- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w kategorii
Szczecin i okolice
| Dystans całkowity: | 37811.12 km (w terenie 4758.22 km; 12.58%) |
| Czas w ruchu: | 1543:07 |
| Średnia prędkość: | 19.30 km/h |
| Maksymalna prędkość: | 300.00 km/h |
| Suma podjazdów: | 705 m |
| Suma kalorii: | 719815 kcal |
| Liczba aktywności: | 1354 |
| Średnio na aktywność: | 27.93 km i 2h 15m |
| Więcej statystyk | |
Dziś bez eseju...
Czwartek, 8 listopada 2012 | dodano: 08.11.2012Kategoria Szczecin i okolice
Czyli normalne przetoczenie się na "Kozie" do firmy, z której będę na tejże "Kozie" wracał za czas jakiś i może coś interesującego się trafi.
Wtedy być może rozpiszę się 'eseistycznie' tak jak wczoraj. ;)
P.S. Po powrocie. Nic interesującego się nie trafiło, oprócz samej jazdy, nawet chamów drogowych dziś jak na lekarstwo ;).
Temperatura:6.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 370 (kcal)
Wtedy być może rozpiszę się 'eseistycznie' tak jak wczoraj. ;)
P.S. Po powrocie. Nic interesującego się nie trafiło, oprócz samej jazdy, nawet chamów drogowych dziś jak na lekarstwo ;).
Rower:Koza
Dane wycieczki:
18.40 km (5.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 35.00 km/hTemperatura:6.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 370 (kcal)
Kupa spraw...i utrata odblaskowego "Misiacza" :(
Środa, 7 listopada 2012 | dodano: 07.11.2012Kategoria Szczecin i okolice
Korzystając z dość swobodnego dnia, zaplanowałem sobie dość "gęstą" marszrutę na "Kozie", żeby pozałatwiać kilka spraw. Jadąc na zakupy, zatrzymałem się niedaleko gawry "Bronika", gdzie znajduje się osiedlowa siłownia na powietrzu. Sprawdziłem kilka stacji do ćwiczeń i muszę przyznać, że są całkiem dobrej jakości i nawet nie zostały jeszcze zdemolowane.
W tym momencie budowa bezsensownej (konstruowana jest w idiotycznym miejscu i prowadzi donikąd) i kosztownej kładki-wiaduktu, która musiała kosztować miliony (za to bardzo ładnej, podwieszanej, w barwach "Floating Garden" warto obejrzeć tak malowniczą niegospodarność, ul. Na Skarpie) dziś stała się sensowna - to dla mnie zbudowano chyba, żebym miał skrót, gdy zechce mi się poćwiczyć ;))).
To budowa z gatunku tych bałaganiarskich, co nigdy nie mogą się zakończyć, przy okazji od prawie roku skutecznie odcinająca wyjazd z garaży - żeby z nich wyjechać, należy kluczyć skrótami a la "Monter" ;).
Tu można o tym poczytać: KLIK.
Po rekonesansie na siłowni skierowałem się do pobliskiego TESCO na zakupy i to prawdopodobnie tu, z mojej "Kozy" zniknął przypięty do sakwy odblask w kształcie "Misiacza" :(((.
Nie wiem jak, w każdym razie już go nie mam, czekam na następcę...
Następnym etapem była działka, gdzie sprawdziłem, czy w sobotę będę mógł zrobić grilla ze znajomymi, potem zaś sklep rowerowy "MadBike", gdzie dokonałem dość poważnej inwestycji w "Kozę"...otóż wydałem całe 3 zł na zakup linki tylnego hamulca. Przy jej wartości stanowi to naprawdę pokaźną kwotę ;).
Stara linka miała ze 20 lat i nosiła już pierwsze ślady przetarcia, ciekawe na ile starczy współczesny wyrób? :)
Przy okazji dowiedziałem się, że w sobotę Rowerowy Szczecin organizuje zwiedzanie Szczecina na rowerach z przewodnikiem.

Gdy tak sobie ze smakiem popijałem pyszną owocową herbatkę w biurze "MadBike", którą poczęstowała mnie Asia, zadzwoniła "Misiaczowa". Otumaniony jesienią "Misiacz", wychodząc z domu przekręcił zamek "Gerdy" 2x zamiast 1 x. Kto taki ma wie, że oznaczało to, że "Misiacz" uwięził "Misiaczową" (nie da się wtedy otworzyć zamka od środka), więc szybko dopiłem herbatkę i "co koza wyskoczy" pognałem z powrotem na Pomorzany uwolnić Basię :))). Cóż...gdy ona spieszyła się do pracy na popołudnie, ja nieźle ją urządziłem ;).
Ochłonąłem po pędzie i ponownie wskoczyłem na "Kozę", by udać się do firmy, oddalonej od domu o jakieś 7,5 km, gdzie mogłem oddać się niekończącym się emocjom wynikającym z charakteru pracy ;))).
Wracając, spotkałem dwóch znajomych rowerzystów, w tym Michała "Ernira", który z trudem rozpoznał mnie w dziwnym jak na mnie stroju (jechałem w "cywilu", do tego pomarańczowa kamizelka), potem zrobiłem jeszcze drobne zakupy.
Dziś przekroczyłem dystans 5588 km, co oznacza, że stał się on już teraz drugim dystansem rocznym w mej "karierze" na Bikestats (więcej niż w 2008 i mniej niż w 2011).
Do końca roku jeszcze pewnie co nieco dokręcę.
EPILOG
Jak mnie najdzie coś, to nawet o duperelach piszę esej :))).
Temperatura:9.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 605 (kcal)
W tym momencie budowa bezsensownej (konstruowana jest w idiotycznym miejscu i prowadzi donikąd) i kosztownej kładki-wiaduktu, która musiała kosztować miliony (za to bardzo ładnej, podwieszanej, w barwach "Floating Garden" warto obejrzeć tak malowniczą niegospodarność, ul. Na Skarpie) dziś stała się sensowna - to dla mnie zbudowano chyba, żebym miał skrót, gdy zechce mi się poćwiczyć ;))).
To budowa z gatunku tych bałaganiarskich, co nigdy nie mogą się zakończyć, przy okazji od prawie roku skutecznie odcinająca wyjazd z garaży - żeby z nich wyjechać, należy kluczyć skrótami a la "Monter" ;).
Tu można o tym poczytać: KLIK.
Po rekonesansie na siłowni skierowałem się do pobliskiego TESCO na zakupy i to prawdopodobnie tu, z mojej "Kozy" zniknął przypięty do sakwy odblask w kształcie "Misiacza" :(((.
Nie wiem jak, w każdym razie już go nie mam, czekam na następcę...
Następnym etapem była działka, gdzie sprawdziłem, czy w sobotę będę mógł zrobić grilla ze znajomymi, potem zaś sklep rowerowy "MadBike", gdzie dokonałem dość poważnej inwestycji w "Kozę"...otóż wydałem całe 3 zł na zakup linki tylnego hamulca. Przy jej wartości stanowi to naprawdę pokaźną kwotę ;).
Stara linka miała ze 20 lat i nosiła już pierwsze ślady przetarcia, ciekawe na ile starczy współczesny wyrób? :)
Przy okazji dowiedziałem się, że w sobotę Rowerowy Szczecin organizuje zwiedzanie Szczecina na rowerach z przewodnikiem.

