- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wyprawa szczecińskiego BS na kebab do Ueckermunde (D).
Sobota, 19 lutego 2011 | dodano: 20.02.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
To już kolejny wyjazd pod hasłem Bikestats, nawet już nie liczę który – tyle się ich już od było od tego pierwszego razu. Tym razem trasę wymyśliłem ja, ponieważ planowana przez Gadabagiennego trasa Kostrzyn-Szczecin musiała zostać przesunięta na inny termin.
Mapka z orientacyjną trasą jest poniżej (pokazana od miejsca zbiórki):
Tym razem w sobotni poranek nie spotkaliśmy się tradycyjnie na Moście Długim, ale nad jeziorem Głębokie (w sumie też tradycyjnie). Pojawiła się sprawdzona już w bojach ekipa BS, tj. oprócz mnie był Jurek (jutektc), Paweł (Sargath), Adrian (Gryf) i Krzysiek (Kris), którego namawiamy do założenia konta na BS. :))) Słowa uznania dla Adriana, któremu już po raz drugi zechciało się przyjechać z Gryfina do Szczecina, żeby z nami pokręcić. Było nas więc w sumie 5 osób, reszta się nie stawiła. Namawiałem też moich dwóch innych „osobistych” kolegów, ale nie pojawili się, wykazując się zapewne instynktem samozachowawczym. :)))
Odczekawszy „studenckie” 15 minut ruszyliśmy szosą na Pilchowo i od razu nadmienię, że typowym dla tej grupy tempem „turystycznym” 28 km/h! ;)))
Minęliśmy Pilchowo i mknęliśmy w stronę Tanowa wzdłuż ślamazarnie toczącej się budowy ścieżki rowerowej. W Tanowie zatrzymaliśmy się na postój pod sklepem, ponieważ Krisowi wyczerpały się baterie i nie mógł dalej jechać. ;))) Tak myślałem, ale okazało się, że chodziło wyłącznie o baterie do odtwarzacza mp3, ponieważ nie może on być zasilany z samego Krisa (inne napięcie i natężenie).
Przy okazji okazało się, że w sklepie pracuje moja koleżanka z dawnych lat.
Ruszyliśmy. Od tego momentu pojawiają się sprzeczne wersje wydarzeń. Jak napisałem na forum, moim planem była spokojna, zrównoważona jazda stałym tempem 24-27 km/h, no chyba, że rower „sam będzie jechał” szybciej. Według mnie jazda z lekkiej górki i z wiatrem usprawiedliwiała 35 km/h i takie tempo trzymałem jadąc w tym momencie na prowadzeniu, ponieważ nie wymagało to w tej sytuacji wysiłku. Niestety, według relacji innych naocznych świadków było zupełnie odwrotnie – lekko pod górkę i pod wiatr – niestety, nie mogę się z tym zgodzić, ponieważ nie odczuwałem nic takiego.
Na odcinku do Dobieszczyna zmienił mnie Paweł i wreszcie zapowiadała się turystyka! Prowadził grupę z prędkością 24-25 km/h i mogłem wreszcie popatrzeć na niebo! ;) Niedoczekanie moje – to była zmyłka – ten Cyborg stanął wkrótce na pedały i popędził 37 km/h…rozpędzając się coraz bardziej. Nie chciało mi się szarpać, ponieważ trasa przed nami była długa i trzeba było rozsądnie planować siły, więc kręciłem sobie dalej spokojnym tempem 27 km/h. Nie byłem w stanie gnać za tym młodym, narowistym Cyborgiem! ;))) No, może i byłbym, ale co by potem ze mnie było?
Reszta grupy jest w wieku znacznie słuszniejszym niż Paweł i nie mamy tyle zapasów energii co on (hm, może będę mówił za siebie) – w każdym razie reszta poszła po rozum do głowy (lub procesora* - niepotrzebne skreślić) i staraliśmy się utrzymywać stałe tempo 28 km/h.
Różnica wieku między nami Pawłami jest spora, bo prawie 12 lat, więc kondycją mu nie dorównam, a jakby dobrze popatrzeć, to Jurek mógłby spokojnie być tatą Pawła – i tu pełen szacunek dla tego stalowego „taty” – chłop po chorobie, a kręcił wytrwale jak maszyna!
