- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w kategorii
Szczecin i okolice
| Dystans całkowity: | 37811.12 km (w terenie 4758.22 km; 12.58%) |
| Czas w ruchu: | 1543:07 |
| Średnia prędkość: | 19.30 km/h |
| Maksymalna prędkość: | 300.00 km/h |
| Suma podjazdów: | 705 m |
| Suma kalorii: | 719815 kcal |
| Liczba aktywności: | 1354 |
| Średnio na aktywność: | 27.93 km i 2h 15m |
| Więcej statystyk | |
Rajd z Basią do Ueckermunde…
Sobota, 7 maja 2011 | dodano: 07.05.2011Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Wpadliśmy wczoraj z Basią na taki pomysł, że i Misiacz będzie syty i Basia cała. Oboje chcieliśmy pojechać na rowerach do Niemiec do Ueckermunde, ale dla Basi 120 km w obie strony to stanowczo za dużo. W związku z tym zapakowaliśmy rowery w nasz dawny podróżniczy samochodzik (objechaliśmy nim całą Europę, teraz odpoczywa już na zasłużonej emeryturze, zastąpiony przez młodszy model) i ruszyliśmy do miejscowości Hintersee, tuż za przejściem granicznym w Dobieszczynie.

Tam zabrałem się za montowanie kół, siodełek i sakw zawierających „puste surowce wtórne” do wymiany na pełne. W zasadzie można by nic nie pisać o tej czynności, ale okazała się koszmarem. Na parkingu rzuciły się na nas chmury (nie roje – chmury!!!) rozwścieczonych z głodu komarów, którym nie przeszkadzał ani wiaterek ani słońce.
Ja zajmowałem się montażem, a Basia obroną siebie i tyłów Misiacza. Wrzuciliśmy wszystko byle jak, aby tylko zwiać z tego roju w bezpieczniejsze miejsce. Wynik starcia: Misiacz pokąsany w 13 widocznych miejscach, tyle udało się naliczyć na kolejnym postoju.
Do Ueckermunde mieliśmy jakieś 25-27 km, a trasę zaplanowałem tak, aby wiatr wiał nam w plecy (na tyle, na ile się da).
Ruszyliśmy drogą na Ahlbeck, z krótkim postojem w lesie na picie i batonika i takie tam…

W Ahlbeck nie skręcaliśmy na Eggesin, ale pojechaliśmy prosto i dopiero potem zakręciliśmy w lewo na Luckow.
To kościół w Ahlbeck.

W zasadzie jechaliśmy teraz tą samą trasą, którą pokonywałem niecały tydzień temu ze Shrinkiem w czasie pokonywania kolejnego rekordu na trasie wokół Zalewu Szczecińskiego.
Wtedy jednak było rano, zimno i szybko. Teraz był relaks, południe i ciepło, choć przyznaję , że Basia z wycieczki na wycieczkę nabiera wprawy i dziś przez długi czas udało jej się jechać z prędkością 22 km/h, a jeszcze niedawno zaczynała przygodę z rowerem z prędkościami rzędu 13 km/h.
W Luckow nie zatrzymaliśmy się, ale przejechaliśmy tylko przez wioskę, by skręcić w prawo na Warsin. Tam dostaliśmy podmuch w twarz od strony Zalewu, na szczęście był to tylko 1 km, a potem skręciliśmy w lewo na trasę Altwarp – Ueckermunde i tam wiatr jakoś już bardzo nam sprzyjał.

Nie dojeżdżaliśmy od razu do centrum, ale skręciliśmy w stronę plaży nad Zalewem, która bardzo nam się podoba.

Tam zrobiliśmy krótki postój i asfaltową ścieżką wzdłuż kanału, wśród rzeźb wykonanych w powalonych drzewach dojechaliśmy do portu.

Jadę…patrzę a tam co? Kuter…a na kutrze co? Fischbroetchen, nasze ulubione pomorskie bułeczki rybne.
Jak do tej pory dostępne były raczej w rejonie Rugii, a tu taka niespodzianka.

Od razu zapomnieliśmy, że chcieliśmy wpaść na najlepszy kebab w regionie i czym prędzej pomknęliśmy na kuter!
Bułeczki były przepyszne, choć ceną i wielkością ustępują tym rugijskim, ale co tam, były super.

Oczywiście nie zamierzaliśmy tak łatwo zrezygnować z kebabu, na który wielokrotnie przyjeżdżaliśmy tu z Cyborgami z TC TEAM i innymi harpaganami.
Po prostu wziąłem kebabik na wynos , do sakwy.

Wróciliśmy przez malownicze centrum w stronę mostu, po czym skierowaliśmy się już główną drogą na Warsin.

Po drodze dokonałem zakupów w sklepie EDEKA (naturalne piwko dla mnie i winko odmiany Shiraz dla Basi).

Nie udało nam się jednak przejechać bez komplikacji, bowiem droga jest zamknięta (remont i budowa ścieżki rowerowej), więc czekał nas objazd przez podmiejskie blokowisko. O dziwo, tam również prowadzi ścieżka rowerowa.
Po wyjechaniu z miasta dostaliśmy wiatr w twarz, ale wiedzieliśmy, że będzie to tylko trwało przez 8 km do skrętu w las w Vogelsang-Warsin.
Tam znów załapaliśmy jakimś cudem wiatr w plecy i piękną asfaltówką dojechaliśmy do lasu.

Tam szlak zamienił się w szutrówkę.

Okolica jest niezwykle malownicza, a największą niespodzianką jest, że Niemcy wzdłuż tej szutrówki zbudowali…piękną asfaltową ścieżką rowerową, którą mknie się znakomicie.


Część jeszcze jest w budowie, ale większość jest gotowa. Wspaniały kompromis dla miłośników terenu i asfaltu, bo można jechać obok siebie, z lewej szuterek, z prawej asfalcik! ;)))
Wyjechaliśmy z lasu i skręciliśmy w lewo, na ścieżkę wiodącą wzdłuż Neuwarper See, gdzie po chwili zatrzymaliśmy się na postój przy wieży widokowej.



