MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Dzień 2 wyprawy "Odra-Nysa". Klingewalde - Ludwigsdorf - Rothenburg - Podrosche (Przewóz) - Sagar.

Niedziela, 19 sierpnia 2012 | dodano: 26.08.2012Kategoria Wypadziki do Niemiec, Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012, Z Basią...
Dziś niedziela. Wstaję o godzinie 7:00, a wraz ze mną słoneczny dzień. Basia jak zawsze kocha sen, ale w końcu też się przeciąga.
Kąpiemy się, jemy śniadanie, a Daniel dokumentuje nasze niespieszne zwijanie obozowiska, chyba tylko on jest w stanie wytrzymać nasz styl "slow" ;).

Fotografuję jeszcze dla celów dokumentalnych jakość zaplecza kuchenno - sanitarnego.

Jak ktoś ma chęć, to może zamówić śniadanko za 5 EUR.

Wszystko mieści się w tym budynku.

"Już" o 11:00 ruszamy, gdy pojawia się problem z poluzowanym siodełkiem Basi. To już normalne, że odkąd Basia jeździ, zawsze coś musi się dziać z jej siodełkami, bez względu na to, jakie ono jest. Gdy reguluję luz, zauważam, że pękło jedno z mocowań usztywniających. W tej sytuacji jak zawsze najlepsi są przyjaciele każdego rowerzysty, plastikowe opaski zaciskowe typu "zip" (dzięki temu do dziś nie zespawałem bagażnika, który pękł w jednym miejscu w trakcie wyprawy z Danielem na Rugię, a opaski mają się nadal dobrze). Mocuję wspornik i po pożegnaniu z gospodarzem wreszcie ruszamy.
"Oder-Neisse Radweg" posiada czasem urozmaiconą nawierzchnię i nie zawsze jest to asfalt (choć głównie), tym razem mamy ze 2 km szutrówki, w tym część ostro pod górę, a upał zaczyna robić się niemiłosierny, temperatura na liczniku wskazuje wartość 39 st.C.

Dojeżdżamy do wioski Ludwigsdorf, gdzie przy młynie znajduje się knajpa dla rowerzystów.

Spotykamy Niemców z sakwami, ojca z synem, starszy z nich bagaże ciągnie na przyczepce typu "extrawheel". To nie będzie nasze jedyne spotkanie dziś ;).


Powoli asfaltówką dojeżdżamy do miejscowości Zadel, gdzie szlak odbija na "las czarownic", my jednak w międzyczasie robimy sobie popas w całkiem normalnym lesie.


Wreszcie dojeżdżamy do magicznego lasu, do którego wtaczamy się przez magiczną bramę.

Domek Baby Jagi i ... czy to czasem nie ona we własnej osobie? ;)))

"Babojagomobil" ;).

Las czarownic rozpościera się na przeogromnej przestrzeni, to nie jest kilkaset metrów kwadratowych, ale wielki obszar!

W upale toczymy się dalej przez piękne lasy i pola...ale co to?
W tym właśnie upale, w środku lasu rowery prowadzą spotkani przez nas w młynie Niemcy, starszy ma gumę w tylnym kole.
Reszta niemieckich turystów tym razem przejeżdża obok "ofiar" obojętnie, ale my się zatrzymujemy i pytamy czy potrzebna jest pomoc?
Chętnie ją przyjmują i zabieramy się z Danielem za naprawę, bo żaden z Niemców nie ma zielonego pojęcia, co robić. Zdumienie nasze jest tym większe, że wiozą łatki, wiozą klej, ale nie wiedzą jak ich użyć i nie mają nawet ani jednej zapasowej dętki!
Ba, niespecjalnie wiedzą jak odkręcić mocowanie "extrawheela" i jak zdjąć koło!
Cóż, sieć serwisów na trasie jest dość gęsta, jednak to środek lasu i niedziela.

Ponieważ pan posiada nieprzebijalne, ale za to piekielnie twarde opony Schwalbe Marathon Plus, na widok podsuwanych mi łyżek lekko się uśmiecham (przeszedłem przez to kiedyś), gną się i są gotowe do pęknięcia lada moment.
Rozwijam swój zestaw narzędziowy, a panowie stwierdzają, że jesteśmy chyba mobilnym serwisem. :)
Wyciągam łyżki serwisowe "Perdrosa" i raz dwa ściągam oponę, a Daniel zabiera się za łatanie dziury, która oczywiście nie mogła pojawić się od strony takiej opony.
Pękła opaska gumowa i szprycha rozorała dętkę. W tym czasie młodszy Niemiec zapisuje nazwę łyżek.

Okazuje się, że zestaw do łatania oferowany przez Niemców posiada tubkę kleju, tyle że pustą, więc korzystamy z zestawu Daniela.
Po szybkim i sprawnym pokazie praktycznym i napompowaniu koła Niemiec sięga po portfel i wyciąga 10 EUR.
Oczywiście odmawiamy, ale on nie może tego pojąć i wciska banknot do Basi sakwy, Basia zaś wyciąga i wciska do sakwy starszego Niemca.
Tłumaczę im, że pomagamy bo jesteśmy na szlaku i to normalna turystyczna solidarność, a nie biznes na dwóch kołach.
W końcu dajemy sobie wcisnąć ogórka na mizerię na kolację, żeby miał satysfakcję. Swoją drogą, ogóreczek przejedzie z nami co nieco. ;)))
Dojeżdżamy do Rothenburga, małego malowniczego miasteczka.

Czujemy głód i zamawiamy u Turka "lahmacun", czyli po naszemu tzw. pizzę turecką.

Jest gorąco i w oczekiwaniu na potrawę warto się schłodzić lokalnym produktem.

