- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w kategorii
Z Basią...
Dystans całkowity: | 10623.60 km (w terenie 1816.80 km; 17.10%) |
Czas w ruchu: | 603:40 |
Średnia prędkość: | 16.72 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.00 km/h |
Suma kalorii: | 209454 kcal |
Liczba aktywności: | 226 |
Średnio na aktywność: | 47.01 km i 3h 16m |
Więcej statystyk |
Megalityczne grobowce koło Wollschow.
Sobota, 24 listopada 2012 | dodano: 24.11.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Dumałem wczoraj i dumałem, dokąd by tu w sobotę pojechać, pomysłów specjalnych nie miałem, więc niezbyt błyskotliwie wymyśliłem, że po prostu pojedziemy na zupę dyniową do knajpki do Sławoszewa. Większość z zagadniętych przytaknęła, ale od czego mamy sierżanta "Montera"? ;)))
Rzucił pomysł, żeby pojechać do lasów koło Loecknitz, niedaleko Wollschow i Woddow, gdzie znajdują się prehistoryczne grobowce megalityczne.
Ich przybliżona lokalizacja: KLIK.
Niestety, do chwili obecnej nie mogę nic znaleźć na temat ich historii, może ktoś coś wie?
"Jaszek" znalazł coś takiego: KLIK.
Spotkaliśmy się tradycyjnie o 10:00 przy jeziorku na Derdowskiego, oprócz niejakiego "Misiacza" i Basi "Misiaczowej" była jeszcze Małgosia "Rowerzystka", Piotrek "Bronik", Krzysiek "Monter oraz Jacek "Jaszek".
Krzysiek "Monter" obiecywał, że "skrótów" będzie co najwyżej 1% całego dystansu, ale tradycyjnie wszyscy przyjmowali te obietnice z przymrużeniem oka.
Koniec końców, okazało się, że nasz sierżant zapomniał dodać jeszcze zero do tego 1% ;))).
Pogoda była dziś wyjątkowo "reumatyczna", niby nie zimno, ale zimno, za to ponuro i wilgotno...ale co tam.
Ruszyliśmy w stronę Schwennenz, gdzie zatrzymaliśmy się na popasik.
Ścieżką rowerową dojechaliśmy do Krakckow, gdzie przy muzeum dawnych pojazdów (jest co oglądać, można wejść) zdecydowaliśmy się zjeść coś konkretniejszego i popić herbatką z termosów, bo wilgoć i zimno dobierały nam się do zadków.
Z Krackow dojechaliśmy do Wollin, skąd lekkim "skrótem" dotarliśmy do Bagemuehl, skąd zaczął się ten obiecany "skrót" właściwy.
W zasadzie nie mam się czego czepiać, droga przez las była przyjemna, na początku wręcz spacerowa i nie trzeba było robić komiksu, jak kiedyś (KLIK :))).
Poszukiwania właściwej drogi na rozstajach wprawiły nas w dziwny nastrój...a może to już oddziaływała moc megalitów?
Choć w środku lasu, dojazd jest całkiem dobrze oznakowany, gorzej jest, gdy się szuka samego początku trasy w wiosce.
Potem dróżka się "nieco" zwęziła, ale w zasadzie byliśmy już u celu.
Gdy "Jaszek" potraktował prehistoryczny grobowiec jak stojak na rowery, nie spodobało się to jego mieszkańcom i zaczęły się dziać dziwne rzeczy, a to się koledze rower wywrócił, a to koścista ręka złapała go za nogę i takie tam...:).
Miejsce ciekawe i liczę, że uda mi się dowiedzieć o nim więcej, tymczasem należało się zbierać, bo ciemno robi się koło godziny 16:00.
Wyjechaliśmy z lasu i dojechaliśmy do Loecknitz, gdzie ja i Piorek zrobiliśmy drobne zakupy, po czym wszyscy udaliśmy się na tradycyjny popasik nad jezioro Loecknitzer See.
Tam dowiedziałem się, że mój pomysł z zupą dyniową nadal wzbudzał zainteresowanie grupy...za wyjątkiem mnie i Basi, dlatego w Ploewen pożegnaliśmy się z "bandą", a sami przez Bismark, Linken, Lubieszyn i Mierzyn wróciliśmy do Szczecina, gdzie też zjedliśmy zupę, w domu, cebulową...z proszku, kupioną w tym celu w "Netto" w Loecknitz :))).
Wydawało mi się, że niedaleko TESCO pozdrowił mnie "Butros", ale wnioskuję tylko po kasku, bo był w kominiarce :).
Temperatura:6.4 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1627 (kcal)
Rzucił pomysł, żeby pojechać do lasów koło Loecknitz, niedaleko Wollschow i Woddow, gdzie znajdują się prehistoryczne grobowce megalityczne.
Ich przybliżona lokalizacja: KLIK.
Niestety, do chwili obecnej nie mogę nic znaleźć na temat ich historii, może ktoś coś wie?
"Jaszek" znalazł coś takiego: KLIK.
Spotkaliśmy się tradycyjnie o 10:00 przy jeziorku na Derdowskiego, oprócz niejakiego "Misiacza" i Basi "Misiaczowej" była jeszcze Małgosia "Rowerzystka", Piotrek "Bronik", Krzysiek "Monter oraz Jacek "Jaszek".
Krzysiek "Monter" obiecywał, że "skrótów" będzie co najwyżej 1% całego dystansu, ale tradycyjnie wszyscy przyjmowali te obietnice z przymrużeniem oka.
Koniec końców, okazało się, że nasz sierżant zapomniał dodać jeszcze zero do tego 1% ;))).
Pogoda była dziś wyjątkowo "reumatyczna", niby nie zimno, ale zimno, za to ponuro i wilgotno...ale co tam.
Ruszyliśmy w stronę Schwennenz, gdzie zatrzymaliśmy się na popasik.
Ścieżką rowerową dojechaliśmy do Krakckow, gdzie przy muzeum dawnych pojazdów (jest co oglądać, można wejść) zdecydowaliśmy się zjeść coś konkretniejszego i popić herbatką z termosów, bo wilgoć i zimno dobierały nam się do zadków.
Z Krackow dojechaliśmy do Wollin, skąd lekkim "skrótem" dotarliśmy do Bagemuehl, skąd zaczął się ten obiecany "skrót" właściwy.
W zasadzie nie mam się czego czepiać, droga przez las była przyjemna, na początku wręcz spacerowa i nie trzeba było robić komiksu, jak kiedyś (KLIK :))).
Poszukiwania właściwej drogi na rozstajach wprawiły nas w dziwny nastrój...a może to już oddziaływała moc megalitów?
Choć w środku lasu, dojazd jest całkiem dobrze oznakowany, gorzej jest, gdy się szuka samego początku trasy w wiosce.
Potem dróżka się "nieco" zwęziła, ale w zasadzie byliśmy już u celu.
Gdy "Jaszek" potraktował prehistoryczny grobowiec jak stojak na rowery, nie spodobało się to jego mieszkańcom i zaczęły się dziać dziwne rzeczy, a to się koledze rower wywrócił, a to koścista ręka złapała go za nogę i takie tam...:).
Miejsce ciekawe i liczę, że uda mi się dowiedzieć o nim więcej, tymczasem należało się zbierać, bo ciemno robi się koło godziny 16:00.
Wyjechaliśmy z lasu i dojechaliśmy do Loecknitz, gdzie ja i Piorek zrobiliśmy drobne zakupy, po czym wszyscy udaliśmy się na tradycyjny popasik nad jezioro Loecknitzer See.
