zaczepił mnie starszy rowerzysta z Polic, bo zupełnie nie wiedział, jak ma dojechać do granicy, więc podprowadziłem go do Boock, a stamtąd skierowałem na Blankensee, dokąd sam zmierzałem.
Jeszcze przed samym Blankensee jechałem sobie 27-30 km/h, ale po przekroczeniu granicy siły opuściły mnie zupełnie i było już tylko gorzej, a żar lał się z nieba.
Wypiłem już 4 litry płynów i wciąż było mało. Kiedy dojechałem do Dobrej, skręciłem na Lubieszyn jadąc remontowaną (poszerzaną) ulicą Graniczną. Wszystkie drzewa oczywiście wyrżnięto w pień.
W Dołujach musiałem dokupić wodę, bo mi się rezerwa zapaliła w baku.
Wlokąc się jak pokonane wojska napoleońskie spod Moskwy dojechałem do Będargowa, gdzie zakupiłem kolejną wodę. Kiedy spojrzałem na termometr, aż zdębiałem: 41,2 st.C!!!
Nie mówcie, że tyle to "w słońcu"...przecież w cieniu nie jechałem :)
"Szaloną" prędkością 14-16 dowlokłem się do Przecławia. Zaczęło mnie mdlić i rozbolała głowa...ale jakoś dowlokłem się do domu.
Jeszcze przez pół godziny w domu lało się ze mnie jak ze szczura...a głowa przestała boleć, kiedy zjadłem te kanapki, które miałem zjeść na trasie :)))
Niby Misiacz a osioł... :)))
Temperatura:41.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2038 (kcal)
Dziś wyszło niemal 100 km!
Miałem wstać z samego rana, żeby uniknąć najgorszego upału, ale jakoś mi się za dobrze spało, więc na trasę ruszyłem ok. 10:30. Nieźle już wtedy przygrzewało, bo na moim termometrze w liczniku miałem lekko ponad 30 st.C.
Skierowałem się na Rondo Hakena, a potem przejechałem przez Będargowo.
Utrudzony wędrowcze i zmachany bikerze - kiedy opadnie Cię znużenie, wiedz, że ktoś o Tobie pomyślał, jak Ci ulżyć :)))
Odpocznij, strudzony rowerzysto !© Misiacz
Moja pourlopowa kondycja aż do Schwennenz (dokąd się skierowałem) przypominała Żenujący Żart Prowadzącego. Dopiero kiedy zatrzymałem się w lesie przed Ramin i zdjąłem kask, wstąpiła we mnie energia. Chyba styropian na łbie to nie za dobry pomysł na taki skwar!
Od tego momentu zacząłem jechać z prędkością koło 27-30 km/h, choć z perspektywy przyznaję czasu, że nie był to najbardziej fortunny pomysł. Po prostu rozochociłem się powrotem formy. Za Ramin miałem jednak znów spadek, więc wrzuciłem w siebie Snickersa i jakoś ruszyłem. Rację ma Meak, który swego czasu mówił mi, że w czasie jazdy należy jeść (o 3 kanapkach, które miałem ze sobą przypomniałem sobie...w domu). Dojechałem do Ploewen, a stamtąd przez lasy dojechałem do Bock. Miałem plan być na 12:00 w Koblentz (prawie Koblencja, hehe...), więc sobie nie żałowałem tempa...a słońce paliło!
Wreszcie, przez Rothenklempenow i Dorotheenwalde dojechałem do Breitenstein, gdzie niestety miałem do wyboru 1 km kocimi łbami lub kopnym piachem. Wybrałem piach.
Miejscowość Koblentz tak się ma do prawdziwej Koblencji (Koblenz) jak pięść do nosa. Mają tam spore i ładne jezioro, ale za diabła nie znajdziesz tam takiego dojścia do wody, żeby się zamoczyć (może ktoś z bikerów był tam i znalazł?).
Pokręciłem się chwilę po tym zadupiu i zawróciłem.
Po drodze cyknąłem fotkę miejscowej faunie.
Jedna spojrzała mi głęboko w oczy, reszta pokazała co myśli o robieniu im zdjęć w taki upał.
Przed Dorotheenhof przejeżdża się przez mostek, dość stromy, nad takim kanałem.
Tam ponownie skierowałem się na Mewegen i Boock. Przed Boock zaczepił mnie starszy rowerzysta z Polic, bo zupełnie nie wiedział, jak ma dojechać do granicy, więc podprowadziłem go do Boock, a stamtąd skierowałem na Blankensee, dokąd sam zmierzałem.
Jeszcze przed samym Blankensee jechałem sobie 27-30 km/h, ale po przekroczeniu granicy siły opuściły mnie zupełnie i było już tylko gorzej, a żar lał się z nieba.
Wypiłem już 4 litry płynów i wciąż było mało. Kiedy dojechałem do Dobrej, skręciłem na Lubieszyn jadąc remontowaną (poszerzaną) ulicą Graniczną. Wszystkie drzewa oczywiście wyrżnięto w pień.
W Dołujach musiałem dokupić wodę, bo mi się rezerwa zapaliła w baku.
Wlokąc się jak pokonane wojska napoleońskie spod Moskwy dojechałem do Będargowa, gdzie zakupiłem kolejną wodę. Kiedy spojrzałem na termometr, aż zdębiałem: 41,2 st.C!!!
Nie mówcie, że tyle to "w słońcu"...przecież w cieniu nie jechałem :)
"Szaloną" prędkością 14-16 dowlokłem się do Przecławia. Zaczęło mnie mdlić i rozbolała głowa...ale jakoś dowlokłem się do domu.
Jeszcze przez pół godziny w domu lało się ze mnie jak ze szczura...a głowa przestała boleć, kiedy zjadłem te kanapki, które miałem zjeść na trasie :)))
Niby Misiacz a osioł... :)))
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
95.03 km (4.00 km teren), czas: 04:29 h, avg:21.20 km/h,
prędkość maks: 40.30 km/hTemperatura:41.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2038 (kcal)
Zagłębie Ruhry (Gelsenkirchen)
Poniedziałek, 28 czerwca 2010 | dodano: 28.06.2010Kategoria Wypadziki do Niemiec
Mała wycieczka po Gelsenkirchen w Zagłębiu Ruhry, gdzie zatrzymałem się z Basią u rodziny w trakcie wyjazdu na urlopowe wojaże z namiotem po Francji (a potem 16 dni bez roweru - jak ja to przeżyłem??!!) :)))
Takie widoki w Prowansji nawet z samochodu dużo jednak rekompensują!
Na piechotę też było ładnie :) Teraz jednak czas na rower wracać!
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Takie widoki w Prowansji nawet z samochodu dużo jednak rekompensują!
Na piechotę też było ładnie :) Teraz jednak czas na rower wracać!
Rower:
Dane wycieczki:
9.00 km (1.00 km teren), czas: 00:30 h, avg:18.00 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wyprawa przez Uznam na Rugię: DZIEŃ 4.
Środa, 9 czerwca 2010 | dodano: 09.06.2010Kategoria Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Wyprawy na Wyspę Uznam
Ledwie wyprawa się zaczęła ...a już zrobił się ostatni dzień. Czas pedałować do Polski :(((
Trasa wyprawy:
WSZYSTKIE MOJE ZDJĘCIA Z WYPRAWY - KLIKNIJ TU
ZDJĘCIA DANIELA (CIEKAWE, A MOŻE I CIEKAWSZE)- KLIKNIJ TU
FILM Z CZWARTEGO DNIA WYPRAWY:
Wstaliśmy wcześniej niż zwykle, bo oprócz dojechania do Świnoujścia na rowerach i samochodem do Szczecina, Daniel musiał jeszcze tego dnia dotrzeć do Nowej Soli.
Wyjechaliśmy dokładnie o 8:53, co pewnie nie jest rekordem wczesnych wyjazdów, ale było naszym rekordem :)))
Pamiętając pierwszy dzień na “Hansa Route” od razu ustawiłem sobie przednie zawieszenie na „miękko”. Tym razem czekało nas około 16 km po bruku w kierunku Greifswaldu.
„Hansa Route”
Powiem, że z tym ustawieniem teleskopów całkiem nieźle się jechało, choć może niezbyt szybko.
Po niecałej godzinie byliśmy w Greifswaldzie.
Z Greifswaldu postanowiliśmy wrócić nieco inną trasą, przez Katzow, więc zaraz (no, powiedzmy) za miastem skręciliśmy na wschód.
Katzow okazało się być sympatyczną pomorską wioseczką.
.
