- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w kategorii
Szczecin i okolice
| Dystans całkowity: | 37811.12 km (w terenie 4758.22 km; 12.58%) |
| Czas w ruchu: | 1543:07 |
| Średnia prędkość: | 19.30 km/h |
| Maksymalna prędkość: | 300.00 km/h |
| Suma podjazdów: | 705 m |
| Suma kalorii: | 719815 kcal |
| Liczba aktywności: | 1354 |
| Średnio na aktywność: | 27.93 km i 2h 15m |
| Więcej statystyk | |
Z Gadzikiem do Penkun.
Środa, 16 lutego 2011 | dodano: 16.02.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Otwieram rano oczy, a tu SMS-od Gadabagiennego, że proponuje wypad o godzinie 11:00 w kierunku Schwedt. Jako, że zleceń dziś nie obrabiałem, przeto "szybko" się spakowałem i o godzinie 11:00 spotkaliśmy się z Jarkiem. Miał jeszcze jechać Jurek, ale nad cyklozą zwyciężyła życiowa mądrość i postanowił nie jechać w taką wichurę i ziąb na rowerek tuż po przebytej chorobie.
Po dojechaniu do Rosówka i przekroczeniu granicy z Niemcami doszliśmy do wniosku, że nie ma co się szarpać z wiatrem bocznym i pchać na południe na Gartz, a lepiej skręcić w prawo i dać się nieść wiatrowi w kierunku Storkow (od razu wiedziałem, że kiedyś trzeba będzie pod ten wiatr wrócić).
Minąwszy Rosow dojechaliśmy do Nadrensee, gdzie skręciliśmy w lewo na drogę biegnącą tuż przy autostradzie, a prowadzącą do Storkow.
Gadzik tak mnie wymęczył, że wezwałem pomoc! :)))

A na poważnie, fajnie i spokojnie się jeździ z Jarkiem, a jedyną pomocą jakiej potrzebowałem było pożarcie batonika.
W Storkow poprowadziłem "grupę" drogą z równiutko poukładanych płyt wiodącą do Penkun.

Tam pokazałem Jarkowi kościół, rynek i obelisk odłupany pociskiem w czasie wojny.

Na tej kolumience widać ślad po walnięciu pocisku.

Z rynku przejechaliśmy pod pałac, spod którego ścieżka powiodła nas nad jezioro.
Tam zatrzymaliśmy się na herbatę z termosów i kanapki.

Po posiłku wspięliśmy się pod dość ostry podjazd i ruszyliśmy na Krackow.
Już za moment wiatr-przyjaciel zamienił się w wiatr-sku...a. Walił po twarzy, kołach, hamował, przechylał...ale jechaliśmy, byle do przodu.
W Krackow zjechałem z głównej trasy, chcąc pokazać Jarkowi rzeźby wykonane w przydrożnych, uschniętych drzewach. Zdjęć nie robiłem, bo bym się powtarzał - byłem tu nie pierwszy raz. Za to pierwszy raz skręciłem z tej drogi w lewo, w stronę pałacu i muzeum zabytkowych pojazdów. Jakoś nigdy nie było okazji.

Muzeum w zimie jest nieczynne, chyba że zadzwoni się pod podany numer, wtedy przyjdzie ktoś i otworzy. Doszliśmy do wniosku, że jak znajdziemy większą grupę chętną nie tylko do jazdy, ale również do zwiedzania, to na pewno kiedyś tam zajedziemy.
Cyknąłem fotkę pałacu i ruszyliśmy na Lebehn.

Wiatr teraz kazał nam płacić ostry haracz za to, że wcześniej nam tak pomagał...jak mafia jakaś.
W Lebehn ponownie zatrzymaliśmy się w wiatach nad jeziorem na krótki postój, po czym pojechaliśmy do Schwennenz.
Jako, że nie chciałem wracać z "niczym", zajechaliśmy do sklepiku pani Anke Schumann na małe zakupy. Sklepik ten to w zasadzie ewenement w Niemczech (przynajmniej w tej części). O ile u nas w każdej wiosce jest kilka lub kilkanaście sklepików różnej maści, o tyle w Niemczech w wioskach nie ma ich praktycznie wcale.
Zdarzają się markety większych sieci, ale tylko w większych miejscowościach, a i to nie zawsze.
A oto i moje zakupy! :))) Warsteiner!

Ze Schwennenz do granicy wiedzie jedynie stara brukowana droga o długości 1,5 km, która jest tak zarośnięta i tak nieużywana, że w zasadzie można ją uznać za drogę gruntową. Przed wojną biegła na Boblin (obecnie Bobolin już w Polsce), potem obie wioski na długie lata podzieliła granica.
Teraz jest tam tylko bramka, którą może przejść pieszy lub przejechać rowerzysta, stąd i ruch znikomy. Może to i dobrze?
Po wjechaniu do Polski zaczął się asfalt, a żeby nie walczyć z wiatrem bezpośrednio "dającym w pysk", cwanie skręciliśmy na Stobno i przez Okulickiego i Centralny wróciliśmy na Pomorzany.
Temperatura:-5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1354 (kcal)
Po dojechaniu do Rosówka i przekroczeniu granicy z Niemcami doszliśmy do wniosku, że nie ma co się szarpać z wiatrem bocznym i pchać na południe na Gartz, a lepiej skręcić w prawo i dać się nieść wiatrowi w kierunku Storkow (od razu wiedziałem, że kiedyś trzeba będzie pod ten wiatr wrócić).
Minąwszy Rosow dojechaliśmy do Nadrensee, gdzie skręciliśmy w lewo na drogę biegnącą tuż przy autostradzie, a prowadzącą do Storkow.
Gadzik tak mnie wymęczył, że wezwałem pomoc! :)))
A na poważnie, fajnie i spokojnie się jeździ z Jarkiem, a jedyną pomocą jakiej potrzebowałem było pożarcie batonika.
W Storkow poprowadziłem "grupę" drogą z równiutko poukładanych płyt wiodącą do Penkun.

