MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Dzień 4 wyprawy "Odra-Nysa". Griessen - Guben / Gubin - Ratzdorf - Neuzelle - Eisenhuettenstadt - Helene See.

Wtorek, 21 sierpnia 2012 | dodano: 28.08.2012Kategoria Z Basią..., Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012, Wypadziki do Niemiec
Rano budzimy się bardzo wcześnie, bo zaraz po 6:00, kąpiemy i idziemy do dworku na śniadanie. Niestety, drzwi są zamknięte i musimy wracać, śniadanie jest podawane od godziny 8:30, w tej sytuacji możemy na spokojnie spakować się i przygotować rowery do wyjazdu.
Wreszcie podwoje dworku otwierają się i wchodzimy do wnętrza dworku, gdzie kierowani jesteśmy do sali jadalnej. Troszkę dziwnie czuję się w stroju rowerowym wśród tych żyrandoli, stiuków i obrazów obsługiwany przez kelnerkę, ale wiem też, że to śniadanie specjalnie dla rowerzystów.
Z nami na sali znajduje się jeszcze jedna para i sakwiarz, którego spotkamy potem kilka razy na trasie.
Śniadanie jest przeogromne, urozmaicone i bardzo smaczne, będzie się na nim dobrze jechało.
Przy płatności pani w recepcji wydaje mi 10 EUR za dużo, ale szybko ją poprawiam i widzę, że jest bardzo zadowolona, że nie sprzedała nam noclegu za 24 EUR :))).
Pan w recepcji przypominający podstarzałego Scootera (dla niewtajemniczonych - piosenkarz) poleca nam wizytę w Klasztorze Neuzelle tuż przy trasie i nocleg nad jeziorem Helenesee pod Frankfurtem, rzekomo wspaniałe miejsce. Na mapie faktycznie wygląda interesująco ;).
Ostatnia fotka na tarasie dworku (swoją drogą, wnętrza są dużo bardziej imponujące niż cześć zewnętrzna) i zjeżdżamy ostro ku Nysie, o dziwo w tym miejscu nawierzchnia jest znakomita (wspominam tu wczorajszy ciężki podjazd do Frau Mueller).

Na dole oglądamy jeszcze starą, ale wciąż działającą i produkującą energię elektrownię wodną i ruszamy w kierunku Guben.

Po drodze kilkakrotnie mijamy się ze spotkanymi wcześniej turystami i tak będzie na całej trasie.
Wreszcie dojeżdżamy do Guben. Miasto wywiera na nas bardzo pozytywne wrażenie i okazuje się być ładne i zadbane.

Dokładnie to samo mogę powiedzieć o polskim Gubinie tuż za mostem granicznym, widać że ma bardzo dobrego gospodarza.
To ratusz w polskim Gubinie.

W "Biedronce" robię zakupy, ludzie tu jacyś uśmiechnięci, pozytywni, widać całkiem nieźle się tu mieszka.
Przed sklepem spotykamy starszego z niemieckich sakwiarzy, któremu jeszcze niedawno łataliśmy z Danielem dętkę.
Okazało się, że w najbliższej miejscowości i tak podjechał do serwisu i ... wymienił obie dętki na nowe, z przodu i z tyłu :).
Chyba napracowaliśmy się na marne z Danielem ;).
W sumie jednak była to słuszna decyzja, bo pamiętam, że tylna guma była w dość żałosnym stanie i pewnie ciągle by facet kapcia łapał, a narzędzi i łatek użyć nie umie.
Po chwili przed ruinami kościoła mija nas sakwiarz, który razem z nami był na śniadaniu w Griessen.

Przed kościołem stoją kontenery budowlane, więc albo będzie remont albo zabezpieczenie ruin.
Przejeżdżamy na pięknie urządzoną Wyspę Teatralną należącą jeszcze do Polski.

Kiedyś był tu teatr i nawet uchował się przez kilka lat po wojnie prawie niezniszczony, z tym że parę miesięcy po wojnie ktoś go podpalił i tyle z niego zostało.

Objeżdżamy malowniczą wyspę i widoczną w głębi zdjęcia kładką przedostajemy się na niemiecką stronę, dołączamy do "Oder-Neisse Radweg" i ciągniemy na północ.
W wiacie, gdzie zatrzymujemy się na posiłek, ponownie spotykamy sakwiarza ze śniadania, podobnie jak my zmierza w stronę Frankfurtu.

Dalej trasa wiedzie jakiś czas lasami, co w połączeniu z wodą, którą polewamy non-stop głowy i koszulki daje nam momenty wytchnienia od upału.

Dojeżdżamy wreszcie do miejscowości Ratzdorf, gdzie przyjdzie nam pożegnać się z Nysą Łużycką wpadającą tu do Odry i z łużyckim klimatem i serdecznością, bo przyjdzie nam teraz podróżować przez Brandendburgię.