Najciekawsze jednak czekało nas za Katzow – otóż natknęliśmy się na park rzeźby Katzow, wyjątkowo abstrakcyjne dzieła, nawet nie podjąłem próby ich zrozumienia. Wyglądają jak wykonane z pozostałości maszyn po dawnym PGR :)))
To jest rzekomo Don Kichot :)))
Początkowo Daniel chciał wracać tą samą, północną częścią wyspy Uznam, żeby być szybciej na miejscu, ale zasugerowałem powrót częścią południową z trzech powodów: inna i ciekawa trasa, prawie same płaskie odcinki (pomijając podjazd w Korswandt), co pomimo nieco większej odległości niespecjalnie zmieniło czas przejazdu, no i oprócz Rugii będzie można powiedzieć, że objechaliśmy też i wyspę Uznam. Tak też zrobiliśmy.
Skierowaliśmy się do Lassan, gdzie nocowaliśmy na campingu w czasie ubiegłorocznej wyprawy.
Z Lassan przez Murchin dojechaliśmy do uroczego miasteczka Usedom (czyli Uznam). Do miasta dojeżdża się ścieżką wśród bagien i przez zwodzony most.
Usedom.
Za Usedom biegnie wspaniała asfaltowa ścieżka przez przepiękne lasy.
To przy niej na ławce zagotowaliśmy sobie kolejny obiadek, tym razem z zapasów zakupionych w Bergen na Rugii.
Dalej ruszyliśmy bardzo ładną trasą, by dotrzeć do Dargen, a stamtąd do Korswandt. Droga z Korswandt do Ahlbeck wiedzie szutrami przez las, a do tego jest tam wykańczający podjazd 16%, co z sakwami daje niezłe wrażenia...aż mi zdjęcie niewyraźne wyszło :)
Potem za to była nagroda – ostry zjazd do Ahlbeck, gdzie zamknęliśmy ostatnią pętelkę naszej wyprawy i wjechaliśmy do Świnoujścia, gdzie zapakowaliśmy się na prom.
Tam czekał na nas samochód, o dziwo na kołach, a nie na cegłach i nie miał wybitych szyb, co za szczęście! Nawet odpalił :)))
No i cóż...w tym miejscu nasza rowerowa przygoda po Uznam i Rugii zakończyła się.
Teraz pozostało dojechać do Szczecina (ja) i do Nowej Soli (Daniel)...
Temperatura:34.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2296 (kcal)
Trasa wyprawy:
WSZYSTKIE MOJE ZDJĘCIA Z WYPRAWY - KLIKNIJ TU
ZDJĘCIA DANIELA (CIEKAWE, A MOŻE I CIEKAWSZE)- KLIKNIJ TU
FILM Z CZWARTEGO DNIA WYPRAWY:
Wstaliśmy wcześniej niż zwykle, bo oprócz dojechania do Świnoujścia na rowerach i samochodem do Szczecina, Daniel musiał jeszcze tego dnia dotrzeć do Nowej Soli.
Wyjechaliśmy dokładnie o 8:53, co pewnie nie jest rekordem wczesnych wyjazdów, ale było naszym rekordem :)))
Pamiętając pierwszy dzień na “Hansa Route” od razu ustawiłem sobie przednie zawieszenie na „miękko”. Tym razem czekało nas około 16 km po bruku w kierunku Greifswaldu.
„Hansa Route”
Powiem, że z tym ustawieniem teleskopów całkiem nieźle się jechało, choć może niezbyt szybko.
Po niecałej godzinie byliśmy w Greifswaldzie.
Z Greifswaldu postanowiliśmy wrócić nieco inną trasą, przez Katzow, więc zaraz (no, powiedzmy) za miastem skręciliśmy na wschód.
Katzow okazało się być sympatyczną pomorską wioseczką.
.
Najciekawsze jednak czekało nas za Katzow – otóż natknęliśmy się na park rzeźby Katzow, wyjątkowo abstrakcyjne dzieła, nawet nie podjąłem próby ich zrozumienia. Wyglądają jak wykonane z pozostałości maszyn po dawnym PGR :)))
To jest rzekomo Don Kichot :)))
Początkowo Daniel chciał wracać tą samą, północną częścią wyspy Uznam, żeby być szybciej na miejscu, ale zasugerowałem powrót częścią południową z trzech powodów: inna i ciekawa trasa, prawie same płaskie odcinki (pomijając podjazd w Korswandt), co pomimo nieco większej odległości niespecjalnie zmieniło czas przejazdu, no i oprócz Rugii będzie można powiedzieć, że objechaliśmy też i wyspę Uznam. Tak też zrobiliśmy.
Skierowaliśmy się do Lassan, gdzie nocowaliśmy na campingu w czasie ubiegłorocznej wyprawy.
Z Lassan przez Murchin dojechaliśmy do uroczego miasteczka Usedom (czyli Uznam). Do miasta dojeżdża się ścieżką wśród bagien i przez zwodzony most.
Usedom.
Za Usedom biegnie wspaniała asfaltowa ścieżka przez przepiękne lasy.
To przy niej na ławce zagotowaliśmy sobie kolejny obiadek, tym razem z zapasów zakupionych w Bergen na Rugii.
Dalej ruszyliśmy bardzo ładną trasą, by dotrzeć do Dargen, a stamtąd do Korswandt. Droga z Korswandt do Ahlbeck wiedzie szutrami przez las, a do tego jest tam wykańczający podjazd 16%, co z sakwami daje niezłe wrażenia...aż mi zdjęcie niewyraźne wyszło :)
Potem za to była nagroda – ostry zjazd do Ahlbeck, gdzie zamknęliśmy ostatnią pętelkę naszej wyprawy i wjechaliśmy do Świnoujścia, gdzie zapakowaliśmy się na prom.
Tam czekał na nas samochód, o dziwo na kołach, a nie na cegłach i nie miał wybitych szyb, co za szczęście! Nawet odpalił :)))
No i cóż...w tym miejscu nasza rowerowa przygoda po Uznam i Rugii zakończyła się.
Teraz pozostało dojechać do Szczecina (ja) i do Nowej Soli (Daniel)...
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
115.13 km (15.00 km teren), czas: 06:15 h, avg:18.42 km/h,
prędkość maks: 41.00 km/hTemperatura:34.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2296 (kcal)
Wyprawa przez Uznam na Rugię: DZIEŃ 3.
Sobota, 5 czerwca 2010 | dodano: 08.06.2010Kategoria Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Wyprawy na Wyspę Uznam
Noc na campingu była potwornie zimna, trząsłem się mimo tego, że spałem w skarpetkach, dresie, koszulce, koszuli z długim rękawem i w ciepłej bluzie rowerowej, czapce i rękawiczkach...pomijam, że w całym tym ekwipunku wlazłem jeszcze do śpiwora.
Trasa wyprawy:
WSZYSTKIE MOJE ZDJĘCIA Z WYPRAWY - KLIKNIJ TU
ZDJĘCIA DANIELA (CIEKAWE, A MOŻE I CIEKAWSZE)- KLIKNIJ TU
FILM Z TRZECIEGO DNIA WYPRAWY:
Kiedy kładliśmy się spać, temperatura wynosiła około 12 stopni, ile było nad ranem – mogę się tylko domyślać, że od 2 do 5 stopni.
Uroki wyjazdu :)))
Z samego rana ponownie pojawiło się słońce. Wygrzebaliśmy się z namiotów i po porannej toalecie i śniadanku zaczęliśmy się pakować. Potem podjechaliśmy do recepcji, żeby zapłacić za nocleg, bo jak wspominałem, w momencie naszego przyjazdu była ona zamknięta.
Niemka wyglądała na zdziwioną, że chcemy zapłacić za ubiegłą noc (bo teoretycznie mogliśmy spokojnie niezauważeni odjechać tak jak wjechaliśmy) – może pierwszy raz natknęła się na uczciwego Polaka? No nie wiem...Ciekaw jestem, za co dostaliśmy rabat, bo dostaliśmy.
Z campingu skierowaliśmy się na wschód przez mierzeję Schabe za Juliusruh – nawet nieco podobna do Helu. Wzdłuż drogi biegnie ukryta w lesie asfaltowa ścieżka rowerowa, niestety z wybrzuszeniami od korzeni rozrywających nawierzchnię.
Po drodze postanowiliśmy zajrzeć na chwilę na plażę.
Okazało się jednak, że chyba to plaża dla nudystów, bo paradowała po niej dwójka nagich staruszków dość pokaźnych rozmiarów, więc nie zostaliśmy tam długo :)
Z mierzei skręciliśmy na Nipmerow, gdzie ostro się nakręciliśmy, bo podjazdy były ostre – zbliżaliśmy się do klifu. Chcieliśmy dostać się na ścieżkę prowadzącą przez Park Narodowy Jasmund do najsłynniejszego klifu na Rugii – Koenigsstuhl.