Potem, częściowo szutrem, częściowo płytami i asfaltem dojechaliśmy do Rieth. Stamtąd trasa wiedzie drogą leśną w miejscu, gdzie dawniej kursowała kolejka wąskotorowa (oznaczenia pozostawiono). Jadąc wśród drzew dotarliśmy do Ludwigshof, gdzie można obejrzeć przydrożne rzeźby lub udać się 500 m w prawo nad malownicze jeziorko, gdzie znajduje się punkt widokowy.
My jednak pojechaliśmy dalej. Po drodze mijało nas całkiem sporo turystów z sakwami, widać sezon zaczął się na dobre.
Zatrzymałem się jeszcze na moment, by sfotografować przydrożną rzeźbę, po czym w krótkim czasie znaleźliśmy się w Hintersee.
Komarów prawie już nie było, widocznie ucięły sobie krwawą poobiednią drzemkę, więc w miarę spokojnie zapakowaliśmy rowerki do Toyotki i wróciliśmy do Szczecina…by wreszcie zjeść zasłużony kebab.
Taki znakomity kebab po tak wspaniałej trasie to naprawdę coś pysznego…a na dodatek w lodówce chłodzi się rewelacyjny chmielowy napój! ;)))
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1072 (kcal)
Tam zabrałem się za montowanie kół, siodełek i sakw zawierających „puste surowce wtórne” do wymiany na pełne. W zasadzie można by nic nie pisać o tej czynności, ale okazała się koszmarem. Na parkingu rzuciły się na nas chmury (nie roje – chmury!!!) rozwścieczonych z głodu komarów, którym nie przeszkadzał ani wiaterek ani słońce.
Ja zajmowałem się montażem, a Basia obroną siebie i tyłów Misiacza. Wrzuciliśmy wszystko byle jak, aby tylko zwiać z tego roju w bezpieczniejsze miejsce. Wynik starcia: Misiacz pokąsany w 13 widocznych miejscach, tyle udało się naliczyć na kolejnym postoju.
Do Ueckermunde mieliśmy jakieś 25-27 km, a trasę zaplanowałem tak, aby wiatr wiał nam w plecy (na tyle, na ile się da).
Ruszyliśmy drogą na Ahlbeck, z krótkim postojem w lesie na picie i batonika i takie tam…
W Ahlbeck nie skręcaliśmy na Eggesin, ale pojechaliśmy prosto i dopiero potem zakręciliśmy w lewo na Luckow.
To kościół w Ahlbeck.
W zasadzie jechaliśmy teraz tą samą trasą, którą pokonywałem niecały tydzień temu ze Shrinkiem w czasie pokonywania kolejnego rekordu na trasie wokół Zalewu Szczecińskiego.
Wtedy jednak było rano, zimno i szybko. Teraz był relaks, południe i ciepło, choć przyznaję , że Basia z wycieczki na wycieczkę nabiera wprawy i dziś przez długi czas udało jej się jechać z prędkością 22 km/h, a jeszcze niedawno zaczynała przygodę z rowerem z prędkościami rzędu 13 km/h.
W Luckow nie zatrzymaliśmy się, ale przejechaliśmy tylko przez wioskę, by skręcić w prawo na Warsin. Tam dostaliśmy podmuch w twarz od strony Zalewu, na szczęście był to tylko 1 km, a potem skręciliśmy w lewo na trasę Altwarp – Ueckermunde i tam wiatr jakoś już bardzo nam sprzyjał.
Nie dojeżdżaliśmy od razu do centrum, ale skręciliśmy w stronę plaży nad Zalewem, która bardzo nam się podoba.
Tam zrobiliśmy krótki postój i asfaltową ścieżką wzdłuż kanału, wśród rzeźb wykonanych w powalonych drzewach dojechaliśmy do portu.
Jadę…patrzę a tam co? Kuter…a na kutrze co? Fischbroetchen, nasze ulubione pomorskie bułeczki rybne.
Jak do tej pory dostępne były raczej w rejonie Rugii, a tu taka niespodzianka.

