- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w kategorii
Wyprawy na Wyspę Uznam
Dystans całkowity: | 1372.94 km (w terenie 217.00 km; 15.81%) |
Czas w ruchu: | 70:04 |
Średnia prędkość: | 19.59 km/h |
Maksymalna prędkość: | 52.40 km/h |
Suma kalorii: | 28578 kcal |
Liczba aktywności: | 10 |
Średnio na aktywność: | 137.29 km i 7h 00m |
Więcej statystyk |
Miśkowe 271 km wokół Zalewu Szczecińskiego (Stettiner Haff).
Poniedziałek, 2 maja 2011 | dodano: 03.05.2011Kategoria Rekordy Misiacza (pow. 200 km), Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Wyprawy na Wyspę Uznam
Czemu „miśkowe”? Ano temu, ponieważ pojechały na ten wyczyn dwa Bikestatsowe futrzaki, czyli ja i Sebastian „Shrink”…a czemu futrzaki, to już widać po naszych logo-awatarach.
Od dawna trułem Shrinkowi zad, żeby „we dwa miśki” objechać Zalew Szczeciński przez Niemcy i wyspę Uznam i trasą powrotną przez Polskę w 1 dzień (kiedyś objechałem go już z Jurkiem i Krisem).
Ekipa miała się nawet rozszerzyć, ale Jarek „Gadbagienny” musiał iść do pracy, a Jurek „jurektc” nie mógł z nami jechać z bliżej nieznanych mi powodów.
Start zaplanowaliśmy o świcie o godzinie 4:00 ze Szczecina. W ogóle sam pomysł wydawał się szalony i nierealny, bo od kilku dni na Pomorzu szaleją takie wichry, że trudno czasem chodzić, jednak nasza cykloza przyćmiła nam racjonalne myślenie. Innym problemem były wariujące temperatury, bliskie zera o poranku i wzrastające do „aż” 10 st. C około południa. Nie wiadomo było jakie ciuchy na siebie wkładać, żeby nie targać ze sobą całej szafy. W każdym razie ubrałem się prawie zimowo (co okazało się słuszne).
Przejechaliśmy przez pusty o tej porze Szczecin, zatrzymując się jedynie na fotkę „startową” przy ulicy Krzywoustego.
Miśka rozpierała energia (zresztą już od wczoraj), bo wrzucił 28 km/h, a ja mu ciągle zrzędziłem, że w naszym przypadku trzeba jechać 24 km/h, żeby przy tej odległości i takich warunkach nie paść na twarz. Natura i fizjologia potem „za mnie” zajęły się tą kwestią. ;)))
Za jeziorem Głębokim (raptem 10 km od miejsca startu) zacząłem odczuwać, że to chyba nie mój dzień – nie byłem w stanie sensownie pedałować, czułem się jakbym miał za sobą kryzys po 150 km. Taka sytuacja trwała aż do granicy w Dobieszczyn-Hintersee. Tam wiele się wyjaśniło, kiedy Shrink spojrzał na termometr w liczniku: 1,5 st. C, odczuwalna koło 0 st.C (wg zapowiedzi ICM). Dotknąłem kontrolnie swoich ud i były lodowate, nic więc dziwnego, że nie chciały kręcić. Wrzuciłem na siebie drugie spodenki i od razu zrobiło się lepiej.
Shrink w międzyczasie rozpoczął swoją dzisiejszą „Przygodę-Z-Aparatem-I-Robieniem-Zdjęć-Gdzie-Się-Tylko-Da”. ;)))
Inna sprawa, że sam mu podsuwałem obiekty do fotografowania, a czas gonił. Tym razem było to zdjęcie kamiennego Krzyża Barnima już po niemieckiej stronie.
Udało mi się wreszcie sensownie kręcić pedałami i za Hintersee „byłem już sobą”. Tam powitał nas wschód słońca.
Kolejna spora porcja fotografii u Shrinka pochodzi z miejscowości Luckow, gdzie stoi zabytkowy kościół o konstrukcji ryglowej (lub szachulcowej, jak kto woli).
Jeszcze przed Luckow (za Ahlbeck) natknęliśmy się na hodowlę strusi.
Nadal doskwierało nam zimno, zdążyliśmy już odzwyczaić się od styczniowych wypraw, gdzie cali byliśmy pokryci szronem. Wiatr wiał od startu z północnego wschodu, pewnie gdzieś znad Finlandii, co nie mogło oznaczać nic innego, jak tylko zimno. Ponadto, wzmagał się z każdą godziną…a my jechaliśmy prawie, że dokładnie POD TEN WIATR!!!. W Warsin czuliśmy, że lekko nie będzie, a nie pokonaliśmy nawet 60 km, które dzielą Szczecin od Uekcermunde. A właśnie…Ueckermunde! ;))) Znów podkusiłem Shrinka, że warto cyknąć tam kilka fotek…więc po krótkim posiłku w wiacie w Warsin skierowaliśmy się tamże. Miało być fotografowanie „szybko-przejazdem-sygnalizacyjnie”…akurat! ;))) Poczułem w sobie zew przewodnika, Misiek zew fotografa i z założeń nic nie wyszło. Skierowaliśmy się najpierw w stronę pięknej plaży nad Zalewem, gdzie hulał sztorm, a wiatr zrywał prawie kaski z głów, potem przejechaliśmy w stronę centrum ścieżką, gdzie uschnięte drzewa rzeźbiarze zamienili w ciekawe rzeźby (to wszystko można obejrzeć w relacji Shrinka, ja już tyle razy tam byłem, że nawet nie fotografowałem ich po raz n-ty).
No dobra, zamieszczę fotkę wykonaną przez Shrinka!
A ta to już moja. ;)
Przed plażą stoi reklama w formie roweru (to ten w środku;))).
Potem był przejazd (i foty) przez drewniany most zwodzony (i foty), malowniczy port (i foty), przepiękną starówkę (i foty), Rynek Świński (i foty)…no dobra, na starówce i na rynku sam zrobiłem fotki, coś z tego przejazdu jednak trzeba mieć. Kiedy spojrzeliśmy na zegarek, okazało się, że mamy za sobą raptem 60 km, a minęły już 4 godziny, co przy zakładanym dystansie i wichrze nie wróżyło za ciekawie, tak więc posadziliśmy zady na siodełka i ruszyliśmy przez Moenkebude w stronę Ducherow.
Rowerowe świnie! ;)))
Na tym krótkim odcinku wiatr dał nam nieco odetchnąć, bo lawirował jakoś tak, że często dmuchał nam w plecy. Wiedzieliśmy jednak, co zacznie się na odcinku Ducherow – Anklam (droga na północ, prosto pod wiatr, wiele odkrytych odcinków), więc nieco przydepnęliśmy.
W Ducherow natknęliśmy się na kolejne dzieło niemieckich-pomorskich artystów graffiti. To co widać na zdjęciu, to nie pojazd, ale…stacja transformatorowa zmyślnie pomalowana tak, żeby udawała turystyczny samochód-camper. Dzieł tego i innego rodzaju jest w niemieckiej części Pomorza bardzo dużo, urozmaicają krajobraz, zmieniają nudne kontenery w ciekawe obiekty, a grafficiarzom dają możliwość artystycznego wyżycia się. Na daszku stacji podana jest strona, gdzie zapewne można obejrzeć więcej dzieł.
Tak jak się spodziewaliśmy, wiatr zaczął nam wściekle wiać w twarz już od momentu skrętu w prawo na Anklam. Dobrze, że prowadzi tam przez prawie cały odcinek rewelacyjna, asfaltowa ścieżka rowerowa, więc mogliśmy skupić się na walce z wichrem. Mieliśmy świadomość, że najcięższa walka zacznie się jednak przy i na wyspie Uznam, gdzie mieliśmy jechać na północny wschód. To jednak było jeszcze przed nami, na razie staraliśmy się dojechać do Anklam. Tam też fotografowanie miało być „szybko-przejazdem-sygnalizacyjnie” ;))). Zanim jednak do tego doszło, spędziliśmy sporo czasu w ogromnym sklepie rowerowym, gdzie poszukiwałem osłony do łańcucha (bez powodzenia), a Sebastian podziwiał rowerki. Potem ruszyliśmy do centrum, aby przejść przez kolejną foto-sesję. ;))) Co jakiś czas mówiłem dla żartu Shrinkowi: „Dość tego, nie przyjechaliśmy tu dla przyjemności, postoje są zbędne, fotki są zbędne, wszystko jest zbędne, a średnia spada”…czy ja tego już gdzieś już nie słyszałem? ;)))
Były to oczywiście tylko żarty, sam lubię nie tylko jechać i patrzeć w licznik, ale również coś obejrzeć, sfotografować, co jednak w tym przypadku może nie było zbyt rozsądne…ale co tam! :) W związku z tym „aż” jedna fotka kamienicy w Anklam (też byłem tu już wielokrotnie).
No to się zaczęło! Morenowe zjazdy i podjazdy, zjazdy i podjazdy…no i niemożebnie silny zimny wicher, który momentami wręcz zatrzymywał rower w miejscu, rzucał nami na lewo i prawo, przechylał rower na boki, a z oczu (mimo okularów) wyciskał łzy. Mieliśmy wrażenie, że nie dojedziemy do Świnoujścia, bo takiej walki czekało nas blisko 60 km!!!
Na moście wjazdowym na wyspę Uznam nad rzeką Peene musieliśmy chować się za filary, żeby spokojnie zrobić zdjęcie, tam siła wiatru osiągnęła chyba apogeum.
Bond, James Bond...sfotografowany przez Shrinka. ;)))
Ledwie dotoczyliśmy się do miejscowości Usedom…na kolejną foto-sesję! ;) A co? To przecież malownicze miasteczko! ;)
Droga do Usedom jest niesłychanie malownicza, aż żal, że zdjęcie nie dmucha czytelnikowi w twarz zimnym wichrem, żeby poczuł co się tam działo! ;)))
W Usedom też zrobiłem tylko jedno zdjęcie zabytkowej bramy, ponieważ wcześniej zatrzaskałem ich już mnóstwo. Shrink nie zrobił jednego. ;)))
Na górkach i pagórkach za Usedom powoli mieliśmy już dość, a w ogóle zachciało nam się jakiegoś gorącego żarcia typu zupa, gulasz, ziemniaki … ileż można jeść batony, czekoladę i kanapki i popijać to zimnym izotonikiem.
Zatrzymaliśmy się w przydrożnej wiacie na mały posiłek (nie, nie gluasz…czekolada), gdzie kask uratował mnie przed guzem. Daszek wiaty jest tak nachylony i niski, że wstając ostro przyłożyłem w jego krawędź. Już wiem, do czego służy kask! ;)
Przed nami leżało jednak Korswandt. Kto tamtędy jechał, wie o co chodzi. Tamtędy puszczane są również wyścigi wokół Zalewu, wielu zawodników tam podobno odpada. Ścieżka (szutrowa) wiedzie przez las tak stromym podjazdem, że niektórzy po prostu schodzą z rowerów i próbują je podprowadzać (z obserwacji widziałem, że też nie było to proste). Podjazdy takie są tam dwa, a nagrodą jest równie stromy zjazd do Seebad-Ahlbeck.
W Ahlbeck Sebastian chciał podjechać na promenadę, aby…cyknąć parę fotek i choć zobaczyć morze. Trochę pokręciliśmy się po miasteczku i podjechaliśmy w okolice molo.
Po zapitych twarzach, butelkach piwa w dłoni i ordynarnym słownictwie w ręku widać, że w kurorcie pojawiło się z okazji długiej majówki wielu naszych rodaków, nie tylko tych, którzy przynoszą nam chlubę.
Na morzu panował niezły sztorm, co może niespecjalnie widać na zdjęciach, ale naprawdę był niezły.
Fotki zrobione, można gnać do Świnoujścia, poszukać czegoś na ciepło. Tu okazało się, że z powodu najazdu majówkowych turystów na zwykłego szajs-burgera trzeba czekać aż 20 minut, a nam szkoda było na to czasu. Zaproponowałem więc, by po przeprawieniu się promem na stały ląd skorzystać z baru obok dworca PKP, z którego korzystaliśmy wcześniej z Jurkiem i Krisem w trakcie objazdu Zalewu.