Ścieżka rowerowa była absolutnie dzika, na początku miała nawet formę drogi polnej.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że aby zobaczyć klif trzeba zostawić rower przed kasą i zapłacić 6 EUR za wstęp. Bilet można przeboleć, ale nie chcieliśmy zostawiać załadowanych rowerów bez opieki, więc ruszyliśmy dalej, do Sassnitz. Trasa wiodła ostrymi podjazdami i zjazdami przez gęste bukowe lasy. Kiedy dojechaliśmy do Sassnitz, skierowaliśmy się do portu, całego w słońcu, ze szmaragdową wodą, co nasunęło nam skojarzenia z południem Europy.
Z Sassnitz pojechaliśmy na Sagard, początkowo szosą, a potem znakomitą i gładką asfaltową ścieżką wzdłuż drogi. Kiedy dotarliśmy do przesmyku-mierzei pomiędzy Grosser a Kleiner Jasmunder Boden, nadszedł czas na obiad.
Jako, że zakupy dopiero były w planach, musieliśmy zadowolić się zupką chińską i kanapkami. Zakupy zaplanowaliśmy w Bergen i to większe, ponieważ była sobota, a zasadniczo sklepy w Niemczech są w niedziele pozamykane.
Bergen, stolica Rugii w ogóle nie wygląda na stolicę, a na senne i niezbyt ciekawe miasteczko, choć udało nam się tam zrobić kilka ciekawych zdjęć. Potem zabraliśmy się za szukanie sklepu, a że mojemu niemieckiemu dość daleko do mojego angielskiego (którym mało kto tam mówi), więc trochę czasu na to zeszło. W końcu jednak znaleźliśmy Netto i dokonaliśmy zakupów na sobotę i na niedzielę. Trochę się obawiałem potem o swój pęknięty bagażnik, bo mój rower uzyskał chyba masę średniego czołgu :) Na szczęście wytrzymał!
Z Bergen skierowaliśmy się najkrótszą trasą do Glewitz, by dotrzeć do przeprawy promowej do Stahlbrode i zanocować tam na campingu, na którym spaliśmy pierwszego dnia wyprawy.
Rugia zostaje w oddali ...
Koniec gorącego dnia...:)))
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1917 (kcal)
Trasa wyprawy:
WSZYSTKIE MOJE ZDJĘCIA Z WYPRAWY - KLIKNIJ TU
ZDJĘCIA DANIELA (CIEKAWE, A MOŻE I CIEKAWSZE)- KLIKNIJ TU
FILM Z TRZECIEGO DNIA WYPRAWY:
Kiedy kładliśmy się spać, temperatura wynosiła około 12 stopni, ile było nad ranem – mogę się tylko domyślać, że od 2 do 5 stopni.
Uroki wyjazdu :)))
Z samego rana ponownie pojawiło się słońce. Wygrzebaliśmy się z namiotów i po porannej toalecie i śniadanku zaczęliśmy się pakować. Potem podjechaliśmy do recepcji, żeby zapłacić za nocleg, bo jak wspominałem, w momencie naszego przyjazdu była ona zamknięta.
Niemka wyglądała na zdziwioną, że chcemy zapłacić za ubiegłą noc (bo teoretycznie mogliśmy spokojnie niezauważeni odjechać tak jak wjechaliśmy) – może pierwszy raz natknęła się na uczciwego Polaka? No nie wiem...Ciekaw jestem, za co dostaliśmy rabat, bo dostaliśmy.
Z campingu skierowaliśmy się na wschód przez mierzeję Schabe za Juliusruh – nawet nieco podobna do Helu. Wzdłuż drogi biegnie ukryta w lesie asfaltowa ścieżka rowerowa, niestety z wybrzuszeniami od korzeni rozrywających nawierzchnię.
Po drodze postanowiliśmy zajrzeć na chwilę na plażę.
Okazało się jednak, że chyba to plaża dla nudystów, bo paradowała po niej dwójka nagich staruszków dość pokaźnych rozmiarów, więc nie zostaliśmy tam długo :)
Z mierzei skręciliśmy na Nipmerow, gdzie ostro się nakręciliśmy, bo podjazdy były ostre – zbliżaliśmy się do klifu. Chcieliśmy dostać się na ścieżkę prowadzącą przez Park Narodowy Jasmund do najsłynniejszego klifu na Rugii – Koenigsstuhl.
Ścieżka rowerowa była absolutnie dzika, na początku miała nawet formę drogi polnej.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że aby zobaczyć klif trzeba zostawić rower przed kasą i zapłacić 6 EUR za wstęp. Bilet można przeboleć, ale nie chcieliśmy zostawiać załadowanych rowerów bez opieki, więc ruszyliśmy dalej, do Sassnitz. Trasa wiodła ostrymi podjazdami i zjazdami przez gęste bukowe lasy. Kiedy dojechaliśmy do Sassnitz, skierowaliśmy się do portu, całego w słońcu, ze szmaragdową wodą, co nasunęło nam skojarzenia z południem Europy.
Z Sassnitz pojechaliśmy na Sagard, początkowo szosą, a potem znakomitą i gładką asfaltową ścieżką wzdłuż drogi. Kiedy dotarliśmy do przesmyku-mierzei pomiędzy Grosser a Kleiner Jasmunder Boden, nadszedł czas na obiad.
Jako, że zakupy dopiero były w planach, musieliśmy zadowolić się zupką chińską i kanapkami. Zakupy zaplanowaliśmy w Bergen i to większe, ponieważ była sobota, a zasadniczo sklepy w Niemczech są w niedziele pozamykane.
Bergen, stolica Rugii w ogóle nie wygląda na stolicę, a na senne i niezbyt ciekawe miasteczko, choć udało nam się tam zrobić kilka ciekawych zdjęć. Potem zabraliśmy się za szukanie sklepu, a że mojemu niemieckiemu dość daleko do mojego angielskiego (którym mało kto tam mówi), więc trochę czasu na to zeszło. W końcu jednak znaleźliśmy Netto i dokonaliśmy zakupów na sobotę i na niedzielę. Trochę się obawiałem potem o swój pęknięty bagażnik, bo mój rower uzyskał chyba masę średniego czołgu :) Na szczęście wytrzymał!
Z Bergen skierowaliśmy się najkrótszą trasą do Glewitz, by dotrzeć do przeprawy promowej do Stahlbrode i zanocować tam na campingu, na którym spaliśmy pierwszego dnia wyprawy.
Rugia zostaje w oddali ...
Koniec gorącego dnia...:)))
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
90.12 km (20.00 km teren), czas: 05:06 h, avg:17.67 km/h,
prędkość maks: 52.00 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1917 (kcal)
Wyprawa przez Uznam na Rugię: DZIEŃ 2.
Piątek, 4 czerwca 2010 | dodano: 08.06.2010Kategoria Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Wyprawy na Wyspę Uznam
Następny dzień na wyprawie. Wstaliśmy dość późno, bo jednak trochę nam ta brukowana droga dała w kość a i sakwy dość ciężkie wieźliśmy (zapas wody i innych napojów na wieczór:)).
Trasa wyprawy:
WSZYSTKIE MOJE ZDJĘCIA Z WYPRAWY - KLIKNIJ TU
ZDJĘCIA DANIELA (CIEKAWE, A MOŻE I CIEKAWSZE)- KLIKNIJ TU
FILM Z DRUGIEGO DNIA WYPRAWY:
Naszym celem tego dnia był najpierw Stralsund, a potem …chcieliśmy wreszcie wjechać na wyspę!
Do Stralsundu czekało nas 16 km jazdy brukowaną „Hansa Route”. Pogoda jak zwykle dopisywała. Po 10 km zacząłem od telepania odczuwać ból dłoni i wtedy…przypomniało mi się, że przecież mam regulowaną twardość zawieszenia w przednim widelcu. Przestawiłem ją na miękkie resorowanie i różnica astronomiczna.
Najciekawsze, że po jakichś dwóch kilometrach bruk się skończył i zaczął asfalt :). No, ale wiedziałem już co należy zrobić w drodze powrotnej.
Przy wjeździe do Stralsundu Danielowi zachciało się czegoś „na ciepło”, więc zajechaliśmy na stację benzynową, gdzie wrąbał dziwacznego hot-doga i popił wcale nie dziwaczną kawą.
Potem skierowaliśmy się na starówkę Stralsundu, położoną za murami obronnymi.
Jest ona przepiękna już teraz, a będzie jeszcze ładniejsza, bo wiele budynków jest poddawanych renowacji. Pokręciliśmy się tu i tam wąskimi uliczkami, zwiedziliśmy kościół…wstyd, ale nie wiem nawet jaki…zresztą, czy to ma znaczenie? Ładny był i starczy :)
Potem skierowaliśmy się do uroczego portu, by wzdłuż nabrzeża dojechać do przeprawy mostowej na Rugię.