Dojechaliśmy do granicy w Dobieszczynie, gdzie nieśmiało zaproponowałem postój na fotki (czytaj: odpoczynek i sikanie).
Jako, że wjechaliśmy do Niemiec, Kris przybrał odpowiednią pozę pasującą do godła tego państwa! ;)
Potem jeszcze na moment odbiliśmy 50 m do lasu, żeby Paweł i Adrian mogli sfotografować krzyż księcia Barnima.
Od tego momentu staraliśmy się kręcić równym tempem 28 km/h i jadąc przez Hintersee i Ahlbeck dojechaliśmy pod kościół w Lueckow. Do brzegów Zalewu Szczecińskiego zostało nam raptem jakieś 3 km. Średnia prędkość do tego momentu wyniosła w przybliżeniu 26 km/h…czyli oczywiście „turystycznie”. ;)
Porobiliśmy kilka zdjęć (polecam obejrzenie relacji innych uczestników, ciekawe fotki) i ruszyliśmy do Vogelsang-Warsin, które leży nad brzegiem Zalewu Szczecińskiego, zwanego z tej strony Stettiner Haff. Przed samym Ueckermunde Paweł znów szarpnął tempo, a Jurek z Krisem jakoś się zapomnieli i pognali za nim. My z Gryfem spokojnie toczyliśmy się 27 km/h, zmierzając w stronę skrętu w prawo na plażę nad Zalewem, który to skręt rozpędzeni panowie oczywiście minęli, patrząc w liczniki i uważając, żeby zwisające jęzory nie wkręciły im się w szprychy. Zatrąbiłem. Usłyszeli. Zawrócili.
W komplecie zajechaliśmy na brzeg, gdzie rozpoczęliśmy sesję foto.
Kris postanowił z nadmiaru energii przeczołgać się jeszcze po tych zamarzniętych kamieniach, co świetnie widać na załączonym niżej, naprawdę znakomicie wykonanym przez Jurka filmie.
Po foto-sesji ruszyliśmy ścieżką rowerową wzdłuż rzeki Uecker w kierunku miasta. Wyschnięte drzewa przy ścieżce wykorzystują artyści, tworząc różne ciekawe rzeźby. Dla mnie oczywiście najciekawsza była ta rzeźba: ;)
Wjechaliśmy do malowniczego portu w Ueckermunde, choć dużo uroku odbiera mu pochmurna pogoda.
Na drugim brzegu pojawiła się rzeźba grającego na akordeonie marynarza, u którego stóp leżą monety euro (solidnie przez Niemców przyspawane – kto wie dlaczego, proszę o odpowiedź w komentarzu).
Przejechaliśmy przez piękną starówkę i dotarliśmy do celu naszej wyprawy – do tureckiej restauracji serwującej znakomity kebab.
Od samego wejścia powitało nas gromkie „dzień dobry” – miły akcent na samym początku.
Porcje są niemożebnie olbrzymie, pyszne i świeże, a ceny prawie identyczne jak w Szczecinie.
Znów napchaliśmy się jak jakieś prosiaki, a podkreślę, że zamówiliśmy małe porcje! ;)
Od tego momentu poczuliśmy lenistwo, a niektórzy pogrążyli się w marzeniach o wannie z ciepłą wodą i kuflu z zimnym piwem. Za oknem już czekało na nas zimne…powietrze. Mimo, że temperatura nie była przerażająca jakaś, bo raptem -2,5 st.C, to jednak odczuwalna była czasem rzędu – 8st. Ze względu na wiatr i wilgoć. Wioząc brzuchy z kebabem na ramach (tekst Gryfa) pojechaliśmy w stronę Warsin, gdzie skręciliśmy w prawo, w szutrową drogę wiodącą lasami do Rieth.
Tam zostaliśmy ogromnie zaskoczeni tym, że pomimo dobrej ścieżki szutrowej Niemcy zabrali się za budowanie normalnej, utwardzonej drogi rowerowej biegnącej równolegle do szutru.