Gdy tak sobie ze smakiem popijałem pyszną owocową herbatkę w biurze "MadBike", którą poczęstowała mnie Asia, zadzwoniła "Misiaczowa". Otumaniony jesienią "Misiacz", wychodząc z domu przekręcił zamek "Gerdy" 2x zamiast 1 x. Kto taki ma wie, że oznaczało to, że "Misiacz" uwięził "Misiaczową" (nie da się wtedy otworzyć zamka od środka), więc szybko dopiłem herbatkę i "co koza wyskoczy" pognałem z powrotem na Pomorzany uwolnić Basię :))). Cóż...gdy ona spieszyła się do pracy na popołudnie, ja nieźle ją urządziłem ;).
Ochłonąłem po pędzie i ponownie wskoczyłem na "Kozę", by udać się do firmy, oddalonej od domu o jakieś 7,5 km, gdzie mogłem oddać się niekończącym się emocjom wynikającym z charakteru pracy ;))).
Wracając, spotkałem dwóch znajomych rowerzystów, w tym Michała "Ernira", który z trudem rozpoznał mnie w dziwnym jak na mnie stroju (jechałem w "cywilu", do tego pomarańczowa kamizelka), potem zrobiłem jeszcze drobne zakupy.
Dziś przekroczyłem dystans 5588 km, co oznacza, że stał się on już teraz drugim dystansem rocznym w mej "karierze" na Bikestats (więcej niż w 2008 i mniej niż w 2011).
Do końca roku jeszcze pewnie co nieco dokręcę.
EPILOG
Jak mnie najdzie coś, to nawet o duperelach piszę esej :))).
Rower:Koza
Dane wycieczki:
31.20 km (2.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 34.00 km/hTemperatura:9.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 605 (kcal)
Klasyka listopada...
Wtorek, 6 listopada 2012 | dodano: 06.11.2012Kategoria Szczecin i okolice
Listopad mamy w wersji "full" i "original", wilgotny i bury w większości przypadków i takie są dwie fotki zrobione w trakcie kursu na "Kozie" do mojego księgowego.
Tu widać mozolne prace przy tworzeniu drogi przy Uniwersytecie Szczecińskim, może skończą przed śniegami.

To z kolei zabytkowa trafostacja przy ul. Św. Ducha, obecnie poddawana renowacji w celu stworzenia w niej tzw. "Trafostacji Sztuki".

Gdy wracałem, pokropił deszczyk jak z rozpylacza do kwiatów, o tyle dobrze, że nie mocniej.
Wieczorkiem kurs do Lidla.
P.S. Fotki ze starej komórki 2,0 mpix...I am so sorry :))).
Temperatura:6.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 275 (kcal)
Tu widać mozolne prace przy tworzeniu drogi przy Uniwersytecie Szczecińskim, może skończą przed śniegami.

Uniwersytet Szczeciński, ul. Sowińskiego / Kusocińskiego.© Misiacz
To z kolei zabytkowa trafostacja przy ul. Św. Ducha, obecnie poddawana renowacji w celu stworzenia w niej tzw. "Trafostacji Sztuki".

"Trafostacja Sztuki". Szczecin.© Misiacz
Gdy wracałem, pokropił deszczyk jak z rozpylacza do kwiatów, o tyle dobrze, że nie mocniej.
Wieczorkiem kurs do Lidla.
P.S. Fotki ze starej komórki 2,0 mpix...I am so sorry :))).
Rower:Koza
Dane wycieczki:
13.77 km (3.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 35.00 km/hTemperatura:6.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 275 (kcal)
Listopadowa "Pogoń za lisem".
Niedziela, 4 listopada 2012 | dodano: 04.11.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Hm...Nie wiem jak zacząć...
Brak weny zupełny na starcie, może się rozkręcę...
No dobra, "Jewti" na Forum RS zarządził listopadową "pogoń za lisem".
Dość krótko trwały debaty, bo przecież wybór był oczywisty: lisem musiała zostać Baśka "Rudzielec" :).
Zbiórka ogłoszona została na godzinę 10:30 nad jeziorem Głębokie. Ruszyliśmy z Pomorzan z Basią "Misiaczową" i Piotrkiem "Bronikiem".
Na starcie - choć tu tego nie widać - stawił się tłum rowerzystów, myślę, że potem w sumie ze 30 osób było, nie liczyłem.


To nasz lisek, może nie rudy, a srebrny, ale jednak lisek ;).

A to grupowe zdjęcie "zajumane" od "Jaszka", z agentem Dżejmsem 007 i agentką Tatianą (znajdź tę parę;)).
Uciekający lisek zostawiał tropy w postaci czerwonych wstążeczek. Każdy szczęśliwy znalazca częstowany był przez "Jewtiego" cukierkiem.
Ja też powinienem dostać, bo choć wstążeczki nie znalazłem, to znalazłem zgubione walkie-talkie, które wypadło przypadkiem w trakcie jazdy naszemu 'prezesowi' ;).
Po dojechaniu do Bartoszewa okrążyliśmy jeziorko, nad którym szczęśliwym myśliwym okazał się Piotrek "Hombrecośtamcośtamcośtamcośtam" ;)
Lisek ukrywał się w krzaczkach.


Po schwytaniu zwierza ruszyliśmy w kierunku Sławoszewa, gdzie gospodarze Gospody "Zjawa" czekali na nas z ogniskiem i z pysznościami.

Tą pysznością okazała się domowa, pikantna zupa dyniowa z grzankami i śmietaną, jak znalazł na chłodne dni!
"Misiacz" cwaniaczek szybko ustawił się pierwszy w kolejce, żeby potem nie patrzeć z wywalonym językiem na tych już jedzących...jak ci ostatni w kolejce :)

Dodatkowo, dokupiliśmy sobie po kiełbasce, którą na ognisku upichciła Basia, a gospodarze zasponsorowali garniec domowego smalcu i domowego chleba.