Tam dowiedziałem się, że mój pomysł z zupą dyniową nadal wzbudzał zainteresowanie grupy...za wyjątkiem mnie i Basi, dlatego w Ploewen pożegnaliśmy się z "bandą", a sami przez Bismark, Linken, Lubieszyn i Mierzyn wróciliśmy do Szczecina, gdzie też zjedliśmy zupę, w domu, cebulową...z proszku, kupioną w tym celu w "Netto" w Loecknitz :))).
Wydawało mi się, że niedaleko TESCO pozdrowił mnie "Butros", ale wnioskuję tylko po kasku, bo był w kominiarce :).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
80.09 km (15.00 km teren), czas: 04:39 h, avg:17.22 km/h,
prędkość maks: 43.00 km/hTemperatura:6.4 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1627 (kcal)
Urodzinowe ognisko Małgosi.
Sobota, 17 listopada 2012 | dodano: 18.11.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z Basią...
Większość z nas nie mogła doczekać się soboty.
Dlaczego?
Ponieważ Małgosia "Rowerzystka" obchodziła swoje okrągłe urodziny i z tej okazji skrzyknęła rowerową brać na polanę leśną niedaleko ulicy Miodowej.
To już kolejna impreza tego typu i dobrze, bo zawsze się sprawdzają :).
Nim jednak z Basią "Misiaczową" dotarliśmy na godzinę 16:00 na polanę, postanowiliśmy z rana popalić nieco kalorii i wyskoczyć do pobliskiego Ladenthin.
Niestety, jak zawsze grzebaliśmy się jak dwa miśki w miodzie i czasu pozostało jedynie tyle, żeby pojechać spenetrować okolicę imprezy - czyli pojechaliśmy na Głębokie.
W międzyczasie w mojej tylnej lampce urwał się kabelek, a choć czasu nie było za wiele, to ja jak zwykle - uparty - musiałem zabrać się za naprawę ("już-zaraz-natychmiast" :))).
Zanim doszedłem jak działa / nie działa zacisk do kabelka, zdążyłem rozkręcić lampkę na części pierwsze, po czym okazało się, że w ogóle nic nie trzeba było rozkręcać :).
Na szczęście naprawa poszła w miarę szybko i na czas wróciliśmy do domu, żeby przygotować się do listopadowego spotkania w terenie.
Ciuchów nabraliśmy jak na Syberię, ale lepiej mieć ich za dużo niż za mało. O 15:10 zwinęliśmy z krawężnika do samochodu Piotrka "Bronika" i pojechaliśmy do sklepu Elysium, gdzie Małgosia parę dni wcześniej zamówiła karton piwka - startera, a ja podjąłem się jego odbioru i transportu.
Troszkę się pan naszukał kartonu, bo jego zmiennik gdzieś go upchnął w magazynie i zaczął mnie ogarniać lekki niepokój, ale w końcu cenna paczka się odnalazła :)
W środku - piwko "Zamkowe" z Browaru Namysłów - bardzo dobry wybór na ognisko i bardzo dobrze, że nie był to żaden "przemysłowy komercyjniak" typu Tyskie czy Lech.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, Basia miała wątpliwości, czy to na pewno tu, ale wystarczyło poszukać tzw. "Bandy Pijanych Rowerzystów" (wtajemniczeni wiedzą o co chodzi :))).
Banda się znalazła, więc wykorzystaliśmy niczego nie podejrzewającego "Hubiego", żeby pomógł donieść zaopatrzenie...trafił mu się wyjątkowo ciężki kartonik z płynnym złotem ;))).
Na start Małgosia przygotowała nam jeszcze francuskie czerwone wino, własnego wypieku chlebek, własnej produkcji smalec i co jeszcze nie wiem.
Pogubiłem się w ilości.
Każdy coś tam doniósł, dobrze, że swoim ciastem bananowym częstowałem na początku, bo potem nikt by już go nie tknął ;))), bo kiedy pojawiło się tiramisu o nieziemskim smaku stworzone własnoręcznie przez Roberta "Foxika", ochom i achom nie było końca, a już kiedy spoglądałem na "Misiaczową" pałaszującą kolejny kawałek, było to dla mnie najlepszym dowodem, że ciasto jest znakomite.
Innym przebojem kulinarnym była kiszka ziemniaczana dostarczona przez "Siwobrodego".
A to już nasza jubilatka w koszulce, którą dostała od Krzyśka "Montera", a którą jednocześnie ustanowił "Koszulką Przechodnią", którą ma przejąć za jakiś czas kolejny jubilat.
W rączce - piwko "Zamkowe" :).
Za Małgosią "Monter" mocuje się z kapslem, "Hubi" z chusteczką higieniczną, a przypatruje się wszystkiemu Pani "Hubisiowa".
Dla tych, którzy nie znają angielskiego - napis na koszulce głosi:
"Nie mam 50 lat, mam 18 i ... 32-letnie doświadczenie" :)))
Małgosiu, kiedy czytam czasem ogłoszenia o pracę, to stwierdzam, że spełniasz najostrzejsze wymogi naszych pracodawców :) !
Na polanie nietrudno było zlokalizować naszą "bandę", bo już z daleka świeciły kolorkami nasze dwa piękne rudzielce :))).
W tle zamyślony "Foxik", obok przemyka "Srk23".
Tu Basia "Misiaczowa" i Beata "Jaszkowa".
Kolejna fotka.
Autor tychże wypocin ze swoją uroczą "Misiaczową" :).
Zabawa była świetna, ognisko grzało, a "Tunia" przygrywała na gitarze kawałki ze "Śpiewnika ramola" :).
Z czasem pojawiły się trzy lewitujące wokół ogniska "ciała", jedno wyjątkowo upierdliwe, drugie wyjątkowo wszechwiedzące, a trzecie bardzo przytulne, których cechą wspólną było to, że cenili sobie kontakt z Matką Ziemią (zainteresowani wiedzą) :))).
Ciało Wyjątkowo Upierdliwe nie wiedziało kiedy przestać, Ciało Wyjątkowo Wszechwiedzące wykazało się zdrowym rozsądkiem i ulotniło się, nim było za późno, a Ciało Bardzo Przytulne poszukiwało kolejnego obiektu do przytulenia :))).
Choć było coraz chłodniej, to po to wzięło się ciuchy, żeby co rusz dokładać kolejną warstwę, ale co tam, bawiliśmy się doskonale.
Dziękujemy wszystkim (a było nas chyba ze 30 osób, ktoś policzył?).
P.S. Jakby "ktoś" miał wątpliwości - impreza była dla rowerzystów, ale bez rowerów.
Temperatura:2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 477 (kcal)
Dlaczego?
Ponieważ Małgosia "Rowerzystka" obchodziła swoje okrągłe urodziny i z tej okazji skrzyknęła rowerową brać na polanę leśną niedaleko ulicy Miodowej.
To już kolejna impreza tego typu i dobrze, bo zawsze się sprawdzają :).
Nim jednak z Basią "Misiaczową" dotarliśmy na godzinę 16:00 na polanę, postanowiliśmy z rana popalić nieco kalorii i wyskoczyć do pobliskiego Ladenthin.
Niestety, jak zawsze grzebaliśmy się jak dwa miśki w miodzie i czasu pozostało jedynie tyle, żeby pojechać spenetrować okolicę imprezy - czyli pojechaliśmy na Głębokie.
W międzyczasie w mojej tylnej lampce urwał się kabelek, a choć czasu nie było za wiele, to ja jak zwykle - uparty - musiałem zabrać się za naprawę ("już-zaraz-natychmiast" :))).