Obecnie samochody przejeżdżają widocznym na zdjęciu mostem wiszącym, rowerzystom pozostaje stara przeprawa poniżej po moście zwodzonym, obecnie zamkniętym dla samochodów z powodu remontu.
Za mostem skręciliśmy w prawo pod wiaduktem kierując się na Putbus. Okazuje się, że ścieżki rowerowe to fajna rzecz, ale nie kiedy drogą jest do Putbus 24 km, a ścieżką pętlącą się zawijasami po wyspie – aż 42 km!!!
W ten sposób nijak nie dalibyśmy rady dojechać na przylądek Arkona. W związku z tym wpadliśmy na pomysł, że ścieżką podjedziemy tylko do Gustow (biegła równolegle do drogi), a potem załadujemy rowery na krążące po wyspie „rowerowe autokary” (autokar z przyczepą ze stojakami do mocowania rowerów).
Po drodze dopadł nas jednak głód i korzystając z przydrożnej wiaty przyrządziliśmy sobie w niej gorący posiłek.
W Gustow okazało się, że albo rozkład jazdy jest nieczytelny albo my niepoczytalni :) W każdym razie niewiele z niego zrozumieliśmy. Potem podjechał jakiś autobus, ale ten akurat rowerów nie zabierał. No cóż, zmieniliśmy decyzję – jedziemy rowerami na Kap Arkona!
W Poseritz skręciliśmy na północ by dojechać do Samtens. Tam zdecydowaliśmy się zrobić zakupy typu woda i słodycze.
Z Samtens przez Gingst i Trent dojechaliśmy do przeprawy promowej Wittower Fahre.
Prom kosztuje 2,40 EUR w pakiecie za rower i rowerzystę.
Przepłynął tak szybko, że ledwo zdążyliśmy zrobić zdjęcia i już trzeba było wysiadać.
Stamtąd dojechaliśmy do Wiek, gdzie uzupełniliśmy zapasy m.in. o wodę, pieczywo i wywar z chmielu na wieczór.
Potem dotarliśmy do Altenkirchen (tam zauważyłem drogowskaz na jakiś camping) i pojechaliśmy prosto do Putgarten, gdzie kończy się droga dla pojazdów mechanicznych (nie dotyczy mieszkańców i gości pensjonatów…i niektórych Polaków, którzy samochodem podjeżdżali aż pod sam Kap Arkona).
Wśród malowniczych pomorskich domków krytych strzechą i pól dojechaliśmy na Kap Arkona, który z daleka można rozpoznać po latarni morskiej.
Miejsce mocy. Tu stała kiedyś słowiańska świątynia Światowida.
Kap Arkona to miejsce magiczne, to miejsce pogańskiej mocy, gdzie za dawnych czasów, gdy tereny te zamieszkiwali Słowianie stała Świątynia Arkony, gdzie wśród wielu bóstw cześć oddawano m.in. Światowidowi. Usytuowana była na wysokim klifie, który można podziwiać do dziś. Więcej na temat Arkony można przeczytać TUTAJ
Klify Arkony (zdjęcie z kolekcji Daniela):
Z Arkony skierowaliśmy się malowniczą ścieżką nad urwiskiem na zachód, ponieważ Daniel wyczytał, że gdzieś tam znajduje się proste pole namiotowe, za to w malowniczym miejscu na klifie.
Zdjęcie z kolekcji Daniela:
Niestety – camping okazał się trawiastym parkingiem, gdzie Niemcy jak wół napisali (włączając w to symbole obrazkowe), że biwakowanie jest absolutnie VERBOTEN! (zabronione). Szkoda, bo miejsce niesamowite.
Cóż było robić – przypomniał mi się drogowskaz na camping za Altenkirchen. W tych okolicach miałem chęć na nocleg na campingu w Drewoldke opisywanym w relacjach innych sakwiarzy jako bardzo ładny, wygodny i przyjazny. No cóż, nie wszystko można mieć naraz...
Przed Altenkirchen skręciliśmy w lewo kierując się drogowskazem.
Jakież było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że dojechaliśmy w końcu na ...camping w Drewoldke!!! Super!
Recepcja niestety była już zamknięta, więc ominęliśmy szlaban i rozbiliśmy się wśród pięknych drzew iglastych, przy samej wydmie, z widokiem na morze. Cudo!!!
Zdjęcie z kolekcji Daniela:
Wieczorem Daniel stworzył takie zdjęcie :))):
Camping okazał się nie tylko malowniczy i przyjazny, ale też bardzo wygodny – czyste i schludne nowoczesne toalety, prysznice (płatne jak to w Niemczech), pomieszczenie kuchenne, pralnia, pomieszczenie do przewijania dzieci (jak ktoś zabiera w sakwy na trasę :))). Cena – raptem 5,85 EUR za dobę za osobę, namiot i rower. Polecam, jak ktoś lubi te klimaty!
Dzień okazał się niesamowity i obfitujący we wrażenia...Przed nami kolacja, piwko a jutro trzeci dzień wyprawy!
:)))
Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2276 (kcal)
Trasa wyprawy:
WSZYSTKIE MOJE ZDJĘCIA Z WYPRAWY - KLIKNIJ TU
ZDJĘCIA DANIELA (CIEKAWE, A MOŻE I CIEKAWSZE)- KLIKNIJ TU
FILM Z DRUGIEGO DNIA WYPRAWY:
Naszym celem tego dnia był najpierw Stralsund, a potem …chcieliśmy wreszcie wjechać na wyspę!
Do Stralsundu czekało nas 16 km jazdy brukowaną „Hansa Route”. Pogoda jak zwykle dopisywała. Po 10 km zacząłem od telepania odczuwać ból dłoni i wtedy…przypomniało mi się, że przecież mam regulowaną twardość zawieszenia w przednim widelcu. Przestawiłem ją na miękkie resorowanie i różnica astronomiczna.
Najciekawsze, że po jakichś dwóch kilometrach bruk się skończył i zaczął asfalt :). No, ale wiedziałem już co należy zrobić w drodze powrotnej.
Przy wjeździe do Stralsundu Danielowi zachciało się czegoś „na ciepło”, więc zajechaliśmy na stację benzynową, gdzie wrąbał dziwacznego hot-doga i popił wcale nie dziwaczną kawą.
Potem skierowaliśmy się na starówkę Stralsundu, położoną za murami obronnymi.
Jest ona przepiękna już teraz, a będzie jeszcze ładniejsza, bo wiele budynków jest poddawanych renowacji. Pokręciliśmy się tu i tam wąskimi uliczkami, zwiedziliśmy kościół…wstyd, ale nie wiem nawet jaki…zresztą, czy to ma znaczenie? Ładny był i starczy :)
Potem skierowaliśmy się do uroczego portu, by wzdłuż nabrzeża dojechać do przeprawy mostowej na Rugię.
Obecnie samochody przejeżdżają widocznym na zdjęciu mostem wiszącym, rowerzystom pozostaje stara przeprawa poniżej po moście zwodzonym, obecnie zamkniętym dla samochodów z powodu remontu.
Za mostem skręciliśmy w prawo pod wiaduktem kierując się na Putbus. Okazuje się, że ścieżki rowerowe to fajna rzecz, ale nie kiedy drogą jest do Putbus 24 km, a ścieżką pętlącą się zawijasami po wyspie – aż 42 km!!!
W ten sposób nijak nie dalibyśmy rady dojechać na przylądek Arkona. W związku z tym wpadliśmy na pomysł, że ścieżką podjedziemy tylko do Gustow (biegła równolegle do drogi), a potem załadujemy rowery na krążące po wyspie „rowerowe autokary” (autokar z przyczepą ze stojakami do mocowania rowerów).
Po drodze dopadł nas jednak głód i korzystając z przydrożnej wiaty przyrządziliśmy sobie w niej gorący posiłek.
W Gustow okazało się, że albo rozkład jazdy jest nieczytelny albo my niepoczytalni :) W każdym razie niewiele z niego zrozumieliśmy. Potem podjechał jakiś autobus, ale ten akurat rowerów nie zabierał. No cóż, zmieniliśmy decyzję – jedziemy rowerami na Kap Arkona!
W Poseritz skręciliśmy na północ by dojechać do Samtens. Tam zdecydowaliśmy się zrobić zakupy typu woda i słodycze.
Z Samtens przez Gingst i Trent dojechaliśmy do przeprawy promowej Wittower Fahre.
Prom kosztuje 2,40 EUR w pakiecie za rower i rowerzystę.
Przepłynął tak szybko, że ledwo zdążyliśmy zrobić zdjęcia i już trzeba było wysiadać.