W międzyczasie "Jewti" rozdał nagrody i gadżety najbardziej zasłużonym działaczom :).
Jak się siedzi, zaczyna robić się chłodno, więc postanowiliśmy z Basią, że zwijamy się i wracamy do domu przez Dobrą, Blankensee, Bismark i Schwennenz.
Dołączyli do nas Beata i Jacek "Jaszkowie" i Krzysiek "Monter". Po drodze dogoniła nas grupa "Jewtiego" i odbiła na Rzędziny.
Tymczasem od strony Buku nadjechali - przypadek - wykręcający dziś gdzieś średnią Paweł "Sargath" i Adrian "Gryf".
Myślałem, że Paweł jakoś zniknął, nic się u niego nie dzieje, ale nie. Jest dobrze, charakterek pozostał, bo dzień bez awantury z kierowcą to dzień stracony :))).
Dziś było dwóch, o szczegółach i stratach (kierowców oczywiście) opowiadał nie będę ;).
Minąwszy Buk, wjechaliśmy do Niemiec, ciała ofiar "Sargatha" ktoś w międzyczasie szybko zdążył uprzątnąć ;))).
Tu pomykamy drogą Blankensee - Bismark.

W Bismark "Jaszek" pokazał nam ciekawostkę, szwabski hełm, pewnie to jakiś symboliczny grób najeźdźców.
Niech ktoś to zbada ;).

Stalowa czapeczka przymocowana jest linką, żeby ktoś się nie skusił.

Kościółek był zamknięty, ale na ścianie wisi opis, również w języku polskim.


Z Bismark skręcliśmy na Gellin, skąd polami kierowaliśmy się do Grenzdorf.
Zakwitł ponownie rzepak, wiosna idzie ? ;)))

Za Grenzdorf wjechaliśmy na drogę dla rowerów, która doprowadziła nas do Grambow, skąd dotarliśmy do Schwennenz.
Jadąc polną drogą do Bobolina zatrzymaliśmy się na zbiór jabłek, w końcu muszę mieć z czego piec kolejne tarty jabłkowe ;).
Przed Bobolinem pożegnaliśmy się, reszta pojechała na Stobno, a ja z Basią na Warnik i Będargowo.
Zaczynało się robić jakoś zimno, dobrze, że aż do domu nie dopadł nas deszcz, który właśnie leje w momencie, gdy spisuję tę relację.
P.S. Dziękujemy "Jewtiemu" za organizację ciekawej imprezy :).
Temperatura:7.5 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1368 (kcal)
Brak weny zupełny na starcie, może się rozkręcę...
No dobra, "Jewti" na Forum RS zarządził listopadową "pogoń za lisem".
Dość krótko trwały debaty, bo przecież wybór był oczywisty: lisem musiała zostać Baśka "Rudzielec" :).
Zbiórka ogłoszona została na godzinę 10:30 nad jeziorem Głębokie. Ruszyliśmy z Pomorzan z Basią "Misiaczową" i Piotrkiem "Bronikiem".
Na starcie - choć tu tego nie widać - stawił się tłum rowerzystów, myślę, że potem w sumie ze 30 osób było, nie liczyłem.
To nasz lisek, może nie rudy, a srebrny, ale jednak lisek ;).
A to grupowe zdjęcie "zajumane" od "Jaszka", z agentem Dżejmsem 007 i agentką Tatianą (znajdź tę parę;)).
Uciekający lisek zostawiał tropy w postaci czerwonych wstążeczek. Każdy szczęśliwy znalazca częstowany był przez "Jewtiego" cukierkiem.
Ja też powinienem dostać, bo choć wstążeczki nie znalazłem, to znalazłem zgubione walkie-talkie, które wypadło przypadkiem w trakcie jazdy naszemu 'prezesowi' ;).
Po dojechaniu do Bartoszewa okrążyliśmy jeziorko, nad którym szczęśliwym myśliwym okazał się Piotrek "Hombrecośtamcośtamcośtamcośtam" ;)
Lisek ukrywał się w krzaczkach.
Po schwytaniu zwierza ruszyliśmy w kierunku Sławoszewa, gdzie gospodarze Gospody "Zjawa" czekali na nas z ogniskiem i z pysznościami.
Tą pysznością okazała się domowa, pikantna zupa dyniowa z grzankami i śmietaną, jak znalazł na chłodne dni!
"Misiacz" cwaniaczek szybko ustawił się pierwszy w kolejce, żeby potem nie patrzeć z wywalonym językiem na tych już jedzących...jak ci ostatni w kolejce :)
Dodatkowo, dokupiliśmy sobie po kiełbasce, którą na ognisku upichciła Basia, a gospodarze zasponsorowali garniec domowego smalcu i domowego chleba.
W międzyczasie "Jewti" rozdał nagrody i gadżety najbardziej zasłużonym działaczom :).
Jak się siedzi, zaczyna robić się chłodno, więc postanowiliśmy z Basią, że zwijamy się i wracamy do domu przez Dobrą, Blankensee, Bismark i Schwennenz.
Dołączyli do nas Beata i Jacek "Jaszkowie" i Krzysiek "Monter". Po drodze dogoniła nas grupa "Jewtiego" i odbiła na Rzędziny.
Tymczasem od strony Buku nadjechali - przypadek - wykręcający dziś gdzieś średnią Paweł "Sargath" i Adrian "Gryf".
Myślałem, że Paweł jakoś zniknął, nic się u niego nie dzieje, ale nie. Jest dobrze, charakterek pozostał, bo dzień bez awantury z kierowcą to dzień stracony :))).
Dziś było dwóch, o szczegółach i stratach (kierowców oczywiście) opowiadał nie będę ;).
Minąwszy Buk, wjechaliśmy do Niemiec, ciała ofiar "Sargatha" ktoś w międzyczasie szybko zdążył uprzątnąć ;))).
Tu pomykamy drogą Blankensee - Bismark.
W Bismark "Jaszek" pokazał nam ciekawostkę, szwabski hełm, pewnie to jakiś symboliczny grób najeźdźców.
Niech ktoś to zbada ;).
Stalowa czapeczka przymocowana jest linką, żeby ktoś się nie skusił.
Kościółek był zamknięty, ale na ścianie wisi opis, również w języku polskim.
Z Bismark skręcliśmy na Gellin, skąd polami kierowaliśmy się do Grenzdorf.
Zakwitł ponownie rzepak, wiosna idzie ? ;)))
Za Grenzdorf wjechaliśmy na drogę dla rowerów, która doprowadziła nas do Grambow, skąd dotarliśmy do Schwennenz.
Jadąc polną drogą do Bobolina zatrzymaliśmy się na zbiór jabłek, w końcu muszę mieć z czego piec kolejne tarty jabłkowe ;).
Przed Bobolinem pożegnaliśmy się, reszta pojechała na Stobno, a ja z Basią na Warnik i Będargowo.
Zaczynało się robić jakoś zimno, dobrze, że aż do domu nie dopadł nas deszcz, który właśnie leje w momencie, gdy spisuję tę relację.
P.S. Dziękujemy "Jewtiemu" za organizację ciekawej imprezy :).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
67.95 km (5.00 km teren), czas: 04:05 h, avg:16.64 km/h,
prędkość maks: 38.00 km/hTemperatura:7.5 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1368 (kcal)
Na Centralny z "Gadzikiem".
Piątek, 2 listopada 2012 | dodano: 02.11.2012Kategoria Szczecin i okolice
Spacerowy, bardzo krótki wyjazd w Dzień Zaduszny na szczeciński Cmentarz Centralny.
Bardziej dla pogadania, niż dla pojeżdżenia. Pogoda zdecydowanie lepsza, niż wczoraj.
Test rzekomo termoizolacyjnych skarpetek kolarskich z Decathlona - zimowych, jak głosił napis na opakowaniu - za niemałą kasę udowodnił, że Decathlon to zwykły supermarket sportowo-turystyczny, a nie sklep specjalistyczny.
Badziewie z głośnym marketingiem.
Skarpetki dużo słabiej izolują niż te z prawdziwej wełny, które kupiłem u "Ruskiego" za ledwie 5 zł na Turzynie.
Te zaś, przy ich cenie 35 zł mogę nazwać badziewiem i nie polecam.
A tak ładnie wyglądają i tak ładnie były opisane na opakowaniu ;).
Temperatura:11.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 206 (kcal)
Bardziej dla pogadania, niż dla pojeżdżenia. Pogoda zdecydowanie lepsza, niż wczoraj.
Test rzekomo termoizolacyjnych skarpetek kolarskich z Decathlona - zimowych, jak głosił napis na opakowaniu - za niemałą kasę udowodnił, że Decathlon to zwykły supermarket sportowo-turystyczny, a nie sklep specjalistyczny.
Badziewie z głośnym marketingiem.
Skarpetki dużo słabiej izolują niż te z prawdziwej wełny, które kupiłem u "Ruskiego" za ledwie 5 zł na Turzynie.
Te zaś, przy ich cenie 35 zł mogę nazwać badziewiem i nie polecam.
A tak ładnie wyglądają i tak ładnie były opisane na opakowaniu ;).