Jeśli o mnie chodzi, to bardzo się cieszę, bo mam nadzieję, że już latem będę mknął przez ten las po gładziutkim asfalciku. Wyjechaliśmy z lasu i wzdłuż brzegu Jeziora Nowowarpieńskiego dojechaliśmy do Rieth. Stamtąd ruszyliśmy do Hintersee szutrową ścieżką rowerową poprowadzoną przez las szlakiem dawnej kolei wąskotorowej. Jednak pędzenie szutrem daje w kość nieco bardziej, niż asfaltem, o czym wkrótce przekonał się Adrian, u którego bardzo boleśnie odezwała się kontuzja kolan. Dojechaliśmy do Hintersee, zamykając w ten sposób pętelkę.
Do domu jednak zostało sporo kilometrów, ruszyliśmy więc na Glasshuette. Po krótkim postoju pojechaliśmy w kierunku na Pampow. Tempo spadało, a ja jak na przekór poczułem duży przypływ sił. Dojechaliśmy do Blankensee, gdzie przekroczyliśmy granicę, a już w Polsce, w Buku zatrzymaliśmy się na zakupy w sklepiku. Na liczniku było ponad 120 km, a mnie zachciało się teraz gnać, pędzić, jechać i jechać.
Dotoczyliśmy się do Dobrej. Tam w zasadzie zakończyliśmy wspólny wyjazd. Jurek z Pawłem pojechali w stronę Głębokiego, a ja, Kris i Gryf kulaliśmy się w stronę Szczecina przez Lubieszyn, Dołuje, Będargowo i Przecław.
Gryfa bardzo już bolały oba kolana, a mimo to postanowił wracać aż do Gryfina…na rowerze, w ciemnościach. Postawa godna podziwu lub potępienia, zależy jak na to patrzeć. Ja skręciłem do domu, a Kris postanowił, że odprowadzi Adriana do Podjuch, skąd biegnie już prosta droga na Gryfino. Z informacji od Adriana wiem, że dojechał szczęśliwie do domu…pedałując już tylko jedną nogą, bo druga do niczego się już nie nadawała.
Mnie tymczasem rozpierała energia…z tym, że za 4 km dojechałem do domu i mogłem co najwyżej przeznaczyć ją na podniesienie kufla i zjedzenie zasłużonej pizzy. ;)
Poniżej znakomity, rzekłbym bardzo profesjonalny film nakręcony i zmontowany przez Jurka:
:)))
Temperatura:-2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3168 (kcal)
Mapka z orientacyjną trasą jest poniżej (pokazana od miejsca zbiórki):
Tym razem w sobotni poranek nie spotkaliśmy się tradycyjnie na Moście Długim, ale nad jeziorem Głębokie (w sumie też tradycyjnie). Pojawiła się sprawdzona już w bojach ekipa BS, tj. oprócz mnie był Jurek (jutektc), Paweł (Sargath), Adrian (Gryf) i Krzysiek (Kris), którego namawiamy do założenia konta na BS. :))) Słowa uznania dla Adriana, któremu już po raz drugi zechciało się przyjechać z Gryfina do Szczecina, żeby z nami pokręcić. Było nas więc w sumie 5 osób, reszta się nie stawiła. Namawiałem też moich dwóch innych „osobistych” kolegów, ale nie pojawili się, wykazując się zapewne instynktem samozachowawczym. :)))
Odczekawszy „studenckie” 15 minut ruszyliśmy szosą na Pilchowo i od razu nadmienię, że typowym dla tej grupy tempem „turystycznym” 28 km/h! ;)))
Minęliśmy Pilchowo i mknęliśmy w stronę Tanowa wzdłuż ślamazarnie toczącej się budowy ścieżki rowerowej. W Tanowie zatrzymaliśmy się na postój pod sklepem, ponieważ Krisowi wyczerpały się baterie i nie mógł dalej jechać. ;))) Tak myślałem, ale okazało się, że chodziło wyłącznie o baterie do odtwarzacza mp3, ponieważ nie może on być zasilany z samego Krisa (inne napięcie i natężenie).
Przy okazji okazało się, że w sklepie pracuje moja koleżanka z dawnych lat.