Stamtąd dojechaliśmy do Wiek, gdzie uzupełniliśmy zapasy m.in. o wodę, pieczywo i wywar z chmielu na wieczór.
Potem dotarliśmy do Altenkirchen (tam zauważyłem drogowskaz na jakiś camping) i pojechaliśmy prosto do Putgarten, gdzie kończy się droga dla pojazdów mechanicznych (nie dotyczy mieszkańców i gości pensjonatów…i niektórych Polaków, którzy samochodem podjeżdżali aż pod sam Kap Arkona).
Wśród malowniczych pomorskich domków krytych strzechą i pól dojechaliśmy na Kap Arkona, który z daleka można rozpoznać po latarni morskiej.
Miejsce mocy. Tu stała kiedyś słowiańska świątynia Światowida.
Kap Arkona to miejsce magiczne, to miejsce pogańskiej mocy, gdzie za dawnych czasów, gdy tereny te zamieszkiwali Słowianie stała Świątynia Arkony, gdzie wśród wielu bóstw cześć oddawano m.in. Światowidowi. Usytuowana była na wysokim klifie, który można podziwiać do dziś. Więcej na temat Arkony można przeczytać TUTAJ
Klify Arkony (zdjęcie z kolekcji Daniela):
Z Arkony skierowaliśmy się malowniczą ścieżką nad urwiskiem na zachód, ponieważ Daniel wyczytał, że gdzieś tam znajduje się proste pole namiotowe, za to w malowniczym miejscu na klifie.
Zdjęcie z kolekcji Daniela:
Niestety – camping okazał się trawiastym parkingiem, gdzie Niemcy jak wół napisali (włączając w to symbole obrazkowe), że biwakowanie jest absolutnie VERBOTEN! (zabronione). Szkoda, bo miejsce niesamowite.
Cóż było robić – przypomniał mi się drogowskaz na camping za Altenkirchen. W tych okolicach miałem chęć na nocleg na campingu w Drewoldke opisywanym w relacjach innych sakwiarzy jako bardzo ładny, wygodny i przyjazny. No cóż, nie wszystko można mieć naraz...
Przed Altenkirchen skręciliśmy w lewo kierując się drogowskazem.
Jakież było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że dojechaliśmy w końcu na ...camping w Drewoldke!!! Super!
Recepcja niestety była już zamknięta, więc ominęliśmy szlaban i rozbiliśmy się wśród pięknych drzew iglastych, przy samej wydmie, z widokiem na morze. Cudo!!!
Zdjęcie z kolekcji Daniela:
Wieczorem Daniel stworzył takie zdjęcie :))):
Camping okazał się nie tylko malowniczy i przyjazny, ale też bardzo wygodny – czyste i schludne nowoczesne toalety, prysznice (płatne jak to w Niemczech), pomieszczenie kuchenne, pralnia, pomieszczenie do przewijania dzieci (jak ktoś zabiera w sakwy na trasę :))). Cena – raptem 5,85 EUR za dobę za osobę, namiot i rower. Polecam, jak ktoś lubi te klimaty!
Dzień okazał się niesamowity i obfitujący we wrażenia...Przed nami kolacja, piwko a jutro trzeci dzień wyprawy!
:)))
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
110.14 km (30.00 km teren), czas: 06:15 h, avg:17.62 km/h,
prędkość maks: 42.00 km/hTemperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2276 (kcal)
Wyprawa przez Uznam na Rugię: DZIEŃ 1.
Czwartek, 3 czerwca 2010 | dodano: 07.06.2010Kategoria Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Wyprawy na Wyspę Uznam
Od dawna planowana wyprawa z Danielem na Rugię doszła wreszcie do skutku. Dawno już poważniej nie jeździłem z sakwami i czas był już najwyższy, by gdzieś ruszyć, choć czasowo byliśmy ograniczeni do 4 dni.
Trasa wyprawy:
WSZYSTKIE MOJE ZDJĘCIA Z WYPRAWY - KLIKNIJ TU
ZDJĘCIA DANIELA (CIEKAWE, A MOŻE I CIEKAWSZE)- KLIKNIJ TU
FILM Z PIERWSZEGO DNIA WYPRAWY:
Przed wyprawą został „odtańczony Taniec Słońca”, żeby zapewnić pogodę na czas wyprawy – skutek jak zwykle był pozytywny, bo od czwartku do niedzieli mieliśmy piękne słońce (dziś, kiedy to piszę w domu w poniedziałek – leje deszcz). Powinienem chyba tańczyć ten taniec zarobkowo dla innych rowerzystów :))).
W środę wieczorem Daniel przyjechał do mnie samochodem z Nowej Soli. Następnego ranka wrzuciliśmy ‘na pakę’ samochodu nasze rowery, sakwy, namioty i cały potrzebny sprzęt i ruszyliśmy do Świnoujścia. Dojechaliśmy trochę późno, bo przed godziną 10:00. Tam nasze rowery zostały objuczone niczym wielbłądy sakwami. Przeżyłem chwilę niepewności, gdy zobaczyłem, że jedna z rurek tylnego bagażnika ma pęknięty spaw (musiał być naruszony wcześniej i puścił przy załadunku) i to w dolnej części, najbardziej obciążonej. Mocowanie składa się z trzech rurek, więc przy pomocy czterech opasek ‘strepsów’ umocowałem luźną rurkę do pozostałych dwóch i ...postanowiłem liczyć na szczęście (na co można liczyć na starcie w wolny dzień, w Boże Ciało ? :)).
Po objuczeniu naszych pojazdów pojechaliśmy na przeprawę promową w centrum Świnoujścia. Przepłynęliśmy rzekę i ruszyliśmy w stronę granicy z Niemcami (zdjęcie z kolekcji Daniela).
Przejechaliśmy ścieżkami rowerowymi przez słynne cesarskie kurorty Ahlbeck, Heringsdorf i Bansin.
To mój wielbłąd :)
W Bansin usłyszałem podejrzany trzask z okolic bagażnika. Pod wpływem naprężeń puścił jeden ze ‘strepsów’, ale nic poważniejszego się nie stało. Zastąpiłem go nowym.
Wbrew temu, co się uważa, niemieckie ścieżki rowerowe to nie tylko gładki jak stół asfalt, często są to ścieżki z kostki typu „Polbruk”, zaś ścieżka wiodąca północną częścią wyspy Uznam jest wykonana z ubitego szutru. Prowadzi ona malowniczymi wzgórzami morenowymi wśród przepięknych lasów, często tuż przy klifie, a nachylenia sięgają tam nawet 16%, co dość mocno odczuwa się przy rowerze załadowanym do tego stopnia, że nie można go podnieść.
No, ale do rzeczy. Przejechaliśmy Ueckeritz i Koserow, a w Trassenheide skęciliśmy na południowy-zachód na Wolgast (dawna nazwa słowiańska: Wołogoszcz).
W Niemczech przystanki i transformatory oddano w ręce artystów graffiti.
W Wolgast już byliśmy z Danielem w czasie ubiegłorocznej wyprawy na Uznam. Przed Wolgast ścieżka miała formę polnej drogi wiodącej przez kwitnące pola rzepaku. Trasy rowerowe naprawdę są tam urozmaicone.
Zdjęcie z kolekcji Daniela:
Zjeżdżamy z wyspy Uznam na Wolgast przez most zwodzony.
Przez kilkanaście kilometrów spotykaliśmy potem niemieckiego sakwiarza – a to on nas mijał, a to my jego (na marginesie, sakwiarzy widzieliśmy na wyprawie sporo).
Postanowiliśmy nie jechać najkrótszą trasą łączącą Wolgast z Greifswaldem (dawna nazwa słowiańska: Gryfia), a skierować się na oznaczoną trasą rowerową wiodącą w pobliżu morza (nie była specjalnie ciekawa, poza miejscem popasu, za to wydłużyła nam dzienny dystans).
Przed Freest poczuliśmy głód i postanowiliśmy zatrzymać się w ładnej marinie, by tam zagotować sobie na kuchenkach obiad (podziękowania dla Meak’a, który pokazał mi ten pomysł na naszej wyprawie na Suwalszczyznę w 2008 roku).
Zdjęcie z kolekcji Daniela:
Pichcę obiadek :)
Potem niestety trasa wiodła dość marnymi ścieżkami z kostki przez jakieś tereny przemysłowe, więc z niecierpliwością oczekiwaliśmy na dotarcie do Greifswaldu. Po głowie błąkał nam się pomysł podsunięty przez niemieckiego sakwiarza, aby wsiąść na prom w miejscowości Lubmin i stamtąd bezpośrednio dopłynąć na Rugię i zaoszczędzić czas. Pomysł jednak upadł, bo na Rugię chcieliśmy dojechać.