Kuter z bułeczkami rybnymi w Ueckermunde!© Misiacz
Od razu zapomnieliśmy, że chcieliśmy wpaść na najlepszy kebab w regionie i czym prędzej pomknęliśmy na kuter!
Bułeczki były przepyszne, choć ceną i wielkością ustępują tym rugijskim, ale co tam, były super.
Oczywiście nie zamierzaliśmy tak łatwo zrezygnować z kebabu, na który wielokrotnie przyjeżdżaliśmy tu z Cyborgami z TC TEAM i innymi harpaganami.
Po prostu wziąłem kebabik na wynos , do sakwy.
Wróciliśmy przez malownicze centrum w stronę mostu, po czym skierowaliśmy się już główną drogą na Warsin.
Po drodze dokonałem zakupów w sklepie EDEKA (naturalne piwko dla mnie i winko odmiany Shiraz dla Basi).
Nie udało nam się jednak przejechać bez komplikacji, bowiem droga jest zamknięta (remont i budowa ścieżki rowerowej), więc czekał nas objazd przez podmiejskie blokowisko. O dziwo, tam również prowadzi ścieżka rowerowa.
Po wyjechaniu z miasta dostaliśmy wiatr w twarz, ale wiedzieliśmy, że będzie to tylko trwało przez 8 km do skrętu w las w Vogelsang-Warsin.
Tam znów załapaliśmy jakimś cudem wiatr w plecy i piękną asfaltówką dojechaliśmy do lasu.
Tam szlak zamienił się w szutrówkę.
Okolica jest niezwykle malownicza, a największą niespodzianką jest, że Niemcy wzdłuż tej szutrówki zbudowali…piękną asfaltową ścieżką rowerową, którą mknie się znakomicie.
Część jeszcze jest w budowie, ale większość jest gotowa. Wspaniały kompromis dla miłośników terenu i asfaltu, bo można jechać obok siebie, z lewej szuterek, z prawej asfalcik! ;)))
Wyjechaliśmy z lasu i skręciliśmy w lewo, na ścieżkę wiodącą wzdłuż Neuwarper See, gdzie po chwili zatrzymaliśmy się na postój przy wieży widokowej.
Potem, częściowo szutrem, częściowo płytami i asfaltem dojechaliśmy do Rieth. Stamtąd trasa wiedzie drogą leśną w miejscu, gdzie dawniej kursowała kolejka wąskotorowa (oznaczenia pozostawiono). Jadąc wśród drzew dotarliśmy do Ludwigshof, gdzie można obejrzeć przydrożne rzeźby lub udać się 500 m w prawo nad malownicze jeziorko, gdzie znajduje się punkt widokowy.
My jednak pojechaliśmy dalej. Po drodze mijało nas całkiem sporo turystów z sakwami, widać sezon zaczął się na dobre.
Zatrzymałem się jeszcze na moment, by sfotografować przydrożną rzeźbę, po czym w krótkim czasie znaleźliśmy się w Hintersee.
Komarów prawie już nie było, widocznie ucięły sobie krwawą poobiednią drzemkę, więc w miarę spokojnie zapakowaliśmy rowerki do Toyotki i wróciliśmy do Szczecina…by wreszcie zjeść zasłużony kebab.
Taki znakomity kebab po tak wspaniałej trasie to naprawdę coś pysznego…a na dodatek w lodówce chłodzi się rewelacyjny chmielowy napój! ;)))
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
55.64 km (17.00 km teren), czas: 03:22 h, avg:16.53 km/h,
prędkość maks: 43.00 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1072 (kcal)
Rozkręcanie zakwasów po rekordzie...Loecknitz.
Wtorek, 3 maja 2011 | dodano: 03.05.2011Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Po wczorajszym rekordzie i wspaniałej wycieczce ze Shrinkiem przez wyspę Uznam i wokół Zalewu Szczecińskiego obiecałem sobie, że dam sobie czas na zregenerowanie.
Tak...
Dałem...
Do godziny 12:00, kiedy to brat(!) wyciągnął mnie na przejażdżkę do Locknitz, taką rekreacyjno-zakupową.
Wrzuciliśmy rowery do jego samochodu, bo chcieliśmy, żeby przyjemnie się jechało od razu, a nie żeby tłuc się do przejścia 13 km po polskiej stronie.
Za Linken skręciliśmy na Grenzdorf, dokąd wiedzie przepiękna droga.

Drzewa wciąż w rozkwicie i zieleń jest jeszcze świeża.

W Grenzdorf skręciliśmy w prawo, kierując się na Ploewen.
Kolory wiosny w dość mroźnym...eee...znaczy rześkim jak na wiosnę powietrzu są bardzo nasycone.

Po zjechaniu na Ploewen natknęliśmy się na takiego oto stworka siedzącego na ogrodzeniu, istna laleczka Chucky. ;)

W Locknitz zrobiliśmy tradycyjne zakupy napojów chmielowych, w tym jeden bezalkoholowy w celu spokojnego wypicia w wiacie niedaleko 1000-letniego dębu nad jeziorem Loecknitzer See.

Wracaliśmy ponownie przez Ploewen, ale tym razem trasą obok Kutzower See i przez Hohenfelde.

Było tak sielsko i tak kolorowo, że nie mogłem powstrzymać się od robienia zdjęcia za zdjęciem. Dobrze, że mamy tu tak blisko.


Jeszcze mały popasik przed teleportacją do RP. ;)))

Jak widać i dziś mroźny wiatr nie przestawał wiać...
Temperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 688 (kcal)
Tak...
Dałem...
Do godziny 12:00, kiedy to brat(!) wyciągnął mnie na przejażdżkę do Locknitz, taką rekreacyjno-zakupową.
Wrzuciliśmy rowery do jego samochodu, bo chcieliśmy, żeby przyjemnie się jechało od razu, a nie żeby tłuc się do przejścia 13 km po polskiej stronie.
Za Linken skręciliśmy na Grenzdorf, dokąd wiedzie przepiękna droga.
Drzewa wciąż w rozkwicie i zieleń jest jeszcze świeża.
W Grenzdorf skręciliśmy w prawo, kierując się na Ploewen.
Kolory wiosny w dość mroźnym...eee...znaczy rześkim jak na wiosnę powietrzu są bardzo nasycone.
Po zjechaniu na Ploewen natknęliśmy się na takiego oto stworka siedzącego na ogrodzeniu, istna laleczka Chucky. ;)
W Locknitz zrobiliśmy tradycyjne zakupy napojów chmielowych, w tym jeden bezalkoholowy w celu spokojnego wypicia w wiacie niedaleko 1000-letniego dębu nad jeziorem Loecknitzer See.
Wracaliśmy ponownie przez Ploewen, ale tym razem trasą obok Kutzower See i przez Hohenfelde.
Było tak sielsko i tak kolorowo, że nie mogłem powstrzymać się od robienia zdjęcia za zdjęciem. Dobrze, że mamy tu tak blisko.
Jeszcze mały popasik przed teleportacją do RP. ;)))
Jak widać i dziś mroźny wiatr nie przestawał wiać...
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
34.27 km (2.00 km teren), czas: 02:00 h, avg:17.14 km/h,
prędkość maks: 37.00 km/hTemperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 688 (kcal)
Miśkowe 271 km wokół Zalewu Szczecińskiego (Stettiner Haff).
Poniedziałek, 2 maja 2011 | dodano: 03.05.2011Kategoria Rekordy Misiacza (pow. 200 km), Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Wyprawy na Wyspę Uznam
Czemu „miśkowe”? Ano temu, ponieważ pojechały na ten wyczyn dwa Bikestatsowe futrzaki, czyli ja i Sebastian „Shrink”…a czemu futrzaki, to już widać po naszych logo-awatarach.
Od dawna trułem Shrinkowi zad, żeby „we dwa miśki” objechać Zalew Szczeciński przez Niemcy i wyspę Uznam i trasą powrotną przez Polskę w 1 dzień (kiedyś objechałem go już z Jurkiem i Krisem).
Ekipa miała się nawet rozszerzyć, ale Jarek „Gadbagienny” musiał iść do pracy, a Jurek „jurektc” nie mógł z nami jechać z bliżej nieznanych mi powodów.
Start zaplanowaliśmy o świcie o godzinie 4:00 ze Szczecina. W ogóle sam pomysł wydawał się szalony i nierealny, bo od kilku dni na Pomorzu szaleją takie wichry, że trudno czasem chodzić, jednak nasza cykloza przyćmiła nam racjonalne myślenie. Innym problemem były wariujące temperatury, bliskie zera o poranku i wzrastające do „aż” 10 st. C około południa. Nie wiadomo było jakie ciuchy na siebie wkładać, żeby nie targać ze sobą całej szafy. W każdym razie ubrałem się prawie zimowo (co okazało się słuszne).
Przejechaliśmy przez pusty o tej porze Szczecin, zatrzymując się jedynie na fotkę „startową” przy ulicy Krzywoustego.