Zanim doszedłem jak działa / nie działa zacisk do kabelka, zdążyłem rozkręcić lampkę na części pierwsze, po czym okazało się, że w ogóle nic nie trzeba było rozkręcać :).
Na szczęście naprawa poszła w miarę szybko i na czas wróciliśmy do domu, żeby przygotować się do listopadowego spotkania w terenie.
Ciuchów nabraliśmy jak na Syberię, ale lepiej mieć ich za dużo niż za mało. O 15:10 zwinęliśmy z krawężnika do samochodu Piotrka "Bronika" i pojechaliśmy do sklepu Elysium, gdzie Małgosia parę dni wcześniej zamówiła karton piwka - startera, a ja podjąłem się jego odbioru i transportu.
Troszkę się pan naszukał kartonu, bo jego zmiennik gdzieś go upchnął w magazynie i zaczął mnie ogarniać lekki niepokój, ale w końcu cenna paczka się odnalazła :)
W środku - piwko "Zamkowe" z Browaru Namysłów - bardzo dobry wybór na ognisko i bardzo dobrze, że nie był to żaden "przemysłowy komercyjniak" typu Tyskie czy Lech.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, Basia miała wątpliwości, czy to na pewno tu, ale wystarczyło poszukać tzw. "Bandy Pijanych Rowerzystów" (wtajemniczeni wiedzą o co chodzi :))).
Banda się znalazła, więc wykorzystaliśmy niczego nie podejrzewającego "Hubiego", żeby pomógł donieść zaopatrzenie...trafił mu się wyjątkowo ciężki kartonik z płynnym złotem ;))).
Na start Małgosia przygotowała nam jeszcze francuskie czerwone wino, własnego wypieku chlebek, własnej produkcji smalec i co jeszcze nie wiem.
Pogubiłem się w ilości.
Każdy coś tam doniósł, dobrze, że swoim ciastem bananowym częstowałem na początku, bo potem nikt by już go nie tknął ;))), bo kiedy pojawiło się tiramisu o nieziemskim smaku stworzone własnoręcznie przez Roberta "Foxika", ochom i achom nie było końca, a już kiedy spoglądałem na "Misiaczową" pałaszującą kolejny kawałek, było to dla mnie najlepszym dowodem, że ciasto jest znakomite.
Innym przebojem kulinarnym była kiszka ziemniaczana dostarczona przez "Siwobrodego".
A to już nasza jubilatka w koszulce, którą dostała od Krzyśka "Montera", a którą jednocześnie ustanowił "Koszulką Przechodnią", którą ma przejąć za jakiś czas kolejny jubilat.
W rączce - piwko "Zamkowe" :).
Za Małgosią "Monter" mocuje się z kapslem, "Hubi" z chusteczką higieniczną, a przypatruje się wszystkiemu Pani "Hubisiowa".
Dla tych, którzy nie znają angielskiego - napis na koszulce głosi:
"Nie mam 50 lat, mam 18 i ... 32-letnie doświadczenie" :)))
Małgosiu, kiedy czytam czasem ogłoszenia o pracę, to stwierdzam, że spełniasz najostrzejsze wymogi naszych pracodawców :) !
Na polanie nietrudno było zlokalizować naszą "bandę", bo już z daleka świeciły kolorkami nasze dwa piękne rudzielce :))).
W tle zamyślony "Foxik", obok przemyka "Srk23".
Tu Basia "Misiaczowa" i Beata "Jaszkowa".
Kolejna fotka.
Autor tychże wypocin ze swoją uroczą "Misiaczową" :).
Zabawa była świetna, ognisko grzało, a "Tunia" przygrywała na gitarze kawałki ze "Śpiewnika ramola" :).
Z czasem pojawiły się trzy lewitujące wokół ogniska "ciała", jedno wyjątkowo upierdliwe, drugie wyjątkowo wszechwiedzące, a trzecie bardzo przytulne, których cechą wspólną było to, że cenili sobie kontakt z Matką Ziemią (zainteresowani wiedzą) :))).
Ciało Wyjątkowo Upierdliwe nie wiedziało kiedy przestać, Ciało Wyjątkowo Wszechwiedzące wykazało się zdrowym rozsądkiem i ulotniło się, nim było za późno, a Ciało Bardzo Przytulne poszukiwało kolejnego obiektu do przytulenia :))).
Choć było coraz chłodniej, to po to wzięło się ciuchy, żeby co rusz dokładać kolejną warstwę, ale co tam, bawiliśmy się doskonale.
Dziękujemy wszystkim (a było nas chyba ze 30 osób, ktoś policzył?).
P.S. Jakby "ktoś" miał wątpliwości - impreza była dla rowerzystów, ale bez rowerów.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
23.94 km (7.00 km teren), czas: 01:28 h, avg:16.32 km/h,
prędkość maks: 28.00 km/hTemperatura:2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 477 (kcal)
Listopadowa "Pogoń za lisem".
Niedziela, 4 listopada 2012 | dodano: 04.11.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Hm...Nie wiem jak zacząć...
Brak weny zupełny na starcie, może się rozkręcę...
No dobra, "Jewti" na Forum RS zarządził listopadową "pogoń za lisem".
Dość krótko trwały debaty, bo przecież wybór był oczywisty: lisem musiała zostać Baśka "Rudzielec" :).
Zbiórka ogłoszona została na godzinę 10:30 nad jeziorem Głębokie. Ruszyliśmy z Pomorzan z Basią "Misiaczową" i Piotrkiem "Bronikiem".
Na starcie - choć tu tego nie widać - stawił się tłum rowerzystów, myślę, że potem w sumie ze 30 osób było, nie liczyłem.
To nasz lisek, może nie rudy, a srebrny, ale jednak lisek ;).
A to grupowe zdjęcie "zajumane" od "Jaszka", z agentem Dżejmsem 007 i agentką Tatianą (znajdź tę parę;)).
Uciekający lisek zostawiał tropy w postaci czerwonych wstążeczek. Każdy szczęśliwy znalazca częstowany był przez "Jewtiego" cukierkiem.
Ja też powinienem dostać, bo choć wstążeczki nie znalazłem, to znalazłem zgubione walkie-talkie, które wypadło przypadkiem w trakcie jazdy naszemu 'prezesowi' ;).
Po dojechaniu do Bartoszewa okrążyliśmy jeziorko, nad którym szczęśliwym myśliwym okazał się Piotrek "Hombrecośtamcośtamcośtamcośtam" ;)
Lisek ukrywał się w krzaczkach.
Po schwytaniu zwierza ruszyliśmy w kierunku Sławoszewa, gdzie gospodarze Gospody "Zjawa" czekali na nas z ogniskiem i z pysznościami.
Tą pysznością okazała się domowa, pikantna zupa dyniowa z grzankami i śmietaną, jak znalazł na chłodne dni!
"Misiacz" cwaniaczek szybko ustawił się pierwszy w kolejce, żeby potem nie patrzeć z wywalonym językiem na tych już jedzących...jak ci ostatni w kolejce :)
Dodatkowo, dokupiliśmy sobie po kiełbasce, którą na ognisku upichciła Basia, a gospodarze zasponsorowali garniec domowego smalcu i domowego chleba.
W międzyczasie "Jewti" rozdał nagrody i gadżety najbardziej zasłużonym działaczom :).
Jak się siedzi, zaczyna robić się chłodno, więc postanowiliśmy z Basią, że zwijamy się i wracamy do domu przez Dobrą, Blankensee, Bismark i Schwennenz.
Dołączyli do nas Beata i Jacek "Jaszkowie" i Krzysiek "Monter". Po drodze dogoniła nas grupa "Jewtiego" i odbiła na Rzędziny.