Po dość nużącym odcinku dojechaliśmy do Greifswaldu, przepięknego i zabytkowego miasta uniwersyteckiego, gdzie snują się tłumy studentów (pieszo i na rowerach).
Z Greifswaldu skierowaliśmy się na Stralsund, choć mieliśmy wątpliwości, czy zdążymy tam jeszcze tego dnia dojechać, tym bardziej, że w innych relacjach wyczytałem, że 31 km odcinek, gdzie wolno jeździć rowerem to zabytkowa brukowana „Hansa Route”, która biegnie wzdłuż pięknej drogi asfaltowej. Jakoś nigdzie na tej asfaltówce nie zauważyliśmy zakazu poruszania się rowerami, więc po prostu na nią wjechaliśmy. Bruk był wykańczający, a do tego wiatr w twarz.
Po przejechaniu kilkunastu kilometrów stwierdziliśmy, że dziś już nie damy rady dojechać na Rugię, campingów ani śladu więc – szukamy miejsca do spania na dziko. Miejsce znaleźliśmy, ale po tym jak Daniela oblazło stado kleszczy, zwiewaliśmy stamtąd aż się kurzyło.
Po przejechaniu około 10 km asfaltową drogą otrąbił nas samochód. Po chwili wiedzieliśmy dlaczego – nie ma zakazu ruchu rowerów, ale jest znak dozwalający poruszanie się pojazdów jadących z minimalną prędkością 30 km/h. No cóż, nie dla nas z sakwami i pod wiatr takie tempo. Zjechaliśmy na bruk i telepaliśmy się tak do Stahlbrode przez jakieś 6 km.
Spojrzałem na tablicę informacyjną i...hurra! W Stahlbrode jest camping (stamtąd kursują promy za 2,40 EUR na Rugię, cena za osobę i rower). Nas jednak tym razem nie interesowała przeprawa.
Zamierzaliśmy nazajutrz dojechać do Stralsundu.
Camping okazał się przyjemny, a gdy dowiedzieliśmy się, że za domek zapłacimy tylko o 3 EUR więcej niż za rozbicie namiotu, wybór dla nas był oczywisty – domek, prysznic, kanapa i piwko przed snem :)))
...i jeszcze wybraliśmy się do portu do knajpki :)))
W drodze do portu - chatka pomorska.
Port w Stahlbrode.
Dystans dnia pierwszego: 116,54 km
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2309 (kcal)
Trasa wyprawy:
WSZYSTKIE MOJE ZDJĘCIA Z WYPRAWY - KLIKNIJ TU
ZDJĘCIA DANIELA (CIEKAWE, A MOŻE I CIEKAWSZE)- KLIKNIJ TU
FILM Z PIERWSZEGO DNIA WYPRAWY:
Przed wyprawą został „odtańczony Taniec Słońca”, żeby zapewnić pogodę na czas wyprawy – skutek jak zwykle był pozytywny, bo od czwartku do niedzieli mieliśmy piękne słońce (dziś, kiedy to piszę w domu w poniedziałek – leje deszcz). Powinienem chyba tańczyć ten taniec zarobkowo dla innych rowerzystów :))).
W środę wieczorem Daniel przyjechał do mnie samochodem z Nowej Soli. Następnego ranka wrzuciliśmy ‘na pakę’ samochodu nasze rowery, sakwy, namioty i cały potrzebny sprzęt i ruszyliśmy do Świnoujścia. Dojechaliśmy trochę późno, bo przed godziną 10:00. Tam nasze rowery zostały objuczone niczym wielbłądy sakwami. Przeżyłem chwilę niepewności, gdy zobaczyłem, że jedna z rurek tylnego bagażnika ma pęknięty spaw (musiał być naruszony wcześniej i puścił przy załadunku) i to w dolnej części, najbardziej obciążonej. Mocowanie składa się z trzech rurek, więc przy pomocy czterech opasek ‘strepsów’ umocowałem luźną rurkę do pozostałych dwóch i ...postanowiłem liczyć na szczęście (na co można liczyć na starcie w wolny dzień, w Boże Ciało ? :)).
Po objuczeniu naszych pojazdów pojechaliśmy na przeprawę promową w centrum Świnoujścia. Przepłynęliśmy rzekę i ruszyliśmy w stronę granicy z Niemcami (zdjęcie z kolekcji Daniela).
Przejechaliśmy ścieżkami rowerowymi przez słynne cesarskie kurorty Ahlbeck, Heringsdorf i Bansin.
To mój wielbłąd :)
W Bansin usłyszałem podejrzany trzask z okolic bagażnika. Pod wpływem naprężeń puścił jeden ze ‘strepsów’, ale nic poważniejszego się nie stało. Zastąpiłem go nowym.
Wbrew temu, co się uważa, niemieckie ścieżki rowerowe to nie tylko gładki jak stół asfalt, często są to ścieżki z kostki typu „Polbruk”, zaś ścieżka wiodąca północną częścią wyspy Uznam jest wykonana z ubitego szutru. Prowadzi ona malowniczymi wzgórzami morenowymi wśród przepięknych lasów, często tuż przy klifie, a nachylenia sięgają tam nawet 16%, co dość mocno odczuwa się przy rowerze załadowanym do tego stopnia, że nie można go podnieść.
No, ale do rzeczy. Przejechaliśmy Ueckeritz i Koserow, a w Trassenheide skęciliśmy na południowy-zachód na Wolgast (dawna nazwa słowiańska: Wołogoszcz).
W Niemczech przystanki i transformatory oddano w ręce artystów graffiti.
W Wolgast już byliśmy z Danielem w czasie ubiegłorocznej wyprawy na Uznam. Przed Wolgast ścieżka miała formę polnej drogi wiodącej przez kwitnące pola rzepaku. Trasy rowerowe naprawdę są tam urozmaicone.
Zdjęcie z kolekcji Daniela:
Zjeżdżamy z wyspy Uznam na Wolgast przez most zwodzony.
Przez kilkanaście kilometrów spotykaliśmy potem niemieckiego sakwiarza – a to on nas mijał, a to my jego (na marginesie, sakwiarzy widzieliśmy na wyprawie sporo).
Postanowiliśmy nie jechać najkrótszą trasą łączącą Wolgast z Greifswaldem (dawna nazwa słowiańska: Gryfia), a skierować się na oznaczoną trasą rowerową wiodącą w pobliżu morza (nie była specjalnie ciekawa, poza miejscem popasu, za to wydłużyła nam dzienny dystans).
Przed Freest poczuliśmy głód i postanowiliśmy zatrzymać się w ładnej marinie, by tam zagotować sobie na kuchenkach obiad (podziękowania dla Meak’a, który pokazał mi ten pomysł na naszej wyprawie na Suwalszczyznę w 2008 roku).
Zdjęcie z kolekcji Daniela:
Pichcę obiadek :)
Potem niestety trasa wiodła dość marnymi ścieżkami z kostki przez jakieś tereny przemysłowe, więc z niecierpliwością oczekiwaliśmy na dotarcie do Greifswaldu. Po głowie błąkał nam się pomysł podsunięty przez niemieckiego sakwiarza, aby wsiąść na prom w miejscowości Lubmin i stamtąd bezpośrednio dopłynąć na Rugię i zaoszczędzić czas. Pomysł jednak upadł, bo na Rugię chcieliśmy dojechać.
Po dość nużącym odcinku dojechaliśmy do Greifswaldu, przepięknego i zabytkowego miasta uniwersyteckiego, gdzie snują się tłumy studentów (pieszo i na rowerach).
Z Greifswaldu skierowaliśmy się na Stralsund, choć mieliśmy wątpliwości, czy zdążymy tam jeszcze tego dnia dojechać, tym bardziej, że w innych relacjach wyczytałem, że 31 km odcinek, gdzie wolno jeździć rowerem to zabytkowa brukowana „Hansa Route”, która biegnie wzdłuż pięknej drogi asfaltowej. Jakoś nigdzie na tej asfaltówce nie zauważyliśmy zakazu poruszania się rowerami, więc po prostu na nią wjechaliśmy. Bruk był wykańczający, a do tego wiatr w twarz.
Po przejechaniu kilkunastu kilometrów stwierdziliśmy, że dziś już nie damy rady dojechać na Rugię, campingów ani śladu więc – szukamy miejsca do spania na dziko. Miejsce znaleźliśmy, ale po tym jak Daniela oblazło stado kleszczy, zwiewaliśmy stamtąd aż się kurzyło.