Ruszyliśmy. Od tego momentu pojawiają się sprzeczne wersje wydarzeń. Jak napisałem na forum, moim planem była spokojna, zrównoważona jazda stałym tempem 24-27 km/h, no chyba, że rower „sam będzie jechał” szybciej. Według mnie jazda z lekkiej górki i z wiatrem usprawiedliwiała 35 km/h i takie tempo trzymałem jadąc w tym momencie na prowadzeniu, ponieważ nie wymagało to w tej sytuacji wysiłku. Niestety, według relacji innych naocznych świadków było zupełnie odwrotnie – lekko pod górkę i pod wiatr – niestety, nie mogę się z tym zgodzić, ponieważ nie odczuwałem nic takiego.
Na odcinku do Dobieszczyna zmienił mnie Paweł i wreszcie zapowiadała się turystyka! Prowadził grupę z prędkością 24-25 km/h i mogłem wreszcie popatrzeć na niebo! ;) Niedoczekanie moje – to była zmyłka – ten Cyborg stanął wkrótce na pedały i popędził 37 km/h…rozpędzając się coraz bardziej. Nie chciało mi się szarpać, ponieważ trasa przed nami była długa i trzeba było rozsądnie planować siły, więc kręciłem sobie dalej spokojnym tempem 27 km/h. Nie byłem w stanie gnać za tym młodym, narowistym Cyborgiem! ;))) No, może i byłbym, ale co by potem ze mnie było?
Reszta grupy jest w wieku znacznie słuszniejszym niż Paweł i nie mamy tyle zapasów energii co on (hm, może będę mówił za siebie) – w każdym razie reszta poszła po rozum do głowy (lub procesora* - niepotrzebne skreślić) i staraliśmy się utrzymywać stałe tempo 28 km/h.
Różnica wieku między nami Pawłami jest spora, bo prawie 12 lat, więc kondycją mu nie dorównam, a jakby dobrze popatrzeć, to Jurek mógłby spokojnie być tatą Pawła – i tu pełen szacunek dla tego stalowego „taty” – chłop po chorobie, a kręcił wytrwale jak maszyna!
Dojechaliśmy do granicy w Dobieszczynie, gdzie nieśmiało zaproponowałem postój na fotki (czytaj: odpoczynek i sikanie).
Jako, że wjechaliśmy do Niemiec, Kris przybrał odpowiednią pozę pasującą do godła tego państwa! ;)
Potem jeszcze na moment odbiliśmy 50 m do lasu, żeby Paweł i Adrian mogli sfotografować krzyż księcia Barnima.
Od tego momentu staraliśmy się kręcić równym tempem 28 km/h i jadąc przez Hintersee i Ahlbeck dojechaliśmy pod kościół w Lueckow. Do brzegów Zalewu Szczecińskiego zostało nam raptem jakieś 3 km. Średnia prędkość do tego momentu wyniosła w przybliżeniu 26 km/h…czyli oczywiście „turystycznie”. ;)
Porobiliśmy kilka zdjęć (polecam obejrzenie relacji innych uczestników, ciekawe fotki) i ruszyliśmy do Vogelsang-Warsin, które leży nad brzegiem Zalewu Szczecińskiego, zwanego z tej strony Stettiner Haff. Przed samym Ueckermunde Paweł znów szarpnął tempo, a Jurek z Krisem jakoś się zapomnieli i pognali za nim. My z Gryfem spokojnie toczyliśmy się 27 km/h, zmierzając w stronę skrętu w prawo na plażę nad Zalewem, który to skręt rozpędzeni panowie oczywiście minęli, patrząc w liczniki i uważając, żeby zwisające jęzory nie wkręciły im się w szprychy. Zatrąbiłem. Usłyszeli. Zawrócili.
W komplecie zajechaliśmy na brzeg, gdzie rozpoczęliśmy sesję foto.
Kris postanowił z nadmiaru energii przeczołgać się jeszcze po tych zamarzniętych kamieniach, co świetnie widać na załączonym niżej, naprawdę znakomicie wykonanym przez Jurka filmie.
Po foto-sesji ruszyliśmy ścieżką rowerową wzdłuż rzeki Uecker w kierunku miasta. Wyschnięte drzewa przy ścieżce wykorzystują artyści, tworząc różne ciekawe rzeźby. Dla mnie oczywiście najciekawsza była ta rzeźba: ;)
Wjechaliśmy do malowniczego portu w Ueckermunde, choć dużo uroku odbiera mu pochmurna pogoda.