Zabytkowy nagrobek niejakiej Kathy Lampe. Szczecin. Cmentarz Centralny.© Misiacz
Rower:Koza
Dane wycieczki:
9.94 km (2.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 24.00 km/hTemperatura:11.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 206 (kcal)
Rekord sezonu pobity! Rehabilitacja.
Niedziela, 28 października 2012 | dodano: 29.10.2012Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią..., Wypadziki do Niemiec
Do bicia tego rekordu z Basią "Misiaczową" przygotowywaliśmy się solidnie, rzekłbym od 2 lat!
Jako, że pora już chłodna, a rekord nowy i jeszcze dotąd nie osiągnięty, zabraliśmy:
- 2 termosy (duży i mały)
- 2 bidony
- 6 bułek
- kilkanaście słodkich batonów
- 2 pary ochraniaczy na buty
- zapasowe ciuchy, gdyby bardzo się oziębiło
Ruszyliśmy spod garażu przed południem, ale nie takie dystanse się robiło zaczynając o późnej porze.
Przez ul. Mieszka I i Cukrową dotarliśmy do zamkniętego szlabanu, gdzie korzystając z okazji zmieniliśmy ciuchy, bo temperatura zrobiła się prawie letnia (14 st.C).
Tuż przed Przecławiem padła decyzja, żeby ten rekord był jeszcze bardziej spektakularny, niż planowaliśmy, tym bardziej, że pogoda była znakomita.

Kiedy wróciliśmy do garażu, stwierdziliśmy, że z dumą możemy zaprezentować światu nasz nowy wspólny i niespotykany rekord dystansu! :))))))))))))))) Pfffff...

P.S. Nie wiem, co się dzieje od wczoraj i to nie tylko ze mną, nogi mieliśmy jak z waty, lenia ogromniastego i jedyne, o czym marzyliśmy to to, żeby już nie jechać, zawinąć do domu i zalec gdzieś jak ten osobnik i jeszcze nakryć się stertą liści ;).

_______________________________
Tymczasem...minęło kilka godzin...
_______________________________
Po powrocie do domu, obiadku i drzemce nie mogłem pogodzić się z tak "zmarnowaną" niedzielą i prawdę mówiąc nabrałem ochoty na kręcenie, choć dochodziła 16:00 starego czasu (nie przestawiałem zegarków, zostawiłem to sobie na wieczór).
Szybko się zebrałem i postanowiłem posnuć się po Szczecinie, zaczynając od kursu Wały Chrobrego.
Jak widać po cieniu, słońce powoli się chowało.

Dalszy plan był taki, żeby leniwie potoczyć się przez Jasne Błonia na Głębokie i stamtąd wrócić do domu.
W międzyczasie jednak w Misiaczowej głowie zaczął rodzić się "szatański plan" :))).

Dojrzewał i dojrzewał w miarę jak znikało słońce.

Po dojechaniu na Głębokie o 16:50 stwierdziłem, że po to mam lampy i dynamo, żeby ich używać.
Zjadłem gofra, bo kalorie do planu były konieczne, tym bardziej, że temperatura zaczynała zbliżać się do 2 st.C. Ruszyłem w kierunku Wołczkowa, stamtąd skręciłem na Bezrzecze i po wjechaniu pod górkę (o dziwo, bez żadnego już wysiłku jak to miało miejsce wczoraj i rano) skierowałem się na Redlicę.
Droga wyremontowana, miło się jedzie, dziwne tylko, że w samej Redlicy pozostawiono asfaltowy ser z dziurami.
Przemknąłem przez Wąwelnicę, dojechałem do Dołuj i...ruszyłem na Lubieszyn, aby przekroczyć granicę ;).
Jadąc już ścieżką od Linken w stronę Neu Grambow obserwowałem termometr w liczniku, gdzie temperatura spadała w zadziwiającym tempie. Przestałem obserwować termometr, gdy wskazywał 1,7 st.C.
Zapadał zmierzch, na niebo wylazł "łysy", ale ja zatrzymałem się jeszcze w wiacie na rezerwową kanapkę (miałem;)).