Lekko odbijamy z trasy na zachód i w Wellmitz zatrzymujemy się przed sklepem (był, działał!!!) na zakupy spożywcze.
Kończy nam się woda-kranówa w butelce, z której się polewamy w upale, ale przypominam sobie słowa Jarka "Gadzika:
- Gdzie znajdziesz najlepszy nocleg na dziko, wodę bez ograniczeń i święty spokój? Cmentarz! :)))
Jadę na miejscowy cmentarz, napełniam butelkę i ruszamy do klasztoru w Neuzelle, barokowej perełki Brandenburgii, przynajmniej tak napisano na tablicach, choć to de facto jeszcze Łużyce Dolne, ale zupełnie już się tego nie odczuwa, jak Nysą odciął :))).
Ten klasztor to coś w stylu naszej Św. Lipki, tyle że więcej tu turystów niż modlących się...choć zewsząd zjeżdżają się autokary z młodzieżą, więc może jednak.

Podjeżdżamy do kościoła pełnego przepychu "na chwałę Pana" ;).


Wnętrza wręcz ociekają złotem!

Nas jednak interesuje również inne, lokalne złoto - to piwo warzone w przyklasztornym browarze i sprzedawane w sklepiku przy nim.

Spodziewałem się jakichś kosmicznych cen, ale okazały się przystępne.

Zaopatrzeni w paliwo na resztę dnia próbujemy znaleźć szlak, który gdzieś zniknął.
Pytałem wcześniej o drogę niemiecką parę młodych sakwiarzy i otrzymałem wskazówkę.
Dobrze, że w międzyczasie buszowałem w przyklasztornym sklepiku.
Sakwiarze wracają i czekają na nas na skrzyżowaniu, okazało się, że wskazana droga była błędna i czuli się w obowiązku poczekać i błąd ten sprostować.
Przez chwilę jedziemy razem, a kiedy zatrzymujemy się na fotkę klasztoru z oddali, odjeżdżają. To nic, bo jeszcze wielokrotnie natkniemy się na siebie na trasie.

Dziś narzucamy większe tempo, bo mamy do przejechania blisko 100 km, czyli prawie 40 więcej niż zwykle robimy dziennie na tej wyprawie.
Zakonne piwo dobrze dodało energii.
Dojeżdżamy do Eisenhuettenstadt, szybka fotka i dalej w drogę, postojów było już bardzo dużo tego dnia.

Cóż z tego, skoro za miastem zatrzymujemy się na pyszne jabłka rosnące na wale przy trasie :).
Jedziemy dalej dość nudnym odcinkiem po wale przeciwpowodziowym, a nudę urozmaicają nam kąsające gzy - aż chciałem mapkę zrobić na Basi z oznaczeniem długopisem, które ukąszenie z jakiego miejsca trasy pochodzi :).
Dojeżdżamy do ostatniej większej miejscowości przed noclegiem w poszukiwaniu napojów na wieczór i wody.
Objeżdżamy całe Brieskow i nic, więc ruszamy dalej i...przy samym wyjeździe z miejscowości spory dyskont NORMA.
Znów jesteśmy uratowani :) !
Za Brieskow wspinamy się pod długi i stromy podjazd, a na szczycie naszym oczom ukazują się nadciągające potężne czarne chmury.
Sprawdzam pogodę, znów powtórka, burze i ulewy ?!
Objeżdżam najbliższą wioskę Lossow, wreszcie znajduję jedyne tam lokum, ale okazuje się, że wszystkie pokoje zajęte...
Nie ma rady, będziemy na campingu testować wytrzymałość naszego nowego namiotu, kiedyś trzeba, więc ruszamy nad jezioro Helenesee (grubo przereklamowane, jak się okaże).
Wkrótce lądujemy na tragicznym i drogim masowym campingu Eurocamp nad tymże jeziorem.
To nie tylko camping, ale i plaża i jakieś centrum rozrywki weekendowej.
Wokół tchnie klimatem dawnego DDR, teleportacja, jacyś faceci z fryzurami typu "plereza" z lat 80-tych.
Na wjeździe dowiadujemy się, że koszt na dwie osoby to aż 15 EUR i dodatkowo kąpiel płatna po 0,50 EUR za 3 minuty - dostajemy kodowany breloczek, za który muszę jeszcze wnieść kaucję 20 EUR. No cóż, dziś nie mamy specjalnego wyboru, wjeżdżamy i rozbijamy namiot. Z pobliskiej przyczepy rozlega się ryk meczu.
Idę się wykąpać, sanitariaty syficzne, łazienka brudna jak za komuny. Przytykam breloczek, woda leci, wyjmuję, żeby przestała, ale nie przestaje.
Licznik cyka, a ja nie wiem, co robić, stoję pod tym prysznicem jak mnie Pan Bóg stworzył, przecież nie wylecę szukać tak pomocy :))).
Stwierdzam więc, że przynajmniej sobie postoję pod gorącą wodą.
Po 3 minutach woda przestaje lecieć, ale ja jestem namydlony. Okazuje się, że chcesz czy nie, woda lecieć będzie przez 3 minuty i 50 centów pobierze.
Rozgryzłem mechanizm, teraz pozostaje się tylko płukać 3 minuty za kolejne 50 centów. Potem poinstruowana przeze mnie Basia wykąpie się już spokojnie.
W kranach przy umywalkach tylko zimna woda, żeby nie daj Boże ktoś się za darmo za dużo nie umył.
Jak podróżuję po campingach po Europie, takiej paranoi nie widziałem. Wolałbym zapłacić na wstępie więcej i nie stresować się tymi wynalazkami, innymi na każdym dużym campingu niemieckim, a przecież kąpiel ma odstresować.
Moje spostrzeżenie i rada - w Niemczech unikajmy campingów "masowych", polecam wyłącznie przydomowe i przy pensjonatach, czysto, cicho, miło i niedrogo.
Tym razem nie mieliśmy specjalnie wyjścia.
Idziemy na brzeg jeziora i piszemy w notesiku na stoliku w zamkniętej knajpie roboczą relację z całego dnia.
Potem pichcę zawartość słoika, który targałem tyle dni w sakwie, gdzie właśnie dzisiaj zdążył się rozszczelnić i siknąć sosem na dno sakwy.
Na szczęście to sakwa Crosso Dry, więc wystarczyło wypłukać wodą z płynem.
Czas spać...