Droga Storkow - Penkun (D)© Misiacz
Tam pokazałem Jarkowi kościół, rynek i obelisk odłupany pociskiem w czasie wojny.
Na tej kolumience widać ślad po walnięciu pocisku.
Z rynku przejechaliśmy pod pałac, spod którego ścieżka powiodła nas nad jezioro.
Tam zatrzymaliśmy się na herbatę z termosów i kanapki.
Po posiłku wspięliśmy się pod dość ostry podjazd i ruszyliśmy na Krackow.
Już za moment wiatr-przyjaciel zamienił się w wiatr-sku...a. Walił po twarzy, kołach, hamował, przechylał...ale jechaliśmy, byle do przodu.
W Krackow zjechałem z głównej trasy, chcąc pokazać Jarkowi rzeźby wykonane w przydrożnych, uschniętych drzewach. Zdjęć nie robiłem, bo bym się powtarzał - byłem tu nie pierwszy raz. Za to pierwszy raz skręciłem z tej drogi w lewo, w stronę pałacu i muzeum zabytkowych pojazdów. Jakoś nigdy nie było okazji.
Muzeum w zimie jest nieczynne, chyba że zadzwoni się pod podany numer, wtedy przyjdzie ktoś i otworzy. Doszliśmy do wniosku, że jak znajdziemy większą grupę chętną nie tylko do jazdy, ale również do zwiedzania, to na pewno kiedyś tam zajedziemy.
Cyknąłem fotkę pałacu i ruszyliśmy na Lebehn.
Wiatr teraz kazał nam płacić ostry haracz za to, że wcześniej nam tak pomagał...jak mafia jakaś.
W Lebehn ponownie zatrzymaliśmy się w wiatach nad jeziorem na krótki postój, po czym pojechaliśmy do Schwennenz.
Jako, że nie chciałem wracać z "niczym", zajechaliśmy do sklepiku pani Anke Schumann na małe zakupy. Sklepik ten to w zasadzie ewenement w Niemczech (przynajmniej w tej części). O ile u nas w każdej wiosce jest kilka lub kilkanaście sklepików różnej maści, o tyle w Niemczech w wioskach nie ma ich praktycznie wcale.
Zdarzają się markety większych sieci, ale tylko w większych miejscowościach, a i to nie zawsze.
A oto i moje zakupy! :))) Warsteiner!
Ze Schwennenz do granicy wiedzie jedynie stara brukowana droga o długości 1,5 km, która jest tak zarośnięta i tak nieużywana, że w zasadzie można ją uznać za drogę gruntową. Przed wojną biegła na Boblin (obecnie Bobolin już w Polsce), potem obie wioski na długie lata podzieliła granica.
Teraz jest tam tylko bramka, którą może przejść pieszy lub przejechać rowerzysta, stąd i ruch znikomy. Może to i dobrze?
Po wjechaniu do Polski zaczął się asfalt, a żeby nie walczyć z wiatrem bezpośrednio "dającym w pysk", cwanie skręciliśmy na Stobno i przez Okulickiego i Centralny wróciliśmy na Pomorzany.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
64.00 km (5.00 km teren), czas: 03:04 h, avg:20.87 km/h,
prędkość maks: 41.30 km/hTemperatura:-5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1354 (kcal)
Ach, te Walentynki :)))
Wtorek, 15 lutego 2011 | dodano: 15.02.2011Kategoria Szczecin i okolice
Trasa Szczecin - tu i tam - Mierzyn - Szczecin.
W zasadzie wyjazd miały być na byle czym, bo pojechałem zawieźć tacie leki, więc miałem w cywilu wsiąść na Kozę lub Prophete i poturlać się do Mierzyna.
Poglądy mi się jednak zmieniły i pomknąłem w stroju kolarskim i na KTM-ie.
Wicherek był niezgorszy, ale jechało się dobrze.
Wracając do domu, natknąłem się na takie oto wyrazy uwielbienia.
No tak, wczoraj były jakieś Walentynki, ale tego to się nie spodziewałem! :)
Kimkolwiek jesteś kochanie, dziękuję za taki wspaniały billboard, nie trzeba było się aż tak wykosztowywać. :)))

Potem jeszcze zajechałem na myjnię, wyszła gratis, bo z pistoletu cały czas zasuwała woda. Cóż z tego, skoro rower zamienił się wkrótce w lodową rzeźbę, a mycie odniosło mizerny skutek!
Teraz rozmrażam rowerek w domu! ;)))
Temperatura:-2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 337 (kcal)
W zasadzie wyjazd miały być na byle czym, bo pojechałem zawieźć tacie leki, więc miałem w cywilu wsiąść na Kozę lub Prophete i poturlać się do Mierzyna.
Poglądy mi się jednak zmieniły i pomknąłem w stroju kolarskim i na KTM-ie.
Wicherek był niezgorszy, ale jechało się dobrze.
Wracając do domu, natknąłem się na takie oto wyrazy uwielbienia.
No tak, wczoraj były jakieś Walentynki, ale tego to się nie spodziewałem! :)
Kimkolwiek jesteś kochanie, dziękuję za taki wspaniały billboard, nie trzeba było się aż tak wykosztowywać. :)))

Kochanie, ależ nie trzeba było! :)© Misiacz
Potem jeszcze zajechałem na myjnię, wyszła gratis, bo z pistoletu cały czas zasuwała woda. Cóż z tego, skoro rower zamienił się wkrótce w lodową rzeźbę, a mycie odniosło mizerny skutek!
Teraz rozmrażam rowerek w domu! ;)))
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
16.71 km (3.00 km teren), czas: 00:49 h, avg:20.46 km/h,
prędkość maks: 33.00 km/hTemperatura:-2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 337 (kcal)
Do Krysiorka na Kozie. Baby-sitting :)))
Poniedziałek, 14 lutego 2011 | dodano: 14.02.2011Kategoria Szczecin i okolice
Dziś pojechałem na Kozie do małego Krysiorka, jako że dochodzi do siebie po chorobie i nie może iść do żłobka. Cóż...zostałem awaryjnym baby-sitterem! :)))
Wziąłem laptopa na grzbiet, przyjechałem i zajęliśmy się wspólnie pracą. :)))


W wolnych chwilach Krysia lubi poćwiczyć jogę.
Nie wiem, skąd w jej wieku można znać asany jogi?
Skąd ona to wie?

Nazwy tej asany w jodze nie pamiętam, a Krysia mi nie powie, bo nie bardzo umie. :)

P.S. Wracając od Krysiorka zajechałem do Romalka "Sakwiarza" i pojechaliśmy jeszcze na symboliczną przejażdżkę.
:)))
Temperatura:-2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wziąłem laptopa na grzbiet, przyjechałem i zajęliśmy się wspólnie pracą. :)))

Wspólna praca na komputerach.© Misiacz

Jak to w biurze. Trochę pracy, coś na ząb.© Misiacz
W wolnych chwilach Krysia lubi poćwiczyć jogę.
Nie wiem, skąd w jej wieku można znać asany jogi?
Skąd ona to wie?

Pozycja psa w jodze.© Misiacz
Nazwy tej asany w jodze nie pamiętam, a Krysia mi nie powie, bo nie bardzo umie. :)

Asana jogi. Wykonanie: Krysiorek© Misiacz
P.S. Wracając od Krysiorka zajechałem do Romalka "Sakwiarza" i pojechaliśmy jeszcze na symboliczną przejażdżkę.
:)))
Rower:Koza
Dane wycieczki:
11.60 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:-2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Luzik po "cyborgowaniu".
Niedziela, 13 lutego 2011 | dodano: 13.02.2011Kategoria Szczecin i okolice
Po wczorajszej wycieczce z BS z Cyborgami, dziś relaksacyjnie pojechałem nad jezioro Głębokie.
Cóż, jak się ma cyklozę, to trzeba jechać.