Miśka rozpierała energia (zresztą już od wczoraj), bo wrzucił 28 km/h, a ja mu ciągle zrzędziłem, że w naszym przypadku trzeba jechać 24 km/h, żeby przy tej odległości i takich warunkach nie paść na twarz. Natura i fizjologia potem „za mnie” zajęły się tą kwestią. ;)))
Za jeziorem Głębokim (raptem 10 km od miejsca startu) zacząłem odczuwać, że to chyba nie mój dzień – nie byłem w stanie sensownie pedałować, czułem się jakbym miał za sobą kryzys po 150 km. Taka sytuacja trwała aż do granicy w Dobieszczyn-Hintersee. Tam wiele się wyjaśniło, kiedy Shrink spojrzał na termometr w liczniku: 1,5 st. C, odczuwalna koło 0 st.C (wg zapowiedzi ICM). Dotknąłem kontrolnie swoich ud i były lodowate, nic więc dziwnego, że nie chciały kręcić. Wrzuciłem na siebie drugie spodenki i od razu zrobiło się lepiej.

Shrink w międzyczasie rozpoczął swoją dzisiejszą „Przygodę-Z-Aparatem-I-Robieniem-Zdjęć-Gdzie-Się-Tylko-Da”. ;)))
Inna sprawa, że sam mu podsuwałem obiekty do fotografowania, a czas gonił. Tym razem było to zdjęcie kamiennego Krzyża Barnima już po niemieckiej stronie.
Udało mi się wreszcie sensownie kręcić pedałami i za Hintersee „byłem już sobą”. Tam powitał nas wschód słońca.

Kolejna spora porcja fotografii u Shrinka pochodzi z miejscowości Luckow, gdzie stoi zabytkowy kościół o konstrukcji ryglowej (lub szachulcowej, jak kto woli).


Jeszcze przed Luckow (za Ahlbeck) natknęliśmy się na hodowlę strusi.

Nadal doskwierało nam zimno, zdążyliśmy już odzwyczaić się od styczniowych wypraw, gdzie cali byliśmy pokryci szronem. Wiatr wiał od startu z północnego wschodu, pewnie gdzieś znad Finlandii, co nie mogło oznaczać nic innego, jak tylko zimno. Ponadto, wzmagał się z każdą godziną…a my jechaliśmy prawie, że dokładnie POD TEN WIATR!!!. W Warsin czuliśmy, że lekko nie będzie, a nie pokonaliśmy nawet 60 km, które dzielą Szczecin od Uekcermunde. A właśnie…Ueckermunde! ;))) Znów podkusiłem Shrinka, że warto cyknąć tam kilka fotek…więc po krótkim posiłku w wiacie w Warsin skierowaliśmy się tamże. Miało być fotografowanie „szybko-przejazdem-sygnalizacyjnie”…akurat! ;))) Poczułem w sobie zew przewodnika, Misiek zew fotografa i z założeń nic nie wyszło. Skierowaliśmy się najpierw w stronę pięknej plaży nad Zalewem, gdzie hulał sztorm, a wiatr zrywał prawie kaski z głów, potem przejechaliśmy w stronę centrum ścieżką, gdzie uschnięte drzewa rzeźbiarze zamienili w ciekawe rzeźby (to wszystko można obejrzeć w relacji Shrinka, ja już tyle razy tam byłem, że nawet nie fotografowałem ich po raz n-ty).
No dobra, zamieszczę fotkę wykonaną przez Shrinka!

A ta to już moja. ;)

Przed plażą stoi reklama w formie roweru (to ten w środku;))).

Potem był przejazd (i foty) przez drewniany most zwodzony (i foty), malowniczy port (i foty), przepiękną starówkę (i foty), Rynek Świński (i foty)…no dobra, na starówce i na rynku sam zrobiłem fotki, coś z tego przejazdu jednak trzeba mieć. Kiedy spojrzeliśmy na zegarek, okazało się, że mamy za sobą raptem 60 km, a minęły już 4 godziny, co przy zakładanym dystansie i wichrze nie wróżyło za ciekawie, tak więc posadziliśmy zady na siodełka i ruszyliśmy przez Moenkebude w stronę Ducherow.

Rowerowe świnie! ;)))

Na tym krótkim odcinku wiatr dał nam nieco odetchnąć, bo lawirował jakoś tak, że często dmuchał nam w plecy. Wiedzieliśmy jednak, co zacznie się na odcinku Ducherow – Anklam (droga na północ, prosto pod wiatr, wiele odkrytych odcinków), więc nieco przydepnęliśmy.
W Ducherow natknęliśmy się na kolejne dzieło niemieckich-pomorskich artystów graffiti. To co widać na zdjęciu, to nie pojazd, ale…stacja transformatorowa zmyślnie pomalowana tak, żeby udawała turystyczny samochód-camper. Dzieł tego i innego rodzaju jest w niemieckiej części Pomorza bardzo dużo, urozmaicają krajobraz, zmieniają nudne kontenery w ciekawe obiekty, a grafficiarzom dają możliwość artystycznego wyżycia się. Na daszku stacji podana jest strona, gdzie zapewne można obejrzeć więcej dzieł.