Wsiedliśmy na prom, a tam…Siwiutki i Milenka z Bikestats!!! W cywilu, bez rowerów, spędzają tam majówkę.
Jak widać, nasza organizacja ma wielu członków, których spotkać można niemal wszędzie (kiedyś poznałem w Niemczech Athenę i Odysseusa z BS;))).
Zamówiliśmy z Sebastianem po porcji składającej się z kotleta mielonego, ziemniaków i surówek, a gratis dostaliśmy po deserze czekoladowym. Wszystko to smakowało znakomicie po takim wysiłku i pozwoliło nam uczciwie odpocząć.
Po obiadku ruszyliśmy w stronę Międzyzdrojów, tym razem już główną trasą, która na szczęście ma pobocze. Wiaterek znów dawał nam w kość. Trasa byłaby lżejsza nieco, gdybyśmy jechali całość w przeciwnym kierunku, ale z przyczyn logistycznych Shrink musiał od razu jechać do Nowogardu, więc taka opcja nie wchodziła w grę.
Trudno jednak planować jazdę z wiatrem czy pod wiatr, jeśli jedzie się w kółko, gdzieś zawsze będzie w twarz.
Z głównej trasy zjechaliśmy do Dargobądza, gdzie Shrink zakupił zapas wody, a ja wdałem się w pogawędkę z dwoma starszymi tubylcami sączącymi piwko pod sklepem (dowiedziałem się, w czym pewien typ rowerów przewyższa inny typ;))).
Dojechaliśmy do Wolina, za którym skręciliśmy w Recławiu w boczną drogę wiodącą do Stepnicy. Tym razem wiatr już był w plecy i jechało się o wiele lepiej.
Szkoda, że akurat wtedy zaczął słabnąć…
Za Stepnicą jakoś coraz mniej chciało nam się jechać, bolały plecy i ręce, a słońce szykowało się do schowania się za horyzont. Wicherek znów przybrał na sile, a to dlatego, że jechaliśmy w stronę Goleniowa i miał okazję wiać nam w twarz. ;))) Złośliwy typek!
Na rondzie w Goleniowie pożegnałem się ze Shrinkiem, on miał do zrobienia 24 km do Nowogardu pod wiatr, ja w sumie 39 km z wiatrem.
Mimo, że wiało w plecy, nie udało mi się już jechać szybciej jak 28 km/h, zmęczenie dawało znać o sobie. Najwyraźniej nie wszyscy uważali, że to wolne tempo, bo dziadek pielący ogródek przy przydrożnym domku krzyknął do żony:
- Zobacz kurwa, jak zapierdala!!! ;)))
Do Szczecina wjechałem, kiedy już zmierzchało, a w domu byłem o godzinie 21:20 (po telefonie do Shrinka dowiedziałem się, że on dojechał o 20:48, więc widzę, że dzielnie poradził sobie z wiatrem).
Do 300 km brakowało jakieś 29 km, ale to już nie była ani pora ani kondycja na jakieś dokrętki…innym razem.
Wyjazd zaliczam do tych z gatunku znakomitych, nawet jeśli wiało. Wrażenia niezapomniane! ;)
P.S. Wg mojego licznika spaliłem odpowiednik tłuszczu = blisko 2,5 kostki masła :)))
Temperatura:1.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 5745 (kcal)
Od dawna trułem Shrinkowi zad, żeby „we dwa miśki” objechać Zalew Szczeciński przez Niemcy i wyspę Uznam i trasą powrotną przez Polskę w 1 dzień (kiedyś objechałem go już z Jurkiem i Krisem).
Ekipa miała się nawet rozszerzyć, ale Jarek „Gadbagienny” musiał iść do pracy, a Jurek „jurektc” nie mógł z nami jechać z bliżej nieznanych mi powodów.
Start zaplanowaliśmy o świcie o godzinie 4:00 ze Szczecina. W ogóle sam pomysł wydawał się szalony i nierealny, bo od kilku dni na Pomorzu szaleją takie wichry, że trudno czasem chodzić, jednak nasza cykloza przyćmiła nam racjonalne myślenie. Innym problemem były wariujące temperatury, bliskie zera o poranku i wzrastające do „aż” 10 st. C około południa. Nie wiadomo było jakie ciuchy na siebie wkładać, żeby nie targać ze sobą całej szafy. W każdym razie ubrałem się prawie zimowo (co okazało się słuszne).
Przejechaliśmy przez pusty o tej porze Szczecin, zatrzymując się jedynie na fotkę „startową” przy ulicy Krzywoustego.
Miśka rozpierała energia (zresztą już od wczoraj), bo wrzucił 28 km/h, a ja mu ciągle zrzędziłem, że w naszym przypadku trzeba jechać 24 km/h, żeby przy tej odległości i takich warunkach nie paść na twarz. Natura i fizjologia potem „za mnie” zajęły się tą kwestią. ;)))
Za jeziorem Głębokim (raptem 10 km od miejsca startu) zacząłem odczuwać, że to chyba nie mój dzień – nie byłem w stanie sensownie pedałować, czułem się jakbym miał za sobą kryzys po 150 km. Taka sytuacja trwała aż do granicy w Dobieszczyn-Hintersee. Tam wiele się wyjaśniło, kiedy Shrink spojrzał na termometr w liczniku: 1,5 st. C, odczuwalna koło 0 st.C (wg zapowiedzi ICM). Dotknąłem kontrolnie swoich ud i były lodowate, nic więc dziwnego, że nie chciały kręcić. Wrzuciłem na siebie drugie spodenki i od razu zrobiło się lepiej.
Shrink w międzyczasie rozpoczął swoją dzisiejszą „Przygodę-Z-Aparatem-I-Robieniem-Zdjęć-Gdzie-Się-Tylko-Da”. ;)))
Inna sprawa, że sam mu podsuwałem obiekty do fotografowania, a czas gonił. Tym razem było to zdjęcie kamiennego Krzyża Barnima już po niemieckiej stronie.
Udało mi się wreszcie sensownie kręcić pedałami i za Hintersee „byłem już sobą”. Tam powitał nas wschód słońca.
Kolejna spora porcja fotografii u Shrinka pochodzi z miejscowości Luckow, gdzie stoi zabytkowy kościół o konstrukcji ryglowej (lub szachulcowej, jak kto woli).
Jeszcze przed Luckow (za Ahlbeck) natknęliśmy się na hodowlę strusi.
Nadal doskwierało nam zimno, zdążyliśmy już odzwyczaić się od styczniowych wypraw, gdzie cali byliśmy pokryci szronem. Wiatr wiał od startu z północnego wschodu, pewnie gdzieś znad Finlandii, co nie mogło oznaczać nic innego, jak tylko zimno. Ponadto, wzmagał się z każdą godziną…a my jechaliśmy prawie, że dokładnie POD TEN WIATR!!!. W Warsin czuliśmy, że lekko nie będzie, a nie pokonaliśmy nawet 60 km, które dzielą Szczecin od Uekcermunde. A właśnie…Ueckermunde! ;))) Znów podkusiłem Shrinka, że warto cyknąć tam kilka fotek…więc po krótkim posiłku w wiacie w Warsin skierowaliśmy się tamże. Miało być fotografowanie „szybko-przejazdem-sygnalizacyjnie”…akurat! ;))) Poczułem w sobie zew przewodnika, Misiek zew fotografa i z założeń nic nie wyszło. Skierowaliśmy się najpierw w stronę pięknej plaży nad Zalewem, gdzie hulał sztorm, a wiatr zrywał prawie kaski z głów, potem przejechaliśmy w stronę centrum ścieżką, gdzie uschnięte drzewa rzeźbiarze zamienili w ciekawe rzeźby (to wszystko można obejrzeć w relacji Shrinka, ja już tyle razy tam byłem, że nawet nie fotografowałem ich po raz n-ty).
No dobra, zamieszczę fotkę wykonaną przez Shrinka!
A ta to już moja. ;)
Przed plażą stoi reklama w formie roweru (to ten w środku;))).
Potem był przejazd (i foty) przez drewniany most zwodzony (i foty), malowniczy port (i foty), przepiękną starówkę (i foty), Rynek Świński (i foty)…no dobra, na starówce i na rynku sam zrobiłem fotki, coś z tego przejazdu jednak trzeba mieć. Kiedy spojrzeliśmy na zegarek, okazało się, że mamy za sobą raptem 60 km, a minęły już 4 godziny, co przy zakładanym dystansie i wichrze nie wróżyło za ciekawie, tak więc posadziliśmy zady na siodełka i ruszyliśmy przez Moenkebude w stronę Ducherow.
Rowerowe świnie! ;)))
Na tym krótkim odcinku wiatr dał nam nieco odetchnąć, bo lawirował jakoś tak, że często dmuchał nam w plecy. Wiedzieliśmy jednak, co zacznie się na odcinku Ducherow – Anklam (droga na północ, prosto pod wiatr, wiele odkrytych odcinków), więc nieco przydepnęliśmy.
W Ducherow natknęliśmy się na kolejne dzieło niemieckich-pomorskich artystów graffiti. To co widać na zdjęciu, to nie pojazd, ale…stacja transformatorowa zmyślnie pomalowana tak, żeby udawała turystyczny samochód-camper. Dzieł tego i innego rodzaju jest w niemieckiej części Pomorza bardzo dużo, urozmaicają krajobraz, zmieniają nudne kontenery w ciekawe obiekty, a grafficiarzom dają możliwość artystycznego wyżycia się. Na daszku stacji podana jest strona, gdzie zapewne można obejrzeć więcej dzieł.
Tak jak się spodziewaliśmy, wiatr zaczął nam wściekle wiać w twarz już od momentu skrętu w prawo na Anklam. Dobrze, że prowadzi tam przez prawie cały odcinek rewelacyjna, asfaltowa ścieżka rowerowa, więc mogliśmy skupić się na walce z wichrem. Mieliśmy świadomość, że najcięższa walka zacznie się jednak przy i na wyspie Uznam, gdzie mieliśmy jechać na północny wschód. To jednak było jeszcze przed nami, na razie staraliśmy się dojechać do Anklam. Tam też fotografowanie miało być „szybko-przejazdem-sygnalizacyjnie” ;))). Zanim jednak do tego doszło, spędziliśmy sporo czasu w ogromnym sklepie rowerowym, gdzie poszukiwałem osłony do łańcucha (bez powodzenia), a Sebastian podziwiał rowerki. Potem ruszyliśmy do centrum, aby przejść przez kolejną foto-sesję. ;))) Co jakiś czas mówiłem dla żartu Shrinkowi: „Dość tego, nie przyjechaliśmy tu dla przyjemności, postoje są zbędne, fotki są zbędne, wszystko jest zbędne, a średnia spada”…czy ja tego już gdzieś już nie słyszałem? ;)))
Były to oczywiście tylko żarty, sam lubię nie tylko jechać i patrzeć w licznik, ale również coś obejrzeć, sfotografować, co jednak w tym przypadku może nie było zbyt rozsądne…ale co tam! :) W związku z tym „aż” jedna fotka kamienicy w Anklam (też byłem tu już wielokrotnie).
No to się zaczęło! Morenowe zjazdy i podjazdy, zjazdy i podjazdy…no i niemożebnie silny zimny wicher, który momentami wręcz zatrzymywał rower w miejscu, rzucał nami na lewo i prawo, przechylał rower na boki, a z oczu (mimo okularów) wyciskał łzy. Mieliśmy wrażenie, że nie dojedziemy do Świnoujścia, bo takiej walki czekało nas blisko 60 km!!!
Na moście wjazdowym na wyspę Uznam nad rzeką Peene musieliśmy chować się za filary, żeby spokojnie zrobić zdjęcie, tam siła wiatru osiągnęła chyba apogeum.