Na Głębokim gęba mi się roześmiała, bo spotkałem kolejnego cyklotyka - Pawła "Sargatha", Cyborga który wczoraj jechał z nami w ekipie BS do Lubanowa. Nie wytrzymał w domu i też musiał się przejechać. :)))

Po drodze posłuchałem porady Gadabagiennego i opuściłem kierownicę z 20 na 0 stopni.
Prędkość wzrosła, ale czułem się jak płótno naciągnięte na sztalugę malarską.
Przez te Cyborgi muszę cały czas kombinować, co zrobić, by nie zostawać w tyle!

Wróciłem do domu przez Jasne Błonia, a na miejscu zmieniłem ustawienie na opcję pośrednią, czyli na 10 stopni.
Temperatura:0.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 559 (kcal)
Cóż, jak się ma cyklozę, to trzeba jechać.

Droga na Głębokie.© Misiacz
Na Głębokim gęba mi się roześmiała, bo spotkałem kolejnego cyklotyka - Pawła "Sargatha", Cyborga który wczoraj jechał z nami w ekipie BS do Lubanowa. Nie wytrzymał w domu i też musiał się przejechać. :)))

Sargath na Głębokim© Misiacz
Po drodze posłuchałem porady Gadabagiennego i opuściłem kierownicę z 20 na 0 stopni.
Prędkość wzrosła, ale czułem się jak płótno naciągnięte na sztalugę malarską.
Przez te Cyborgi muszę cały czas kombinować, co zrobić, by nie zostawać w tyle!

Zmiana kąta nachylenia.© Misiacz
Wróciłem do domu przez Jasne Błonia, a na miejscu zmieniłem ustawienie na opcję pośrednią, czyli na 10 stopni.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
26.00 km (7.00 km teren), czas: 01:15 h, avg:20.80 km/h,
prędkość maks: 46.00 km/hTemperatura:0.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 559 (kcal)
Rajd BS Lubanowo "Zemsta Jurka". Cztery dziury!
Sobota, 12 lutego 2011 | dodano: 12.02.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Spotkanie tradycyjnie o 9:00 na Moście Długim. Ja, Sargath i Kris.
Jurek powalony chorobą, Jarek powalony pracą...nie mogli przyjechać.

Zapowiadana przez Sargatha "turystyczna jazda" zaczęła się do narzucenia przez niego prędkości 33 km/h. To kolejny Cyborg. Normalnie poczułem się jak "turysta". :)))
W takim tempie dotarliśmy na Słoneczne, gdzie czekał na nas Gryf (Adrian) z Gryfina.

Dalszą trasę nazwałem "Zemstą Jurka" (to on zaplanował trasę, a potem wiedząc co nas czeka - z premedytacją zachorował! :)))
Trasa była malownicza, sęk w tym, że była to gruntówka wiodąca na szczyt Gór Bukowych, a ja miałem z przodu szosową oponę. Fajnie zapadała się w tymże gruncie.
Dodatkowo byłem słaby na początku, jakbym z rok nie jeździł. Niech nikt nie waży się mnie więcej nazywać Cyborgiem. Ja tylko z nimi jeżdżę.
Nie usprawiedliwia tego nawet fakt, że do godziny 1:30 w nocy walczyłem z naprawą Windowsa 7 (pieprzona aktualizacja, chrzaniony Microsoft...szlag by ich...) i spałem tylko 4 godziny. Gadbagienny nawet po zarwanej nocy wali po 200 km!

Na dodatek za ciepło się ubrałem, na szczęście koło głazu "Serce Puszczy" był czas na popas i rozebrałem się do rosołu prawie, by zmienić bluzy.


Jadąc w kierunku Binowa i potem dalej natrafiliśmy na piekielny bruk. "Zemsta Jurka" objawiła się w tym, że moja szosowa oponka złapała szczelinę między oblodzonymi kostkami bruku, potem był uślizg...a potem...:(((
Potem leżałem na tym bruku wyjąc z bólu. Rower się wywalił, ja wraz z nim. Walnąłem kolanem w bruk. Dziura w spodniach, gąbce kierownicy, w kolanie i w nowiutkim zimowym ochraniaczu na buty z neoprenu. Przez 10 minut nie mogłem dojść do siebie z bólu, na szczęście Kris miał plaster i zalepiłem ranę.
Od tego momentu doszliśmy do wniosku, że Jurek się nudzi, ulepił nasze figurki z gliny i wbija w nie szpilki, za to, że nie mógł z nami jechać! :))))))))))))))
Dalej jechaliśmy przez serię wiosek i wioseczek, gdzie sfotografowałem kilka kościołów.


"Zemsta Jurka" trwała nadal (Jureczku, my Cię bardzo lubimy, to po prostu takie nasze "zwiewne" żarciki!:))). Za Dołgimi czekała nas malownicza droga po "krowich łbach", pomiędzy którymi klinowała się moja szosowa opona.
Miał szczęście Ismail Delivere, że z nami nie pojechał. Koła jego szosówki po tej trasie stałyby się chyba kwadratowe! :)

Na szczęście widoki były wspaniałe!

Po drodze natknęliśmy się na stary młyn wodny.

Wreszcie dotelepaliśmy się do Lubanowa, o mało nie pogubiłem wszystkich plomb w zębach! :)
Tu ciekawostka - Chrystusek przed kościołem ustawiony na obelisku upamiętniającym poległych żołnierzy niemieckich.

Jeśli o mnie chodzi, to był to ostatni element "Zemsty Jurka" - droga rozpieprzona niczym po bombardowaniu, zamknięta dla ruchu poprzez usypanie wałów ziemnych. Daliśmy jednak radę.

Wreszcie droga się skończyła. Na zdjęciu dawne zabudowania folwarczne w Babinku, potem zdemolowane przez PGR, a następnie wykupione przez prywatnego właściciela.
Jak powiedział nam tubylec, za czasów niemieckich należało to do hrabiostwa, niestety pałac jest w kompletnej ruinie.

Minęliśmy Steklno i wjechaliśmy na drogę Banie - Gryfino. Tam Misiacz się wreszcie obudził, wrzuciłem 40 -45 km/h i zasuwałem aż do krzyżówki na Gryfino w Pniewie.
Ot, taki polski powstańczy zryw - żeby nikt mnie po tym nie nazywał Cyborgiem!
W Gryfinie zostaliśmy zaproszeni przez Gryfa do domu na herbatę, batoniki i ciastka, bardzo fajna rzecz i miła. Coraz więcej pojawia się w rejonie "Przyjaznych Punktów BS" (ostatnio była to uczta u Shrinka w Nowogardzie!).