Jadąc już na światłach, starając się trzymać 30 km/h dotarłem szybko do Schwennenz, skąd wspiąłem się podjazdem do Ladenthin, gdzie było już zupełnie ciemno.
Krótki popasik przy kamieniu, po czym szybkim tempem ruszyłem do domu i po raz kolejny stwierdzam, że jazda w nocy jest też bardzo ciekawa.
Przed garażem zaczęły mi już ziębnąć palce, na szczęście byłem już u celu, zadowolony, wyżyty i ZREHABILITOWANY ;))).
Temperatura:1.7 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1452 (kcal)
Jako, że pora już chłodna, a rekord nowy i jeszcze dotąd nie osiągnięty, zabraliśmy:
- 2 termosy (duży i mały)
- 2 bidony
- 6 bułek
- kilkanaście słodkich batonów
- 2 pary ochraniaczy na buty
- zapasowe ciuchy, gdyby bardzo się oziębiło
Ruszyliśmy spod garażu przed południem, ale nie takie dystanse się robiło zaczynając o późnej porze.
Przez ul. Mieszka I i Cukrową dotarliśmy do zamkniętego szlabanu, gdzie korzystając z okazji zmieniliśmy ciuchy, bo temperatura zrobiła się prawie letnia (14 st.C).
Tuż przed Przecławiem padła decyzja, żeby ten rekord był jeszcze bardziej spektakularny, niż planowaliśmy, tym bardziej, że pogoda była znakomita.
Kiedy wróciliśmy do garażu, stwierdziliśmy, że z dumą możemy zaprezentować światu nasz nowy wspólny i niespotykany rekord dystansu! :))))))))))))))) Pfffff...
P.S. Nie wiem, co się dzieje od wczoraj i to nie tylko ze mną, nogi mieliśmy jak z waty, lenia ogromniastego i jedyne, o czym marzyliśmy to to, żeby już nie jechać, zawinąć do domu i zalec gdzieś jak ten osobnik i jeszcze nakryć się stertą liści ;).

_______________________________
Tymczasem...minęło kilka godzin...
_______________________________
Po powrocie do domu, obiadku i drzemce nie mogłem pogodzić się z tak "zmarnowaną" niedzielą i prawdę mówiąc nabrałem ochoty na kręcenie, choć dochodziła 16:00 starego czasu (nie przestawiałem zegarków, zostawiłem to sobie na wieczór).
Szybko się zebrałem i postanowiłem posnuć się po Szczecinie, zaczynając od kursu Wały Chrobrego.
Jak widać po cieniu, słońce powoli się chowało.
Dalszy plan był taki, żeby leniwie potoczyć się przez Jasne Błonia na Głębokie i stamtąd wrócić do domu.
W międzyczasie jednak w Misiaczowej głowie zaczął rodzić się "szatański plan" :))).
Dojrzewał i dojrzewał w miarę jak znikało słońce.
Po dojechaniu na Głębokie o 16:50 stwierdziłem, że po to mam lampy i dynamo, żeby ich używać.
Zjadłem gofra, bo kalorie do planu były konieczne, tym bardziej, że temperatura zaczynała zbliżać się do 2 st.C. Ruszyłem w kierunku Wołczkowa, stamtąd skręciłem na Bezrzecze i po wjechaniu pod górkę (o dziwo, bez żadnego już wysiłku jak to miało miejsce wczoraj i rano) skierowałem się na Redlicę.
Droga wyremontowana, miło się jedzie, dziwne tylko, że w samej Redlicy pozostawiono asfaltowy ser z dziurami.
Przemknąłem przez Wąwelnicę, dojechałem do Dołuj i...ruszyłem na Lubieszyn, aby przekroczyć granicę ;).
Jadąc już ścieżką od Linken w stronę Neu Grambow obserwowałem termometr w liczniku, gdzie temperatura spadała w zadziwiającym tempie. Przestałem obserwować termometr, gdy wskazywał 1,7 st.C.
Zapadał zmierzch, na niebo wylazł "łysy", ale ja zatrzymałem się jeszcze w wiacie na rezerwową kanapkę (miałem;)).
Jadąc już na światłach, starając się trzymać 30 km/h dotarłem szybko do Schwennenz, skąd wspiąłem się podjazdem do Ladenthin, gdzie było już zupełnie ciemno.
Krótki popasik przy kamieniu, po czym szybkim tempem ruszyłem do domu i po raz kolejny stwierdzam, że jazda w nocy jest też bardzo ciekawa.
Przed garażem zaczęły mi już ziębnąć palce, na szczęście byłem już u celu, zadowolony, wyżyty i ZREHABILITOWANY ;))).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
67.59 km (8.00 km teren), czas: 03:25 h, avg:19.78 km/h,
prędkość maks: 47.00 km/hTemperatura:1.7 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1452 (kcal)
"Śpiąca Skarpetka" - reaktywacja. Damiztow i Misiacz jak dętka...
Sobota, 27 października 2012 | dodano: 28.10.2012Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Wczoraj na Forum RS nie mogłem znaleźć nic dla siebie, więc postanowiłem, że dziś przed Misiaczem samotna wycieczka do Rzeszy, tym bardziej, że "Bronik" miał uczestniczyć w rodzinnej "Akcji Znicz" i zgarnąć w sobotę liście z grobów, żeby zrobić miejsce tym, które spadną w niedzielę.
Z tzw. "przyczyn obiektywnych" nic z akcji nie wyszło i został chłopina na lodzie, czyli ani roweru ani akcji...
Od lat jeździłem często sam i nie sprawia mi to żadnego problemu.
Jeszcze pełen zapału ruszyłem przez Będargowo i Warnik i dotarłem do Ladenthin po niemieckiej stronie.
Reaktywacja ciepłej "Śpiącej Skarpetki" jako termoizolatora na bidon świadczy o niechybnie nadciągających zimnych dniach.
Minę mam nietęgą, bo po przejechaniu kilkunastu kilometrów miałem wrażenie, że mam za sobą już ze 100.
Co za licho?

Jak zaległem na ławeczce z kanapką i gorącą herbatą, tak miałem ochotę tam zostać i gapić się w niebo.
Pomyślałem jednak, że jak zawsze jeszcze parę kilometrów i załapię klimat.
Zjechałem do Pomellen, ale dalej nic, jak to się mówi "noga nie podawała mocy", choć usilnie zmuszałem ją do tego niewybrednym mamrotaniem pod nosem.
Po chwili nastąpił zaskok, a za chwilę odcięcie mocy i tak na okrągło, raz 30 km/h, a za moment ledwie 15, no co za cholera!
Doczłapałem do Radekow, odbiłem na płytówkę do Damitzow i zająłem się foto-sesją, aby tylko nie jechać ;).

Doturlałem się wreszcie do Damitzow z zamiarem objechania jeziora Schloss See wytyczoną tam trasą wokół niego ("Rundweg"), której nie "zaliczyliśmy" tam ostatnim razem z "Jaszkami" i ekipą.
Jakoś do niej dojechałem, choć po drodze psy oszczekały mnie dupami, przedarłem się obok jakiegoś płotu, ześliznąłem po liściach, zagłębiłem w błotko pod nimi i po niecałych 100 m zatrzymałem maszynę.
Ta droga nie nadaje się do przejechania, przynajmniej dla mnie, może góral na grubych balonach to jeszcze, ale nie moim trekkingiem.
Cóż, ładna, ale najlepiej to ją zaliczyć na pieszo!

Wróciłem nad jezioro, cyknąłem mu fotkę i równie błyskotliwy jak i silny dziś, zastanawiałem się, co począć z Misiaczem.