Bond, James Bond...sfotografowany przez Shrinka. ;)))
Ledwie dotoczyliśmy się do miejscowości Usedom…na kolejną foto-sesję! ;) A co? To przecież malownicze miasteczko! ;)
Droga do Usedom jest niesłychanie malownicza, aż żal, że zdjęcie nie dmucha czytelnikowi w twarz zimnym wichrem, żeby poczuł co się tam działo! ;)))
W Usedom też zrobiłem tylko jedno zdjęcie zabytkowej bramy, ponieważ wcześniej zatrzaskałem ich już mnóstwo. Shrink nie zrobił jednego. ;)))
Na górkach i pagórkach za Usedom powoli mieliśmy już dość, a w ogóle zachciało nam się jakiegoś gorącego żarcia typu zupa, gulasz, ziemniaki … ileż można jeść batony, czekoladę i kanapki i popijać to zimnym izotonikiem.
Zatrzymaliśmy się w przydrożnej wiacie na mały posiłek (nie, nie gluasz…czekolada), gdzie kask uratował mnie przed guzem. Daszek wiaty jest tak nachylony i niski, że wstając ostro przyłożyłem w jego krawędź. Już wiem, do czego służy kask! ;)
Przed nami leżało jednak Korswandt. Kto tamtędy jechał, wie o co chodzi. Tamtędy puszczane są również wyścigi wokół Zalewu, wielu zawodników tam podobno odpada. Ścieżka (szutrowa) wiedzie przez las tak stromym podjazdem, że niektórzy po prostu schodzą z rowerów i próbują je podprowadzać (z obserwacji widziałem, że też nie było to proste). Podjazdy takie są tam dwa, a nagrodą jest równie stromy zjazd do Seebad-Ahlbeck.
W Ahlbeck Sebastian chciał podjechać na promenadę, aby…cyknąć parę fotek i choć zobaczyć morze. Trochę pokręciliśmy się po miasteczku i podjechaliśmy w okolice molo.
Po zapitych twarzach, butelkach piwa w dłoni i ordynarnym słownictwie w ręku widać, że w kurorcie pojawiło się z okazji długiej majówki wielu naszych rodaków, nie tylko tych, którzy przynoszą nam chlubę.
Na morzu panował niezły sztorm, co może niespecjalnie widać na zdjęciach, ale naprawdę był niezły.
Fotki zrobione, można gnać do Świnoujścia, poszukać czegoś na ciepło. Tu okazało się, że z powodu najazdu majówkowych turystów na zwykłego szajs-burgera trzeba czekać aż 20 minut, a nam szkoda było na to czasu. Zaproponowałem więc, by po przeprawieniu się promem na stały ląd skorzystać z baru obok dworca PKP, z którego korzystaliśmy wcześniej z Jurkiem i Krisem w trakcie objazdu Zalewu.
Wsiedliśmy na prom, a tam…Siwiutki i Milenka z Bikestats!!! W cywilu, bez rowerów, spędzają tam majówkę.
Jak widać, nasza organizacja ma wielu członków, których spotkać można niemal wszędzie (kiedyś poznałem w Niemczech Athenę i Odysseusa z BS;))).
Zamówiliśmy z Sebastianem po porcji składającej się z kotleta mielonego, ziemniaków i surówek, a gratis dostaliśmy po deserze czekoladowym. Wszystko to smakowało znakomicie po takim wysiłku i pozwoliło nam uczciwie odpocząć.
Po obiadku ruszyliśmy w stronę Międzyzdrojów, tym razem już główną trasą, która na szczęście ma pobocze. Wiaterek znów dawał nam w kość. Trasa byłaby lżejsza nieco, gdybyśmy jechali całość w przeciwnym kierunku, ale z przyczyn logistycznych Shrink musiał od razu jechać do Nowogardu, więc taka opcja nie wchodziła w grę.
Trudno jednak planować jazdę z wiatrem czy pod wiatr, jeśli jedzie się w kółko, gdzieś zawsze będzie w twarz.
Z głównej trasy zjechaliśmy do Dargobądza, gdzie Shrink zakupił zapas wody, a ja wdałem się w pogawędkę z dwoma starszymi tubylcami sączącymi piwko pod sklepem (dowiedziałem się, w czym pewien typ rowerów przewyższa inny typ;))).
Dojechaliśmy do Wolina, za którym skręciliśmy w Recławiu w boczną drogę wiodącą do Stepnicy. Tym razem wiatr już był w plecy i jechało się o wiele lepiej.
Szkoda, że akurat wtedy zaczął słabnąć…
Za Stepnicą jakoś coraz mniej chciało nam się jechać, bolały plecy i ręce, a słońce szykowało się do schowania się za horyzont. Wicherek znów przybrał na sile, a to dlatego, że jechaliśmy w stronę Goleniowa i miał okazję wiać nam w twarz. ;))) Złośliwy typek!
Na rondzie w Goleniowie pożegnałem się ze Shrinkiem, on miał do zrobienia 24 km do Nowogardu pod wiatr, ja w sumie 39 km z wiatrem.
Mimo, że wiało w plecy, nie udało mi się już jechać szybciej jak 28 km/h, zmęczenie dawało znać o sobie. Najwyraźniej nie wszyscy uważali, że to wolne tempo, bo dziadek pielący ogródek przy przydrożnym domku krzyknął do żony:
- Zobacz kurwa, jak zapierdala!!! ;)))
Do Szczecina wjechałem, kiedy już zmierzchało, a w domu byłem o godzinie 21:20 (po telefonie do Shrinka dowiedziałem się, że on dojechał o 20:48, więc widzę, że dzielnie poradził sobie z wiatrem).
Do 300 km brakowało jakieś 29 km, ale to już nie była ani pora ani kondycja na jakieś dokrętki…innym razem.
Wyjazd zaliczam do tych z gatunku znakomitych, nawet jeśli wiało. Wrażenia niezapomniane! ;)
P.S. Wg mojego licznika spaliłem odpowiednik tłuszczu = blisko 2,5 kostki masła :)))
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
270.20 km (4.00 km teren), czas: 12:11 h, avg:22.18 km/h,
prędkość maks: 49.00 km/hTemperatura:1.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 5745 (kcal)
Wyprawa przez Uznam na Rugię: DZIEŃ 4.
Środa, 9 czerwca 2010 | dodano: 09.06.2010Kategoria Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Wyprawy na Wyspę Uznam
Ledwie wyprawa się zaczęła ...a już zrobił się ostatni dzień. Czas pedałować do Polski :(((
Trasa wyprawy:
WSZYSTKIE MOJE ZDJĘCIA Z WYPRAWY - KLIKNIJ TU
ZDJĘCIA DANIELA (CIEKAWE, A MOŻE I CIEKAWSZE)- KLIKNIJ TU
FILM Z CZWARTEGO DNIA WYPRAWY:
Wstaliśmy wcześniej niż zwykle, bo oprócz dojechania do Świnoujścia na rowerach i samochodem do Szczecina, Daniel musiał jeszcze tego dnia dotrzeć do Nowej Soli.
Wyjechaliśmy dokładnie o 8:53, co pewnie nie jest rekordem wczesnych wyjazdów, ale było naszym rekordem :)))
Pamiętając pierwszy dzień na “Hansa Route” od razu ustawiłem sobie przednie zawieszenie na „miękko”. Tym razem czekało nas około 16 km po bruku w kierunku Greifswaldu.
„Hansa Route”
Powiem, że z tym ustawieniem teleskopów całkiem nieźle się jechało, choć może niezbyt szybko.
Po niecałej godzinie byliśmy w Greifswaldzie.
Z Greifswaldu postanowiliśmy wrócić nieco inną trasą, przez Katzow, więc zaraz (no, powiedzmy) za miastem skręciliśmy na wschód.
Katzow okazało się być sympatyczną pomorską wioseczką.
.
Najciekawsze jednak czekało nas za Katzow – otóż natknęliśmy się na park rzeźby Katzow, wyjątkowo abstrakcyjne dzieła, nawet nie podjąłem próby ich zrozumienia. Wyglądają jak wykonane z pozostałości maszyn po dawnym PGR :)))
To jest rzekomo Don Kichot :)))
Początkowo Daniel chciał wracać tą samą, północną częścią wyspy Uznam, żeby być szybciej na miejscu, ale zasugerowałem powrót częścią południową z trzech powodów: inna i ciekawa trasa, prawie same płaskie odcinki (pomijając podjazd w Korswandt), co pomimo nieco większej odległości niespecjalnie zmieniło czas przejazdu, no i oprócz Rugii będzie można powiedzieć, że objechaliśmy też i wyspę Uznam. Tak też zrobiliśmy.
Skierowaliśmy się do Lassan, gdzie nocowaliśmy na campingu w czasie ubiegłorocznej wyprawy.
Z Lassan przez Murchin dojechaliśmy do uroczego miasteczka Usedom (czyli Uznam). Do miasta dojeżdża się ścieżką wśród bagien i przez zwodzony most.
Usedom.
Za Usedom biegnie wspaniała asfaltowa ścieżka przez przepiękne lasy.
To przy niej na ławce zagotowaliśmy sobie kolejny obiadek, tym razem z zapasów zakupionych w Bergen na Rugii.
Dalej ruszyliśmy bardzo ładną trasą, by dotrzeć do Dargen, a stamtąd do Korswandt. Droga z Korswandt do Ahlbeck wiedzie szutrami przez las, a do tego jest tam wykańczający podjazd 16%, co z sakwami daje niezłe wrażenia...aż mi zdjęcie niewyraźne wyszło :)
Potem za to była nagroda – ostry zjazd do Ahlbeck, gdzie zamknęliśmy ostatnią pętelkę naszej wyprawy i wjechaliśmy do Świnoujścia, gdzie zapakowaliśmy się na prom.
Tam czekał na nas samochód, o dziwo na kołach, a nie na cegłach i nie miał wybitych szyb, co za szczęście! Nawet odpalił :)))
No i cóż...w tym miejscu nasza rowerowa przygoda po Uznam i Rugii zakończyła się.
Teraz pozostało dojechać do Szczecina (ja) i do Nowej Soli (Daniel)...
Temperatura:34.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2296 (kcal)
Trasa wyprawy:
WSZYSTKIE MOJE ZDJĘCIA Z WYPRAWY - KLIKNIJ TU
ZDJĘCIA DANIELA (CIEKAWE, A MOŻE I CIEKAWSZE)- KLIKNIJ TU
FILM Z CZWARTEGO DNIA WYPRAWY:
Wstaliśmy wcześniej niż zwykle, bo oprócz dojechania do Świnoujścia na rowerach i samochodem do Szczecina, Daniel musiał jeszcze tego dnia dotrzeć do Nowej Soli.
Wyjechaliśmy dokładnie o 8:53, co pewnie nie jest rekordem wczesnych wyjazdów, ale było naszym rekordem :)))
Pamiętając pierwszy dzień na “Hansa Route” od razu ustawiłem sobie przednie zawieszenie na „miękko”. Tym razem czekało nas około 16 km po bruku w kierunku Greifswaldu.
„Hansa Route”
Powiem, że z tym ustawieniem teleskopów całkiem nieźle się jechało, choć może niezbyt szybko.
Po niecałej godzinie byliśmy w Greifswaldzie.
Z Greifswaldu postanowiliśmy wrócić nieco inną trasą, przez Katzow, więc zaraz (no, powiedzmy) za miastem skręciliśmy na wschód.
Katzow okazało się być sympatyczną pomorską wioseczką.
.
Najciekawsze jednak czekało nas za Katzow – otóż natknęliśmy się na park rzeźby Katzow, wyjątkowo abstrakcyjne dzieła, nawet nie podjąłem próby ich zrozumienia. Wyglądają jak wykonane z pozostałości maszyn po dawnym PGR :)))
To jest rzekomo Don Kichot :)))
Początkowo Daniel chciał wracać tą samą, północną częścią wyspy Uznam, żeby być szybciej na miejscu, ale zasugerowałem powrót częścią południową z trzech powodów: inna i ciekawa trasa, prawie same płaskie odcinki (pomijając podjazd w Korswandt), co pomimo nieco większej odległości niespecjalnie zmieniło czas przejazdu, no i oprócz Rugii będzie można powiedzieć, że objechaliśmy też i wyspę Uznam. Tak też zrobiliśmy.
Skierowaliśmy się do Lassan, gdzie nocowaliśmy na campingu w czasie ubiegłorocznej wyprawy.
Z Lassan przez Murchin dojechaliśmy do uroczego miasteczka Usedom (czyli Uznam). Do miasta dojeżdża się ścieżką wśród bagien i przez zwodzony most.