Tak jak się spodziewaliśmy, wiatr zaczął nam wściekle wiać w twarz już od momentu skrętu w prawo na Anklam. Dobrze, że prowadzi tam przez prawie cały odcinek rewelacyjna, asfaltowa ścieżka rowerowa, więc mogliśmy skupić się na walce z wichrem. Mieliśmy świadomość, że najcięższa walka zacznie się jednak przy i na wyspie Uznam, gdzie mieliśmy jechać na północny wschód. To jednak było jeszcze przed nami, na razie staraliśmy się dojechać do Anklam. Tam też fotografowanie miało być „szybko-przejazdem-sygnalizacyjnie” ;))). Zanim jednak do tego doszło, spędziliśmy sporo czasu w ogromnym sklepie rowerowym, gdzie poszukiwałem osłony do łańcucha (bez powodzenia), a Sebastian podziwiał rowerki. Potem ruszyliśmy do centrum, aby przejść przez kolejną foto-sesję. ;))) Co jakiś czas mówiłem dla żartu Shrinkowi: „Dość tego, nie przyjechaliśmy tu dla przyjemności, postoje są zbędne, fotki są zbędne, wszystko jest zbędne, a średnia spada”…czy ja tego już gdzieś już nie słyszałem? ;)))
Były to oczywiście tylko żarty, sam lubię nie tylko jechać i patrzeć w licznik, ale również coś obejrzeć, sfotografować, co jednak w tym przypadku może nie było zbyt rozsądne…ale co tam! :) W związku z tym „aż” jedna fotka kamienicy w Anklam (też byłem tu już wielokrotnie).

No to się zaczęło! Morenowe zjazdy i podjazdy, zjazdy i podjazdy…no i niemożebnie silny zimny wicher, który momentami wręcz zatrzymywał rower w miejscu, rzucał nami na lewo i prawo, przechylał rower na boki, a z oczu (mimo okularów) wyciskał łzy. Mieliśmy wrażenie, że nie dojedziemy do Świnoujścia, bo takiej walki czekało nas blisko 60 km!!!

Na moście wjazdowym na wyspę Uznam nad rzeką Peene musieliśmy chować się za filary, żeby spokojnie zrobić zdjęcie, tam siła wiatru osiągnęła chyba apogeum.

Bond, James Bond...sfotografowany przez Shrinka. ;)))

Ledwie dotoczyliśmy się do miejscowości Usedom…na kolejną foto-sesję! ;) A co? To przecież malownicze miasteczko! ;)
Droga do Usedom jest niesłychanie malownicza, aż żal, że zdjęcie nie dmucha czytelnikowi w twarz zimnym wichrem, żeby poczuł co się tam działo! ;)))

W Usedom też zrobiłem tylko jedno zdjęcie zabytkowej bramy, ponieważ wcześniej zatrzaskałem ich już mnóstwo. Shrink nie zrobił jednego. ;)))

Na górkach i pagórkach za Usedom powoli mieliśmy już dość, a w ogóle zachciało nam się jakiegoś gorącego żarcia typu zupa, gulasz, ziemniaki … ileż można jeść batony, czekoladę i kanapki i popijać to zimnym izotonikiem.

Zatrzymaliśmy się w przydrożnej wiacie na mały posiłek (nie, nie gluasz…czekolada), gdzie kask uratował mnie przed guzem. Daszek wiaty jest tak nachylony i niski, że wstając ostro przyłożyłem w jego krawędź. Już wiem, do czego służy kask! ;)

Przed nami leżało jednak Korswandt. Kto tamtędy jechał, wie o co chodzi. Tamtędy puszczane są również wyścigi wokół Zalewu, wielu zawodników tam podobno odpada. Ścieżka (szutrowa) wiedzie przez las tak stromym podjazdem, że niektórzy po prostu schodzą z rowerów i próbują je podprowadzać (z obserwacji widziałem, że też nie było to proste). Podjazdy takie są tam dwa, a nagrodą jest równie stromy zjazd do Seebad-Ahlbeck.
W Ahlbeck Sebastian chciał podjechać na promenadę, aby…cyknąć parę fotek i choć zobaczyć morze. Trochę pokręciliśmy się po miasteczku i podjechaliśmy w okolice molo.

Po zapitych twarzach, butelkach piwa w dłoni i ordynarnym słownictwie w ręku widać, że w kurorcie pojawiło się z okazji długiej majówki wielu naszych rodaków, nie tylko tych, którzy przynoszą nam chlubę.
Na morzu panował niezły sztorm, co może niespecjalnie widać na zdjęciach, ale naprawdę był niezły.

Fotki zrobione, można gnać do Świnoujścia, poszukać czegoś na ciepło. Tu okazało się, że z powodu najazdu majówkowych turystów na zwykłego szajs-burgera trzeba czekać aż 20 minut, a nam szkoda było na to czasu. Zaproponowałem więc, by po przeprawieniu się promem na stały ląd skorzystać z baru obok dworca PKP, z którego korzystaliśmy wcześniej z Jurkiem i Krisem w trakcie objazdu Zalewu.
Wsiedliśmy na prom, a tam…Siwiutki i Milenka z Bikestats!!! W cywilu, bez rowerów, spędzają tam majówkę.

Jak widać, nasza organizacja ma wielu członków, których spotkać można niemal wszędzie (kiedyś poznałem w Niemczech Athenę i Odysseusa z BS;))).
Zamówiliśmy z Sebastianem po porcji składającej się z kotleta mielonego, ziemniaków i surówek, a gratis dostaliśmy po deserze czekoladowym. Wszystko to smakowało znakomicie po takim wysiłku i pozwoliło nam uczciwie odpocząć.

