- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Dzień 2 wyprawy "Odra-Nysa". Klingewalde - Ludwigsdorf - Rothenburg - Podrosche (Przewóz) - Sagar.
Niedziela, 19 sierpnia 2012 | dodano: 26.08.2012Kategoria Wypadziki do Niemiec, Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012, Z Basią...
Dziś niedziela. Wstaję o godzinie 7:00, a wraz ze mną słoneczny dzień. Basia jak zawsze kocha sen, ale w końcu też się przeciąga.
Kąpiemy się, jemy śniadanie, a Daniel dokumentuje nasze niespieszne zwijanie obozowiska, chyba tylko on jest w stanie wytrzymać nasz styl "slow" ;).
Fotografuję jeszcze dla celów dokumentalnych jakość zaplecza kuchenno - sanitarnego.
Jak ktoś ma chęć, to może zamówić śniadanko za 5 EUR.
Wszystko mieści się w tym budynku.
"Już" o 11:00 ruszamy, gdy pojawia się problem z poluzowanym siodełkiem Basi. To już normalne, że odkąd Basia jeździ, zawsze coś musi się dziać z jej siodełkami, bez względu na to, jakie ono jest. Gdy reguluję luz, zauważam, że pękło jedno z mocowań usztywniających. W tej sytuacji jak zawsze najlepsi są przyjaciele każdego rowerzysty, plastikowe opaski zaciskowe typu "zip" (dzięki temu do dziś nie zespawałem bagażnika, który pękł w jednym miejscu w trakcie wyprawy z Danielem na Rugię, a opaski mają się nadal dobrze). Mocuję wspornik i po pożegnaniu z gospodarzem wreszcie ruszamy.
"Oder-Neisse Radweg" posiada czasem urozmaiconą nawierzchnię i nie zawsze jest to asfalt (choć głównie), tym razem mamy ze 2 km szutrówki, w tym część ostro pod górę, a upał zaczyna robić się niemiłosierny, temperatura na liczniku wskazuje wartość 39 st.C.
Dojeżdżamy do wioski Ludwigsdorf, gdzie przy młynie znajduje się knajpa dla rowerzystów.
Spotykamy Niemców z sakwami, ojca z synem, starszy z nich bagaże ciągnie na przyczepce typu "extrawheel". To nie będzie nasze jedyne spotkanie dziś ;).
Powoli asfaltówką dojeżdżamy do miejscowości Zadel, gdzie szlak odbija na "las czarownic", my jednak w międzyczasie robimy sobie popas w całkiem normalnym lesie.
Wreszcie dojeżdżamy do magicznego lasu, do którego wtaczamy się przez magiczną bramę.
Domek Baby Jagi i ... czy to czasem nie ona we własnej osobie? ;)))
"Babojagomobil" ;).
Las czarownic rozpościera się na przeogromnej przestrzeni, to nie jest kilkaset metrów kwadratowych, ale wielki obszar!
W upale toczymy się dalej przez piękne lasy i pola...ale co to?
W tym właśnie upale, w środku lasu rowery prowadzą spotkani przez nas w młynie Niemcy, starszy ma gumę w tylnym kole.
Reszta niemieckich turystów tym razem przejeżdża obok "ofiar" obojętnie, ale my się zatrzymujemy i pytamy czy potrzebna jest pomoc?
Chętnie ją przyjmują i zabieramy się z Danielem za naprawę, bo żaden z Niemców nie ma zielonego pojęcia, co robić. Zdumienie nasze jest tym większe, że wiozą łatki, wiozą klej, ale nie wiedzą jak ich użyć i nie mają nawet ani jednej zapasowej dętki!
Ba, niespecjalnie wiedzą jak odkręcić mocowanie "extrawheela" i jak zdjąć koło!
Cóż, sieć serwisów na trasie jest dość gęsta, jednak to środek lasu i niedziela.
Ponieważ pan posiada nieprzebijalne, ale za to piekielnie twarde opony Schwalbe Marathon Plus, na widok podsuwanych mi łyżek lekko się uśmiecham (przeszedłem przez to kiedyś), gną się i są gotowe do pęknięcia lada moment.