Tymczasem od strony Buku nadjechali - przypadek - wykręcający dziś gdzieś średnią Paweł "Sargath" i Adrian "Gryf".
Myślałem, że Paweł jakoś zniknął, nic się u niego nie dzieje, ale nie. Jest dobrze, charakterek pozostał, bo dzień bez awantury z kierowcą to dzień stracony :))).
Dziś było dwóch, o szczegółach i stratach (kierowców oczywiście) opowiadał nie będę ;).
Minąwszy Buk, wjechaliśmy do Niemiec, ciała ofiar "Sargatha" ktoś w międzyczasie szybko zdążył uprzątnąć ;))).
Tu pomykamy drogą Blankensee - Bismark.
W Bismark "Jaszek" pokazał nam ciekawostkę, szwabski hełm, pewnie to jakiś symboliczny grób najeźdźców.
Niech ktoś to zbada ;).
Stalowa czapeczka przymocowana jest linką, żeby ktoś się nie skusił.
Kościółek był zamknięty, ale na ścianie wisi opis, również w języku polskim.
Z Bismark skręcliśmy na Gellin, skąd polami kierowaliśmy się do Grenzdorf.
Zakwitł ponownie rzepak, wiosna idzie ? ;)))
Za Grenzdorf wjechaliśmy na drogę dla rowerów, która doprowadziła nas do Grambow, skąd dotarliśmy do Schwennenz.
Jadąc polną drogą do Bobolina zatrzymaliśmy się na zbiór jabłek, w końcu muszę mieć z czego piec kolejne tarty jabłkowe ;).
Przed Bobolinem pożegnaliśmy się, reszta pojechała na Stobno, a ja z Basią na Warnik i Będargowo.
Zaczynało się robić jakoś zimno, dobrze, że aż do domu nie dopadł nas deszcz, który właśnie leje w momencie, gdy spisuję tę relację.
P.S. Dziękujemy "Jewtiemu" za organizację ciekawej imprezy :).
Temperatura:7.5 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1368 (kcal)
Brak weny zupełny na starcie, może się rozkręcę...
No dobra, "Jewti" na Forum RS zarządził listopadową "pogoń za lisem".
Dość krótko trwały debaty, bo przecież wybór był oczywisty: lisem musiała zostać Baśka "Rudzielec" :).
Zbiórka ogłoszona została na godzinę 10:30 nad jeziorem Głębokie. Ruszyliśmy z Pomorzan z Basią "Misiaczową" i Piotrkiem "Bronikiem".
Na starcie - choć tu tego nie widać - stawił się tłum rowerzystów, myślę, że potem w sumie ze 30 osób było, nie liczyłem.
To nasz lisek, może nie rudy, a srebrny, ale jednak lisek ;).
A to grupowe zdjęcie "zajumane" od "Jaszka", z agentem Dżejmsem 007 i agentką Tatianą (znajdź tę parę;)).
Uciekający lisek zostawiał tropy w postaci czerwonych wstążeczek. Każdy szczęśliwy znalazca częstowany był przez "Jewtiego" cukierkiem.
Ja też powinienem dostać, bo choć wstążeczki nie znalazłem, to znalazłem zgubione walkie-talkie, które wypadło przypadkiem w trakcie jazdy naszemu 'prezesowi' ;).
Po dojechaniu do Bartoszewa okrążyliśmy jeziorko, nad którym szczęśliwym myśliwym okazał się Piotrek "Hombrecośtamcośtamcośtamcośtam" ;)
Lisek ukrywał się w krzaczkach.
Po schwytaniu zwierza ruszyliśmy w kierunku Sławoszewa, gdzie gospodarze Gospody "Zjawa" czekali na nas z ogniskiem i z pysznościami.
Tą pysznością okazała się domowa, pikantna zupa dyniowa z grzankami i śmietaną, jak znalazł na chłodne dni!
"Misiacz" cwaniaczek szybko ustawił się pierwszy w kolejce, żeby potem nie patrzeć z wywalonym językiem na tych już jedzących...jak ci ostatni w kolejce :)
Dodatkowo, dokupiliśmy sobie po kiełbasce, którą na ognisku upichciła Basia, a gospodarze zasponsorowali garniec domowego smalcu i domowego chleba.
W międzyczasie "Jewti" rozdał nagrody i gadżety najbardziej zasłużonym działaczom :).
Jak się siedzi, zaczyna robić się chłodno, więc postanowiliśmy z Basią, że zwijamy się i wracamy do domu przez Dobrą, Blankensee, Bismark i Schwennenz.
Dołączyli do nas Beata i Jacek "Jaszkowie" i Krzysiek "Monter". Po drodze dogoniła nas grupa "Jewtiego" i odbiła na Rzędziny.
Tymczasem od strony Buku nadjechali - przypadek - wykręcający dziś gdzieś średnią Paweł "Sargath" i Adrian "Gryf".
Myślałem, że Paweł jakoś zniknął, nic się u niego nie dzieje, ale nie. Jest dobrze, charakterek pozostał, bo dzień bez awantury z kierowcą to dzień stracony :))).
Dziś było dwóch, o szczegółach i stratach (kierowców oczywiście) opowiadał nie będę ;).
Minąwszy Buk, wjechaliśmy do Niemiec, ciała ofiar "Sargatha" ktoś w międzyczasie szybko zdążył uprzątnąć ;))).
Tu pomykamy drogą Blankensee - Bismark.
W Bismark "Jaszek" pokazał nam ciekawostkę, szwabski hełm, pewnie to jakiś symboliczny grób najeźdźców.
Niech ktoś to zbada ;).
Stalowa czapeczka przymocowana jest linką, żeby ktoś się nie skusił.
Kościółek był zamknięty, ale na ścianie wisi opis, również w języku polskim.
Z Bismark skręcliśmy na Gellin, skąd polami kierowaliśmy się do Grenzdorf.
Zakwitł ponownie rzepak, wiosna idzie ? ;)))
Za Grenzdorf wjechaliśmy na drogę dla rowerów, która doprowadziła nas do Grambow, skąd dotarliśmy do Schwennenz.
Jadąc polną drogą do Bobolina zatrzymaliśmy się na zbiór jabłek, w końcu muszę mieć z czego piec kolejne tarty jabłkowe ;).
Przed Bobolinem pożegnaliśmy się, reszta pojechała na Stobno, a ja z Basią na Warnik i Będargowo.
Zaczynało się robić jakoś zimno, dobrze, że aż do domu nie dopadł nas deszcz, który właśnie leje w momencie, gdy spisuję tę relację.
P.S. Dziękujemy "Jewtiemu" za organizację ciekawej imprezy :).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
67.95 km (5.00 km teren), czas: 04:05 h, avg:16.64 km/h,
prędkość maks: 38.00 km/hTemperatura:7.5 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1368 (kcal)
Rekord sezonu pobity! Rehabilitacja.
Niedziela, 28 października 2012 | dodano: 29.10.2012Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią..., Wypadziki do Niemiec
Do bicia tego rekordu z Basią "Misiaczową" przygotowywaliśmy się solidnie, rzekłbym od 2 lat!
Jako, że pora już chłodna, a rekord nowy i jeszcze dotąd nie osiągnięty, zabraliśmy:
- 2 termosy (duży i mały)
- 2 bidony
- 6 bułek
- kilkanaście słodkich batonów
- 2 pary ochraniaczy na buty
- zapasowe ciuchy, gdyby bardzo się oziębiło
Ruszyliśmy spod garażu przed południem, ale nie takie dystanse się robiło zaczynając o późnej porze.