Po obiadku ruszyliśmy w stronę Międzyzdrojów, tym razem już główną trasą, która na szczęście ma pobocze. Wiaterek znów dawał nam w kość. Trasa byłaby lżejsza nieco, gdybyśmy jechali całość w przeciwnym kierunku, ale z przyczyn logistycznych Shrink musiał od razu jechać do Nowogardu, więc taka opcja nie wchodziła w grę.
Trudno jednak planować jazdę z wiatrem czy pod wiatr, jeśli jedzie się w kółko, gdzieś zawsze będzie w twarz.
Z głównej trasy zjechaliśmy do Dargobądza, gdzie Shrink zakupił zapas wody, a ja wdałem się w pogawędkę z dwoma starszymi tubylcami sączącymi piwko pod sklepem (dowiedziałem się, w czym pewien typ rowerów przewyższa inny typ;))).
Dojechaliśmy do Wolina, za którym skręciliśmy w Recławiu w boczną drogę wiodącą do Stepnicy. Tym razem wiatr już był w plecy i jechało się o wiele lepiej.
Szkoda, że akurat wtedy zaczął słabnąć…
Za Stepnicą jakoś coraz mniej chciało nam się jechać, bolały plecy i ręce, a słońce szykowało się do schowania się za horyzont. Wicherek znów przybrał na sile, a to dlatego, że jechaliśmy w stronę Goleniowa i miał okazję wiać nam w twarz. ;))) Złośliwy typek!
Na rondzie w Goleniowie pożegnałem się ze Shrinkiem, on miał do zrobienia 24 km do Nowogardu pod wiatr, ja w sumie 39 km z wiatrem.

Mimo, że wiało w plecy, nie udało mi się już jechać szybciej jak 28 km/h, zmęczenie dawało znać o sobie. Najwyraźniej nie wszyscy uważali, że to wolne tempo, bo dziadek pielący ogródek przy przydrożnym domku krzyknął do żony:
- Zobacz kurwa, jak zapierdala!!! ;)))
Do Szczecina wjechałem, kiedy już zmierzchało, a w domu byłem o godzinie 21:20 (po telefonie do Shrinka dowiedziałem się, że on dojechał o 20:48, więc widzę, że dzielnie poradził sobie z wiatrem).
Do 300 km brakowało jakieś 29 km, ale to już nie była ani pora ani kondycja na jakieś dokrętki…innym razem.
Wyjazd zaliczam do tych z gatunku znakomitych, nawet jeśli wiało. Wrażenia niezapomniane! ;)
P.S. Wg mojego licznika spaliłem odpowiednik tłuszczu = blisko 2,5 kostki masła :)))
Temperatura:1.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 5745 (kcal)
Od dawna trułem Shrinkowi zad, żeby „we dwa miśki” objechać Zalew Szczeciński przez Niemcy i wyspę Uznam i trasą powrotną przez Polskę w 1 dzień (kiedyś objechałem go już z Jurkiem i Krisem).
Ekipa miała się nawet rozszerzyć, ale Jarek „Gadbagienny” musiał iść do pracy, a Jurek „jurektc” nie mógł z nami jechać z bliżej nieznanych mi powodów.
Start zaplanowaliśmy o świcie o godzinie 4:00 ze Szczecina. W ogóle sam pomysł wydawał się szalony i nierealny, bo od kilku dni na Pomorzu szaleją takie wichry, że trudno czasem chodzić, jednak nasza cykloza przyćmiła nam racjonalne myślenie. Innym problemem były wariujące temperatury, bliskie zera o poranku i wzrastające do „aż” 10 st. C około południa. Nie wiadomo było jakie ciuchy na siebie wkładać, żeby nie targać ze sobą całej szafy. W każdym razie ubrałem się prawie zimowo (co okazało się słuszne).
Przejechaliśmy przez pusty o tej porze Szczecin, zatrzymując się jedynie na fotkę „startową” przy ulicy Krzywoustego.
Miśka rozpierała energia (zresztą już od wczoraj), bo wrzucił 28 km/h, a ja mu ciągle zrzędziłem, że w naszym przypadku trzeba jechać 24 km/h, żeby przy tej odległości i takich warunkach nie paść na twarz. Natura i fizjologia potem „za mnie” zajęły się tą kwestią. ;)))
Za jeziorem Głębokim (raptem 10 km od miejsca startu) zacząłem odczuwać, że to chyba nie mój dzień – nie byłem w stanie sensownie pedałować, czułem się jakbym miał za sobą kryzys po 150 km. Taka sytuacja trwała aż do granicy w Dobieszczyn-Hintersee. Tam wiele się wyjaśniło, kiedy Shrink spojrzał na termometr w liczniku: 1,5 st. C, odczuwalna koło 0 st.C (wg zapowiedzi ICM). Dotknąłem kontrolnie swoich ud i były lodowate, nic więc dziwnego, że nie chciały kręcić. Wrzuciłem na siebie drugie spodenki i od razu zrobiło się lepiej.
Shrink w międzyczasie rozpoczął swoją dzisiejszą „Przygodę-Z-Aparatem-I-Robieniem-Zdjęć-Gdzie-Się-Tylko-Da”. ;)))
Inna sprawa, że sam mu podsuwałem obiekty do fotografowania, a czas gonił. Tym razem było to zdjęcie kamiennego Krzyża Barnima już po niemieckiej stronie.
Udało mi się wreszcie sensownie kręcić pedałami i za Hintersee „byłem już sobą”. Tam powitał nas wschód słońca.
Kolejna spora porcja fotografii u Shrinka pochodzi z miejscowości Luckow, gdzie stoi zabytkowy kościół o konstrukcji ryglowej (lub szachulcowej, jak kto woli).
Jeszcze przed Luckow (za Ahlbeck) natknęliśmy się na hodowlę strusi.
Nadal doskwierało nam zimno, zdążyliśmy już odzwyczaić się od styczniowych wypraw, gdzie cali byliśmy pokryci szronem. Wiatr wiał od startu z północnego wschodu, pewnie gdzieś znad Finlandii, co nie mogło oznaczać nic innego, jak tylko zimno. Ponadto, wzmagał się z każdą godziną…a my jechaliśmy prawie, że dokładnie POD TEN WIATR!!!. W Warsin czuliśmy, że lekko nie będzie, a nie pokonaliśmy nawet 60 km, które dzielą Szczecin od Uekcermunde. A właśnie…Ueckermunde! ;))) Znów podkusiłem Shrinka, że warto cyknąć tam kilka fotek…więc po krótkim posiłku w wiacie w Warsin skierowaliśmy się tamże. Miało być fotografowanie „szybko-przejazdem-sygnalizacyjnie”…akurat! ;))) Poczułem w sobie zew przewodnika, Misiek zew fotografa i z założeń nic nie wyszło. Skierowaliśmy się najpierw w stronę pięknej plaży nad Zalewem, gdzie hulał sztorm, a wiatr zrywał prawie kaski z głów, potem przejechaliśmy w stronę centrum ścieżką, gdzie uschnięte drzewa rzeźbiarze zamienili w ciekawe rzeźby (to wszystko można obejrzeć w relacji Shrinka, ja już tyle razy tam byłem, że nawet nie fotografowałem ich po raz n-ty).
No dobra, zamieszczę fotkę wykonaną przez Shrinka!