Po przejechaniu około 10 km asfaltową drogą otrąbił nas samochód. Po chwili wiedzieliśmy dlaczego – nie ma zakazu ruchu rowerów, ale jest znak dozwalający poruszanie się pojazdów jadących z minimalną prędkością 30 km/h. No cóż, nie dla nas z sakwami i pod wiatr takie tempo. Zjechaliśmy na bruk i telepaliśmy się tak do Stahlbrode przez jakieś 6 km.
Spojrzałem na tablicę informacyjną i...hurra! W Stahlbrode jest camping (stamtąd kursują promy za 2,40 EUR na Rugię, cena za osobę i rower). Nas jednak tym razem nie interesowała przeprawa.
Zamierzaliśmy nazajutrz dojechać do Stralsundu.
Camping okazał się przyjemny, a gdy dowiedzieliśmy się, że za domek zapłacimy tylko o 3 EUR więcej niż za rozbicie namiotu, wybór dla nas był oczywisty – domek, prysznic, kanapa i piwko przed snem :)))
...i jeszcze wybraliśmy się do portu do knajpki :)))
W drodze do portu - chatka pomorska.
Port w Stahlbrode.
Dystans dnia pierwszego: 116,54 km
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
116.54 km (40.00 km teren), czas: 06:40 h, avg:17.48 km/h,
prędkość maks: 49.00 km/hTemperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2309 (kcal)
4-dniowa wyprawa na Rugię na rowerze...
Środa, 2 czerwca 2010 | dodano: 02.06.2010Kategoria Rugia od 2010..., Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Wyprawy na Wyspę Uznam
Dziś pojechałem tylko na stację dopompować na beton koła, jutro zawieszam na rower sakwy, wrzucam namiot, śpiwór i całą resztę i ruszam do Niemiec na 4-dniową wyprawę na Rugię.
Relacja - jak tylko wrócę szczęśliwie i jeszcze znajdę na to czas :)
Pewnie wyjdzie z 500 km...
Klify Rugii czekają:
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Relacja - jak tylko wrócę szczęśliwie i jeszcze znajdę na to czas :)
Pewnie wyjdzie z 500 km...
Klify Rugii czekają:
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
3.42 km (1.00 km teren), czas: 00:13 h, avg:15.78 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
204 km z TC TEAM
Sobota, 22 maja 2010 | dodano: 22.05.2010Kategoria Wypadziki do Niemiec, Szczecin i okolice, Rekordy Misiacza (pow. 200 km), Z cyborgami z TC TEAM :)))
Miałem nie jechać na tę wycieczkę. Dzień wcześniej, kiedy przejechałem ok. 6 km na Rondo Uniwersyteckie i byłem zmachany i spocony – wiedziałem, że coś nie gra z moją kondycją. Nie było co się porywać na ponad 200 km z takimi harpaganami. Powiedziałem chłopakom, że nie jadę.
W nocy miałem sen, że jest godzina 3:30, a do zbiórki zostało 1,5 godziny i ogarnął mnie żal, że nie jadę...i wtedy się obudziłem ;) Pomyślałem sobie, że jeśli obudzę się samoistnie koło 4:00, to jednak się wybiorę. Obudziłem się o 4:05. Nie miałem ani napojów, ani kanapek, aparatu, mapy, rower stał w daleko w garażu...zupełnie nic, co byłoby potrzebne na wyjazd, więc przyłożyłem głowę do poduszki. Po 5 minutach wyskoczyłem z łóżka jak z procy mówiąc sobie: „Misiacz, walcz ze swoją wewnętrzną ‘snują’, zbierz się i jedź!!!”. No cóż, podjąłem próbę: wykąpałem się, umyłem zęby, przygotowałem 4 kanapki, 2 bidony i 4 butelki zapasowe napoju izotonicznego z proszku (trochę to zajmuje, bo trzeba odmierzyć właściwą ilość na określoną ilość wody), wygrzebałem strój kolarski, wyszukałem właściwą mapę w szufladzie, aparat, klucze do garażu, parę euro na wszelki wypadek...itp., itd. Kiedy stanąłem gotowy w drzwiach, była 5:00 rano – sukces jak na mnie, ale była to jednocześnie godzina startu. Pomyślałem sobie, że nic straconego, w końcu chłopaki mieszkają w odległych dzielnicach Szczecina i mam szansę. Nie przewidziałem jednego – Jurek dojeżdża z Os. Książąt Pomorskich do Ronda Uniwersyteckiego w 10 minut (chyba szybciej, niż ja samochodem), a ja musiałem jeszcze dojść do garażu i zapakować się do sakw. Ruszyłem o 5:20 i będąc już w Przecławiu zadzwoniłem do Jurka. Cóż, mogłem się tego spodziewać, byli już w ...Kołbaskowie. I ja miałem z takimi robotami jechać! :)))
Cyborg „Jurek” i cyborg „Krzysiek” przeszli na tryb ‘standby’ i poczekali na mnie, aż do nich dojadę.
Po moim przyjeździe przywrócili tryb ‘pełne zasilanie – opcja: podróż z człowiekiem’ i ruszyliśmy – oni dwaj i ja, istota ludzka – na przejście graniczne w Rosówku.
Z Rosówka przez Neurochlitz dojechaliśmy do Mescherin, a stamtąd drogą rowerową „Oder-Neisse Radweg” dojechaliśmy do Gartz na krótki postój i wykonanie kilku ujęć.
Biedronka w Gartz :)
Dalej droga wiodła górą wału przeciwpowodziowego i lasami.
Całkiem szybko dojechaliśmy do Schwedt, gdzie Krzysiek pokazał mi mostek, na którym mnie jeszcze nie było i nowy lepszy dojazd do miasta.
TC TEAM na mostku :)
Ze Schwedt chwilę jechaliśmy ścieżką na wale, z którego niestety musieliśmy zjechać w okolicach Criewen, bo od ubiegłego roku jest w remoncie.
Klucząc po wioskach i pytając tubylców o drogę dojechaliśmy wreszcie do Stolpe, a potem przez Gellmersdorf i Parstein do Hochensaaten.
Tam zatrzymaliśmy się na mały popas.
Potem dojechaliśmy do przejścia granicznego w Hochenwutzen, gdzie przejechaliśmy do Polski do Osinowa Dolnego. Tam, prawie że momentalnie zaczął lać deszcz. Odczekaliśmy ze 20 minut na stacji benzynowej i kiedy przestało padać, ruszyliśmy w kierunku Cedynii.
Pomnik pod Cedynią.
Niestety, ta chwila bez deszczu to była jedynie wersja "demo" :). Od tamtego momentu jechaliśmy w deszczu, raz słabszym, raz silniejszym.
Do miejscowości Piasek pociągnąłem ekipę w tempie około 30 km/h, ale kiedy zaczęły się podjazdy - wyłączyło mi się główne zasilanie. Moi koledzy nawet nie zauważyli, że są jakieś górki :)
Rozpadało się na dobre, więc założyłem pelerynę typu "Czerwony Kapturek", która chroni od deszczu, ale niestety to niewiele pomaga, bo człowiek oblewa się w niej potem (jest foliowa). Do tego zaczął się podjazd, powiedziałbym, że w sumie uzbierałoby się go z 10 km, więc mieliłem na górskim przełożeniu, a chłopaki dzielnie to znieśli, choć elektrolit i płyn hydrauliczny rozsadzał im przewody zasilające :).
W końcu dojechaliśmy do Krajnika Dolnego, gdzie zdecydowaliśmy się na kiełbaskę.
Kiełbaska trochę niewyraźna ;)
Potem w strugach deszczu przejechaliśmy do Schwedt i przez Gartz i Mescherin dojechaliśmy do Polski.
W Przecławiu na liczniku miałem 186 km, czyli stanowczo za mało, więc postanowiłem wrócić do domu okrężną drogą przez Będargowo i Stobno - TC TEAM pojechał ze mną :)
Dzięki temu udało mi się wykręcić przyzwoitą odległość 204 km (w tytule filmu jest pomyłka w odległości, ale już tego nie zmienię).