Potem Adrian odprowadził nas kawałek za Gryfino, po czym zawrócił do domu.
"Turystyczny Sargath" wrzucił 35 km/h i tak to sobie w "spokojnym tempie" zasuwaliśmy w kierunku Szczecina (pewnie chodziło o podkręcenie średniej z bruku, gdzie ja turlałem się z prędkością 9 km/h).
Na moście nad Odrą zatrzymaliśmy się na zdjęcie zachodu słońca.

P.S. Pisząc wczoraj o "skromnych 120 km" wykazałem się skrajnym brakiem wyobraźni. Wyszło 100 km, wcale nie skromnych, co czuję w mięśniach, a zwłaszcza w kolanie! :)
A to trasa zaplanowana przez Jurka, nie do końca taka wyszła dzięki praktykom voo-doo:))):
:)
Temperatura:2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2150 (kcal)
Jurek powalony chorobą, Jarek powalony pracą...nie mogli przyjechać.

Zapowiadana przez Sargatha "turystyczna jazda" zaczęła się do narzucenia przez niego prędkości 33 km/h. To kolejny Cyborg. Normalnie poczułem się jak "turysta". :)))
W takim tempie dotarliśmy na Słoneczne, gdzie czekał na nas Gryf (Adrian) z Gryfina.

Dalszą trasę nazwałem "Zemstą Jurka" (to on zaplanował trasę, a potem wiedząc co nas czeka - z premedytacją zachorował! :)))
Trasa była malownicza, sęk w tym, że była to gruntówka wiodąca na szczyt Gór Bukowych, a ja miałem z przodu szosową oponę. Fajnie zapadała się w tymże gruncie.
Dodatkowo byłem słaby na początku, jakbym z rok nie jeździł. Niech nikt nie waży się mnie więcej nazywać Cyborgiem. Ja tylko z nimi jeżdżę.
Nie usprawiedliwia tego nawet fakt, że do godziny 1:30 w nocy walczyłem z naprawą Windowsa 7 (pieprzona aktualizacja, chrzaniony Microsoft...szlag by ich...) i spałem tylko 4 godziny. Gadbagienny nawet po zarwanej nocy wali po 200 km!

Na dodatek za ciepło się ubrałem, na szczęście koło głazu "Serce Puszczy" był czas na popas i rozebrałem się do rosołu prawie, by zmienić bluzy.


Jadąc w kierunku Binowa i potem dalej natrafiliśmy na piekielny bruk. "Zemsta Jurka" objawiła się w tym, że moja szosowa oponka złapała szczelinę między oblodzonymi kostkami bruku, potem był uślizg...a potem...:(((
Potem leżałem na tym bruku wyjąc z bólu. Rower się wywalił, ja wraz z nim. Walnąłem kolanem w bruk. Dziura w spodniach, gąbce kierownicy, w kolanie i w nowiutkim zimowym ochraniaczu na buty z neoprenu. Przez 10 minut nie mogłem dojść do siebie z bólu, na szczęście Kris miał plaster i zalepiłem ranę.
Od tego momentu doszliśmy do wniosku, że Jurek się nudzi, ulepił nasze figurki z gliny i wbija w nie szpilki, za to, że nie mógł z nami jechać! :))))))))))))))
Dalej jechaliśmy przez serię wiosek i wioseczek, gdzie sfotografowałem kilka kościołów.


"Zemsta Jurka" trwała nadal (Jureczku, my Cię bardzo lubimy, to po prostu takie nasze "zwiewne" żarciki!:))). Za Dołgimi czekała nas malownicza droga po "krowich łbach", pomiędzy którymi klinowała się moja szosowa opona.
Miał szczęście Ismail Delivere, że z nami nie pojechał. Koła jego szosówki po tej trasie stałyby się chyba kwadratowe! :)

Na szczęście widoki były wspaniałe!

Po drodze natknęliśmy się na stary młyn wodny.

Wreszcie dotelepaliśmy się do Lubanowa, o mało nie pogubiłem wszystkich plomb w zębach! :)
Tu ciekawostka - Chrystusek przed kościołem ustawiony na obelisku upamiętniającym poległych żołnierzy niemieckich.

Jeśli o mnie chodzi, to był to ostatni element "Zemsty Jurka" - droga rozpieprzona niczym po bombardowaniu, zamknięta dla ruchu poprzez usypanie wałów ziemnych. Daliśmy jednak radę.

Wreszcie droga się skończyła. Na zdjęciu dawne zabudowania folwarczne w Babinku, potem zdemolowane przez PGR, a następnie wykupione przez prywatnego właściciela.
Jak powiedział nam tubylec, za czasów niemieckich należało to do hrabiostwa, niestety pałac jest w kompletnej ruinie.

Minęliśmy Steklno i wjechaliśmy na drogę Banie - Gryfino. Tam Misiacz się wreszcie obudził, wrzuciłem 40 -45 km/h i zasuwałem aż do krzyżówki na Gryfino w Pniewie.
Ot, taki polski powstańczy zryw - żeby nikt mnie po tym nie nazywał Cyborgiem!
W Gryfinie zostaliśmy zaproszeni przez Gryfa do domu na herbatę, batoniki i ciastka, bardzo fajna rzecz i miła. Coraz więcej pojawia się w rejonie "Przyjaznych Punktów BS" (ostatnio była to uczta u Shrinka w Nowogardzie!).

Potem Adrian odprowadził nas kawałek za Gryfino, po czym zawrócił do domu.
"Turystyczny Sargath" wrzucił 35 km/h i tak to sobie w "spokojnym tempie" zasuwaliśmy w kierunku Szczecina (pewnie chodziło o podkręcenie średniej z bruku, gdzie ja turlałem się z prędkością 9 km/h).
Na moście nad Odrą zatrzymaliśmy się na zdjęcie zachodu słońca.

Zachód słońca z mostu nad Odrą.© Misiacz
P.S. Pisząc wczoraj o "skromnych 120 km" wykazałem się skrajnym brakiem wyobraźni. Wyszło 100 km, wcale nie skromnych, co czuję w mięśniach, a zwłaszcza w kolanie! :)
A to trasa zaplanowana przez Jurka, nie do końca taka wyszła dzięki praktykom voo-doo:))):
:)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
100.04 km (10.00 km teren), czas: 05:00 h, avg:20.01 km/h,
prędkość maks: 47.70 km/hTemperatura:2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2150 (kcal)
Na spacer z Gadem :)
Piątek, 11 lutego 2011 | dodano: 11.02.2011Kategoria Szczecin i okolice
Dziś rano dostałem od Jarka (Gadbagienny) SMS-a, czy nie zechciałbym się wybrać na rower.
Ano zechciałem, ale dopiero po południu i w tempie spacerowym nad jezioro Głębokie, bowiem na jutro szykuje się wycieczka szczecińskiego BS na jakieś 120 km. Dwóch "cyborgów" będzie niestety brakowało, bo Gadzik jutro pracuje, a Jurek (jurektc) leży powalony chorobą i gorączką.
Po załatwieniu wszystkich spraw podjechałem o godz. 15:00 do Gadzika, który pokazał mi swój nabytek. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem - szosóweczka CUBE z kierownicą od crossa, ten rower sam jedzie, można go nosić na małym palcu, a i opony ma niewiele grubsze niż takowy palec.
Wydaje mi się, że same moje narzędzia w sakwie więcej ważą niż ten rower - i o zgrozo - ON CHCE TO SPRZEDAWAĆ! Po co?!
Tylko czekać, aż przeczytamy, że Gadzik machnął przed pracą 500 km! :)))