A ta to już moja. ;)
Przed plażą stoi reklama w formie roweru (to ten w środku;))).
Potem był przejazd (i foty) przez drewniany most zwodzony (i foty), malowniczy port (i foty), przepiękną starówkę (i foty), Rynek Świński (i foty)…no dobra, na starówce i na rynku sam zrobiłem fotki, coś z tego przejazdu jednak trzeba mieć. Kiedy spojrzeliśmy na zegarek, okazało się, że mamy za sobą raptem 60 km, a minęły już 4 godziny, co przy zakładanym dystansie i wichrze nie wróżyło za ciekawie, tak więc posadziliśmy zady na siodełka i ruszyliśmy przez Moenkebude w stronę Ducherow.
Rowerowe świnie! ;)))
Na tym krótkim odcinku wiatr dał nam nieco odetchnąć, bo lawirował jakoś tak, że często dmuchał nam w plecy. Wiedzieliśmy jednak, co zacznie się na odcinku Ducherow – Anklam (droga na północ, prosto pod wiatr, wiele odkrytych odcinków), więc nieco przydepnęliśmy.
W Ducherow natknęliśmy się na kolejne dzieło niemieckich-pomorskich artystów graffiti. To co widać na zdjęciu, to nie pojazd, ale…stacja transformatorowa zmyślnie pomalowana tak, żeby udawała turystyczny samochód-camper. Dzieł tego i innego rodzaju jest w niemieckiej części Pomorza bardzo dużo, urozmaicają krajobraz, zmieniają nudne kontenery w ciekawe obiekty, a grafficiarzom dają możliwość artystycznego wyżycia się. Na daszku stacji podana jest strona, gdzie zapewne można obejrzeć więcej dzieł.
Tak jak się spodziewaliśmy, wiatr zaczął nam wściekle wiać w twarz już od momentu skrętu w prawo na Anklam. Dobrze, że prowadzi tam przez prawie cały odcinek rewelacyjna, asfaltowa ścieżka rowerowa, więc mogliśmy skupić się na walce z wichrem. Mieliśmy świadomość, że najcięższa walka zacznie się jednak przy i na wyspie Uznam, gdzie mieliśmy jechać na północny wschód. To jednak było jeszcze przed nami, na razie staraliśmy się dojechać do Anklam. Tam też fotografowanie miało być „szybko-przejazdem-sygnalizacyjnie” ;))). Zanim jednak do tego doszło, spędziliśmy sporo czasu w ogromnym sklepie rowerowym, gdzie poszukiwałem osłony do łańcucha (bez powodzenia), a Sebastian podziwiał rowerki. Potem ruszyliśmy do centrum, aby przejść przez kolejną foto-sesję. ;))) Co jakiś czas mówiłem dla żartu Shrinkowi: „Dość tego, nie przyjechaliśmy tu dla przyjemności, postoje są zbędne, fotki są zbędne, wszystko jest zbędne, a średnia spada”…czy ja tego już gdzieś już nie słyszałem? ;)))
Były to oczywiście tylko żarty, sam lubię nie tylko jechać i patrzeć w licznik, ale również coś obejrzeć, sfotografować, co jednak w tym przypadku może nie było zbyt rozsądne…ale co tam! :) W związku z tym „aż” jedna fotka kamienicy w Anklam (też byłem tu już wielokrotnie).
No to się zaczęło! Morenowe zjazdy i podjazdy, zjazdy i podjazdy…no i niemożebnie silny zimny wicher, który momentami wręcz zatrzymywał rower w miejscu, rzucał nami na lewo i prawo, przechylał rower na boki, a z oczu (mimo okularów) wyciskał łzy. Mieliśmy wrażenie, że nie dojedziemy do Świnoujścia, bo takiej walki czekało nas blisko 60 km!!!
Na moście wjazdowym na wyspę Uznam nad rzeką Peene musieliśmy chować się za filary, żeby spokojnie zrobić zdjęcie, tam siła wiatru osiągnęła chyba apogeum.
Bond, James Bond...sfotografowany przez Shrinka. ;)))