Na drugim brzegu pojawiła się rzeźba grającego na akordeonie marynarza, u którego stóp leżą monety euro (solidnie przez Niemców przyspawane – kto wie dlaczego, proszę o odpowiedź w komentarzu).
Przejechaliśmy przez piękną starówkę i dotarliśmy do celu naszej wyprawy – do tureckiej restauracji serwującej znakomity kebab.
Od samego wejścia powitało nas gromkie „dzień dobry” – miły akcent na samym początku.
Porcje są niemożebnie olbrzymie, pyszne i świeże, a ceny prawie identyczne jak w Szczecinie.
Znów napchaliśmy się jak jakieś prosiaki, a podkreślę, że zamówiliśmy małe porcje! ;)
Kebab w Ueckermunde. Szczeciński BS.© Misiacz
Od tego momentu poczuliśmy lenistwo, a niektórzy pogrążyli się w marzeniach o wannie z ciepłą wodą i kuflu z zimnym piwem. Za oknem już czekało na nas zimne…powietrze. Mimo, że temperatura nie była przerażająca jakaś, bo raptem -2,5 st.C, to jednak odczuwalna była czasem rzędu – 8st. Ze względu na wiatr i wilgoć. Wioząc brzuchy z kebabem na ramach (tekst Gryfa) pojechaliśmy w stronę Warsin, gdzie skręciliśmy w prawo, w szutrową drogę wiodącą lasami do Rieth.
Tam zostaliśmy ogromnie zaskoczeni tym, że pomimo dobrej ścieżki szutrowej Niemcy zabrali się za budowanie normalnej, utwardzonej drogi rowerowej biegnącej równolegle do szutru.
Jeśli o mnie chodzi, to bardzo się cieszę, bo mam nadzieję, że już latem będę mknął przez ten las po gładziutkim asfalciku. Wyjechaliśmy z lasu i wzdłuż brzegu Jeziora Nowowarpieńskiego dojechaliśmy do Rieth. Stamtąd ruszyliśmy do Hintersee szutrową ścieżką rowerową poprowadzoną przez las szlakiem dawnej kolei wąskotorowej. Jednak pędzenie szutrem daje w kość nieco bardziej, niż asfaltem, o czym wkrótce przekonał się Adrian, u którego bardzo boleśnie odezwała się kontuzja kolan. Dojechaliśmy do Hintersee, zamykając w ten sposób pętelkę.
Do domu jednak zostało sporo kilometrów, ruszyliśmy więc na Glasshuette. Po krótkim postoju pojechaliśmy w kierunku na Pampow. Tempo spadało, a ja jak na przekór poczułem duży przypływ sił. Dojechaliśmy do Blankensee, gdzie przekroczyliśmy granicę, a już w Polsce, w Buku zatrzymaliśmy się na zakupy w sklepiku. Na liczniku było ponad 120 km, a mnie zachciało się teraz gnać, pędzić, jechać i jechać.
Dotoczyliśmy się do Dobrej. Tam w zasadzie zakończyliśmy wspólny wyjazd. Jurek z Pawłem pojechali w stronę Głębokiego, a ja, Kris i Gryf kulaliśmy się w stronę Szczecina przez Lubieszyn, Dołuje, Będargowo i Przecław.
Gryfa bardzo już bolały oba kolana, a mimo to postanowił wracać aż do Gryfina…na rowerze, w ciemnościach. Postawa godna podziwu lub potępienia, zależy jak na to patrzeć. Ja skręciłem do domu, a Kris postanowił, że odprowadzi Adriana do Podjuch, skąd biegnie już prosta droga na Gryfino. Z informacji od Adriana wiem, że dojechał szczęśliwie do domu…pedałując już tylko jedną nogą, bo druga do niczego się już nie nadawała.