Rozwijam swój zestaw narzędziowy, a panowie stwierdzają, że jesteśmy chyba mobilnym serwisem. :)
Wyciągam łyżki serwisowe "Perdrosa" i raz dwa ściągam oponę, a Daniel zabiera się za łatanie dziury, która oczywiście nie mogła pojawić się od strony takiej opony.
Pękła opaska gumowa i szprycha rozorała dętkę. W tym czasie młodszy Niemiec zapisuje nazwę łyżek.
Okazuje się, że zestaw do łatania oferowany przez Niemców posiada tubkę kleju, tyle że pustą, więc korzystamy z zestawu Daniela.
Po szybkim i sprawnym pokazie praktycznym i napompowaniu koła Niemiec sięga po portfel i wyciąga 10 EUR.
Oczywiście odmawiamy, ale on nie może tego pojąć i wciska banknot do Basi sakwy, Basia zaś wyciąga i wciska do sakwy starszego Niemca.
Tłumaczę im, że pomagamy bo jesteśmy na szlaku i to normalna turystyczna solidarność, a nie biznes na dwóch kołach.
W końcu dajemy sobie wcisnąć ogórka na mizerię na kolację, żeby miał satysfakcję. Swoją drogą, ogóreczek przejedzie z nami co nieco. ;)))
Dojeżdżamy do Rothenburga, małego malowniczego miasteczka.
Czujemy głód i zamawiamy u Turka "lahmacun", czyli po naszemu tzw. pizzę turecką.
Jest gorąco i w oczekiwaniu na potrawę warto się schłodzić lokalnym produktem.
Lahmacun jak zwykle jest pyszny, sycący i niedrogi. Tej potrawy będziemy cały czas szukać na trasie ;).
Po posiłku zbieramy się w dalszą drogę.
Jadąc, patrzymy na powietrzne ekwilibrystyki wyczyniane przez paralotniarza, choć żartujemy, że przy takich wywijasach to może być kitesurfer porwany przez wiatr z wód okalających wyspę Rugia ;))).
Cały czas towarzyszy nam Nysa Łużycka.
Podobnie jak Niemcy nie mają specjalnego pojęcia o łataniu dętek (dzięki temu wiele osób ma tam pracę, ścisła specjalizacja), tak samo nie za bardzo mają pojęcie o zwierzynie.
W ostatnich czasach na Łużycach znacząco wzrosła populacja wilków.
Przy drodze natknęliśmy się na jedną z ich ofiar, nie wiem po co wystawioną przez leśników przy trasie (ku przestrodze?) wraz z tablicą informującą o sprawcy (wolf = wilk).
Tymczasem jedna z Niemek czyta napis, patrzy na łanię i stwierdza:
- Wilk! Jaki wielki! :)))
No cóż...
Ruszamy dalej.
Zatrzymuję się przy tablicy miejscowości opisanej w dwóch językach, niemieckim (Podrosche) i łużyckim (Podrożdż).
Ciekawe, czy ktoś z mieszkańców jeszcze używa tego dawnego języka?
Po granicznym moście wjeżdżamy na zakupy do polskiej wioski Przewóz, gdzie zaopatrujemy się w sklepiku o "oryginalnej" nazwie :).
Przy okazji pozdrawiamy ekipę rowerzystów z PTTK, która zatrzymała się w tym samym celu...choć chyba to zbędne, bo nigdy tej relacji raczej nie przeczytają ;).
Wracamy do Niemiec i jedziemy w stronę Bad Muskau (Mużakow).
Choć zbliża się wieczór, Basia i Daniel chcą:
- dojechać do Bad Muskau
- zwiedzić tamże ogromny kompleks parkowo-pałacowy (uczciwe 2 godziny zwiedzania)
- wyjechać kawał drogi za Muskau
- szukać noclegu
... i robić wszystko na wariata w półmroku zamiast jutro na spokojnie i chyba spać w krzakach bądź jechać w nocy - zawyrokował mój "misi nos" i się zbiesiłem!