Lahmacun jak zwykle jest pyszny, sycący i niedrogi. Tej potrawy będziemy cały czas szukać na trasie ;).
Po posiłku zbieramy się w dalszą drogę.

Jadąc, patrzymy na powietrzne ekwilibrystyki wyczyniane przez paralotniarza, choć żartujemy, że przy takich wywijasach to może być kitesurfer porwany przez wiatr z wód okalających wyspę Rugia ;))).
Cały czas towarzyszy nam Nysa Łużycka.

Podobnie jak Niemcy nie mają specjalnego pojęcia o łataniu dętek (dzięki temu wiele osób ma tam pracę, ścisła specjalizacja), tak samo nie za bardzo mają pojęcie o zwierzynie.
W ostatnich czasach na Łużycach znacząco wzrosła populacja wilków.
Przy drodze natknęliśmy się na jedną z ich ofiar, nie wiem po co wystawioną przez leśników przy trasie (ku przestrodze?) wraz z tablicą informującą o sprawcy (wolf = wilk).

Tymczasem jedna z Niemek czyta napis, patrzy na łanię i stwierdza:
- Wilk! Jaki wielki! :)))
No cóż...
Ruszamy dalej.
Zatrzymuję się przy tablicy miejscowości opisanej w dwóch językach, niemieckim (Podrosche) i łużyckim (Podrożdż).
Ciekawe, czy ktoś z mieszkańców jeszcze używa tego dawnego języka?

Po granicznym moście wjeżdżamy na zakupy do polskiej wioski Przewóz, gdzie zaopatrujemy się w sklepiku o "oryginalnej" nazwie :).

Przy okazji pozdrawiamy ekipę rowerzystów z PTTK, która zatrzymała się w tym samym celu...choć chyba to zbędne, bo nigdy tej relacji raczej nie przeczytają ;).
Wracamy do Niemiec i jedziemy w stronę Bad Muskau (Mużakow).
Choć zbliża się wieczór, Basia i Daniel chcą:
- dojechać do Bad Muskau
- zwiedzić tamże ogromny kompleks parkowo-pałacowy (uczciwe 2 godziny zwiedzania)
- wyjechać kawał drogi za Muskau
- szukać noclegu
... i robić wszystko na wariata w półmroku zamiast jutro na spokojnie i chyba spać w krzakach bądź jechać w nocy - zawyrokował mój "misi nos" i się zbiesiłem!
Zostawiam Basię i Daniela w środku wioski i jadę po niej krążyć w poszukiwaniu noclegu - jak znajdę i się wszystkim spodoba - zostajemy, jeśli nie, jedziemy dalej.
Znalazłem takie oto poletko namiotowe:

Przydomowe oczywiście, z trawką jak na polu golfowym, odgrodzone iglakami...

...zapewniające ochłodę...

...czyste i schludne sanitariaty i łazienkę...

...możliwość relaksu (w cenie).

Powiem tyle, że oboje nie stawiali specjalnego oporu, aby tu zostać, co więcej stwierdzili z Basią:
- Popatrz, jakie fajne miejsce znaleźliśmy! ;)))
No ładnie!
Co za łosie jedne!
Ten typ po lewej to nawet do basenu też wlazł za mną i już nie myślał o nocnym zwiedzaniu Bad Muskau :))).


Serdecznie polecamy to miejsce, gospodarze sympatyczni i serdeczni (jak większość ludzi na Łużycach, czego nie powiem potem o Brandenburgii), zainteresowanym podaję namiary:

http://www.pension-winkelhof.de/anfang.php

Koszt: 5 EUR od osoby, 5 EUR za rozbicie namiotu, to chyba przyzwoita cena jak na takie warunki? ;)

Kąpiemy się, pijemy piwko, pitrasimy kolację i po dłuższych rozmowach i obserwacji gwiazd wsuwamy się do namiotów.

Serdecznie polecam znakomite fotki z kolekcji Daniela: KLIK.

Mapa dzisiejszego przejazdu:
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 67.46 km (10.00 km teren), czas: 04:02 h, avg:16.73 km/h, prędkość maks: 41.00 km/h
Temperatura:39.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1347 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(7)

K o m e n t a r z e
Tylko my jesteśmy tacy samowystarczalni, wszystkie nacje na zachód od nas to specjaliści tylko w jednej dziedzinie.
rowerzystka
- 22:29 wtorek, 28 sierpnia 2012 | linkuj
Paweł jak zwykle piękny opis Waszej wycieczki, który śledzę z zapartym tchem. Przyłączam się do wypowiedzi Janusza o pomocy jakiej udzieliliście beztroskim niemieckim turystom, a najbardziej wielkie dzięki, że opisujesz (jak zawsze zresztą) ceny i opinie o noclegach na Waszych trasach.
srk23
- 14:45 poniedziałek, 27 sierpnia 2012 | linkuj
Wspaniałe opisy :-P
danielkoltun
- 06:54 poniedziałek, 27 sierpnia 2012 | linkuj
Barwny opis ukraszony pięknymi zdjęciami. Pomoc niemieckim rowerzystom budzi szacunek zapewne nie tylko z mojej strony ale zaskoczyła mnie ich bezradność. Życzę nienagannej formy i dobrej pogody.
jotwu
- 17:41 niedziela, 26 sierpnia 2012 | linkuj
Warunki świetne w obu miejscach. My na postprlowskim polu namiotowym zostawiłysmy 40 zł.A kuchnia pamiętała tam wczesnego Gierka albo i Gomułkę;)
akacja68
- 16:13 niedziela, 26 sierpnia 2012 | linkuj
Cóż za rozpusta ;) Gość - 14:32 niedziela, 26 sierpnia 2012 | linkuj
niezła miejscówka
vonZan
- 13:51 niedziela, 26 sierpnia 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!