Przez ul. Mieszka I i Cukrową dotarliśmy do zamkniętego szlabanu, gdzie korzystając z okazji zmieniliśmy ciuchy, bo temperatura zrobiła się prawie letnia (14 st.C).
Tuż przed Przecławiem padła decyzja, żeby ten rekord był jeszcze bardziej spektakularny, niż planowaliśmy, tym bardziej, że pogoda była znakomita.
Kiedy wróciliśmy do garażu, stwierdziliśmy, że z dumą możemy zaprezentować światu nasz nowy wspólny i niespotykany rekord dystansu! :))))))))))))))) Pfffff...
P.S. Nie wiem, co się dzieje od wczoraj i to nie tylko ze mną, nogi mieliśmy jak z waty, lenia ogromniastego i jedyne, o czym marzyliśmy to to, żeby już nie jechać, zawinąć do domu i zalec gdzieś jak ten osobnik i jeszcze nakryć się stertą liści ;).
_______________________________
Tymczasem...minęło kilka godzin...
_______________________________
Po powrocie do domu, obiadku i drzemce nie mogłem pogodzić się z tak "zmarnowaną" niedzielą i prawdę mówiąc nabrałem ochoty na kręcenie, choć dochodziła 16:00 starego czasu (nie przestawiałem zegarków, zostawiłem to sobie na wieczór).
Szybko się zebrałem i postanowiłem posnuć się po Szczecinie, zaczynając od kursu Wały Chrobrego.
Jak widać po cieniu, słońce powoli się chowało.
Dalszy plan był taki, żeby leniwie potoczyć się przez Jasne Błonia na Głębokie i stamtąd wrócić do domu.
W międzyczasie jednak w Misiaczowej głowie zaczął rodzić się "szatański plan" :))).
Dojrzewał i dojrzewał w miarę jak znikało słońce.
Po dojechaniu na Głębokie o 16:50 stwierdziłem, że po to mam lampy i dynamo, żeby ich używać.
Zjadłem gofra, bo kalorie do planu były konieczne, tym bardziej, że temperatura zaczynała zbliżać się do 2 st.C. Ruszyłem w kierunku Wołczkowa, stamtąd skręciłem na Bezrzecze i po wjechaniu pod górkę (o dziwo, bez żadnego już wysiłku jak to miało miejsce wczoraj i rano) skierowałem się na Redlicę.
Droga wyremontowana, miło się jedzie, dziwne tylko, że w samej Redlicy pozostawiono asfaltowy ser z dziurami.
Przemknąłem przez Wąwelnicę, dojechałem do Dołuj i...ruszyłem na Lubieszyn, aby przekroczyć granicę ;).
Jadąc już ścieżką od Linken w stronę Neu Grambow obserwowałem termometr w liczniku, gdzie temperatura spadała w zadziwiającym tempie. Przestałem obserwować termometr, gdy wskazywał 1,7 st.C.
Zapadał zmierzch, na niebo wylazł "łysy", ale ja zatrzymałem się jeszcze w wiacie na rezerwową kanapkę (miałem;)).
Jadąc już na światłach, starając się trzymać 30 km/h dotarłem szybko do Schwennenz, skąd wspiąłem się podjazdem do Ladenthin, gdzie było już zupełnie ciemno.
Krótki popasik przy kamieniu, po czym szybkim tempem ruszyłem do domu i po raz kolejny stwierdzam, że jazda w nocy jest też bardzo ciekawa.
Przed garażem zaczęły mi już ziębnąć palce, na szczęście byłem już u celu, zadowolony, wyżyty i ZREHABILITOWANY ;))).
Temperatura:1.7 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1452 (kcal)
Jako, że pora już chłodna, a rekord nowy i jeszcze dotąd nie osiągnięty, zabraliśmy:
- 2 termosy (duży i mały)
- 2 bidony
- 6 bułek
- kilkanaście słodkich batonów
- 2 pary ochraniaczy na buty
- zapasowe ciuchy, gdyby bardzo się oziębiło
Ruszyliśmy spod garażu przed południem, ale nie takie dystanse się robiło zaczynając o późnej porze.
Przez ul. Mieszka I i Cukrową dotarliśmy do zamkniętego szlabanu, gdzie korzystając z okazji zmieniliśmy ciuchy, bo temperatura zrobiła się prawie letnia (14 st.C).
Tuż przed Przecławiem padła decyzja, żeby ten rekord był jeszcze bardziej spektakularny, niż planowaliśmy, tym bardziej, że pogoda była znakomita.
Kiedy wróciliśmy do garażu, stwierdziliśmy, że z dumą możemy zaprezentować światu nasz nowy wspólny i niespotykany rekord dystansu! :))))))))))))))) Pfffff...
P.S. Nie wiem, co się dzieje od wczoraj i to nie tylko ze mną, nogi mieliśmy jak z waty, lenia ogromniastego i jedyne, o czym marzyliśmy to to, żeby już nie jechać, zawinąć do domu i zalec gdzieś jak ten osobnik i jeszcze nakryć się stertą liści ;).
_______________________________
Tymczasem...minęło kilka godzin...
_______________________________
Po powrocie do domu, obiadku i drzemce nie mogłem pogodzić się z tak "zmarnowaną" niedzielą i prawdę mówiąc nabrałem ochoty na kręcenie, choć dochodziła 16:00 starego czasu (nie przestawiałem zegarków, zostawiłem to sobie na wieczór).
Szybko się zebrałem i postanowiłem posnuć się po Szczecinie, zaczynając od kursu Wały Chrobrego.
Jak widać po cieniu, słońce powoli się chowało.
Dalszy plan był taki, żeby leniwie potoczyć się przez Jasne Błonia na Głębokie i stamtąd wrócić do domu.
W międzyczasie jednak w Misiaczowej głowie zaczął rodzić się "szatański plan" :))).
Dojrzewał i dojrzewał w miarę jak znikało słońce.
Po dojechaniu na Głębokie o 16:50 stwierdziłem, że po to mam lampy i dynamo, żeby ich używać.
Zjadłem gofra, bo kalorie do planu były konieczne, tym bardziej, że temperatura zaczynała zbliżać się do 2 st.C. Ruszyłem w kierunku Wołczkowa, stamtąd skręciłem na Bezrzecze i po wjechaniu pod górkę (o dziwo, bez żadnego już wysiłku jak to miało miejsce wczoraj i rano) skierowałem się na Redlicę.
Droga wyremontowana, miło się jedzie, dziwne tylko, że w samej Redlicy pozostawiono asfaltowy ser z dziurami.
Przemknąłem przez Wąwelnicę, dojechałem do Dołuj i...ruszyłem na Lubieszyn, aby przekroczyć granicę ;).
Jadąc już ścieżką od Linken w stronę Neu Grambow obserwowałem termometr w liczniku, gdzie temperatura spadała w zadziwiającym tempie. Przestałem obserwować termometr, gdy wskazywał 1,7 st.C.
Zapadał zmierzch, na niebo wylazł "łysy", ale ja zatrzymałem się jeszcze w wiacie na rezerwową kanapkę (miałem;)).
Jadąc już na światłach, starając się trzymać 30 km/h dotarłem szybko do Schwennenz, skąd wspiąłem się podjazdem do Ladenthin, gdzie było już zupełnie ciemno.
Krótki popasik przy kamieniu, po czym szybkim tempem ruszyłem do domu i po raz kolejny stwierdzam, że jazda w nocy jest też bardzo ciekawa.