Zostawiam Basię i Daniela w środku wioski i jadę po niej krążyć w poszukiwaniu noclegu - jak znajdę i się wszystkim spodoba - zostajemy, jeśli nie, jedziemy dalej.
Znalazłem takie oto poletko namiotowe:
Przydomowe oczywiście, z trawką jak na polu golfowym, odgrodzone iglakami...
...zapewniające ochłodę...
...czyste i schludne sanitariaty i łazienkę...
...możliwość relaksu (w cenie).
Powiem tyle, że oboje nie stawiali specjalnego oporu, aby tu zostać, co więcej stwierdzili z Basią:
- Popatrz, jakie fajne miejsce znaleźliśmy! ;)))
No ładnie!
Co za łosie jedne!
Ten typ po lewej to nawet do basenu też wlazł za mną i już nie myślał o nocnym zwiedzaniu Bad Muskau :))).
Serdecznie polecamy to miejsce, gospodarze sympatyczni i serdeczni (jak większość ludzi na Łużycach, czego nie powiem potem o Brandenburgii), zainteresowanym podaję namiary:
http://www.pension-winkelhof.de/anfang.php
Koszt: 5 EUR od osoby, 5 EUR za rozbicie namiotu, to chyba przyzwoita cena jak na takie warunki? ;)
Kąpiemy się, pijemy piwko, pitrasimy kolację i po dłuższych rozmowach i obserwacji gwiazd wsuwamy się do namiotów.
Serdecznie polecam znakomite fotki z kolekcji Daniela: KLIK.
Mapa dzisiejszego przejazdu:
Temperatura:39.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1347 (kcal)
Kąpiemy się, jemy śniadanie, a Daniel dokumentuje nasze niespieszne zwijanie obozowiska, chyba tylko on jest w stanie wytrzymać nasz styl "slow" ;).
Fotografuję jeszcze dla celów dokumentalnych jakość zaplecza kuchenno - sanitarnego.
Jak ktoś ma chęć, to może zamówić śniadanko za 5 EUR.
Wszystko mieści się w tym budynku.
"Już" o 11:00 ruszamy, gdy pojawia się problem z poluzowanym siodełkiem Basi. To już normalne, że odkąd Basia jeździ, zawsze coś musi się dziać z jej siodełkami, bez względu na to, jakie ono jest. Gdy reguluję luz, zauważam, że pękło jedno z mocowań usztywniających. W tej sytuacji jak zawsze najlepsi są przyjaciele każdego rowerzysty, plastikowe opaski zaciskowe typu "zip" (dzięki temu do dziś nie zespawałem bagażnika, który pękł w jednym miejscu w trakcie wyprawy z Danielem na Rugię, a opaski mają się nadal dobrze). Mocuję wspornik i po pożegnaniu z gospodarzem wreszcie ruszamy.
"Oder-Neisse Radweg" posiada czasem urozmaiconą nawierzchnię i nie zawsze jest to asfalt (choć głównie), tym razem mamy ze 2 km szutrówki, w tym część ostro pod górę, a upał zaczyna robić się niemiłosierny, temperatura na liczniku wskazuje wartość 39 st.C.
Dojeżdżamy do wioski Ludwigsdorf, gdzie przy młynie znajduje się knajpa dla rowerzystów.
Spotykamy Niemców z sakwami, ojca z synem, starszy z nich bagaże ciągnie na przyczepce typu "extrawheel". To nie będzie nasze jedyne spotkanie dziś ;).
Powoli asfaltówką dojeżdżamy do miejscowości Zadel, gdzie szlak odbija na "las czarownic", my jednak w międzyczasie robimy sobie popas w całkiem normalnym lesie.
Wreszcie dojeżdżamy do magicznego lasu, do którego wtaczamy się przez magiczną bramę.
Domek Baby Jagi i ... czy to czasem nie ona we własnej osobie? ;)))
"Babojagomobil" ;).
Las czarownic rozpościera się na przeogromnej przestrzeni, to nie jest kilkaset metrów kwadratowych, ale wielki obszar!
W upale toczymy się dalej przez piękne lasy i pola...ale co to?
W tym właśnie upale, w środku lasu rowery prowadzą spotkani przez nas w młynie Niemcy, starszy ma gumę w tylnym kole.