Usedom.
Za Usedom biegnie wspaniała asfaltowa ścieżka przez przepiękne lasy.
To przy niej na ławce zagotowaliśmy sobie kolejny obiadek, tym razem z zapasów zakupionych w Bergen na Rugii.
Dalej ruszyliśmy bardzo ładną trasą, by dotrzeć do Dargen, a stamtąd do Korswandt. Droga z Korswandt do Ahlbeck wiedzie szutrami przez las, a do tego jest tam wykańczający podjazd 16%, co z sakwami daje niezłe wrażenia...aż mi zdjęcie niewyraźne wyszło :)
Potem za to była nagroda – ostry zjazd do Ahlbeck, gdzie zamknęliśmy ostatnią pętelkę naszej wyprawy i wjechaliśmy do Świnoujścia, gdzie zapakowaliśmy się na prom.
Tam czekał na nas samochód, o dziwo na kołach, a nie na cegłach i nie miał wybitych szyb, co za szczęście! Nawet odpalił :)))
No i cóż...w tym miejscu nasza rowerowa przygoda po Uznam i Rugii zakończyła się.
Teraz pozostało dojechać do Szczecina (ja) i do Nowej Soli (Daniel)...
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
115.13 km (15.00 km teren), czas: 06:15 h, avg:18.42 km/h,
prędkość maks: 41.00 km/hTemperatura:34.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2296 (kcal)
Wyprawa przez Uznam na Rugię: DZIEŃ 3.
Sobota, 5 czerwca 2010 | dodano: 08.06.2010Kategoria Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Wyprawy na Wyspę Uznam
Noc na campingu była potwornie zimna, trząsłem się mimo tego, że spałem w skarpetkach, dresie, koszulce, koszuli z długim rękawem i w ciepłej bluzie rowerowej, czapce i rękawiczkach...pomijam, że w całym tym ekwipunku wlazłem jeszcze do śpiwora.
Trasa wyprawy:
WSZYSTKIE MOJE ZDJĘCIA Z WYPRAWY - KLIKNIJ TU
ZDJĘCIA DANIELA (CIEKAWE, A MOŻE I CIEKAWSZE)- KLIKNIJ TU
FILM Z TRZECIEGO DNIA WYPRAWY:
Kiedy kładliśmy się spać, temperatura wynosiła około 12 stopni, ile było nad ranem – mogę się tylko domyślać, że od 2 do 5 stopni.
Uroki wyjazdu :)))
Z samego rana ponownie pojawiło się słońce. Wygrzebaliśmy się z namiotów i po porannej toalecie i śniadanku zaczęliśmy się pakować. Potem podjechaliśmy do recepcji, żeby zapłacić za nocleg, bo jak wspominałem, w momencie naszego przyjazdu była ona zamknięta.
Niemka wyglądała na zdziwioną, że chcemy zapłacić za ubiegłą noc (bo teoretycznie mogliśmy spokojnie niezauważeni odjechać tak jak wjechaliśmy) – może pierwszy raz natknęła się na uczciwego Polaka? No nie wiem...Ciekaw jestem, za co dostaliśmy rabat, bo dostaliśmy.
Z campingu skierowaliśmy się na wschód przez mierzeję Schabe za Juliusruh – nawet nieco podobna do Helu. Wzdłuż drogi biegnie ukryta w lesie asfaltowa ścieżka rowerowa, niestety z wybrzuszeniami od korzeni rozrywających nawierzchnię.
Po drodze postanowiliśmy zajrzeć na chwilę na plażę.
Okazało się jednak, że chyba to plaża dla nudystów, bo paradowała po niej dwójka nagich staruszków dość pokaźnych rozmiarów, więc nie zostaliśmy tam długo :)
Z mierzei skręciliśmy na Nipmerow, gdzie ostro się nakręciliśmy, bo podjazdy były ostre – zbliżaliśmy się do klifu. Chcieliśmy dostać się na ścieżkę prowadzącą przez Park Narodowy Jasmund do najsłynniejszego klifu na Rugii – Koenigsstuhl.
Ścieżka rowerowa była absolutnie dzika, na początku miała nawet formę drogi polnej.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że aby zobaczyć klif trzeba zostawić rower przed kasą i zapłacić 6 EUR za wstęp. Bilet można przeboleć, ale nie chcieliśmy zostawiać załadowanych rowerów bez opieki, więc ruszyliśmy dalej, do Sassnitz. Trasa wiodła ostrymi podjazdami i zjazdami przez gęste bukowe lasy. Kiedy dojechaliśmy do Sassnitz, skierowaliśmy się do portu, całego w słońcu, ze szmaragdową wodą, co nasunęło nam skojarzenia z południem Europy.
Z Sassnitz pojechaliśmy na Sagard, początkowo szosą, a potem znakomitą i gładką asfaltową ścieżką wzdłuż drogi. Kiedy dotarliśmy do przesmyku-mierzei pomiędzy Grosser a Kleiner Jasmunder Boden, nadszedł czas na obiad.
Jako, że zakupy dopiero były w planach, musieliśmy zadowolić się zupką chińską i kanapkami. Zakupy zaplanowaliśmy w Bergen i to większe, ponieważ była sobota, a zasadniczo sklepy w Niemczech są w niedziele pozamykane.
Bergen, stolica Rugii w ogóle nie wygląda na stolicę, a na senne i niezbyt ciekawe miasteczko, choć udało nam się tam zrobić kilka ciekawych zdjęć. Potem zabraliśmy się za szukanie sklepu, a że mojemu niemieckiemu dość daleko do mojego angielskiego (którym mało kto tam mówi), więc trochę czasu na to zeszło. W końcu jednak znaleźliśmy Netto i dokonaliśmy zakupów na sobotę i na niedzielę. Trochę się obawiałem potem o swój pęknięty bagażnik, bo mój rower uzyskał chyba masę średniego czołgu :) Na szczęście wytrzymał!
Z Bergen skierowaliśmy się najkrótszą trasą do Glewitz, by dotrzeć do przeprawy promowej do Stahlbrode i zanocować tam na campingu, na którym spaliśmy pierwszego dnia wyprawy.
Rugia zostaje w oddali ...
Koniec gorącego dnia...:)))
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1917 (kcal)
Trasa wyprawy:
WSZYSTKIE MOJE ZDJĘCIA Z WYPRAWY - KLIKNIJ TU
ZDJĘCIA DANIELA (CIEKAWE, A MOŻE I CIEKAWSZE)- KLIKNIJ TU
FILM Z TRZECIEGO DNIA WYPRAWY:
Kiedy kładliśmy się spać, temperatura wynosiła około 12 stopni, ile było nad ranem – mogę się tylko domyślać, że od 2 do 5 stopni.
Uroki wyjazdu :)))
Z samego rana ponownie pojawiło się słońce. Wygrzebaliśmy się z namiotów i po porannej toalecie i śniadanku zaczęliśmy się pakować. Potem podjechaliśmy do recepcji, żeby zapłacić za nocleg, bo jak wspominałem, w momencie naszego przyjazdu była ona zamknięta.
Niemka wyglądała na zdziwioną, że chcemy zapłacić za ubiegłą noc (bo teoretycznie mogliśmy spokojnie niezauważeni odjechać tak jak wjechaliśmy) – może pierwszy raz natknęła się na uczciwego Polaka? No nie wiem...Ciekaw jestem, za co dostaliśmy rabat, bo dostaliśmy.
Z campingu skierowaliśmy się na wschód przez mierzeję Schabe za Juliusruh – nawet nieco podobna do Helu. Wzdłuż drogi biegnie ukryta w lesie asfaltowa ścieżka rowerowa, niestety z wybrzuszeniami od korzeni rozrywających nawierzchnię.
Po drodze postanowiliśmy zajrzeć na chwilę na plażę.
Okazało się jednak, że chyba to plaża dla nudystów, bo paradowała po niej dwójka nagich staruszków dość pokaźnych rozmiarów, więc nie zostaliśmy tam długo :)
Z mierzei skręciliśmy na Nipmerow, gdzie ostro się nakręciliśmy, bo podjazdy były ostre – zbliżaliśmy się do klifu. Chcieliśmy dostać się na ścieżkę prowadzącą przez Park Narodowy Jasmund do najsłynniejszego klifu na Rugii – Koenigsstuhl.
Ścieżka rowerowa była absolutnie dzika, na początku miała nawet formę drogi polnej.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że aby zobaczyć klif trzeba zostawić rower przed kasą i zapłacić 6 EUR za wstęp. Bilet można przeboleć, ale nie chcieliśmy zostawiać załadowanych rowerów bez opieki, więc ruszyliśmy dalej, do Sassnitz. Trasa wiodła ostrymi podjazdami i zjazdami przez gęste bukowe lasy. Kiedy dojechaliśmy do Sassnitz, skierowaliśmy się do portu, całego w słońcu, ze szmaragdową wodą, co nasunęło nam skojarzenia z południem Europy.
Z Sassnitz pojechaliśmy na Sagard, początkowo szosą, a potem znakomitą i gładką asfaltową ścieżką wzdłuż drogi. Kiedy dotarliśmy do przesmyku-mierzei pomiędzy Grosser a Kleiner Jasmunder Boden, nadszedł czas na obiad.
Jako, że zakupy dopiero były w planach, musieliśmy zadowolić się zupką chińską i kanapkami. Zakupy zaplanowaliśmy w Bergen i to większe, ponieważ była sobota, a zasadniczo sklepy w Niemczech są w niedziele pozamykane.
Bergen, stolica Rugii w ogóle nie wygląda na stolicę, a na senne i niezbyt ciekawe miasteczko, choć udało nam się tam zrobić kilka ciekawych zdjęć. Potem zabraliśmy się za szukanie sklepu, a że mojemu niemieckiemu dość daleko do mojego angielskiego (którym mało kto tam mówi), więc trochę czasu na to zeszło. W końcu jednak znaleźliśmy Netto i dokonaliśmy zakupów na sobotę i na niedzielę. Trochę się obawiałem potem o swój pęknięty bagażnik, bo mój rower uzyskał chyba masę średniego czołgu :) Na szczęście wytrzymał!
Z Bergen skierowaliśmy się najkrótszą trasą do Glewitz, by dotrzeć do przeprawy promowej do Stahlbrode i zanocować tam na campingu, na którym spaliśmy pierwszego dnia wyprawy.
Rugia zostaje w oddali ...
Koniec gorącego dnia...:)))
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
90.12 km (20.00 km teren), czas: 05:06 h, avg:17.67 km/h,
prędkość maks: 52.00 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1917 (kcal)
Wyprawa przez Uznam na Rugię: DZIEŃ 2.
Piątek, 4 czerwca 2010 | dodano: 08.06.2010Kategoria Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Wyprawy na Wyspę Uznam
Następny dzień na wyprawie. Wstaliśmy dość późno, bo jednak trochę nam ta brukowana droga dała w kość a i sakwy dość ciężkie wieźliśmy (zapas wody i innych napojów na wieczór:)).
Trasa wyprawy:
WSZYSTKIE MOJE ZDJĘCIA Z WYPRAWY - KLIKNIJ TU
ZDJĘCIA DANIELA (CIEKAWE, A MOŻE I CIEKAWSZE)- KLIKNIJ TU
FILM Z DRUGIEGO DNIA WYPRAWY:
Naszym celem tego dnia był najpierw Stralsund, a potem …chcieliśmy wreszcie wjechać na wyspę!
Do Stralsundu czekało nas 16 km jazdy brukowaną „Hansa Route”. Pogoda jak zwykle dopisywała. Po 10 km zacząłem od telepania odczuwać ból dłoni i wtedy…przypomniało mi się, że przecież mam regulowaną twardość zawieszenia w przednim widelcu. Przestawiłem ją na miękkie resorowanie i różnica astronomiczna.
Najciekawsze, że po jakichś dwóch kilometrach bruk się skończył i zaczął asfalt :). No, ale wiedziałem już co należy zrobić w drodze powrotnej.
Przy wjeździe do Stralsundu Danielowi zachciało się czegoś „na ciepło”, więc zajechaliśmy na stację benzynową, gdzie wrąbał dziwacznego hot-doga i popił wcale nie dziwaczną kawą.