Cóż, po raz kolejny wjechałem na wyspę Schloss Insel, zresztą wjazd jest bardzo malowniczy.


Dotarłem do końca wyspy, przedarłem się przez jakieś chaszcze, co skończyło się tym, że cały byłem oblepiony rzepami, ale za to znalazłem pomost.
Niebieska skarpeta na bidonie na tle jeziora prezentuje się wyśmienicie ;).

Jako miłośnik fotografowania łódek na wodzie ustrzeliłem kolejną z nich, choć bardziej przypomina już wioskowego U-boota niż łódź.

Zupełnie bez sił (gdzie je mogłem stracić?), zapału, chęci i zadowolenia z jazdy powlokłem się z powrotem na Pomellen, gdzie tuż przed nim znalazłem asfaltowy "skrót" przez pole i las do Nadrensee, którym pojechałem, naiwnie łudząc się, że coś we mnie jeszcze "zaskoczy".
To raczej ja byłem zaskoczony, kiedy za moment mordowałem się z zupełnie niewinną górką jak jakiś początkujący leszcz albo jak króliczek, któremu zamiast baterii Duracella wepchnięto w dupę jakieś chińskie badziewie.
Potem jeszcze wczołgałem się pod Ladenthin, za którym musiałem wczołgać się pod Warnik, za którym musiałem wczołgać się na ostatnią górkę, za którą już nie musiałem się czołgać, bo niby było z górki do Będargowa, ale po całym dniu zupełnej ciszy, teraz wiatr wiał prosto w mój pysk i żeby zjechać w miarę sensownie z tej górki, musiałem solidnie pedałować.
Wróciłem do domu bez najmniejszej satysfakcji z wyjazdu, czego zupełnie nie mogę pojąć, bo nie przypominam sobie tak dziwnego swojego stanu w mojej rowerowej "karierze".
Dobrze, że choć na zdjęciach ładne widoki (pomijając Misiacza-dętkę na pierwszym z nich ;))).
Temperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1236 (kcal)
Z tzw. "przyczyn obiektywnych" nic z akcji nie wyszło i został chłopina na lodzie, czyli ani roweru ani akcji...
Od lat jeździłem często sam i nie sprawia mi to żadnego problemu.
Jeszcze pełen zapału ruszyłem przez Będargowo i Warnik i dotarłem do Ladenthin po niemieckiej stronie.
Reaktywacja ciepłej "Śpiącej Skarpetki" jako termoizolatora na bidon świadczy o niechybnie nadciągających zimnych dniach.
Minę mam nietęgą, bo po przejechaniu kilkunastu kilometrów miałem wrażenie, że mam za sobą już ze 100.
Co za licho?
Jak zaległem na ławeczce z kanapką i gorącą herbatą, tak miałem ochotę tam zostać i gapić się w niebo.
Pomyślałem jednak, że jak zawsze jeszcze parę kilometrów i załapię klimat.
Zjechałem do Pomellen, ale dalej nic, jak to się mówi "noga nie podawała mocy", choć usilnie zmuszałem ją do tego niewybrednym mamrotaniem pod nosem.
Po chwili nastąpił zaskok, a za chwilę odcięcie mocy i tak na okrągło, raz 30 km/h, a za moment ledwie 15, no co za cholera!
Doczłapałem do Radekow, odbiłem na płytówkę do Damitzow i zająłem się foto-sesją, aby tylko nie jechać ;).
Doturlałem się wreszcie do Damitzow z zamiarem objechania jeziora Schloss See wytyczoną tam trasą wokół niego ("Rundweg"), której nie "zaliczyliśmy" tam ostatnim razem z "Jaszkami" i ekipą.
Jakoś do niej dojechałem, choć po drodze psy oszczekały mnie dupami, przedarłem się obok jakiegoś płotu, ześliznąłem po liściach, zagłębiłem w błotko pod nimi i po niecałych 100 m zatrzymałem maszynę.
Ta droga nie nadaje się do przejechania, przynajmniej dla mnie, może góral na grubych balonach to jeszcze, ale nie moim trekkingiem.
Cóż, ładna, ale najlepiej to ją zaliczyć na pieszo!
Wróciłem nad jezioro, cyknąłem mu fotkę i równie błyskotliwy jak i silny dziś, zastanawiałem się, co począć z Misiaczem.
Cóż, po raz kolejny wjechałem na wyspę Schloss Insel, zresztą wjazd jest bardzo malowniczy.
Dotarłem do końca wyspy, przedarłem się przez jakieś chaszcze, co skończyło się tym, że cały byłem oblepiony rzepami, ale za to znalazłem pomost.
Niebieska skarpeta na bidonie na tle jeziora prezentuje się wyśmienicie ;).
Jako miłośnik fotografowania łódek na wodzie ustrzeliłem kolejną z nich, choć bardziej przypomina już wioskowego U-boota niż łódź.
Zupełnie bez sił (gdzie je mogłem stracić?), zapału, chęci i zadowolenia z jazdy powlokłem się z powrotem na Pomellen, gdzie tuż przed nim znalazłem asfaltowy "skrót" przez pole i las do Nadrensee, którym pojechałem, naiwnie łudząc się, że coś we mnie jeszcze "zaskoczy".
To raczej ja byłem zaskoczony, kiedy za moment mordowałem się z zupełnie niewinną górką jak jakiś początkujący leszcz albo jak króliczek, któremu zamiast baterii Duracella wepchnięto w dupę jakieś chińskie badziewie.
Potem jeszcze wczołgałem się pod Ladenthin, za którym musiałem wczołgać się pod Warnik, za którym musiałem wczołgać się na ostatnią górkę, za którą już nie musiałem się czołgać, bo niby było z górki do Będargowa, ale po całym dniu zupełnej ciszy, teraz wiatr wiał prosto w mój pysk i żeby zjechać w miarę sensownie z tej górki, musiałem solidnie pedałować.
Wróciłem do domu bez najmniejszej satysfakcji z wyjazdu, czego zupełnie nie mogę pojąć, bo nie przypominam sobie tak dziwnego swojego stanu w mojej rowerowej "karierze".
Dobrze, że choć na zdjęciach ładne widoki (pomijając Misiacza-dętkę na pierwszym z nich ;))).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
58.56 km (3.00 km teren), czas: 03:03 h, avg:19.20 km/h,
prędkość maks: 45.00 km/hTemperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1236 (kcal)
Szczecińska Masa Krytyczna. Chłodek :).
Piątek, 26 października 2012 | dodano: 26.10.2012Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią..., Szczecińskie Rajdy BS i RS
Snułem się tu i tam w ciągu dnia, spotykając po drodze Jarka "Gadzika" i mentalnie przygotowywałem się na wyjazd z Basią "Misiaczową" na Szczecińską Masę Krytyczną na godz. 18:00.
Basia wróciła z pracy i pojechaliśmy.
Temperatura była przyjemna, w okolicach 2 st.C ;))).
Wreszcie zobaczyłem, jak wygląda nowa fontanna przy kościele garnizonowym.
Jeśli o mnie chodzi, to uważam, że jest fajna.