Naprawdę spacerowym tempem pojechaliśmy na Głębokie, fajnie się gadało, a jazda była naprawdę relaksująca (hehe, przy wyczynach Gada wydaje się to prawie niemożliwe, co? ;))).
Po dojechaniu na Głębokie wykombinowałem sobie, że pojedziemy powkurzać Jurka widokiem rowerzystów w akcji...żartuję, że pojedziemy go odwiedzić i dodać mu otuchy w chorobie i sprawdzić, czy gorączka 38,5 stopnia to nie blef! :)))
Wtoczyliśmy się niespiesznie pod naszą szczecińską serpentynkę 6% wiodącą w stronę naszej Gubałówki, a następnie Duńską pomknęliśmy w dół w stronę domu Jurka. Istny spacerek. :)

Nasz kolega wystawił do okna zaskoczoną, ale i ucieszoną gębę, chłop wygląda zdrowo, ale po głosie słychać, że nie ściemnia. Pożegnaliśmy się i Wilczą ruszyliśmy w dół...jakoś tak niepostrzeżenie rozpędziłem się do 47 km/h...taaa....spacerek! :)))

Na Wałach Chrobrego też nam się jakoś wrzuciło 30 km/h, ale potem znów było spacerowo, co widać w sumie po naszej średniej.
Przez Potulicką i Dąbrowskiego doturlaliśmy się na Pomorzany.
Jeżeli pogoda dopisze - jutro skromniutkie 120 km.
Temperatura:7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 620 (kcal)
Ano zechciałem, ale dopiero po południu i w tempie spacerowym nad jezioro Głębokie, bowiem na jutro szykuje się wycieczka szczecińskiego BS na jakieś 120 km. Dwóch "cyborgów" będzie niestety brakowało, bo Gadzik jutro pracuje, a Jurek (jurektc) leży powalony chorobą i gorączką.
Po załatwieniu wszystkich spraw podjechałem o godz. 15:00 do Gadzika, który pokazał mi swój nabytek. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem - szosóweczka CUBE z kierownicą od crossa, ten rower sam jedzie, można go nosić na małym palcu, a i opony ma niewiele grubsze niż takowy palec.
Wydaje mi się, że same moje narzędzia w sakwie więcej ważą niż ten rower - i o zgrozo - ON CHCE TO SPRZEDAWAĆ! Po co?!
Tylko czekać, aż przeczytamy, że Gadzik machnął przed pracą 500 km! :)))

CUBE Gadzika.© Misiacz
Naprawdę spacerowym tempem pojechaliśmy na Głębokie, fajnie się gadało, a jazda była naprawdę relaksująca (hehe, przy wyczynach Gada wydaje się to prawie niemożliwe, co? ;))).
Po dojechaniu na Głębokie wykombinowałem sobie, że pojedziemy powkurzać Jurka widokiem rowerzystów w akcji...żartuję, że pojedziemy go odwiedzić i dodać mu otuchy w chorobie i sprawdzić, czy gorączka 38,5 stopnia to nie blef! :)))
Wtoczyliśmy się niespiesznie pod naszą szczecińską serpentynkę 6% wiodącą w stronę naszej Gubałówki, a następnie Duńską pomknęliśmy w dół w stronę domu Jurka. Istny spacerek. :)

Przystanek na Duńskiej.© Misiacz
Nasz kolega wystawił do okna zaskoczoną, ale i ucieszoną gębę, chłop wygląda zdrowo, ale po głosie słychać, że nie ściemnia. Pożegnaliśmy się i Wilczą ruszyliśmy w dół...jakoś tak niepostrzeżenie rozpędziłem się do 47 km/h...taaa....spacerek! :)))

Widok na Szczecin.© Misiacz
Na Wałach Chrobrego też nam się jakoś wrzuciło 30 km/h, ale potem znów było spacerowo, co widać w sumie po naszej średniej.
Przez Potulicką i Dąbrowskiego doturlaliśmy się na Pomorzany.
Jeżeli pogoda dopisze - jutro skromniutkie 120 km.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
30.72 km (2.00 km teren), czas: 01:42 h, avg:18.07 km/h,
prędkość maks: 47.00 km/hTemperatura:7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 620 (kcal)
Homo Homini Lupus...
Środa, 9 lutego 2011 | dodano: 09.02.2011Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Miałem dość. Miałem dziś po dziurki w nosie miejsca, miasta, kraju, gdzie…
1. Homo Homini Lupus
2. Masło nie jest masłem
3. Chleb nie jest chlebem
4. Piwo nie jest piwem
5. Rowerzysta na drodze jest zawalidrogą i lepiej go zabić, by być w domu 2 minuty wcześniej
6. Złośliwość, oszustwo i chamstwo jest cechą genetyczną, a nie chwilowym stanem ducha
7. Niszczenie, śmiecenie, brud i ogólna destrukcja stanowią motor działania 80% mieszkańców
8. Droga do garażu wiedzie wśród psich gówien i znerwicowanych kundli snujących się po osiedlu.
8. Gąsce zapieprzyli wczoraj z pralni dwa rowery.
Na to działał rower. Działał…
Od samego początku wiatr w pysk. Nie ustaje i wyje, jakby powiesiło się naraz ze 6 Krzyżaków.
Chciałem sprawdzić piastę Deore, chciałem sprawdzić nową oponę. Gówno wyszło ze sprawdzania, bo wiatr niczym wściekły pies zasrywający trawnik na moim osiedlu walił, miotał się i skakał do twarzy, ku samozadowoleniu jego właściciela. Jakoś jednak szło.
Minąłem Będargowo, przejechałem zalaną do połowy drogę na Stobno, bo żaden frajer nie poczuwa się do tego, żeby oczyścić rów melioracyjny.
Minąłem Dołuje, pochłonąłem w Lubieszynie batona czekoladowego pod przybytkiem, gdzie pod szumną nazwą McDonald naiwniacy kupują coś, co wydaje się im jedzeniem, a opakowania porzucają na poboczach.
Miałem jechać do Dobrej, do Grzepnicy i do Bartoszewa, tam zjeść w knajpie jakąś zupę, ale chciałem uciec.
Próbowałem, ale nie do końca się udało. To, przed czym uciekałem, już przelało się przez granicę i wydaje się, że nie ma przed tym ucieczki. Przejechałem granicę, zmierzałem do Grenzdorf. Ścieżka rowerowa nie skończona, widocznie fluidy z budowy ścieżki Pilchowo-Tanowo sięgnęły nawet za granicę. Rozryta ziemia, wbite paliki. Grudzień 2010 dawno minął, wraz z nim termin oddania do użytku, a na budowie nie widać żywego ducha.