Potem skierowaliśmy się na starówkę Stralsundu, położoną za murami obronnymi.
Jest ona przepiękna już teraz, a będzie jeszcze ładniejsza, bo wiele budynków jest poddawanych renowacji. Pokręciliśmy się tu i tam wąskimi uliczkami, zwiedziliśmy kościół…wstyd, ale nie wiem nawet jaki…zresztą, czy to ma znaczenie? Ładny był i starczy :)
Potem skierowaliśmy się do uroczego portu, by wzdłuż nabrzeża dojechać do przeprawy mostowej na Rugię.
Obecnie samochody przejeżdżają widocznym na zdjęciu mostem wiszącym, rowerzystom pozostaje stara przeprawa poniżej po moście zwodzonym, obecnie zamkniętym dla samochodów z powodu remontu.
Za mostem skręciliśmy w prawo pod wiaduktem kierując się na Putbus. Okazuje się, że ścieżki rowerowe to fajna rzecz, ale nie kiedy drogą jest do Putbus 24 km, a ścieżką pętlącą się zawijasami po wyspie – aż 42 km!!!
W ten sposób nijak nie dalibyśmy rady dojechać na przylądek Arkona. W związku z tym wpadliśmy na pomysł, że ścieżką podjedziemy tylko do Gustow (biegła równolegle do drogi), a potem załadujemy rowery na krążące po wyspie „rowerowe autokary” (autokar z przyczepą ze stojakami do mocowania rowerów).
Po drodze dopadł nas jednak głód i korzystając z przydrożnej wiaty przyrządziliśmy sobie w niej gorący posiłek.
W Gustow okazało się, że albo rozkład jazdy jest nieczytelny albo my niepoczytalni :) W każdym razie niewiele z niego zrozumieliśmy. Potem podjechał jakiś autobus, ale ten akurat rowerów nie zabierał. No cóż, zmieniliśmy decyzję – jedziemy rowerami na Kap Arkona!
W Poseritz skręciliśmy na północ by dojechać do Samtens. Tam zdecydowaliśmy się zrobić zakupy typu woda i słodycze.
Z Samtens przez Gingst i Trent dojechaliśmy do przeprawy promowej Wittower Fahre.
Prom kosztuje 2,40 EUR w pakiecie za rower i rowerzystę.
Przepłynął tak szybko, że ledwo zdążyliśmy zrobić zdjęcia i już trzeba było wysiadać.
Stamtąd dojechaliśmy do Wiek, gdzie uzupełniliśmy zapasy m.in. o wodę, pieczywo i wywar z chmielu na wieczór.
Potem dotarliśmy do Altenkirchen (tam zauważyłem drogowskaz na jakiś camping) i pojechaliśmy prosto do Putgarten, gdzie kończy się droga dla pojazdów mechanicznych (nie dotyczy mieszkańców i gości pensjonatów…i niektórych Polaków, którzy samochodem podjeżdżali aż pod sam Kap Arkona).
Wśród malowniczych pomorskich domków krytych strzechą i pól dojechaliśmy na Kap Arkona, który z daleka można rozpoznać po latarni morskiej.
Miejsce mocy. Tu stała kiedyś słowiańska świątynia Światowida.
Kap Arkona to miejsce magiczne, to miejsce pogańskiej mocy, gdzie za dawnych czasów, gdy tereny te zamieszkiwali Słowianie stała Świątynia Arkony, gdzie wśród wielu bóstw cześć oddawano m.in. Światowidowi. Usytuowana była na wysokim klifie, który można podziwiać do dziś. Więcej na temat Arkony można przeczytać TUTAJ
Klify Arkony (zdjęcie z kolekcji Daniela):
Z Arkony skierowaliśmy się malowniczą ścieżką nad urwiskiem na zachód, ponieważ Daniel wyczytał, że gdzieś tam znajduje się proste pole namiotowe, za to w malowniczym miejscu na klifie.
Zdjęcie z kolekcji Daniela:
Niestety – camping okazał się trawiastym parkingiem, gdzie Niemcy jak wół napisali (włączając w to symbole obrazkowe), że biwakowanie jest absolutnie VERBOTEN! (zabronione). Szkoda, bo miejsce niesamowite.
Cóż było robić – przypomniał mi się drogowskaz na camping za Altenkirchen. W tych okolicach miałem chęć na nocleg na campingu w Drewoldke opisywanym w relacjach innych sakwiarzy jako bardzo ładny, wygodny i przyjazny. No cóż, nie wszystko można mieć naraz...
Przed Altenkirchen skręciliśmy w lewo kierując się drogowskazem.
Jakież było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że dojechaliśmy w końcu na ...camping w Drewoldke!!! Super!
Recepcja niestety była już zamknięta, więc ominęliśmy szlaban i rozbiliśmy się wśród pięknych drzew iglastych, przy samej wydmie, z widokiem na morze. Cudo!!!
Zdjęcie z kolekcji Daniela:
Wieczorem Daniel stworzył takie zdjęcie :))):
Camping okazał się nie tylko malowniczy i przyjazny, ale też bardzo wygodny – czyste i schludne nowoczesne toalety, prysznice (płatne jak to w Niemczech), pomieszczenie kuchenne, pralnia, pomieszczenie do przewijania dzieci (jak ktoś zabiera w sakwy na trasę :))). Cena – raptem 5,85 EUR za dobę za osobę, namiot i rower. Polecam, jak ktoś lubi te klimaty!
Dzień okazał się niesamowity i obfitujący we wrażenia...Przed nami kolacja, piwko a jutro trzeci dzień wyprawy!
:)))
Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2276 (kcal)
Trasa wyprawy:
WSZYSTKIE MOJE ZDJĘCIA Z WYPRAWY - KLIKNIJ TU
ZDJĘCIA DANIELA (CIEKAWE, A MOŻE I CIEKAWSZE)- KLIKNIJ TU
FILM Z DRUGIEGO DNIA WYPRAWY:
Naszym celem tego dnia był najpierw Stralsund, a potem …chcieliśmy wreszcie wjechać na wyspę!
Do Stralsundu czekało nas 16 km jazdy brukowaną „Hansa Route”. Pogoda jak zwykle dopisywała. Po 10 km zacząłem od telepania odczuwać ból dłoni i wtedy…przypomniało mi się, że przecież mam regulowaną twardość zawieszenia w przednim widelcu. Przestawiłem ją na miękkie resorowanie i różnica astronomiczna.
Najciekawsze, że po jakichś dwóch kilometrach bruk się skończył i zaczął asfalt :). No, ale wiedziałem już co należy zrobić w drodze powrotnej.
Przy wjeździe do Stralsundu Danielowi zachciało się czegoś „na ciepło”, więc zajechaliśmy na stację benzynową, gdzie wrąbał dziwacznego hot-doga i popił wcale nie dziwaczną kawą.
Potem skierowaliśmy się na starówkę Stralsundu, położoną za murami obronnymi.
Jest ona przepiękna już teraz, a będzie jeszcze ładniejsza, bo wiele budynków jest poddawanych renowacji. Pokręciliśmy się tu i tam wąskimi uliczkami, zwiedziliśmy kościół…wstyd, ale nie wiem nawet jaki…zresztą, czy to ma znaczenie? Ładny był i starczy :)
Potem skierowaliśmy się do uroczego portu, by wzdłuż nabrzeża dojechać do przeprawy mostowej na Rugię.
Obecnie samochody przejeżdżają widocznym na zdjęciu mostem wiszącym, rowerzystom pozostaje stara przeprawa poniżej po moście zwodzonym, obecnie zamkniętym dla samochodów z powodu remontu.
Za mostem skręciliśmy w prawo pod wiaduktem kierując się na Putbus. Okazuje się, że ścieżki rowerowe to fajna rzecz, ale nie kiedy drogą jest do Putbus 24 km, a ścieżką pętlącą się zawijasami po wyspie – aż 42 km!!!
W ten sposób nijak nie dalibyśmy rady dojechać na przylądek Arkona. W związku z tym wpadliśmy na pomysł, że ścieżką podjedziemy tylko do Gustow (biegła równolegle do drogi), a potem załadujemy rowery na krążące po wyspie „rowerowe autokary” (autokar z przyczepą ze stojakami do mocowania rowerów).
Po drodze dopadł nas jednak głód i korzystając z przydrożnej wiaty przyrządziliśmy sobie w niej gorący posiłek.
W Gustow okazało się, że albo rozkład jazdy jest nieczytelny albo my niepoczytalni :) W każdym razie niewiele z niego zrozumieliśmy. Potem podjechał jakiś autobus, ale ten akurat rowerów nie zabierał. No cóż, zmieniliśmy decyzję – jedziemy rowerami na Kap Arkona!
W Poseritz skręciliśmy na północ by dojechać do Samtens. Tam zdecydowaliśmy się zrobić zakupy typu woda i słodycze.
Z Samtens przez Gingst i Trent dojechaliśmy do przeprawy promowej Wittower Fahre.
Prom kosztuje 2,40 EUR w pakiecie za rower i rowerzystę.
Przepłynął tak szybko, że ledwo zdążyliśmy zrobić zdjęcia i już trzeba było wysiadać.
Stamtąd dojechaliśmy do Wiek, gdzie uzupełniliśmy zapasy m.in. o wodę, pieczywo i wywar z chmielu na wieczór.
Potem dotarliśmy do Altenkirchen (tam zauważyłem drogowskaz na jakiś camping) i pojechaliśmy prosto do Putgarten, gdzie kończy się droga dla pojazdów mechanicznych (nie dotyczy mieszkańców i gości pensjonatów…i niektórych Polaków, którzy samochodem podjeżdżali aż pod sam Kap Arkona).
Wśród malowniczych pomorskich domków krytych strzechą i pól dojechaliśmy na Kap Arkona, który z daleka można rozpoznać po latarni morskiej.
Miejsce mocy. Tu stała kiedyś słowiańska świątynia Światowida.
Kap Arkona to miejsce magiczne, to miejsce pogańskiej mocy, gdzie za dawnych czasów, gdy tereny te zamieszkiwali Słowianie stała Świątynia Arkony, gdzie wśród wielu bóstw cześć oddawano m.in. Światowidowi. Usytuowana była na wysokim klifie, który można podziwiać do dziś. Więcej na temat Arkony można przeczytać TUTAJ
Klify Arkony (zdjęcie z kolekcji Daniela):
Z Arkony skierowaliśmy się malowniczą ścieżką nad urwiskiem na zachód, ponieważ Daniel wyczytał, że gdzieś tam znajduje się proste pole namiotowe, za to w malowniczym miejscu na klifie.
Zdjęcie z kolekcji Daniela:
Niestety – camping okazał się trawiastym parkingiem, gdzie Niemcy jak wół napisali (włączając w to symbole obrazkowe), że biwakowanie jest absolutnie VERBOTEN! (zabronione). Szkoda, bo miejsce niesamowite.
Cóż było robić – przypomniał mi się drogowskaz na camping za Altenkirchen. W tych okolicach miałem chęć na nocleg na campingu w Drewoldke opisywanym w relacjach innych sakwiarzy jako bardzo ładny, wygodny i przyjazny. No cóż, nie wszystko można mieć naraz...
Przed Altenkirchen skręciliśmy w lewo kierując się drogowskazem.
Jakież było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że dojechaliśmy w końcu na ...camping w Drewoldke!!! Super!
Recepcja niestety była już zamknięta, więc ominęliśmy szlaban i rozbiliśmy się wśród pięknych drzew iglastych, przy samej wydmie, z widokiem na morze. Cudo!!!
Zdjęcie z kolekcji Daniela:
Wieczorem Daniel stworzył takie zdjęcie :))):
Camping okazał się nie tylko malowniczy i przyjazny, ale też bardzo wygodny – czyste i schludne nowoczesne toalety, prysznice (płatne jak to w Niemczech), pomieszczenie kuchenne, pralnia, pomieszczenie do przewijania dzieci (jak ktoś zabiera w sakwy na trasę :))). Cena – raptem 5,85 EUR za dobę za osobę, namiot i rower. Polecam, jak ktoś lubi te klimaty!