Przed garażem zaczęły mi już ziębnąć palce, na szczęście byłem już u celu, zadowolony, wyżyty i ZREHABILITOWANY ;))).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
67.59 km (8.00 km teren), czas: 03:25 h, avg:19.78 km/h,
prędkość maks: 47.00 km/hTemperatura:1.7 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1452 (kcal)
Szczecińska Masa Krytyczna. Chłodek :).
Piątek, 26 października 2012 | dodano: 26.10.2012Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią..., Szczecińskie Rajdy BS i RS
Snułem się tu i tam w ciągu dnia, spotykając po drodze Jarka "Gadzika" i mentalnie przygotowywałem się na wyjazd z Basią "Misiaczową" na Szczecińską Masę Krytyczną na godz. 18:00.
Basia wróciła z pracy i pojechaliśmy.
Temperatura była przyjemna, w okolicach 2 st.C ;))).
Wreszcie zobaczyłem, jak wygląda nowa fontanna przy kościele garnizonowym.
Jeśli o mnie chodzi, to uważam, że jest fajna.
Na Placu Lotników spotkaliśmy mnóstwo znajomych, tu Basia z Małgosią "Rowerzystką".
Bardzo ciekawy "architektonicznie" rowerek, aczkolwiek na długą trasę to bym raczej nim nie chciał jechać ;).
Ponieważ byliśmy na wieczór umówieni, urwaliśmy się z Basią w okolicach amfiteatru.
Temperatura szybko spadała i zaczynała milutko podszczypywać ;).
Co tu więcej pisać ?
Temperatura:2.5 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 478 (kcal)
Basia wróciła z pracy i pojechaliśmy.
Temperatura była przyjemna, w okolicach 2 st.C ;))).
Wreszcie zobaczyłem, jak wygląda nowa fontanna przy kościele garnizonowym.
Jeśli o mnie chodzi, to uważam, że jest fajna.
Na Placu Lotników spotkaliśmy mnóstwo znajomych, tu Basia z Małgosią "Rowerzystką".
Bardzo ciekawy "architektonicznie" rowerek, aczkolwiek na długą trasę to bym raczej nim nie chciał jechać ;).
Ponieważ byliśmy na wieczór umówieni, urwaliśmy się z Basią w okolicach amfiteatru.
Temperatura szybko spadała i zaczynała milutko podszczypywać ;).
Co tu więcej pisać ?
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
27.39 km (5.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 32.00 km/hTemperatura:2.5 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 478 (kcal)
Popołudniowa impresja na Głębokim.
Wtorek, 23 października 2012 | dodano: 23.10.2012Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
Rano na "Kozie" skoczyłem do firmy, a po powrocie Basi z pracy potoczyliśmy się w zapadającym zmroku na Głębokie...no bo dokąd? ;)
Impresja - widok na drogę do Pilichowa przez las koło stawu Uroczysko.
Powrót już nocą.
Dziś razem wyszło mi ok. 40 km.
Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 485 (kcal)
Impresja - widok na drogę do Pilichowa przez las koło stawu Uroczysko.
Powrót już nocą.
Dziś razem wyszło mi ok. 40 km.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
24.41 km (8.00 km teren), czas: 01:30 h, avg:16.27 km/h,
prędkość maks: 32.00 km/hTemperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 485 (kcal)
Z "Misiaczową" i "Krysiorkiem" w niedzielną trasę.
Poniedziałek, 22 października 2012 | dodano: 22.10.2012Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
Mieliśmy z Basią "Misiaczową" ambitny plan skorzystania z ostatniej szansy tego roku - wrzucić rowery na dach samochodu i zoboaczyć w jesiennych barwach klify Klein Zicker na wyspie Rugia.
Tak się jednak złożyło, że dostaliśmy na weekend na przechowanie "Krysiorka" i plany przyszło zmienić, Basia poszła z nią w sobotę na spacer, ja pojechałem na "fiszbułę", a że niedziela była również piękna, wybraliśmy się z Krysią na rowerową przejażdżkę.
Pogoda wspaniała jak na końcówkę października, temperatura ok. 19 st.C, tylko jechać.
Hala sportowa nadal w budowie, więc skrót od ul. Szerokiej przez okolice poligonu do Wojska Polskiego odcięty, więc korzystamy ze "skuśki" przez Tor Kolarski.
Na Głębokim zrobiliśmy sobie i Krysi przerwę, jej na zabawę, sobie na kanapki.
Okazało się, że nie tylko my nabraliśmy ochoty na bułę.
Lunch i zabawy się skończyły i czas było opuścić malownicze okolice.
Ruszyliśmy do Bartoszewa.
W Bartoszewie najpierw spotkaliśmy Anetę, która po wielu miesiącach ponownie odkurzyła rower ;).
Tymczasem w barze obok natknęliśmy się na tatę i Bożenę.
Na chwilę razem zatrzymaliśmy się w lesie, gdzie Krysia z Anetą poszły skosić kanię.
Krysia na weekend miała dyspensę, więc mordka była wypchana "Pieguskami" :).
Podczas gdy dziewczyny szukały kani, tata z Bożeną ruszyli w trasę do domu.
Potem i my ruszyliśmy na Grzepnicę. Przed Dobrą był ponowny postój, gdzie wdałem się w filozoficzną pogawędkę z moją bratanicą.
Ma dziewczynka gadane ;).
W tym czasie Aneta w ciągu dosłownie kilku minut wytropiła i upolowała swoją kolację ;).
Po dojechaniu do Wołczkowa Krysia próbowała wyłudzić od Anety ostatnie kostki czekolady, ale tym razem nawet jej spryt nie pomógł.
Tu pożegnaliśmy się i przez Bezrzecze i jadąc tam nowym "skrótem Jaszka" dotarliśmy ostatecznie do domu.
Wieczorem jeszcze podskoczyłem do garażu do brata odstawić "Krysiorkowy" środek transportu ;).
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Tak się jednak złożyło, że dostaliśmy na weekend na przechowanie "Krysiorka" i plany przyszło zmienić, Basia poszła z nią w sobotę na spacer, ja pojechałem na "fiszbułę", a że niedziela była również piękna, wybraliśmy się z Krysią na rowerową przejażdżkę.
Pogoda wspaniała jak na końcówkę października, temperatura ok. 19 st.C, tylko jechać.
Hala sportowa nadal w budowie, więc skrót od ul. Szerokiej przez okolice poligonu do Wojska Polskiego odcięty, więc korzystamy ze "skuśki" przez Tor Kolarski.
Na Głębokim zrobiliśmy sobie i Krysi przerwę, jej na zabawę, sobie na kanapki.
Okazało się, że nie tylko my nabraliśmy ochoty na bułę.
Lunch i zabawy się skończyły i czas było opuścić malownicze okolice.
Ruszyliśmy do Bartoszewa.
W Bartoszewie najpierw spotkaliśmy Anetę, która po wielu miesiącach ponownie odkurzyła rower ;).
Tymczasem w barze obok natknęliśmy się na tatę i Bożenę.
Na chwilę razem zatrzymaliśmy się w lesie, gdzie Krysia z Anetą poszły skosić kanię.
Krysia na weekend miała dyspensę, więc mordka była wypchana "Pieguskami" :).
Podczas gdy dziewczyny szukały kani, tata z Bożeną ruszyli w trasę do domu.
Potem i my ruszyliśmy na Grzepnicę. Przed Dobrą był ponowny postój, gdzie wdałem się w filozoficzną pogawędkę z moją bratanicą.
Ma dziewczynka gadane ;).
W tym czasie Aneta w ciągu dosłownie kilku minut wytropiła i upolowała swoją kolację ;).