Reszta niemieckich turystów tym razem przejeżdża obok "ofiar" obojętnie, ale my się zatrzymujemy i pytamy czy potrzebna jest pomoc?
Chętnie ją przyjmują i zabieramy się z Danielem za naprawę, bo żaden z Niemców nie ma zielonego pojęcia, co robić. Zdumienie nasze jest tym większe, że wiozą łatki, wiozą klej, ale nie wiedzą jak ich użyć i nie mają nawet ani jednej zapasowej dętki!
Ba, niespecjalnie wiedzą jak odkręcić mocowanie "extrawheela" i jak zdjąć koło!
Cóż, sieć serwisów na trasie jest dość gęsta, jednak to środek lasu i niedziela.
Ponieważ pan posiada nieprzebijalne, ale za to piekielnie twarde opony Schwalbe Marathon Plus, na widok podsuwanych mi łyżek lekko się uśmiecham (przeszedłem przez to kiedyś), gną się i są gotowe do pęknięcia lada moment.
Rozwijam swój zestaw narzędziowy, a panowie stwierdzają, że jesteśmy chyba mobilnym serwisem. :)
Wyciągam łyżki serwisowe "Perdrosa" i raz dwa ściągam oponę, a Daniel zabiera się za łatanie dziury, która oczywiście nie mogła pojawić się od strony takiej opony.
Pękła opaska gumowa i szprycha rozorała dętkę. W tym czasie młodszy Niemiec zapisuje nazwę łyżek.
Okazuje się, że zestaw do łatania oferowany przez Niemców posiada tubkę kleju, tyle że pustą, więc korzystamy z zestawu Daniela.
Po szybkim i sprawnym pokazie praktycznym i napompowaniu koła Niemiec sięga po portfel i wyciąga 10 EUR.
Oczywiście odmawiamy, ale on nie może tego pojąć i wciska banknot do Basi sakwy, Basia zaś wyciąga i wciska do sakwy starszego Niemca.
Tłumaczę im, że pomagamy bo jesteśmy na szlaku i to normalna turystyczna solidarność, a nie biznes na dwóch kołach.
W końcu dajemy sobie wcisnąć ogórka na mizerię na kolację, żeby miał satysfakcję. Swoją drogą, ogóreczek przejedzie z nami co nieco. ;)))
Dojeżdżamy do Rothenburga, małego malowniczego miasteczka.
Czujemy głód i zamawiamy u Turka "lahmacun", czyli po naszemu tzw. pizzę turecką.
Jest gorąco i w oczekiwaniu na potrawę warto się schłodzić lokalnym produktem.
Lahmacun jak zwykle jest pyszny, sycący i niedrogi. Tej potrawy będziemy cały czas szukać na trasie ;).
Po posiłku zbieramy się w dalszą drogę.
Jadąc, patrzymy na powietrzne ekwilibrystyki wyczyniane przez paralotniarza, choć żartujemy, że przy takich wywijasach to może być kitesurfer porwany przez wiatr z wód okalających wyspę Rugia ;))).
Cały czas towarzyszy nam Nysa Łużycka.
Podobnie jak Niemcy nie mają specjalnego pojęcia o łataniu dętek (dzięki temu wiele osób ma tam pracę, ścisła specjalizacja), tak samo nie za bardzo mają pojęcie o zwierzynie.
W ostatnich czasach na Łużycach znacząco wzrosła populacja wilków.
Przy drodze natknęliśmy się na jedną z ich ofiar, nie wiem po co wystawioną przez leśników przy trasie (ku przestrodze?) wraz z tablicą informującą o sprawcy (wolf = wilk).
Tymczasem jedna z Niemek czyta napis, patrzy na łanię i stwierdza:
- Wilk! Jaki wielki! :)))
No cóż...
Ruszamy dalej.
Zatrzymuję się przy tablicy miejscowości opisanej w dwóch językach, niemieckim (Podrosche) i łużyckim (Podrożdż).
Ciekawe, czy ktoś z mieszkańców jeszcze używa tego dawnego języka?