Dzień okazał się niesamowity i obfitujący we wrażenia...Przed nami kolacja, piwko a jutro trzeci dzień wyprawy!
:)))
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
110.14 km (30.00 km teren), czas: 06:15 h, avg:17.62 km/h,
prędkość maks: 42.00 km/hTemperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2276 (kcal)
Wyprawa przez Uznam na Rugię: DZIEŃ 1.
Czwartek, 3 czerwca 2010 | dodano: 07.06.2010Kategoria Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Wyprawy na Wyspę Uznam
Od dawna planowana wyprawa z Danielem na Rugię doszła wreszcie do skutku. Dawno już poważniej nie jeździłem z sakwami i czas był już najwyższy, by gdzieś ruszyć, choć czasowo byliśmy ograniczeni do 4 dni.
Trasa wyprawy:
WSZYSTKIE MOJE ZDJĘCIA Z WYPRAWY - KLIKNIJ TU
ZDJĘCIA DANIELA (CIEKAWE, A MOŻE I CIEKAWSZE)- KLIKNIJ TU
FILM Z PIERWSZEGO DNIA WYPRAWY:
Przed wyprawą został „odtańczony Taniec Słońca”, żeby zapewnić pogodę na czas wyprawy – skutek jak zwykle był pozytywny, bo od czwartku do niedzieli mieliśmy piękne słońce (dziś, kiedy to piszę w domu w poniedziałek – leje deszcz). Powinienem chyba tańczyć ten taniec zarobkowo dla innych rowerzystów :))).
W środę wieczorem Daniel przyjechał do mnie samochodem z Nowej Soli. Następnego ranka wrzuciliśmy ‘na pakę’ samochodu nasze rowery, sakwy, namioty i cały potrzebny sprzęt i ruszyliśmy do Świnoujścia. Dojechaliśmy trochę późno, bo przed godziną 10:00. Tam nasze rowery zostały objuczone niczym wielbłądy sakwami. Przeżyłem chwilę niepewności, gdy zobaczyłem, że jedna z rurek tylnego bagażnika ma pęknięty spaw (musiał być naruszony wcześniej i puścił przy załadunku) i to w dolnej części, najbardziej obciążonej. Mocowanie składa się z trzech rurek, więc przy pomocy czterech opasek ‘strepsów’ umocowałem luźną rurkę do pozostałych dwóch i ...postanowiłem liczyć na szczęście (na co można liczyć na starcie w wolny dzień, w Boże Ciało ? :)).
Po objuczeniu naszych pojazdów pojechaliśmy na przeprawę promową w centrum Świnoujścia. Przepłynęliśmy rzekę i ruszyliśmy w stronę granicy z Niemcami (zdjęcie z kolekcji Daniela).
Przejechaliśmy ścieżkami rowerowymi przez słynne cesarskie kurorty Ahlbeck, Heringsdorf i Bansin.
To mój wielbłąd :)
W Bansin usłyszałem podejrzany trzask z okolic bagażnika. Pod wpływem naprężeń puścił jeden ze ‘strepsów’, ale nic poważniejszego się nie stało. Zastąpiłem go nowym.
Wbrew temu, co się uważa, niemieckie ścieżki rowerowe to nie tylko gładki jak stół asfalt, często są to ścieżki z kostki typu „Polbruk”, zaś ścieżka wiodąca północną częścią wyspy Uznam jest wykonana z ubitego szutru. Prowadzi ona malowniczymi wzgórzami morenowymi wśród przepięknych lasów, często tuż przy klifie, a nachylenia sięgają tam nawet 16%, co dość mocno odczuwa się przy rowerze załadowanym do tego stopnia, że nie można go podnieść.
No, ale do rzeczy. Przejechaliśmy Ueckeritz i Koserow, a w Trassenheide skęciliśmy na południowy-zachód na Wolgast (dawna nazwa słowiańska: Wołogoszcz).
W Niemczech przystanki i transformatory oddano w ręce artystów graffiti.
W Wolgast już byliśmy z Danielem w czasie ubiegłorocznej wyprawy na Uznam. Przed Wolgast ścieżka miała formę polnej drogi wiodącej przez kwitnące pola rzepaku. Trasy rowerowe naprawdę są tam urozmaicone.
Zdjęcie z kolekcji Daniela:
Zjeżdżamy z wyspy Uznam na Wolgast przez most zwodzony.
Przez kilkanaście kilometrów spotykaliśmy potem niemieckiego sakwiarza – a to on nas mijał, a to my jego (na marginesie, sakwiarzy widzieliśmy na wyprawie sporo).
Postanowiliśmy nie jechać najkrótszą trasą łączącą Wolgast z Greifswaldem (dawna nazwa słowiańska: Gryfia), a skierować się na oznaczoną trasą rowerową wiodącą w pobliżu morza (nie była specjalnie ciekawa, poza miejscem popasu, za to wydłużyła nam dzienny dystans).
Przed Freest poczuliśmy głód i postanowiliśmy zatrzymać się w ładnej marinie, by tam zagotować sobie na kuchenkach obiad (podziękowania dla Meak’a, który pokazał mi ten pomysł na naszej wyprawie na Suwalszczyznę w 2008 roku).
Zdjęcie z kolekcji Daniela:
Pichcę obiadek :)
Potem niestety trasa wiodła dość marnymi ścieżkami z kostki przez jakieś tereny przemysłowe, więc z niecierpliwością oczekiwaliśmy na dotarcie do Greifswaldu. Po głowie błąkał nam się pomysł podsunięty przez niemieckiego sakwiarza, aby wsiąść na prom w miejscowości Lubmin i stamtąd bezpośrednio dopłynąć na Rugię i zaoszczędzić czas. Pomysł jednak upadł, bo na Rugię chcieliśmy dojechać.
Po dość nużącym odcinku dojechaliśmy do Greifswaldu, przepięknego i zabytkowego miasta uniwersyteckiego, gdzie snują się tłumy studentów (pieszo i na rowerach).
Z Greifswaldu skierowaliśmy się na Stralsund, choć mieliśmy wątpliwości, czy zdążymy tam jeszcze tego dnia dojechać, tym bardziej, że w innych relacjach wyczytałem, że 31 km odcinek, gdzie wolno jeździć rowerem to zabytkowa brukowana „Hansa Route”, która biegnie wzdłuż pięknej drogi asfaltowej. Jakoś nigdzie na tej asfaltówce nie zauważyliśmy zakazu poruszania się rowerami, więc po prostu na nią wjechaliśmy. Bruk był wykańczający, a do tego wiatr w twarz.
Po przejechaniu kilkunastu kilometrów stwierdziliśmy, że dziś już nie damy rady dojechać na Rugię, campingów ani śladu więc – szukamy miejsca do spania na dziko. Miejsce znaleźliśmy, ale po tym jak Daniela oblazło stado kleszczy, zwiewaliśmy stamtąd aż się kurzyło.
Po przejechaniu około 10 km asfaltową drogą otrąbił nas samochód. Po chwili wiedzieliśmy dlaczego – nie ma zakazu ruchu rowerów, ale jest znak dozwalający poruszanie się pojazdów jadących z minimalną prędkością 30 km/h. No cóż, nie dla nas z sakwami i pod wiatr takie tempo. Zjechaliśmy na bruk i telepaliśmy się tak do Stahlbrode przez jakieś 6 km.
Spojrzałem na tablicę informacyjną i...hurra! W Stahlbrode jest camping (stamtąd kursują promy za 2,40 EUR na Rugię, cena za osobę i rower). Nas jednak tym razem nie interesowała przeprawa.
Zamierzaliśmy nazajutrz dojechać do Stralsundu.
Camping okazał się przyjemny, a gdy dowiedzieliśmy się, że za domek zapłacimy tylko o 3 EUR więcej niż za rozbicie namiotu, wybór dla nas był oczywisty – domek, prysznic, kanapa i piwko przed snem :)))
...i jeszcze wybraliśmy się do portu do knajpki :)))
W drodze do portu - chatka pomorska.
Port w Stahlbrode.
Dystans dnia pierwszego: 116,54 km
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2309 (kcal)
Trasa wyprawy:
WSZYSTKIE MOJE ZDJĘCIA Z WYPRAWY - KLIKNIJ TU
ZDJĘCIA DANIELA (CIEKAWE, A MOŻE I CIEKAWSZE)- KLIKNIJ TU
FILM Z PIERWSZEGO DNIA WYPRAWY:
Przed wyprawą został „odtańczony Taniec Słońca”, żeby zapewnić pogodę na czas wyprawy – skutek jak zwykle był pozytywny, bo od czwartku do niedzieli mieliśmy piękne słońce (dziś, kiedy to piszę w domu w poniedziałek – leje deszcz). Powinienem chyba tańczyć ten taniec zarobkowo dla innych rowerzystów :))).
W środę wieczorem Daniel przyjechał do mnie samochodem z Nowej Soli. Następnego ranka wrzuciliśmy ‘na pakę’ samochodu nasze rowery, sakwy, namioty i cały potrzebny sprzęt i ruszyliśmy do Świnoujścia. Dojechaliśmy trochę późno, bo przed godziną 10:00. Tam nasze rowery zostały objuczone niczym wielbłądy sakwami. Przeżyłem chwilę niepewności, gdy zobaczyłem, że jedna z rurek tylnego bagażnika ma pęknięty spaw (musiał być naruszony wcześniej i puścił przy załadunku) i to w dolnej części, najbardziej obciążonej. Mocowanie składa się z trzech rurek, więc przy pomocy czterech opasek ‘strepsów’ umocowałem luźną rurkę do pozostałych dwóch i ...postanowiłem liczyć na szczęście (na co można liczyć na starcie w wolny dzień, w Boże Ciało ? :)).
Po objuczeniu naszych pojazdów pojechaliśmy na przeprawę promową w centrum Świnoujścia. Przepłynęliśmy rzekę i ruszyliśmy w stronę granicy z Niemcami (zdjęcie z kolekcji Daniela).
Przejechaliśmy ścieżkami rowerowymi przez słynne cesarskie kurorty Ahlbeck, Heringsdorf i Bansin.
To mój wielbłąd :)
W Bansin usłyszałem podejrzany trzask z okolic bagażnika. Pod wpływem naprężeń puścił jeden ze ‘strepsów’, ale nic poważniejszego się nie stało. Zastąpiłem go nowym.
Wbrew temu, co się uważa, niemieckie ścieżki rowerowe to nie tylko gładki jak stół asfalt, często są to ścieżki z kostki typu „Polbruk”, zaś ścieżka wiodąca północną częścią wyspy Uznam jest wykonana z ubitego szutru. Prowadzi ona malowniczymi wzgórzami morenowymi wśród przepięknych lasów, często tuż przy klifie, a nachylenia sięgają tam nawet 16%, co dość mocno odczuwa się przy rowerze załadowanym do tego stopnia, że nie można go podnieść.
No, ale do rzeczy. Przejechaliśmy Ueckeritz i Koserow, a w Trassenheide skęciliśmy na południowy-zachód na Wolgast (dawna nazwa słowiańska: Wołogoszcz).
W Niemczech przystanki i transformatory oddano w ręce artystów graffiti.
W Wolgast już byliśmy z Danielem w czasie ubiegłorocznej wyprawy na Uznam. Przed Wolgast ścieżka miała formę polnej drogi wiodącej przez kwitnące pola rzepaku. Trasy rowerowe naprawdę są tam urozmaicone.
Zdjęcie z kolekcji Daniela:
Zjeżdżamy z wyspy Uznam na Wolgast przez most zwodzony.
Przez kilkanaście kilometrów spotykaliśmy potem niemieckiego sakwiarza – a to on nas mijał, a to my jego (na marginesie, sakwiarzy widzieliśmy na wyprawie sporo).
Postanowiliśmy nie jechać najkrótszą trasą łączącą Wolgast z Greifswaldem (dawna nazwa słowiańska: Gryfia), a skierować się na oznaczoną trasą rowerową wiodącą w pobliżu morza (nie była specjalnie ciekawa, poza miejscem popasu, za to wydłużyła nam dzienny dystans).