Po dojechaniu do Wołczkowa Krysia próbowała wyłudzić od Anety ostatnie kostki czekolady, ale tym razem nawet jej spryt nie pomógł.
Tu pożegnaliśmy się i przez Bezrzecze i jadąc tam nowym "skrótem Jaszka" dotarliśmy ostatecznie do domu.
Wieczorem jeszcze podskoczyłem do garażu do brata odstawić "Krysiorkowy" środek transportu ;).
Rower:
Dane wycieczki:
46.67 km (1.00 km teren), czas: 03:00 h, avg:15.56 km/h,
prędkość maks: 37.00 km/hTemperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Z Basią na Głębokie. Episode 2.
Piątek, 19 października 2012 | dodano: 19.10.2012Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
Dni coraz krótsze i to ostatnia okazja, żeby po pracy gdzieś wyskoczyć, więc choć kierunek oklepany "na maxa", to dziś mieliśmy "Głębokie 2".
Po drodze...
Nie pytajcie mnie nawet, spod jakiego jestem znaku :))).
"Cafe Rower" oparło się zakusom szczecińskich urzędasów i serwuje tak aromatyczną kawę, że zapach czuje się na całych Jasnych Błoniach, a do pana ustawiają się kolejki!
Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 499 (kcal)
Po drodze...
Nie pytajcie mnie nawet, spod jakiego jestem znaku :))).
Nie pytajcie mnie nawet, spod jakiego znaku jestem :))).© Misiacz
"Cafe Rower" oparło się zakusom szczecińskich urzędasów i serwuje tak aromatyczną kawę, że zapach czuje się na całych Jasnych Błoniach, a do pana ustawiają się kolejki!
"Cafe Rower" na Jasnych Błoniach.© Misiacz
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
24.68 km (8.00 km teren), czas: 01:29 h, avg:16.64 km/h,
prędkość maks: 38.00 km/hTemperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 499 (kcal)
Z Basią na Głębokie.
Czwartek, 18 października 2012 | dodano: 18.10.2012Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
Najpierw pozałatwiałem kilka spraw, a po powrocie Basi z pracy wyskoczyliśmy na Głębokie.
Bramka na plażę już zamknięta, jesień jakaś?
Siodełko Basi nr 5. Ech...
Markowe, dobre, nowe...ale...jak w przypadku każdego poprzedniego, regulacjom nie ma końca ;).
Może kupię fotel i jakoś go tu zamocuję? ;)
A jeszcze niedawno wśród tych platanów na Jasnych Błoniach fotografowałem wiosenne krokusy.
Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 484 (kcal)
Bramka na plażę już zamknięta, jesień jakaś?
Siodełko Basi nr 5. Ech...
Markowe, dobre, nowe...ale...jak w przypadku każdego poprzedniego, regulacjom nie ma końca ;).
Może kupię fotel i jakoś go tu zamocuję? ;)
A jeszcze niedawno wśród tych platanów na Jasnych Błoniach fotografowałem wiosenne krokusy.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
30.30 km (8.00 km teren), czas: 01:44 h, avg:17.48 km/h,
prędkość maks: 38.00 km/hTemperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 484 (kcal)
Nad Schloss See do Damitzow i...po gruszki i jabłka w towarzystwie.
Niedziela, 14 października 2012 | dodano: 15.10.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Rano troszkę z Basią dziś "przyspaliśmy", zarzucając tym samym pierwotny plan jazdy z "Iskierkami" do Doliny Miłości w Zatoni. Stwierdziliśmy, że jakoś zbyt deszczowo jest i jeśli koło południa się wypogodzi, to skoczymy gdzieś bliżej. Pomysłu nie było, ale potem przypomniało mi się, że Basia nie widziała jeszcze malowniczego jeziora Schloss See w Damitzow. Start zaplanowaliśmy na 12:00. W międzyczasie dostaliśmy SMS-a od "Jaszka", że w ramach akcji "wycieczka last minute" zaprasza na zbiórkę nad jeziorko przy Derdowskiego na 11:30, a cel się wymyśli. Cóż, na tę godzinę nie byliśmy w stanie się wygrzebać, ale za to mieliśmy cel do zaoferowania ;).
Umówiliśmy się, że każdy rusza w kierunku Damitzow i gdzieś na trasie się spotkamy.
Najpierw "kłodę pod koła" rzuciła nam pogoda. Po przejechaniu ledwie 3 km na błękitnym niebie pojawiły się chmurki i lunęło jak z cebra. Dobrze, że akurat była stacja Shella, pod której dachem staliśmy blisko 15 minut. Akurat spotkaliśmy tam tankującego kolegę Mariusza, więc urozmaicał nam czas opowieściami z wyjazdu do Bułgarii.
Chmura jak przyszła, tak poszła i mogliśmy ruszać dalej. Tymczasem reszta ekipy podążała do celu pod błękitnym niebem, obserwując ciężką chmurę zawieszoną w Szczecinie nad Misiaczami.
Już mieliśmy nadrobić stracony czas, gdy dosłownie w ostatniej chwili na ul. Cukrowej zamknął się nam szlaban przed nosem. Dróżnik był tak "mądry", że opuszczał bariery w momencie, gdy na torach był jeszcze miejski autobus, a pociągu nawet jeszcze nie było widać na horyzoncie.
O ile jeszcze rozumiem sens opuszczania szlabanu, gdy pociąg nadjeżdża (ten akurat po przyjechaniu tkwił na stacji parę minut, więc też nieco bez sensu), to zupełnie nie wiem po co trzymać szlaban zamknięty nawet do 5 minut po przejeździe. Co? Nagle pociąg z piskiem kół wróci na wstecznym? :)
Osobowy pojechał i...leniwa lokomotywka zaczęła leniwie przetaczać kilkadziesiąt cystern, a my staliśmy tam jak jakieś dwa ciołki, tymczasem ekipa "Jaszkowa" zaczęła "z nudów" zwiedzać kościół w Ladenthin :).
Cofać się przez Rondo Hakena nie było sensu, zrobiła to jedna parka na rowerach, ale nic im to nie dało.
Gdy my wspinaliśmy się pod wiatr pod dłuuuugi podjazd do Warnika, kościół już "został zwiedzony" i ekipa ruszyła w stronę Pomellen.
Nad głowami przetaczały się nam groźne chmury, z których każda mogła się w dowolnym momencie "zesikać", ale brnęliśmy dalej pod górę.
Wreszcie jednak wspięliśmy się, zaczął się zjazd, a za Ladenthin spotkaliśmy wracającą, zmarzniętą Anię "VonZan", która wciąż czuje lato i wybrała się w rękawiczkach bez palców ;).
Reszta drużyny oczekiwała na nas w wiacie w Pomellen, bo zaczął pokapywać deszczyk.
Basia dała tu upust swojej radości ze spotkania sympatycznych znajomych! ;)))
Oprócz Jacka i Beaty była jeszcze Ania, Marek i ich syn Kamil, który rwał się do jazdy mimo mżawki.
Opad na szczęście szybko ustał, wyszło słońce i można było ruszać!
Drogi mokre, ale niebo już błękitne.
Do końca dnia mieliśmy już spokój i nic na nas nie nakapało, chyba, że spod kół lub z drzew.
W "centrum" Radekow odbiliśmy na czerwony szlak do Damitzow (słowiańska nazwa Damiczów), do którego ostatnie dwa kilometry wiodą po drodze z płyt.
Sama miejscowość wygląda, jakby była na końcu świata.
Jej atrakcją jest malownicze jezioro Schloss See (Zamkowe), na którym znajduje się Schloss Insel (Wyspa Zamkowa). Można na nią wjechać małym czerwonym mostkiem.