Droga na Grenzdorf. Taka jeszcze niedawno była malownicza. Teraz upstrzona jest workami ze śmieciami z Polski, starymi zderzakami, a ślad przejazdu naszych rowerzystów znaczą regularnie wypieprzane na trawę puszki po Red Bullach.

Potem z Grenzdorf znów zakręcam w stronę granicy. Droga nadal w budowie, ale da się jechać.
W Grambow straszy opuszczony budynek na stacji kolejowej.

Już nie jadę na zachód skąd wiał wicher. Jadę do Schwennenz, lekko na południe. Wicher był jednak czujny i zmienił kierunek wraz z tym, jak i ja go zmieniłem. Nie popuszcza. Nie wieje w twarz bezpośrednio, ale ukosem, a wciskając się między szprychy prawie je zatrzymuje, jakby nie chciał dopuścić do obracania się koła. Góra, dół, góra, dół, góra, dół…ścieżka wędruje po morenowych wzgórkach. W Lebehn czas na przerwę, odpoczynek od walki z wiatrem, mały posiłek i coś do picia.

Może gdyby nie nowa piasta, nadal by mnie tu jeszcze nie było. Nie tego jednak oczekiwałem, oczekiwałem pędu niczym wiatr…Na razie to jednak wiatr nie oczekuje mojego pędu.
Góra, dół, góra, dół, góra, dół…doturlałem się do Krackow i wreszcie można skręcić na Nadrensee, mieć ten paskudny wiatr w plecy. Uśpiłem jego czujność i niepostrzeżenie pomógł mi wjechać pod górki i pagórki stojące na drodze do Nadrensee. Uśpiłem jednak na krótko. Wyczuł mnie i znów zaczął zawiewać z ukosa. Puszka po Red Bullu, puszka po Red Bullu, puszka po Red Bullu, puszka po Red Bullu…moją drogę do Rosow znaczą puszki po Red Bullu. Nie są osamotnione. Czasem towarzyszy im bańka po oleju „Lotos”, czasem puszka po piwie „Bosman”. Droga z Nadrensee do Rosow nie jest już tą samą drogą, co wcześniej. Z prawej mija mnie na grubość włosa samochód z polską rejestracją. Pędzi. Nie wiadomo po co, ale pędzi, bo trzeba pędzić i już. Będzie u celu 3 minuty wcześniej.
Na co wykorzysta te zaoszczędzone 3 minuty?
Z Rosow czas jechać do przejścia granicznego, czas wrócić do tego, od czego chciałem uciec, a uciec się nie udało. Ostatni postój w Niemczech, mały zakątek wśród roślinności, gdzie dość często się zatrzymuję. Nie jest już uroczy. Otaczają mnie niebieskie worki porzuconych śmieci…butelka po „Wyborowej”, po gównianym napoju „Zbyszko – 3 cytryny”, tuby z napisem „Silikon budowlany”. Jak daleko trzeba uciekać, żeby przed tym uciec?

Wjeżdżam do kraju, który nawet za granicą nie dał mi chwili wytchnienia, jakby zmówił się z wiatrem i pagórkami.

Nie chce mi się już nic, mam dość roweru, patrzę na licznik i interesuje mnie tylko to, aby dojechać do domu. Średnia 23,2 km/h z hakiem mimo przeszkód powinna cieszyć, a nie cieszy.
Ona po prostu jest, istnieje na liczniku sama dla siebie.
Wstawiam rower do garażu, idę do domu i nasłuchuję, czy z balkonów nie rozlegnie się taka modlitwa:
...
Temperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1437 (kcal)
1. Homo Homini Lupus
2. Masło nie jest masłem
3. Chleb nie jest chlebem
4. Piwo nie jest piwem
5. Rowerzysta na drodze jest zawalidrogą i lepiej go zabić, by być w domu 2 minuty wcześniej
6. Złośliwość, oszustwo i chamstwo jest cechą genetyczną, a nie chwilowym stanem ducha
7. Niszczenie, śmiecenie, brud i ogólna destrukcja stanowią motor działania 80% mieszkańców
8. Droga do garażu wiedzie wśród psich gówien i znerwicowanych kundli snujących się po osiedlu.
8. Gąsce zapieprzyli wczoraj z pralni dwa rowery.
Na to działał rower. Działał…
Od samego początku wiatr w pysk. Nie ustaje i wyje, jakby powiesiło się naraz ze 6 Krzyżaków.
Chciałem sprawdzić piastę Deore, chciałem sprawdzić nową oponę. Gówno wyszło ze sprawdzania, bo wiatr niczym wściekły pies zasrywający trawnik na moim osiedlu walił, miotał się i skakał do twarzy, ku samozadowoleniu jego właściciela. Jakoś jednak szło.
Minąłem Będargowo, przejechałem zalaną do połowy drogę na Stobno, bo żaden frajer nie poczuwa się do tego, żeby oczyścić rów melioracyjny.
Minąłem Dołuje, pochłonąłem w Lubieszynie batona czekoladowego pod przybytkiem, gdzie pod szumną nazwą McDonald naiwniacy kupują coś, co wydaje się im jedzeniem, a opakowania porzucają na poboczach.
Miałem jechać do Dobrej, do Grzepnicy i do Bartoszewa, tam zjeść w knajpie jakąś zupę, ale chciałem uciec.
Próbowałem, ale nie do końca się udało. To, przed czym uciekałem, już przelało się przez granicę i wydaje się, że nie ma przed tym ucieczki. Przejechałem granicę, zmierzałem do Grenzdorf. Ścieżka rowerowa nie skończona, widocznie fluidy z budowy ścieżki Pilchowo-Tanowo sięgnęły nawet za granicę. Rozryta ziemia, wbite paliki. Grudzień 2010 dawno minął, wraz z nim termin oddania do użytku, a na budowie nie widać żywego ducha.

Droga na Grenzdorf. Taka jeszcze niedawno była malownicza. Teraz upstrzona jest workami ze śmieciami z Polski, starymi zderzakami, a ślad przejazdu naszych rowerzystów znaczą regularnie wypieprzane na trawę puszki po Red Bullach.

Potem z Grenzdorf znów zakręcam w stronę granicy. Droga nadal w budowie, ale da się jechać.
W Grambow straszy opuszczony budynek na stacji kolejowej.