Przed Freest poczuliśmy głód i postanowiliśmy zatrzymać się w ładnej marinie, by tam zagotować sobie na kuchenkach obiad (podziękowania dla Meak’a, który pokazał mi ten pomysł na naszej wyprawie na Suwalszczyznę w 2008 roku).
Zdjęcie z kolekcji Daniela:
Pichcę obiadek :)
Potem niestety trasa wiodła dość marnymi ścieżkami z kostki przez jakieś tereny przemysłowe, więc z niecierpliwością oczekiwaliśmy na dotarcie do Greifswaldu. Po głowie błąkał nam się pomysł podsunięty przez niemieckiego sakwiarza, aby wsiąść na prom w miejscowości Lubmin i stamtąd bezpośrednio dopłynąć na Rugię i zaoszczędzić czas. Pomysł jednak upadł, bo na Rugię chcieliśmy dojechać.
Po dość nużącym odcinku dojechaliśmy do Greifswaldu, przepięknego i zabytkowego miasta uniwersyteckiego, gdzie snują się tłumy studentów (pieszo i na rowerach).
Z Greifswaldu skierowaliśmy się na Stralsund, choć mieliśmy wątpliwości, czy zdążymy tam jeszcze tego dnia dojechać, tym bardziej, że w innych relacjach wyczytałem, że 31 km odcinek, gdzie wolno jeździć rowerem to zabytkowa brukowana „Hansa Route”, która biegnie wzdłuż pięknej drogi asfaltowej. Jakoś nigdzie na tej asfaltówce nie zauważyliśmy zakazu poruszania się rowerami, więc po prostu na nią wjechaliśmy. Bruk był wykańczający, a do tego wiatr w twarz.
Po przejechaniu kilkunastu kilometrów stwierdziliśmy, że dziś już nie damy rady dojechać na Rugię, campingów ani śladu więc – szukamy miejsca do spania na dziko. Miejsce znaleźliśmy, ale po tym jak Daniela oblazło stado kleszczy, zwiewaliśmy stamtąd aż się kurzyło.
Po przejechaniu około 10 km asfaltową drogą otrąbił nas samochód. Po chwili wiedzieliśmy dlaczego – nie ma zakazu ruchu rowerów, ale jest znak dozwalający poruszanie się pojazdów jadących z minimalną prędkością 30 km/h. No cóż, nie dla nas z sakwami i pod wiatr takie tempo. Zjechaliśmy na bruk i telepaliśmy się tak do Stahlbrode przez jakieś 6 km.
Spojrzałem na tablicę informacyjną i...hurra! W Stahlbrode jest camping (stamtąd kursują promy za 2,40 EUR na Rugię, cena za osobę i rower). Nas jednak tym razem nie interesowała przeprawa.
Zamierzaliśmy nazajutrz dojechać do Stralsundu.
Camping okazał się przyjemny, a gdy dowiedzieliśmy się, że za domek zapłacimy tylko o 3 EUR więcej niż za rozbicie namiotu, wybór dla nas był oczywisty – domek, prysznic, kanapa i piwko przed snem :)))
...i jeszcze wybraliśmy się do portu do knajpki :)))
W drodze do portu - chatka pomorska.
Port w Stahlbrode.
Dystans dnia pierwszego: 116,54 km
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
116.54 km (40.00 km teren), czas: 06:40 h, avg:17.48 km/h,
prędkość maks: 49.00 km/hTemperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2309 (kcal)
4-dniowa wyprawa na Rugię na rowerze...
Środa, 2 czerwca 2010 | dodano: 02.06.2010Kategoria Rugia od 2010..., Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Wyprawy na Wyspę Uznam
Dziś pojechałem tylko na stację dopompować na beton koła, jutro zawieszam na rower sakwy, wrzucam namiot, śpiwór i całą resztę i ruszam do Niemiec na 4-dniową wyprawę na Rugię.
Relacja - jak tylko wrócę szczęśliwie i jeszcze znajdę na to czas :)
Pewnie wyjdzie z 500 km...
Klify Rugii czekają:
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Relacja - jak tylko wrócę szczęśliwie i jeszcze znajdę na to czas :)
Pewnie wyjdzie z 500 km...
Klify Rugii czekają:
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
3.42 km (1.00 km teren), czas: 00:13 h, avg:15.78 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Kolekcja relacji przed wyprawą na Rugię
Sobota, 15 maja 2010 | dodano: 15.05.2010Kategoria Rugia od 2010..., Wyprawy na Wyspę Uznam
Rugia - Wikipedia
Rugia - Oddysei
Rugia - VDBIKE
Rugia - Otwocki Portal Rowerowy
Rugia - Nasze Wycieczki
Plemiona słowiańskie na Rugii
Starosłowiański język rański na Rugii
Ranowie
Szukam dalszych informacji, będę wdzięczny za podpowiedzi...
Rower:
Dane wycieczki:
0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
265 km (!!!) wokół Zalewu Szczecińskiego!!!
Sobota, 1 maja 2010 | dodano: 01.05.2010Kategoria Rekordy Misiacza (pow. 200 km), Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Wyprawy na Wyspę Uznam, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Kolejny rekord pobity! Dziś z Jurkiem i Krzyśkiem z firmy zrobiliśmy 265 km pętlę maratonu wokół Zalewu Szczecińskiego przez Niemcy i Polskę.
Wyjazd 4:40, powrót 20:00.
Trasa: Szczecin - Dobieszczyn - Ueckermunde - Anklam - Usedom - Śwnoujście - Wolin - Recław - Zielonczyn - Goleniów - Kliniska - Pucice - Szczecin
1 maja 2010. Ruszamy ze stacji Shell na Wojska Polskiego
Przejeżdżamy przez Tanowo. Zmiany prowadzącego zaplanowaliśmy sobie co 3 km.
Chłopaki w akcji:
Postój w lesie przed Dobieszczynem.
Na moście w Ueckermunde, kolejno: Krzysiek, Jurek i ja, czyli Misiacz :)))
Brama w Anklam.
Mostek wiszący w Anklam.
Chata pomorska na trasie między Anklam a Usedom.
W Usedom zatrzymaliśmy się na dłuższy popas.
Po wielu katorżniczych podjazdach morenowymi wzniesieniami przed Korswandt dojechaliśmy wreszcie do granicy w Świnoujściu!!!
Katorżniczych dla mnie, bo chłopaki to chyba jakieś cyborgi rowerowe z mieszanki azbestowo-teflonowo-tytanowej modyfikowane genetycznie promieniami X :))) Górka nie górka - prędkości nie zmieniali :))) Dodam, że jeżdżą na rowerach górskich na grubych oponach, więc ich pochodzenie z kosmosu jest mocno prawdopodobne :)
Na przeprawie promowej w Świnoujściu - odpoczynek :)))
Druga strona rzeki, Krzysiek napełnia plecak napojem.
Na drodze przed Wolinem Jurkowi zaczęła się coś blokować przerzutka, ale "dotyk magicznej ręki Krzyśka, która leczy" sprawił, że przerzutka wróciła do normalnej pracy :)))
W Wolinie zatrzymaliśmy się na dłuższy popas.
W tle za rzeką widać wioskę Słowian.
Na tej drodze wiodącej od Recławia do Goleniowa (wypadło na podjeździe za Zielonczynem) pobiłem ubiegłoroczny rekord 206 km! Może dlatego potem mi motywacja spadła nieco ;)
Udało się - silna grupa dojechała do Szczecina (ale do domu to jeszcze daleko mieliśmy).
Na Moście Długim pożegnaliśmy się i każdy dokręcił jeszcze swoją część kilometrów.
U mnie na liczniku wyszło tyle :)))
...tyle kalorii zostało spalonych
...i tyle gramów sadełka ubyło :)))
Wszystkie zdjęcia można obejrzeć TUTAJ
Dzięki chłopaki - bez Was byłoby trudno!!!
...
Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 5929 (kcal)
Wyjazd 4:40, powrót 20:00.
Trasa: Szczecin - Dobieszczyn - Ueckermunde - Anklam - Usedom - Śwnoujście - Wolin - Recław - Zielonczyn - Goleniów - Kliniska - Pucice - Szczecin
1 maja 2010. Ruszamy ze stacji Shell na Wojska Polskiego
Przejeżdżamy przez Tanowo. Zmiany prowadzącego zaplanowaliśmy sobie co 3 km.
Chłopaki w akcji:
Postój w lesie przed Dobieszczynem.
Na moście w Ueckermunde, kolejno: Krzysiek, Jurek i ja, czyli Misiacz :)))
Brama w Anklam.
Mostek wiszący w Anklam.
Chata pomorska na trasie między Anklam a Usedom.
W Usedom zatrzymaliśmy się na dłuższy popas.
Po wielu katorżniczych podjazdach morenowymi wzniesieniami przed Korswandt dojechaliśmy wreszcie do granicy w Świnoujściu!!!
Katorżniczych dla mnie, bo chłopaki to chyba jakieś cyborgi rowerowe z mieszanki azbestowo-teflonowo-tytanowej modyfikowane genetycznie promieniami X :))) Górka nie górka - prędkości nie zmieniali :))) Dodam, że jeżdżą na rowerach górskich na grubych oponach, więc ich pochodzenie z kosmosu jest mocno prawdopodobne :)
Na przeprawie promowej w Świnoujściu - odpoczynek :)))
Druga strona rzeki, Krzysiek napełnia plecak napojem.
Na drodze przed Wolinem Jurkowi zaczęła się coś blokować przerzutka, ale "dotyk magicznej ręki Krzyśka, która leczy" sprawił, że przerzutka wróciła do normalnej pracy :)))
W Wolinie zatrzymaliśmy się na dłuższy popas.
W tle za rzeką widać wioskę Słowian.
Na tej drodze wiodącej od Recławia do Goleniowa (wypadło na podjeździe za Zielonczynem) pobiłem ubiegłoroczny rekord 206 km! Może dlatego potem mi motywacja spadła nieco ;)
Udało się - silna grupa dojechała do Szczecina (ale do domu to jeszcze daleko mieliśmy).
Na Moście Długim pożegnaliśmy się i każdy dokręcił jeszcze swoją część kilometrów.
U mnie na liczniku wyszło tyle :)))
...tyle kalorii zostało spalonych
...i tyle gramów sadełka ubyło :)))
Wszystkie zdjęcia można obejrzeć TUTAJ
Dzięki chłopaki - bez Was byłoby trudno!!!
...
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
264.83 km (20.00 km teren), czas: 11:08 h, avg:23.79 km/h,
prędkość maks: 49.00 km/hTemperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 5929 (kcal)
FILM Z WYPRAWY NA WYSPĘ UZNAM
Czwartek, 17 września 2009 | dodano: 17.09.2009Kategoria Wyprawy na Wyspę Uznam
Ten wpis zawiera link do filmu nakręconego aparatem przez Daniela i przez niego zmontowanego. Pełen opis wyprawy - poniżej.
FILM Z WYPRAWY - KLIKNIJ
:)))
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
FILM Z WYPRAWY - KLIKNIJ
:)))
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wyprawa do Niemiec - dzień 2: Lassan - Wolgast - Bansin - Świnoujście
Niedziela, 13 września 2009 | dodano: 15.09.2009Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Wyprawy na Wyspę Uznam, U przyjaciół ...
FILM DANIELA Z WYPRAWY - KLIKNIJ
W nocy padało, było też chłodno. Pomimo założenia na siebie kilku warstw i posiadania śpiwora do -2 st. C zimno było odczuwalne, może to przez wilgoć. Zaplanowana pobudka o 6:00 rano troszkę nam się przeciągnęła, ale to nic.
Widok o poranku na nieco zawilgocone lokum.
Spokojnie się umyliśmy, zjedliśmy śniadanko i przygotowaliśmy prowiant i napoje na drogę.
To zaspany Daniel...
...a to zaspany Misiacz :))) Dwa muminki :P
Po zdaniu klucza do sanitariatów w recepcji ruszyliśmy w kierunku Wolgast. Była godzina 8:45 ...
Wyjazd.