Po samym zamku nie widać już żadnego śladu, być może gdzieś tam są jakieś resztki w trawie czy ziemi, ale nie sprawdzałem.
Więcej o miejscowości i jej architekturze można poczytać TUTAJ (KLIK).
Zamku na wyspie nie ma, ale za to są piękne, kilkusetletnie dęby!
Nad brzegiem jeziora zauważyłem tajemniczy (jak na razie) obelisk.
Z drugiej strony posiada on wyryte w kamieniu napisy i sądziłem, że pochodzi on sprzed wielu, wielu lat, tymczasem - jeśli dobrze odczytałem - poświęcony on jest Alfredowi, który w roku 1948, ratując uczniów spod lodu na jeziorze sam stracił tam życie.
W pobliżu obelisku przedarłem się przez krzaki na brzeg jeziora, naprawdę jest malownicze.
Wokół jeziora prowadzi też szlak (strzałka "Rundweg"), ale nie mieliśmy już czasu na jego przemierzenie, trzeba będzie tam zawitać ponownie.
W drodze powrotnej nazbieraliśmy całe sakwy pysznych gruszek.
Całą tę aleję mógłbym nazwać Aleją Gruszkową, tyle ich tam jest!
W pobliżu Nadrensee nastąpił kolejny etap zbieractwa, wiadomo, słowiańskie plemię wędrowne nie pozwoli, by pyszne winne jabłka zamieniły się w nawóz.
Kiedy jabłka zostały już zapakowane, Misiacz został "zmuszony" do dania obietnicy, że zaraz po powrocie przerobi jabłkowe zbiory na jabłkową tartę pieczoną na maśle...co też uczynił.
Jeszcze cieplutką spałaszowaliśmy ją wieczorkiem w towarzystwie chorwackiego winka z "Jaszkami", którzy zawitali już do nas "w cywilu".
I tylko "Jaszka" żal...
Przyjechał samochodem i delektował się herbatką ;))).
Temperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1133 (kcal)
Umówiliśmy się, że każdy rusza w kierunku Damitzow i gdzieś na trasie się spotkamy.
Najpierw "kłodę pod koła" rzuciła nam pogoda. Po przejechaniu ledwie 3 km na błękitnym niebie pojawiły się chmurki i lunęło jak z cebra. Dobrze, że akurat była stacja Shella, pod której dachem staliśmy blisko 15 minut. Akurat spotkaliśmy tam tankującego kolegę Mariusza, więc urozmaicał nam czas opowieściami z wyjazdu do Bułgarii.
Chmura jak przyszła, tak poszła i mogliśmy ruszać dalej. Tymczasem reszta ekipy podążała do celu pod błękitnym niebem, obserwując ciężką chmurę zawieszoną w Szczecinie nad Misiaczami.
Już mieliśmy nadrobić stracony czas, gdy dosłownie w ostatniej chwili na ul. Cukrowej zamknął się nam szlaban przed nosem. Dróżnik był tak "mądry", że opuszczał bariery w momencie, gdy na torach był jeszcze miejski autobus, a pociągu nawet jeszcze nie było widać na horyzoncie.
O ile jeszcze rozumiem sens opuszczania szlabanu, gdy pociąg nadjeżdża (ten akurat po przyjechaniu tkwił na stacji parę minut, więc też nieco bez sensu), to zupełnie nie wiem po co trzymać szlaban zamknięty nawet do 5 minut po przejeździe. Co? Nagle pociąg z piskiem kół wróci na wstecznym? :)
Osobowy pojechał i...leniwa lokomotywka zaczęła leniwie przetaczać kilkadziesiąt cystern, a my staliśmy tam jak jakieś dwa ciołki, tymczasem ekipa "Jaszkowa" zaczęła "z nudów" zwiedzać kościół w Ladenthin :).
Cofać się przez Rondo Hakena nie było sensu, zrobiła to jedna parka na rowerach, ale nic im to nie dało.
Gdy my wspinaliśmy się pod wiatr pod dłuuuugi podjazd do Warnika, kościół już "został zwiedzony" i ekipa ruszyła w stronę Pomellen.
Nad głowami przetaczały się nam groźne chmury, z których każda mogła się w dowolnym momencie "zesikać", ale brnęliśmy dalej pod górę.
Wreszcie jednak wspięliśmy się, zaczął się zjazd, a za Ladenthin spotkaliśmy wracającą, zmarzniętą Anię "VonZan", która wciąż czuje lato i wybrała się w rękawiczkach bez palców ;).
Reszta drużyny oczekiwała na nas w wiacie w Pomellen, bo zaczął pokapywać deszczyk.
Basia dała tu upust swojej radości ze spotkania sympatycznych znajomych! ;)))
Oprócz Jacka i Beaty była jeszcze Ania, Marek i ich syn Kamil, który rwał się do jazdy mimo mżawki.
Opad na szczęście szybko ustał, wyszło słońce i można było ruszać!
Drogi mokre, ale niebo już błękitne.
Do końca dnia mieliśmy już spokój i nic na nas nie nakapało, chyba, że spod kół lub z drzew.
W "centrum" Radekow odbiliśmy na czerwony szlak do Damitzow (słowiańska nazwa Damiczów), do którego ostatnie dwa kilometry wiodą po drodze z płyt.
Sama miejscowość wygląda, jakby była na końcu świata.
Jej atrakcją jest malownicze jezioro Schloss See (Zamkowe), na którym znajduje się Schloss Insel (Wyspa Zamkowa). Można na nią wjechać małym czerwonym mostkiem.
Po samym zamku nie widać już żadnego śladu, być może gdzieś tam są jakieś resztki w trawie czy ziemi, ale nie sprawdzałem.
Więcej o miejscowości i jej architekturze można poczytać TUTAJ (KLIK).
Zamku na wyspie nie ma, ale za to są piękne, kilkusetletnie dęby!
Nad brzegiem jeziora zauważyłem tajemniczy (jak na razie) obelisk.
Z drugiej strony posiada on wyryte w kamieniu napisy i sądziłem, że pochodzi on sprzed wielu, wielu lat, tymczasem - jeśli dobrze odczytałem - poświęcony on jest Alfredowi, który w roku 1948, ratując uczniów spod lodu na jeziorze sam stracił tam życie.
W pobliżu obelisku przedarłem się przez krzaki na brzeg jeziora, naprawdę jest malownicze.
Wokół jeziora prowadzi też szlak (strzałka "Rundweg"), ale nie mieliśmy już czasu na jego przemierzenie, trzeba będzie tam zawitać ponownie.
W drodze powrotnej nazbieraliśmy całe sakwy pysznych gruszek.
Całą tę aleję mógłbym nazwać Aleją Gruszkową, tyle ich tam jest!
W pobliżu Nadrensee nastąpił kolejny etap zbieractwa, wiadomo, słowiańskie plemię wędrowne nie pozwoli, by pyszne winne jabłka zamieniły się w nawóz.
Kiedy jabłka zostały już zapakowane, Misiacz został "zmuszony" do dania obietnicy, że zaraz po powrocie przerobi jabłkowe zbiory na jabłkową tartę pieczoną na maśle...co też uczynił.
Jeszcze cieplutką spałaszowaliśmy ją wieczorkiem w towarzystwie chorwackiego winka z "Jaszkami", którzy zawitali już do nas "w cywilu".
I tylko "Jaszka" żal...
Przyjechał samochodem i delektował się herbatką ;))).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
55.17 km (2.00 km teren), czas: 03:13 h, avg:17.15 km/h,
prędkość maks: 50.00 km/hTemperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1133 (kcal)