Po granicznym moście wjeżdżamy na zakupy do polskiej wioski Przewóz, gdzie zaopatrujemy się w sklepiku o "oryginalnej" nazwie :).
Przy okazji pozdrawiamy ekipę rowerzystów z PTTK, która zatrzymała się w tym samym celu...choć chyba to zbędne, bo nigdy tej relacji raczej nie przeczytają ;).
Wracamy do Niemiec i jedziemy w stronę Bad Muskau (Mużakow).
Choć zbliża się wieczór, Basia i Daniel chcą:
- dojechać do Bad Muskau
- zwiedzić tamże ogromny kompleks parkowo-pałacowy (uczciwe 2 godziny zwiedzania)
- wyjechać kawał drogi za Muskau
- szukać noclegu
... i robić wszystko na wariata w półmroku zamiast jutro na spokojnie i chyba spać w krzakach bądź jechać w nocy - zawyrokował mój "misi nos" i się zbiesiłem!
Zostawiam Basię i Daniela w środku wioski i jadę po niej krążyć w poszukiwaniu noclegu - jak znajdę i się wszystkim spodoba - zostajemy, jeśli nie, jedziemy dalej.
Znalazłem takie oto poletko namiotowe:
Przydomowe oczywiście, z trawką jak na polu golfowym, odgrodzone iglakami...
...zapewniające ochłodę...
...czyste i schludne sanitariaty i łazienkę...
...możliwość relaksu (w cenie).
Powiem tyle, że oboje nie stawiali specjalnego oporu, aby tu zostać, co więcej stwierdzili z Basią:
- Popatrz, jakie fajne miejsce znaleźliśmy! ;)))
No ładnie!
Co za łosie jedne!
Ten typ po lewej to nawet do basenu też wlazł za mną i już nie myślał o nocnym zwiedzaniu Bad Muskau :))).
Serdecznie polecamy to miejsce, gospodarze sympatyczni i serdeczni (jak większość ludzi na Łużycach, czego nie powiem potem o Brandenburgii), zainteresowanym podaję namiary:
http://www.pension-winkelhof.de/anfang.php
Koszt: 5 EUR od osoby, 5 EUR za rozbicie namiotu, to chyba przyzwoita cena jak na takie warunki? ;)
Kąpiemy się, pijemy piwko, pitrasimy kolację i po dłuższych rozmowach i obserwacji gwiazd wsuwamy się do namiotów.
Serdecznie polecam znakomite fotki z kolekcji Daniela: KLIK.
Mapa dzisiejszego przejazdu:
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
67.46 km (10.00 km teren), czas: 04:02 h, avg:16.73 km/h,
prędkość maks: 41.00 km/hTemperatura:39.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1347 (kcal)
K o m e n t a r z e
Tylko my jesteśmy tacy samowystarczalni, wszystkie nacje na zachód od nas to specjaliści tylko w jednej dziedzinie.
rowerzystka - 22:29 wtorek, 28 sierpnia 2012 | linkuj
Paweł jak zwykle piękny opis Waszej wycieczki, który śledzę z zapartym tchem. Przyłączam się do wypowiedzi Janusza o pomocy jakiej udzieliliście beztroskim niemieckim turystom, a najbardziej wielkie dzięki, że opisujesz (jak zawsze zresztą) ceny i opinie o noclegach na Waszych trasach.
srk23 - 14:45 poniedziałek, 27 sierpnia 2012 | linkuj
Barwny opis ukraszony pięknymi zdjęciami. Pomoc niemieckim rowerzystom budzi szacunek zapewne nie tylko z mojej strony ale zaskoczyła mnie ich bezradność. Życzę nienagannej formy i dobrej pogody.
jotwu - 17:41 niedziela, 26 sierpnia 2012 | linkuj
Warunki świetne w obu miejscach. My na postprlowskim polu namiotowym zostawiłysmy 40 zł.A kuchnia pamiętała tam wczesnego Gierka albo i Gomułkę;)
akacja68 - 16:13 niedziela, 26 sierpnia 2012 | linkuj
akacja68 - 16:13 niedziela, 26 sierpnia 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!