Na Placu Lotników spotkaliśmy mnóstwo znajomych, tu Basia z Małgosią "Rowerzystką".

Bardzo ciekawy "architektonicznie" rowerek, aczkolwiek na długą trasę to bym raczej nim nie chciał jechać ;).

Ponieważ byliśmy na wieczór umówieni, urwaliśmy się z Basią w okolicach amfiteatru.
Temperatura szybko spadała i zaczynała milutko podszczypywać ;).
Co tu więcej pisać ?
Temperatura:2.5 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 478 (kcal)
Basia wróciła z pracy i pojechaliśmy.
Temperatura była przyjemna, w okolicach 2 st.C ;))).
Wreszcie zobaczyłem, jak wygląda nowa fontanna przy kościele garnizonowym.
Jeśli o mnie chodzi, to uważam, że jest fajna.
Na Placu Lotników spotkaliśmy mnóstwo znajomych, tu Basia z Małgosią "Rowerzystką".
Bardzo ciekawy "architektonicznie" rowerek, aczkolwiek na długą trasę to bym raczej nim nie chciał jechać ;).
Ponieważ byliśmy na wieczór umówieni, urwaliśmy się z Basią w okolicach amfiteatru.
Temperatura szybko spadała i zaczynała milutko podszczypywać ;).
Co tu więcej pisać ?
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
27.39 km (5.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 32.00 km/hTemperatura:2.5 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 478 (kcal)
Czy rower elektryczny to jeszcze rower (?) i naleśnik zamiast roweru...
Czwartek, 25 października 2012 | dodano: 25.10.2012Kategoria Szczecin i okolice
Dziś przed pracą zdzwoniłem się z Piotrkiem z "Mad Bike" w celu dokończenia tego, na co wczoraj nie było czasu, czyli czyszczenie i smarowanie łożysk w całkiem nowym, markowym...tfu, zaraza...suporcie (tak na marginesie, to kulki zaczynają już znikać w łożysku, a suport kupiony w listopadzie ub. roku) :///.
Wsiadłem na KTM-a i przez Centralny pojechałem na serwis.
Jak zwykle spotkałem tam znajomych, tym razem był to Krzysiek "Siwobrody".
Jako, że pomykałem do firmy i zostawiałem KTM-a, poprosiłem tradycyjnie o rower zastępczy (tak, tak, tam dają ;))).
Zwykle jest to jakiś normalny, zwykły rowerek, ale nie, Misiacz panisko zapytał, czy może jako zastępczy wziąć holenderski rower elektryczny "Gazelle".
Krótka narada Asi i Artura i ... mam, jadę!
Przede mną 2 x 7 km nowych doświadczeń.
Dzięki wielkie za zrobienie wyjątku, poczułem się jak VIP!!!
Rowerek wygląda i działa tak:
To nie jest tak, że się wciska guzik czy dodaje gazu i on sam jedzie. Pedałować trzeba.
To działa raczej na zasadzie wspomagania, takiego turbo czy "Elektrycznego Jarka Gadzika", który popchnie Cię przy starcie, pomoże pod górkę czy pod wiatr ;))).
Start spod świateł to bajka, jest kop z silnika, który mieści się w przedniej piaście. Potem kop ten spada w miarę, jak sami dajemy radę lekko kręcić. Turbo włącza się, gdy czujniki wyczują zwiększony opór pedałowania. Oczywiście funkcje te można wyłączyć i jechać jak normalnym rowerem; posiada on przerzutkę bębnową Shimano Nexus.
Jazda na prostej z prędkością 40 km/h wymaga już nieco większej siły, ale nie jest to strasznie upierdliwe. Góreczki łyka się znakomicie.
Tylko teraz pytanie - kto tak naprawdę napędzał ten pojazd? Ja czy silnik? No, razem...wydaje mi się, że z 80% było napędu mojego, ale sprawdzić nie mogę.
Kolejne pytanie - jak mam wpisać te 14 km na BS...a może wpisać tylko 80% z tego? ;)))
Rowerek do nabycia w "Mad Bike", o cenę lepiej tam pytać ;).
Jadąc przez Jasne Błonia, szybciutko namalowałem obraz olejny, nie schodząc z siodełka, ma się ten talent ;).

Rowerek w firmie oglądany był jak jakieś UFO, nie ma co się dziwić.
Po pracy odstawiłem "Gazelle" w stanie nienaruszonym (uff, nie wypłaciłbym się długo) i wskoczyłem na KTM-a, żeby zdążyć przed nadciągającą chmurą.
Zdążyłem.
No prawie.
No nie zdążyłem, dosłownie 1 km przed garażem zeszczała się na Misiacza wredna chmura i to tak gęstą i drobną, ale silną mżawką, że do garażu wlazłem już wilgotny. Uchhh...
No to nici z popołudniowej przejażdżki...
Brak popołudniowego roweru musiałem czymś zastąpić, żeby zgłuszyć nałóg cyklozy, więc z braku rowerowania znów wyżyłem się kulinarnie, na obiadek dla siebie i dla Basi stworzyłem dziś francuskie naleśniki zapiekane z szynką i serem, niestety zupa brokułowa i czerwone wino Tempranillo nie zmieściły się już w kadrze ;))).
Temperatura:12.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 208 (kcal)
Wsiadłem na KTM-a i przez Centralny pojechałem na serwis.
Jak zwykle spotkałem tam znajomych, tym razem był to Krzysiek "Siwobrody".
Jako, że pomykałem do firmy i zostawiałem KTM-a, poprosiłem tradycyjnie o rower zastępczy (tak, tak, tam dają ;))).
Zwykle jest to jakiś normalny, zwykły rowerek, ale nie, Misiacz panisko zapytał, czy może jako zastępczy wziąć holenderski rower elektryczny "Gazelle".
Krótka narada Asi i Artura i ... mam, jadę!
Przede mną 2 x 7 km nowych doświadczeń.
Dzięki wielkie za zrobienie wyjątku, poczułem się jak VIP!!!
Rowerek wygląda i działa tak:
To nie jest tak, że się wciska guzik czy dodaje gazu i on sam jedzie. Pedałować trzeba.
To działa raczej na zasadzie wspomagania, takiego turbo czy "Elektrycznego Jarka Gadzika", który popchnie Cię przy starcie, pomoże pod górkę czy pod wiatr ;))).
Start spod świateł to bajka, jest kop z silnika, który mieści się w przedniej piaście. Potem kop ten spada w miarę, jak sami dajemy radę lekko kręcić. Turbo włącza się, gdy czujniki wyczują zwiększony opór pedałowania. Oczywiście funkcje te można wyłączyć i jechać jak normalnym rowerem; posiada on przerzutkę bębnową Shimano Nexus.
Jazda na prostej z prędkością 40 km/h wymaga już nieco większej siły, ale nie jest to strasznie upierdliwe. Góreczki łyka się znakomicie.
Tylko teraz pytanie - kto tak naprawdę napędzał ten pojazd? Ja czy silnik? No, razem...wydaje mi się, że z 80% było napędu mojego, ale sprawdzić nie mogę.
Kolejne pytanie - jak mam wpisać te 14 km na BS...a może wpisać tylko 80% z tego? ;)))
Rowerek do nabycia w "Mad Bike", o cenę lepiej tam pytać ;).
Jadąc przez Jasne Błonia, szybciutko namalowałem obraz olejny, nie schodząc z siodełka, ma się ten talent ;).