Pogoda z początku nie nastrajała optymistycznie, przez moment nawet siąpiła lekka mżawka, ale momentalnie przeszła, widać prewencyjny Taniec Słońca ją powstrzymał :)))
Chmury nadal zaciągały niebo z każdej strony. Zbliżając się do Wolgast zmieniliśmy uprzednio zaplanowaną trasę i pojechaliśmy malowniczym skrótem, choć po betonowych płytach. Po pewnym czasie dojechaliśmy do drogi, którą planowaliśmy jechać. Zauważyliśmy, że estetykę urządzeń technicznych, wiat, itp. na Uznam i w ogóle w rejonie powierzono utalentowanemu grafficiarzowi. Jego prace widać co krok.
Potem niestety, choć krótko, to jednak musieliśmy 4 kilometry przejechać bardzo ruchliwą trasą. Po przekroczeniu tablicy z napisem Wolgast znów mieliśmy komfort podróżowania po ścieżkach rowerowych.
Samo Wolgast (w czasach słowiańskich nazwa brzmiała Wołogoszcz) to bardzo urokliwe miasteczko z zadbaną starówką (choć tam słowo "zadbany" to w większości przypadków standard).
Mini-Misiacz na kolejnej wyprawie :)))
Zabytkowy spichlerz w porcie.
Z Wolgast przejechaliśmy mostem zwodzonym przez rzekę Peene (Piana) na wyspę Uznam.
Jadąc w kierunku Trassenheide, zatrzymaliśmy się w polu pod drzewem na posiłek. Rozłożyliśmy alumatę i przyrządziliśmy kanapki.
Kiedy dojechaliśmy wreszcie do morza, naszym oczom ukazał się taki oto przepiękny, ale niezbyt optymistycznie nastrajający widok.
Wsiedliśmy na rowerki i ruszyliśmy w stronę Zinnowitz. Gdzieś tam lunęło - na szczęście zdołaliśmy się ukryć pod daszkiem pewnej restauracji. Po kilku minutach stwierdziliśmy, że nie ma co stać, tylko trzeba zakładać pelerynki i jechać. Tak też zrobiliśmy, zwłaszcza, że deszcz osłabł.
Tu dokonałem odkrycia! Moja pelerynka z Lidla ma cudowne właściwości! Jak tylko ją założyłem - deszcz ustawał. Jak tylko zdjąłem i spakowałem - zaczynał kropić. Taka zabawa w ciuciubabkę trwała z pół godziny (tu zdjęcie z kolekcji Daniela).
A potem wyszło słońce! Trasa wybrzeżem Bałtyku na tej wyspie jest niesamowicie piękna, aż chce się tam wrócić!
Spadek ścieżki 16%, napis mówi, żeby zejść z roweru...ale czy my musimy rozumieć po niemiecku? :)))
W międzyczasie natknęliśmy się na niesamowity widok. To współczesna rzeźba wykonana ze starych rowerów. Przezornie nie podaję lokalizacji, bo może któremuś z naszych "przedsiębiorczych" rodaków zechce się tam wybrać i zdemontować pod osłoną nocy tę konstrukcję. W końcu niektóre ramy i koła były w dobrym stanie i po co się mają marnować "u Niemca" ;)
Ścieżka. Po lewej morze, a po prawej można rozbijać namioty i stawiać przyczepy. Ciągnie się to kilometrami.
Powoli zaczęliśmy myśleć o znalezieniu miłego miejsca na ugotowanie kolejnego posiłku.
W końcu znaleźliśmy wiatę. Tym razem podgrzałem "Danie węgierskie" z serii "Kociołek do Syta". Dobre, naprawdę dobre i bez chemii...
Po wyjechaniu z lasu dotarliśmy do eleganckiego nadmorskiego kurortu Seebad Bansin.
Dalej trasa wiodła do Heringsdorf i Ahlbeck. Po drodze byliśmy cały czas sympatycznie pozdrawiani, a raz zatrzymaliśmy się na krótką pogawędkę zagadnięci przez sympatycznych niemieckich turystów z Munster pod holenderską granicą (zdjęcie z kolekcji Daniela).
Potem dojechaliśmy nadmorską ścieżką do granicy polskiej, gdzie niestety ścieżka się zakończyła, a zaczęła droga leśna. Wjechaliśmy do Świnoujścia. Na prom wjechaliśmy dosłownie w ostatniej chwili, miał już odbijać, ale obsługa nas zauważyła i wstrzymała zamykanie bramki.
Po przeprawieniu się na drugi brzeg kupiliśmy na stacji PKP bilety na pociąg do Szczecina, bo Daniel musiał być jeszcze tego samego dnia w Nowej Soli.
Wraz z nami do pociągu zapakowała się grupa turystów rowerowych z Polic (9 rowerów) oraz pan i pani (również na rowerach) ze Szczecina (okazało się, że ta pani mieszka ulicę dalej ;)) Co ciekawe - wszyscy oni jechali po podobnej trasie jak my i również byli na dwudniowej wyprawie.
Zdjęcie z kolekcji Daniela.
To już zdjęcie przed blokiem. Koniec trasy.
Przebieg trasy.
W domu, kiedy rozwinąłem namiot do suszenia, znalazłem na nim żywą biedronkę z Lassan. Wypuściłem ją przez okno i normalnie odleciała...ciekawe, czy się dogada z naszymi polskimi biedronkami? :)))
PEŁNA FOTORELACJA Z WYPRAWY ZNAJDUJE SIĘ TU:
1) Mój album
2) Album Daniela
P.S. Nowy bagażnik przedni low-rider jak na razie super, a zwłaszcza nóżka przy nim to wyjątkowo praktyczna rzecz! Muszę tylko pamiętać, żeby ją składać, bo była schowana pod sakwą i zapominałem, a Daniel mi ciągle przypominał :)))
Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1538 (kcal)
W nocy padało, było też chłodno. Pomimo założenia na siebie kilku warstw i posiadania śpiwora do -2 st. C zimno było odczuwalne, może to przez wilgoć. Zaplanowana pobudka o 6:00 rano troszkę nam się przeciągnęła, ale to nic.
Widok o poranku na nieco zawilgocone lokum.
Spokojnie się umyliśmy, zjedliśmy śniadanko i przygotowaliśmy prowiant i napoje na drogę.
To zaspany Daniel...
...a to zaspany Misiacz :))) Dwa muminki :P
Po zdaniu klucza do sanitariatów w recepcji ruszyliśmy w kierunku Wolgast. Była godzina 8:45 ...
Wyjazd.
Pogoda z początku nie nastrajała optymistycznie, przez moment nawet siąpiła lekka mżawka, ale momentalnie przeszła, widać prewencyjny Taniec Słońca ją powstrzymał :)))
Chmury nadal zaciągały niebo z każdej strony. Zbliżając się do Wolgast zmieniliśmy uprzednio zaplanowaną trasę i pojechaliśmy malowniczym skrótem, choć po betonowych płytach. Po pewnym czasie dojechaliśmy do drogi, którą planowaliśmy jechać. Zauważyliśmy, że estetykę urządzeń technicznych, wiat, itp. na Uznam i w ogóle w rejonie powierzono utalentowanemu grafficiarzowi. Jego prace widać co krok.
Potem niestety, choć krótko, to jednak musieliśmy 4 kilometry przejechać bardzo ruchliwą trasą. Po przekroczeniu tablicy z napisem Wolgast znów mieliśmy komfort podróżowania po ścieżkach rowerowych.
Samo Wolgast (w czasach słowiańskich nazwa brzmiała Wołogoszcz) to bardzo urokliwe miasteczko z zadbaną starówką (choć tam słowo "zadbany" to w większości przypadków standard).
Mini-Misiacz na kolejnej wyprawie :)))
Zabytkowy spichlerz w porcie.
Z Wolgast przejechaliśmy mostem zwodzonym przez rzekę Peene (Piana) na wyspę Uznam.
Jadąc w kierunku Trassenheide, zatrzymaliśmy się w polu pod drzewem na posiłek. Rozłożyliśmy alumatę i przyrządziliśmy kanapki.
Kiedy dojechaliśmy wreszcie do morza, naszym oczom ukazał się taki oto przepiękny, ale niezbyt optymistycznie nastrajający widok.
Wsiedliśmy na rowerki i ruszyliśmy w stronę Zinnowitz. Gdzieś tam lunęło - na szczęście zdołaliśmy się ukryć pod daszkiem pewnej restauracji. Po kilku minutach stwierdziliśmy, że nie ma co stać, tylko trzeba zakładać pelerynki i jechać. Tak też zrobiliśmy, zwłaszcza, że deszcz osłabł.
Tu dokonałem odkrycia! Moja pelerynka z Lidla ma cudowne właściwości! Jak tylko ją założyłem - deszcz ustawał. Jak tylko zdjąłem i spakowałem - zaczynał kropić. Taka zabawa w ciuciubabkę trwała z pół godziny (tu zdjęcie z kolekcji Daniela).
A potem wyszło słońce! Trasa wybrzeżem Bałtyku na tej wyspie jest niesamowicie piękna, aż chce się tam wrócić!
Bałtyk widziany z wyspy Uznam© Misiacz
Spadek ścieżki 16%, napis mówi, żeby zejść z roweru...ale czy my musimy rozumieć po niemiecku? :)))
W międzyczasie natknęliśmy się na niesamowity widok. To współczesna rzeźba wykonana ze starych rowerów. Przezornie nie podaję lokalizacji, bo może któremuś z naszych "przedsiębiorczych" rodaków zechce się tam wybrać i zdemontować pod osłoną nocy tę konstrukcję. W końcu niektóre ramy i koła były w dobrym stanie i po co się mają marnować "u Niemca" ;)
Ścieżka. Po lewej morze, a po prawej można rozbijać namioty i stawiać przyczepy. Ciągnie się to kilometrami.
Powoli zaczęliśmy myśleć o znalezieniu miłego miejsca na ugotowanie kolejnego posiłku.
W końcu znaleźliśmy wiatę. Tym razem podgrzałem "Danie węgierskie" z serii "Kociołek do Syta". Dobre, naprawdę dobre i bez chemii...
Po wyjechaniu z lasu dotarliśmy do eleganckiego nadmorskiego kurortu Seebad Bansin.
Dalej trasa wiodła do Heringsdorf i Ahlbeck. Po drodze byliśmy cały czas sympatycznie pozdrawiani, a raz zatrzymaliśmy się na krótką pogawędkę zagadnięci przez sympatycznych niemieckich turystów z Munster pod holenderską granicą (zdjęcie z kolekcji Daniela).
Potem dojechaliśmy nadmorską ścieżką do granicy polskiej, gdzie niestety ścieżka się zakończyła, a zaczęła droga leśna. Wjechaliśmy do Świnoujścia. Na prom wjechaliśmy dosłownie w ostatniej chwili, miał już odbijać, ale obsługa nas zauważyła i wstrzymała zamykanie bramki.
Po przeprawieniu się na drugi brzeg kupiliśmy na stacji PKP bilety na pociąg do Szczecina, bo Daniel musiał być jeszcze tego samego dnia w Nowej Soli.
Wraz z nami do pociągu zapakowała się grupa turystów rowerowych z Polic (9 rowerów) oraz pan i pani (również na rowerach) ze Szczecina (okazało się, że ta pani mieszka ulicę dalej ;)) Co ciekawe - wszyscy oni jechali po podobnej trasie jak my i również byli na dwudniowej wyprawie.
Zdjęcie z kolekcji Daniela.
To już zdjęcie przed blokiem. Koniec trasy.
Przebieg trasy.
W domu, kiedy rozwinąłem namiot do suszenia, znalazłem na nim żywą biedronkę z Lassan. Wypuściłem ją przez okno i normalnie odleciała...ciekawe, czy się dogada z naszymi polskimi biedronkami? :)))
PEŁNA FOTORELACJA Z WYPRAWY ZNAJDUJE SIĘ TU:
1) Mój album
2) Album Daniela
P.S. Nowy bagażnik przedni low-rider jak na razie super, a zwłaszcza nóżka przy nim to wyjątkowo praktyczna rzecz! Muszę tylko pamiętać, żeby ją składać, bo była schowana pod sakwą i zapominałem, a Daniel mi ciągle przypominał :)))
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
76.85 km (40.00 km teren), czas: 04:54 h, avg:15.68 km/h,
prędkość maks: 40.00 km/hTemperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1538 (kcal)