Już nie jadę na zachód skąd wiał wicher. Jadę do Schwennenz, lekko na południe. Wicher był jednak czujny i zmienił kierunek wraz z tym, jak i ja go zmieniłem. Nie popuszcza. Nie wieje w twarz bezpośrednio, ale ukosem, a wciskając się między szprychy prawie je zatrzymuje, jakby nie chciał dopuścić do obracania się koła. Góra, dół, góra, dół, góra, dół…ścieżka wędruje po morenowych wzgórkach. W Lebehn czas na przerwę, odpoczynek od walki z wiatrem, mały posiłek i coś do picia.

Może gdyby nie nowa piasta, nadal by mnie tu jeszcze nie było. Nie tego jednak oczekiwałem, oczekiwałem pędu niczym wiatr…Na razie to jednak wiatr nie oczekuje mojego pędu.
Góra, dół, góra, dół, góra, dół…doturlałem się do Krackow i wreszcie można skręcić na Nadrensee, mieć ten paskudny wiatr w plecy. Uśpiłem jego czujność i niepostrzeżenie pomógł mi wjechać pod górki i pagórki stojące na drodze do Nadrensee. Uśpiłem jednak na krótko. Wyczuł mnie i znów zaczął zawiewać z ukosa. Puszka po Red Bullu, puszka po Red Bullu, puszka po Red Bullu, puszka po Red Bullu…moją drogę do Rosow znaczą puszki po Red Bullu. Nie są osamotnione. Czasem towarzyszy im bańka po oleju „Lotos”, czasem puszka po piwie „Bosman”. Droga z Nadrensee do Rosow nie jest już tą samą drogą, co wcześniej. Z prawej mija mnie na grubość włosa samochód z polską rejestracją. Pędzi. Nie wiadomo po co, ale pędzi, bo trzeba pędzić i już. Będzie u celu 3 minuty wcześniej.
Na co wykorzysta te zaoszczędzone 3 minuty?
Z Rosow czas jechać do przejścia granicznego, czas wrócić do tego, od czego chciałem uciec, a uciec się nie udało. Ostatni postój w Niemczech, mały zakątek wśród roślinności, gdzie dość często się zatrzymuję. Nie jest już uroczy. Otaczają mnie niebieskie worki porzuconych śmieci…butelka po „Wyborowej”, po gównianym napoju „Zbyszko – 3 cytryny”, tuby z napisem „Silikon budowlany”. Jak daleko trzeba uciekać, żeby przed tym uciec?

Polskie śmieci w Niemczech.© Misiacz
Wjeżdżam do kraju, który nawet za granicą nie dał mi chwili wytchnienia, jakby zmówił się z wiatrem i pagórkami.

Nie chce mi się już nic, mam dość roweru, patrzę na licznik i interesuje mnie tylko to, aby dojechać do domu. Średnia 23,2 km/h z hakiem mimo przeszkód powinna cieszyć, a nie cieszy.
Ona po prostu jest, istnieje na liczniku sama dla siebie.
Wstawiam rower do garażu, idę do domu i nasłuchuję, czy z balkonów nie rozlegnie się taka modlitwa:
...
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
65.38 km (2.00 km teren), czas: 02:50 h, avg:23.08 km/h,
prędkość maks: 38.10 km/hTemperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1437 (kcal)
Żeby nie było za kolorowo :///
Poniedziałek, 7 lutego 2011 | dodano: 07.02.2011Kategoria Szczecin i okolice
Żeby nie było tak kolorowo, to do wczorajszego okazyjnego zakupu koła dołożyłem co nieco na jego centrowanie i wymianę kulek / konusów w piaście.
Zostawiłem rower w "Synkrosie", a potem wróciłem po niego w sposób dawno nie praktykowany, czyli tramwajem.
Zaczyna mnie już męczyć ta zmiana kółka. Muszę zrzucić winę na Cyborgi! ;)))
Wieczorem zmieniłem jeszcze oponę na nowym kole na cieńszą i pojechałem sprawdzić, jak się na tym zestawiku zasuwa.
Najlepszym testem będzie "przeczołganie" mnie przez Cyborgi.
Żeby wpis nie był znowu tak mechaniczny jak wczoraj, zrobiłem na Wałach Chrobrego trzy "niemechaniczne" fotki.


Temperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 373 (kcal)
Zostawiłem rower w "Synkrosie", a potem wróciłem po niego w sposób dawno nie praktykowany, czyli tramwajem.
Zaczyna mnie już męczyć ta zmiana kółka. Muszę zrzucić winę na Cyborgi! ;)))
Wieczorem zmieniłem jeszcze oponę na nowym kole na cieńszą i pojechałem sprawdzić, jak się na tym zestawiku zasuwa.
Najlepszym testem będzie "przeczołganie" mnie przez Cyborgi.
Żeby wpis nie był znowu tak mechaniczny jak wczoraj, zrobiłem na Wałach Chrobrego trzy "niemechaniczne" fotki.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
21.40 km (1.00 km teren), czas: 00:58 h, avg:22.14 km/h,
prędkość maks: 37.00 km/hTemperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 373 (kcal)
Do Shrinka...bez roweru. Na giełdę po rower i koło.
Niedziela, 6 lutego 2011 | dodano: 06.02.2011Kategoria U przyjaciół ..., Szczecin i okolice
Weekend zapowiadał się imponująco. Był plan jazdy z Cyborgami na 120 km, a wyszła lipa, a w zasadzie to nic nie wyszło. W sobotę lało i dziś leje. Prawie zupełnie nierowerowy weekend.
Może dlatego do Sebastiana (Shrinka z BS) i jego bardzo gościnnej żony wybraliśmy się z Basią samochodem, w końcu jest to pewien rodzaj integracji Bikestats, choć dyscypliny i napoje izotoniczne są w takich przypadkach zupełnie innego rodzaju. ;)))
Poprzednim razem byliśmy tam z ekipą Cyborgów na rowerach i zostaliśmy podjęci przez Państwa Shrinków po królewsku! Więcej TUTAJ.
Dziś niedziela. O 9:00 rano byłem umówiony z Michałem na wyjazd na giełdę, prosił mnie o pomoc w wyborze trekkinga. Przy okazji chciałem sobie też kupić lekkie koło na piaście bez dynama, które zamierzam wyposażyć w cienką oponkę i zakładać na przód na szaleństwa z Cyborgami. ;) Wtedy mam jakąś szansę!
Wchodząc na halę natknąłem się na takiego oto ekskluzywnego "mieszczucha" chyba, sam nie wiem jak to coś zakwalifikować. Jedna zębatka z tyłu na wolnobiegu, opony cienkie prawie jak w rowerze torowym, lekki jak piórko!