Jasne Błonia. Obraz olejny. Monsieur le Misiacz.© Misiacz
Rowerek w firmie oglądany był jak jakieś UFO, nie ma co się dziwić.
Po pracy odstawiłem "Gazelle" w stanie nienaruszonym (uff, nie wypłaciłbym się długo) i wskoczyłem na KTM-a, żeby zdążyć przed nadciągającą chmurą.
Zdążyłem.
No prawie.
No nie zdążyłem, dosłownie 1 km przed garażem zeszczała się na Misiacza wredna chmura i to tak gęstą i drobną, ale silną mżawką, że do garażu wlazłem już wilgotny. Uchhh...
No to nici z popołudniowej przejażdżki...
Brak popołudniowego roweru musiałem czymś zastąpić, żeby zgłuszyć nałóg cyklozy, więc z braku rowerowania znów wyżyłem się kulinarnie, na obiadek dla siebie i dla Basi stworzyłem dziś francuskie naleśniki zapiekane z szynką i serem, niestety zupa brokułowa i czerwone wino Tempranillo nie zmieściły się już w kadrze ;))).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
24.37 km (3.00 km teren), czas: 01:16 h, avg:19.24 km/h,
prędkość maks: 40.00 km/hTemperatura:12.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 208 (kcal)
Umweltzone i Mad Bike.
Środa, 24 października 2012 | dodano: 24.10.2012Kategoria Szczecin i okolice
Dziś na rowerku pojechałem na Gumieńce po odbiór plakietki "Umweltzone 4", którą zamówiłem wczoraj, a już dziś została dostarczona z Niemiec.
Upoważnia ona do wjazdu samochodem do centrów niemieckich miast, pod warunkiem w ogóle, że samochód spełnia normy emisji.
Krótko mówiąc, posiadanie starego, a nawet niezbyt starego samochodu staje się w Niemczech przykrą sprawą.
Paradoksem jednak jest to, że podczas gdy maleńka Europa Zachodnia (i to nawet nie cała), próbuje "oczyszczać powietrze na Ziemi", takie Chiny, Rosja czy USA wywalają w atmosferę takie ilości syfu, że trudno to sobie wyobrazić!
Przynajmniej na własnym podwórku weselej ;).

Potem od razu pomknąłem do "Mad Bike", bo wydawało mi się, że mój łańcuch jest już nieco sfatygowany i miałem rację.
Po raz kolejny dałem sobie spokój z zakupem jakiegoś "markowego" łańcucha, bo przestało mieć to sens.
Zamiast płacić 80-90 zł za jakiegoś LX-a, kupiłem dokładnie taki sam łańcuch tyle, że bez napisu "Shimano", ale już za 35 zł.
Jak to powiedział Piotrek, obecnie priorytetem producentów nie jest jakość, a sprzedaż i nawet za dużą kasę - choćby się chciało - i tak kupi się mniejsze lub większe gówno, więc za napis płacić nie zamierzam.
Będąc na miejscu, załapałem się na herbatkę i ciacha, którymi poczęstowała mnie Asia i na testową jazdę rowerem ze wspomaganiem elektrycznym.
Ciekawe wrażenie, mimo, że rower waży aż 25 kg, to startuje i śmiga aż miło, a jazda z prędkością 30 km/h nie stanowi najmniejszego problemu.
Pytanie, czy można to jeszcze nazwać w 100% jazdą na rowerze ?
Z "Mad Bike" przetoczyłem się już z nowym łańcuchem na Turzyn i "zainwestowałem" całe 3 zeta w nowe, filcowe wkładki, które wkładam do butów SPD, w końcu nadciąga zima.

Wieczorkiem - kurs do Lidla na zakupy.
Temperatura:16.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 348 (kcal)
Upoważnia ona do wjazdu samochodem do centrów niemieckich miast, pod warunkiem w ogóle, że samochód spełnia normy emisji.
Krótko mówiąc, posiadanie starego, a nawet niezbyt starego samochodu staje się w Niemczech przykrą sprawą.
Paradoksem jednak jest to, że podczas gdy maleńka Europa Zachodnia (i to nawet nie cała), próbuje "oczyszczać powietrze na Ziemi", takie Chiny, Rosja czy USA wywalają w atmosferę takie ilości syfu, że trudno to sobie wyobrazić!
Przynajmniej na własnym podwórku weselej ;).

Potem od razu pomknąłem do "Mad Bike", bo wydawało mi się, że mój łańcuch jest już nieco sfatygowany i miałem rację.
Po raz kolejny dałem sobie spokój z zakupem jakiegoś "markowego" łańcucha, bo przestało mieć to sens.
Zamiast płacić 80-90 zł za jakiegoś LX-a, kupiłem dokładnie taki sam łańcuch tyle, że bez napisu "Shimano", ale już za 35 zł.
Jak to powiedział Piotrek, obecnie priorytetem producentów nie jest jakość, a sprzedaż i nawet za dużą kasę - choćby się chciało - i tak kupi się mniejsze lub większe gówno, więc za napis płacić nie zamierzam.
Będąc na miejscu, załapałem się na herbatkę i ciacha, którymi poczęstowała mnie Asia i na testową jazdę rowerem ze wspomaganiem elektrycznym.
Ciekawe wrażenie, mimo, że rower waży aż 25 kg, to startuje i śmiga aż miło, a jazda z prędkością 30 km/h nie stanowi najmniejszego problemu.
Pytanie, czy można to jeszcze nazwać w 100% jazdą na rowerze ?
Z "Mad Bike" przetoczyłem się już z nowym łańcuchem na Turzyn i "zainwestowałem" całe 3 zeta w nowe, filcowe wkładki, które wkładam do butów SPD, w końcu nadciąga zima.

Przygotowania do zimy. Inwestycja za całe 3 zł :).© Misiacz
Wieczorkiem - kurs do Lidla na zakupy.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
20.67 km (2.00 km teren), czas: 00:57 h, avg:21.76 km/h,
prędkość maks: 35.00 km/hTemperatura:16.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 348 (kcal)
