Poniżej film z wyjazdu:
A to mapka trasy "wyrzeźbiona" przez Jurka:
:)
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 4577 (kcal)
W nocy miałem sen, że jest godzina 3:30, a do zbiórki zostało 1,5 godziny i ogarnął mnie żal, że nie jadę...i wtedy się obudziłem ;) Pomyślałem sobie, że jeśli obudzę się samoistnie koło 4:00, to jednak się wybiorę. Obudziłem się o 4:05. Nie miałem ani napojów, ani kanapek, aparatu, mapy, rower stał w daleko w garażu...zupełnie nic, co byłoby potrzebne na wyjazd, więc przyłożyłem głowę do poduszki. Po 5 minutach wyskoczyłem z łóżka jak z procy mówiąc sobie: „Misiacz, walcz ze swoją wewnętrzną ‘snują’, zbierz się i jedź!!!”. No cóż, podjąłem próbę: wykąpałem się, umyłem zęby, przygotowałem 4 kanapki, 2 bidony i 4 butelki zapasowe napoju izotonicznego z proszku (trochę to zajmuje, bo trzeba odmierzyć właściwą ilość na określoną ilość wody), wygrzebałem strój kolarski, wyszukałem właściwą mapę w szufladzie, aparat, klucze do garażu, parę euro na wszelki wypadek...itp., itd. Kiedy stanąłem gotowy w drzwiach, była 5:00 rano – sukces jak na mnie, ale była to jednocześnie godzina startu. Pomyślałem sobie, że nic straconego, w końcu chłopaki mieszkają w odległych dzielnicach Szczecina i mam szansę. Nie przewidziałem jednego – Jurek dojeżdża z Os. Książąt Pomorskich do Ronda Uniwersyteckiego w 10 minut (chyba szybciej, niż ja samochodem), a ja musiałem jeszcze dojść do garażu i zapakować się do sakw. Ruszyłem o 5:20 i będąc już w Przecławiu zadzwoniłem do Jurka. Cóż, mogłem się tego spodziewać, byli już w ...Kołbaskowie. I ja miałem z takimi robotami jechać! :)))
Cyborg „Jurek” i cyborg „Krzysiek” przeszli na tryb ‘standby’ i poczekali na mnie, aż do nich dojadę.
Po moim przyjeździe przywrócili tryb ‘pełne zasilanie – opcja: podróż z człowiekiem’ i ruszyliśmy – oni dwaj i ja, istota ludzka – na przejście graniczne w Rosówku.
Z Rosówka przez Neurochlitz dojechaliśmy do Mescherin, a stamtąd drogą rowerową „Oder-Neisse Radweg” dojechaliśmy do Gartz na krótki postój i wykonanie kilku ujęć.
Biedronka w Gartz :)
Dalej droga wiodła górą wału przeciwpowodziowego i lasami.
Całkiem szybko dojechaliśmy do Schwedt, gdzie Krzysiek pokazał mi mostek, na którym mnie jeszcze nie było i nowy lepszy dojazd do miasta.
TC TEAM na mostku :)
Ze Schwedt chwilę jechaliśmy ścieżką na wale, z którego niestety musieliśmy zjechać w okolicach Criewen, bo od ubiegłego roku jest w remoncie.
Klucząc po wioskach i pytając tubylców o drogę dojechaliśmy wreszcie do Stolpe, a potem przez Gellmersdorf i Parstein do Hochensaaten.
Tam zatrzymaliśmy się na mały popas.
Potem dojechaliśmy do przejścia granicznego w Hochenwutzen, gdzie przejechaliśmy do Polski do Osinowa Dolnego. Tam, prawie że momentalnie zaczął lać deszcz. Odczekaliśmy ze 20 minut na stacji benzynowej i kiedy przestało padać, ruszyliśmy w kierunku Cedynii.
Pomnik pod Cedynią.
Niestety, ta chwila bez deszczu to była jedynie wersja "demo" :). Od tamtego momentu jechaliśmy w deszczu, raz słabszym, raz silniejszym.
Do miejscowości Piasek pociągnąłem ekipę w tempie około 30 km/h, ale kiedy zaczęły się podjazdy - wyłączyło mi się główne zasilanie. Moi koledzy nawet nie zauważyli, że są jakieś górki :)
Rozpadało się na dobre, więc założyłem pelerynę typu "Czerwony Kapturek", która chroni od deszczu, ale niestety to niewiele pomaga, bo człowiek oblewa się w niej potem (jest foliowa). Do tego zaczął się podjazd, powiedziałbym, że w sumie uzbierałoby się go z 10 km, więc mieliłem na górskim przełożeniu, a chłopaki dzielnie to znieśli, choć elektrolit i płyn hydrauliczny rozsadzał im przewody zasilające :).
W końcu dojechaliśmy do Krajnika Dolnego, gdzie zdecydowaliśmy się na kiełbaskę.
Kiełbaska trochę niewyraźna ;)
Potem w strugach deszczu przejechaliśmy do Schwedt i przez Gartz i Mescherin dojechaliśmy do Polski.
W Przecławiu na liczniku miałem 186 km, czyli stanowczo za mało, więc postanowiłem wrócić do domu okrężną drogą przez Będargowo i Stobno - TC TEAM pojechał ze mną :)
Dzięki temu udało mi się wykręcić przyzwoitą odległość 204 km (w tytule filmu jest pomyłka w odległości, ale już tego nie zmienię).
Poniżej film z wyjazdu:
A to mapka trasy "wyrzeźbiona" przez Jurka:
:)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
203.61 km (5.00 km teren), czas: 08:43 h, avg:23.36 km/h,
prędkość maks: 59.10 km/hTemperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 4577 (kcal)
100 km po Niemczech i Polsce...
Niedziela, 16 maja 2010 | dodano: 16.05.2010Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Jakoś obudziłem się dziś o 4:00 rano i sen mnie nie brał, więc stwierdziłem, że szkoda czasu...lepiej się spokojnie oporządzić, coś lekkiego zjeść... i zasuwam na rozgrzewkę. :)
Pojechałem zupełnie relaksacyjnie metodą "beznaciskową":))) do Warzymic, a następnie przez Będargowo, Stobno i Mierzyn wróciłem spokojnie do domu na drugie śniadanie i prysznic, ponieważ na 9:00 umówiłem się z Romalkiem na poważniejszą jazdę do Niemiec.
Zjazd na mój nowy skrót do Stobna na drodze z Będargowa do Dołuj (przy przystanku autobusowym).
Parę minut po 9:00 ruszyliśmy ostro do Dobrej, a dalej przez granicę za miejscowością Buk wjechaliśmy do Blankensee w Niemczech.
Romalek w wiacie w Blankensee.
Trochę siąpił deszcz, ale nam nie przeszkadzało to absolutnie, miło się cięło 30-35 km/h.
Postanowiliśmy pojechać do Ploewen, ponieważ chciałem pokazać Romalkowi jezioro Kutzow-See.
Nad jeziorem Kutzow-See.
Na odcinku między Wilhelmshof a Ramin natknęliśmy się na ciekawą reklamę pensjonatu w Loecknitz.
Z Ramin dojechaliśmy do Schwennenz, skąd do granicy polną drogą jest 1,5 km.
W Polsce przejechaliśmy przez Bobolin i Warnik i Barnisław do Szczecina.
Trochę jeszcze pokrążyłem po Szczecinie, bo wskazanie licznika 93 km wyglądało nieciekawie i dokręciłem do 100. :)))
Temperatura:9.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2237 (kcal)
Pojechałem zupełnie relaksacyjnie metodą "beznaciskową":))) do Warzymic, a następnie przez Będargowo, Stobno i Mierzyn wróciłem spokojnie do domu na drugie śniadanie i prysznic, ponieważ na 9:00 umówiłem się z Romalkiem na poważniejszą jazdę do Niemiec.
Zjazd na mój nowy skrót do Stobna na drodze z Będargowa do Dołuj (przy przystanku autobusowym).
Parę minut po 9:00 ruszyliśmy ostro do Dobrej, a dalej przez granicę za miejscowością Buk wjechaliśmy do Blankensee w Niemczech.
Romalek w wiacie w Blankensee.
Trochę siąpił deszcz, ale nam nie przeszkadzało to absolutnie, miło się cięło 30-35 km/h.
Postanowiliśmy pojechać do Ploewen, ponieważ chciałem pokazać Romalkowi jezioro Kutzow-See.
Nad jeziorem Kutzow-See.
Na odcinku między Wilhelmshof a Ramin natknęliśmy się na ciekawą reklamę pensjonatu w Loecknitz.
Z Ramin dojechaliśmy do Schwennenz, skąd do granicy polną drogą jest 1,5 km.
W Polsce przejechaliśmy przez Bobolin i Warnik i Barnisław do Szczecina.
Trochę jeszcze pokrążyłem po Szczecinie, bo wskazanie licznika 93 km wyglądało nieciekawie i dokręciłem do 100. :)))
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
100.10 km (3.00 km teren), czas: 04:17 h, avg:23.37 km/h,
prędkość maks: 46.00 km/hTemperatura:9.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2237 (kcal)
FILM Z WYPRAWY DO DPN
Wtorek, 11 maja 2010 | dodano: 11.05.2010Kategoria Szczecin i okolice, U przyjaciół ..., Wypadziki do Niemiec
Filmik zmontowany:
Wprawdzie WYPRAWECZKA była jakiś czas temu, ale film powstał dopiero teraz (kręcił Daniel, montowałem ja...dopiero się uczę).
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)