Potem zabraliśmy się za wybór roweru dla Michała. Dziś wybór był mniejszy niż ostatnio, kiedy kupiłem dla Basi rower Prophete.
Mr. Zbyszek polecił Michałowi rower znajej firmy CUBE.
Faktycznie, lekki, wygodny.
Przerzutka z tyłu ze środkowej półeczki, Alivio, do tego dynamo w piaście z podtrzymaniem zasilania, na oponach Schwalbe Cruiser, reszta jak na zdjęciu. Cena wyjściowa 850 zł, utargowana na 820 zł plus rogi do kierownicy i koszyk na bidon gratis do odbioru za tydzień. Przy cenie sklepowej ok. 2100 zł to naprawdę okazja, choć widać już nadciągający sezon. Rower dla Basi z przerzutką XT kosztował blisko 200 zł mniej! No, ale to było w styczniu.


No i jeszcze jedna sprawa - zakup koła na przód do mojego trekkinga. Niby mam już, ale zasadnioczo jest tam grubsza opona i dynamo w piaście, co stwarza opory toczenia, a ja potrzebuję skutecznej broni na Cyborgi. Wiem, że przy tym rowerze może mi pomóc jedynie zwykła piasta, lekkie koło i cieniutka opona. To dużo, żeby dać radę Cyborgom, którzy na góralach mkną jak na szosówkach!
Nie należy im dawać szosówek! Nigdy!
Mr. Zbyszek próbował mi początkowo opchnąć oba koła za 150 zł, ale ja tylnego nie potrzebuję, więc w końcu stanęło na moim i za 80 zeta stałem się właścicielem koła na piaście Shimano Deore HB-M510, obręczy MAVIC A119 i z oponą semi-slick RITCHEY SpeedMax Cross 700x35C (z dętką oczywiście).
Opona ta jest mi raczej zbędna, więc jakby ktoś reflektował, to moje GG jest widoczne obok.
Temperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Może dlatego do Sebastiana (Shrinka z BS) i jego bardzo gościnnej żony wybraliśmy się z Basią samochodem, w końcu jest to pewien rodzaj integracji Bikestats, choć dyscypliny i napoje izotoniczne są w takich przypadkach zupełnie innego rodzaju. ;)))
Poprzednim razem byliśmy tam z ekipą Cyborgów na rowerach i zostaliśmy podjęci przez Państwa Shrinków po królewsku! Więcej TUTAJ.
Dziś niedziela. O 9:00 rano byłem umówiony z Michałem na wyjazd na giełdę, prosił mnie o pomoc w wyborze trekkinga. Przy okazji chciałem sobie też kupić lekkie koło na piaście bez dynama, które zamierzam wyposażyć w cienką oponkę i zakładać na przód na szaleństwa z Cyborgami. ;) Wtedy mam jakąś szansę!
Wchodząc na halę natknąłem się na takiego oto ekskluzywnego "mieszczucha" chyba, sam nie wiem jak to coś zakwalifikować. Jedna zębatka z tyłu na wolnobiegu, opony cienkie prawie jak w rowerze torowym, lekki jak piórko!

Szybki mieszczuch wysokiej klasy.© Misiacz

Pojedyncza zębatka.© Misiacz
Potem zabraliśmy się za wybór roweru dla Michała. Dziś wybór był mniejszy niż ostatnio, kiedy kupiłem dla Basi rower Prophete.
Mr. Zbyszek polecił Michałowi rower znajej firmy CUBE.
Faktycznie, lekki, wygodny.
Przerzutka z tyłu ze środkowej półeczki, Alivio, do tego dynamo w piaście z podtrzymaniem zasilania, na oponach Schwalbe Cruiser, reszta jak na zdjęciu. Cena wyjściowa 850 zł, utargowana na 820 zł plus rogi do kierownicy i koszyk na bidon gratis do odbioru za tydzień. Przy cenie sklepowej ok. 2100 zł to naprawdę okazja, choć widać już nadciągający sezon. Rower dla Basi z przerzutką XT kosztował blisko 200 zł mniej! No, ale to było w styczniu.

Cube Town. Płonia© Misiacz

Cube Town. Szczecin© Misiacz
No i jeszcze jedna sprawa - zakup koła na przód do mojego trekkinga. Niby mam już, ale zasadnioczo jest tam grubsza opona i dynamo w piaście, co stwarza opory toczenia, a ja potrzebuję skutecznej broni na Cyborgi. Wiem, że przy tym rowerze może mi pomóc jedynie zwykła piasta, lekkie koło i cieniutka opona. To dużo, żeby dać radę Cyborgom, którzy na góralach mkną jak na szosówkach!
Nie należy im dawać szosówek! Nigdy!
Mr. Zbyszek próbował mi początkowo opchnąć oba koła za 150 zł, ale ja tylnego nie potrzebuję, więc w końcu stanęło na moim i za 80 zeta stałem się właścicielem koła na piaście Shimano Deore HB-M510, obręczy MAVIC A119 i z oponą semi-slick RITCHEY SpeedMax Cross 700x35C (z dętką oczywiście).
Opona ta jest mi raczej zbędna, więc jakby ktoś reflektował, to moje GG jest widoczne obok.

Koło Mavic, piasta Shimano Deore, opona Ritchey.© Misiacz
Rower:
Dane wycieczki:
0.20 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Polowanie na rybę i owcze runo...
Środa, 2 lutego 2011 | dodano: 02.02.2011Kategoria Szczecin i okolice
Wysłany z domu zostałem z misją "za jadłem i odzieniem".
Jako Misiacz najlepiej kwalifikowałem się do polowania na makrelę, cóż z tego, że wędzoną. Do tego przyszło mi jeszcze zdobyć wiejskie nieunijne jajca. Zdobyłem. Nieunijną makrelę i nieunijne jajca.
Korzystając z nadarzającej się okazji wydobyłem starą Kozę z czeluści piwnicy i pomknąłem na targowisko, kupić nowe filcowe wkładki na zimę (wkładam je do butów SPD) i tureckie (cz też rosyjskie?) wełniane skarpetki, w końcu sezon wciąż trwa, a część odzienia zużyła się już nieco. Wełniaczki grzeją super, pod warunkiem, że są nowe.
Temperatura:0.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Jako Misiacz najlepiej kwalifikowałem się do polowania na makrelę, cóż z tego, że wędzoną. Do tego przyszło mi jeszcze zdobyć wiejskie nieunijne jajca. Zdobyłem. Nieunijną makrelę i nieunijne jajca.
Korzystając z nadarzającej się okazji wydobyłem starą Kozę z czeluści piwnicy i pomknąłem na targowisko, kupić nowe filcowe wkładki na zimę (wkładam je do butów SPD) i tureckie (cz też rosyjskie?) wełniane skarpetki, w końcu sezon wciąż trwa, a część odzienia zużyła się już nieco. Wełniaczki grzeją super, pod warunkiem, że są nowe.

Zimowe zakupy.© Misiacz
Rower:Koza
Dane wycieczki:
7.88 km (1.00 km teren), czas: 00:27 h, avg:17.51 km/h,
prędkość maks: 48.00 km/hTemperatura:0.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
