Mapa dzisiejszego przejazdu:
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 97.00 km (2.00 km teren), czas: 06:07 h, avg:15.86 km/h, prędkość maks: 47.00 km/h
Temperatura:33.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1888 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(12)

K o m e n t a r z e
Michuss Dzięki za rozbawienie Woda od trupów. Ba toż to woda z sokami od trupów Mi mama nie pozwalała pić wody od trupów. Z resztą polewać też bym się nią nie chciała. Lepsza woda z McDonalda ;) choć na trasie rowerowej to chyba nie ma ich za wiele Gość - 08:10 sobota, 1 września 2012 | linkuj
W Poznaniu też są takie: http://www.tvn24.pl/wiadomosci-poznan,43/wc-odmierzy-ci-czas,261749.html :)
dornfeld
- 17:44 czwartek, 30 sierpnia 2012 | linkuj
Dornfeld:
Łooomatkoo, w Szwajcarii kupa gdzieniegdzie jest robiona na czas ?! ;)
Nie ogarniam tego :))).
Misiacz
- 17:08 czwartek, 30 sierpnia 2012 | linkuj
Klasztor w Neuzielle razi przepychem, barok w najczystszej postaci. Niektóre elementy przypominają mi wnętrze kościoła w Czaplinku, konkretnie baldachimowy ołtarz. Miejscowość Zasieki, wzbudziła moje zainteresowanie, ale nie takie budynki jak tam były bezsensowne niszczone. Przypomina mi się Bukareszt, gdzie na potrzeby „Pałacu Ludowego”, wysadzono w powietrze połowę starówki. Doświadczenie chodzenia w upale po pustyni w środku miasta bezcenne.

O płatnych prysznicach na czas słyszałem, ale osobiście się nie spotkałem. W Szwajcarii za to spotkałem się z "toaletą na czas", który był odmierzany przez licznik wewnątrz kabiny.
dornfeld
- 20:19 środa, 29 sierpnia 2012 | linkuj
To co innego.

Szczerze mówiąc jako pacholę kilka razy spragniony napiłem się na cmentarzu lodowatej wody. Przestałem po słowach małoletniego kuzyna, które do dziś dźwięczą mi w głowie: "Fuuuj!!! On pije wodę od trupów!". ;)))
michuss
- 09:56 środa, 29 sierpnia 2012 | linkuj
Michuss, nie nabraliśmy jej do picia, a do chłodzenia, też bym jej nie przełknął w normalnych warunkach, na Saharze pewnie bym chłeptał jak pies :))).
Misiacz
- 09:49 środa, 29 sierpnia 2012 | linkuj
Ciekawy opis.

Natomiast moje subiektywne odczucia nie pozwalają mi na picie wody z cmentarzy (nie wiem z jakiej głębokości jest ciągnięta, ale "niesmak" pozostaje). ;)
michuss
- 09:46 środa, 29 sierpnia 2012 | linkuj
97km z sakwami nieźle. Widzę, że dajesz radę dotrzymywać tempa Basi. A przewodniki napisane w Twoim stylu mogłyby się nieźle sprzedawać. Gość - 08:25 środa, 29 sierpnia 2012 | linkuj
Maccacus, ale nie przy naszym tempie, przy Twoim to nie wątpię! :)))
Misiacz
- 20:24 wtorek, 28 sierpnia 2012 | linkuj
Zgadzam się, Gubin bardzo ładne miasto choć nazwa nie jest specjalnie zachęcająca :) A szlak na tym odcinku zgubić bardzo łatwo, trzeba się mocno pilnować ze znakami.
maccacus
- 20:07 wtorek, 28 sierpnia 2012 | linkuj
Dzięki srk23, ale tyle ich jest (tych przewodników), że zginęlibyśmy w tłumie...piszę, bo lubię ;).
Misiacz
- 19:45 wtorek, 28 sierpnia 2012 | linkuj
Powtórzę to co powiedziałem przy opisie wycieczek na Rugi i teraz, z Waszych wojaży rowerowych byłby świetny przewodnik rowerowy dla wielu bikerów w Polsce.
srk23
- 19:34 wtorek, 28 sierpnia 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!