Mnie tymczasem rozpierała energia…z tym, że za 4 km dojechałem do domu i mogłem co najwyżej przeznaczyć ją na podniesienie kufla i zjedzenie zasłużonej pizzy. ;)
Poniżej znakomity, rzekłbym bardzo profesjonalny film nakręcony i zmontowany przez Jurka:
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
141.16 km (17.00 km teren), czas: 05:50 h, avg:24.20 km/h,
prędkość maks: 47.00 km/hTemperatura:-2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3168 (kcal)
K o m e n t a r z e
No właśnie Misiaczu, też bym zjadł turkowego kebaba :)
Gryf - 18:39 wtorek, 23 kwietnia 2013 | linkuj
Czy powtórka w 2013 przewidziana? Chętnie bym dołączyła... .
BikeAngel - 17:31 wtorek, 23 kwietnia 2013 | linkuj
Wieś, a może miasto STOLEC :) Brzmi znajomo.
Jakieś 3,5 km od mojej miejscowość jej wieś o takiej samej nazwie.
POZDR barman - 10:55 niedziela, 27 lutego 2011 | linkuj
Jakieś 3,5 km od mojej miejscowość jej wieś o takiej samej nazwie.
POZDR barman - 10:55 niedziela, 27 lutego 2011 | linkuj
czytam z przyjemnością, oglądam z zazdrością (acz nie z zawiścią), super!
angelino - 21:23 niedziela, 20 lutego 2011 | linkuj
Twoja relacja z tej wycieczki jest niewątpliwie najciekawsza. Może dlatego, że oprócz zdjęć pięciu niewątpliwie nadzwyczaj przystojnych bikerów, są tez jakieś fotki okolicy :)
niradhara - 17:38 niedziela, 20 lutego 2011 | linkuj
Redaktor Szpakowski może się od Ciebie dużo nauczyć!:))))
funio - 14:42 niedziela, 20 lutego 2011 | linkuj
Te monety są przyspawane po to, żeby ich wiatr nie zwiał zapewne.
Świetna wycieczka i super relacja. Ogólnie wyraziłem już mój podziw na gg, ale powiem jeszcze raz . Szacun !!! Isgenaroth - 14:06 niedziela, 20 lutego 2011 | linkuj
Świetna wycieczka i super relacja. Ogólnie wyraziłem już mój podziw na gg, ale powiem jeszcze raz . Szacun !!! Isgenaroth - 14:06 niedziela, 20 lutego 2011 | linkuj
Czytałem i oglądałem jednym tchem.Co do monet to pewnie bliskość naszej granicy ;) A śniegu to u Was "niet" ?
Dynio - 12:47 niedziela, 20 lutego 2011 | linkuj
No nie wiedziałem Paweł ze po wczorajszej 130 km trasce i dzisiaj zaliczyłes kolejna 130 :):):):):):):)
jurektc - 12:04 niedziela, 20 lutego 2011 | linkuj
Moje gratulacje, za dystansik i świetną fotorelację;) Filmik superacki.
Pozdrawiam sikorski33 - 11:54 niedziela, 20 lutego 2011 | linkuj
Pozdrawiam sikorski33 - 11:54 niedziela, 20 lutego 2011 | linkuj
Fajny filmik :) a sekwencje z "orłem" i kamieniami z "czołgistą :P" zaje...fajne :D
Przyspawane euro? Zapewne autor, znaczy artysta miał wizję ich bezładnie leżących, a Niemcy - wiadomo - "ordnung muss sein", więc z pewnością każdy "zwykły" przechodzień usiłowałby je układać ;))) alistar - 11:33 niedziela, 20 lutego 2011 | linkuj
Przyspawane euro? Zapewne autor, znaczy artysta miał wizję ich bezładnie leżących, a Niemcy - wiadomo - "ordnung muss sein", więc z pewnością każdy "zwykły" przechodzień usiłowałby je układać ;))) alistar - 11:33 niedziela, 20 lutego 2011 | linkuj
Jak widzisz Pawle punkt widzenie zalezy od punktu siedzienia :):)
Faktycznie filmik fajny :):):)
POzdrawiam jurektc - 11:27 niedziela, 20 lutego 2011 | linkuj
Faktycznie filmik fajny :):):)
POzdrawiam jurektc - 11:27 niedziela, 20 lutego 2011 | linkuj
Podziwiam umiejętność zdawania relacji, wypraw też fajna.
mm85 - 11:01 niedziela, 20 lutego 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!