Ledwie dotoczyliśmy się do miejscowości Usedom…na kolejną foto-sesję! ;) A co? To przecież malownicze miasteczko! ;)
Droga do Usedom jest niesłychanie malownicza, aż żal, że zdjęcie nie dmucha czytelnikowi w twarz zimnym wichrem, żeby poczuł co się tam działo! ;)))
W Usedom też zrobiłem tylko jedno zdjęcie zabytkowej bramy, ponieważ wcześniej zatrzaskałem ich już mnóstwo. Shrink nie zrobił jednego. ;)))
Na górkach i pagórkach za Usedom powoli mieliśmy już dość, a w ogóle zachciało nam się jakiegoś gorącego żarcia typu zupa, gulasz, ziemniaki … ileż można jeść batony, czekoladę i kanapki i popijać to zimnym izotonikiem.
Zatrzymaliśmy się w przydrożnej wiacie na mały posiłek (nie, nie gluasz…czekolada), gdzie kask uratował mnie przed guzem. Daszek wiaty jest tak nachylony i niski, że wstając ostro przyłożyłem w jego krawędź. Już wiem, do czego służy kask! ;)
Przed nami leżało jednak Korswandt. Kto tamtędy jechał, wie o co chodzi. Tamtędy puszczane są również wyścigi wokół Zalewu, wielu zawodników tam podobno odpada. Ścieżka (szutrowa) wiedzie przez las tak stromym podjazdem, że niektórzy po prostu schodzą z rowerów i próbują je podprowadzać (z obserwacji widziałem, że też nie było to proste). Podjazdy takie są tam dwa, a nagrodą jest równie stromy zjazd do Seebad-Ahlbeck.
W Ahlbeck Sebastian chciał podjechać na promenadę, aby…cyknąć parę fotek i choć zobaczyć morze. Trochę pokręciliśmy się po miasteczku i podjechaliśmy w okolice molo.
Po zapitych twarzach, butelkach piwa w dłoni i ordynarnym słownictwie w ręku widać, że w kurorcie pojawiło się z okazji długiej majówki wielu naszych rodaków, nie tylko tych, którzy przynoszą nam chlubę.
Na morzu panował niezły sztorm, co może niespecjalnie widać na zdjęciach, ale naprawdę był niezły.
Fotki zrobione, można gnać do Świnoujścia, poszukać czegoś na ciepło. Tu okazało się, że z powodu najazdu majówkowych turystów na zwykłego szajs-burgera trzeba czekać aż 20 minut, a nam szkoda było na to czasu. Zaproponowałem więc, by po przeprawieniu się promem na stały ląd skorzystać z baru obok dworca PKP, z którego korzystaliśmy wcześniej z Jurkiem i Krisem w trakcie objazdu Zalewu.
Wsiedliśmy na prom, a tam…Siwiutki i Milenka z Bikestats!!! W cywilu, bez rowerów, spędzają tam majówkę.
Jak widać, nasza organizacja ma wielu członków, których spotkać można niemal wszędzie (kiedyś poznałem w Niemczech Athenę i Odysseusa z BS;))).
Zamówiliśmy z Sebastianem po porcji składającej się z kotleta mielonego, ziemniaków i surówek, a gratis dostaliśmy po deserze czekoladowym. Wszystko to smakowało znakomicie po takim wysiłku i pozwoliło nam uczciwie odpocząć.
Po obiadku ruszyliśmy w stronę Międzyzdrojów, tym razem już główną trasą, która na szczęście ma pobocze. Wiaterek znów dawał nam w kość. Trasa byłaby lżejsza nieco, gdybyśmy jechali całość w przeciwnym kierunku, ale z przyczyn logistycznych Shrink musiał od razu jechać do Nowogardu, więc taka opcja nie wchodziła w grę.
Trudno jednak planować jazdę z wiatrem czy pod wiatr, jeśli jedzie się w kółko, gdzieś zawsze będzie w twarz.
Z głównej trasy zjechaliśmy do Dargobądza, gdzie Shrink zakupił zapas wody, a ja wdałem się w pogawędkę z dwoma starszymi tubylcami sączącymi piwko pod sklepem (dowiedziałem się, w czym pewien typ rowerów przewyższa inny typ;))).
Dojechaliśmy do Wolina, za którym skręciliśmy w Recławiu w boczną drogę wiodącą do Stepnicy. Tym razem wiatr już był w plecy i jechało się o wiele lepiej.
Szkoda, że akurat wtedy zaczął słabnąć…
Za Stepnicą jakoś coraz mniej chciało nam się jechać, bolały plecy i ręce, a słońce szykowało się do schowania się za horyzont. Wicherek znów przybrał na sile, a to dlatego, że jechaliśmy w stronę Goleniowa i miał okazję wiać nam w twarz. ;))) Złośliwy typek!
Na rondzie w Goleniowie pożegnałem się ze Shrinkiem, on miał do zrobienia 24 km do Nowogardu pod wiatr, ja w sumie 39 km z wiatrem.
Mimo, że wiało w plecy, nie udało mi się już jechać szybciej jak 28 km/h, zmęczenie dawało znać o sobie. Najwyraźniej nie wszyscy uważali, że to wolne tempo, bo dziadek pielący ogródek przy przydrożnym domku krzyknął do żony:
- Zobacz kurwa, jak zapierdala!!! ;)))
Do Szczecina wjechałem, kiedy już zmierzchało, a w domu byłem o godzinie 21:20 (po telefonie do Shrinka dowiedziałem się, że on dojechał o 20:48, więc widzę, że dzielnie poradził sobie z wiatrem).
Do 300 km brakowało jakieś 29 km, ale to już nie była ani pora ani kondycja na jakieś dokrętki…innym razem.
Wyjazd zaliczam do tych z gatunku znakomitych, nawet jeśli wiało. Wrażenia niezapomniane! ;)
P.S. Wg mojego licznika spaliłem odpowiednik tłuszczu = blisko 2,5 kostki masła :)))
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
270.20 km (4.00 km teren), czas: 12:11 h, avg:22.18 km/h,
prędkość maks: 49.00 km/hTemperatura:1.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 5745 (kcal)
Przez Puszczę Wkrzańską z Basią, "Gadzikami" i bratem...
Niedziela, 1 maja 2011 | dodano: 01.05.2011Kategoria Z Basią..., Szczecin i okolice
Dziś pojechaliśmy na świetną wyprawę do Trzebieży przez Puszczę Wkrzańską.
Basia i ja zostaliśmy zaproszeni na ten relaksujący wyjazd przez Jarka (Gadabagiennego), który zabrał również swoją żonę Kasię. Dodatkowo dołączył się do nas mój brat Krzysiek, tak więc ekipa składała się z 5 osób.
Przejechaliśmy przez Las Arkoński i w pobliżu jeziora Głębokiego zatrzymaliśmy się na pierwszy popas (były planowane co 10 km, jako że jechaliśmy dla relaksu z żonami)

Do Tanowa dojechaliśmy ścieżką rowerową, która nadal nie jest w pełni ukończona.
Za Tanowem zdjęcie z kolejnej przerwy. Dookoła wszyscy już grillowali i popijali od rana piwo...nastał długi weekend.

Na drodze do Dobieszczyna panował spory ruch samochodowo-piknikowy, więc odbiliśmy w las na czarny szlak w kierunku Trzebieży. Wspaniała trasa!
Niektórzy zafundowali sobie darmowy napęd! ;)

Las...

Za Nową Jasienicą...

Przez całą drogę do Trzebieży wiał nam w twarz piekielnie zimny wiatr z północnego wschodu.

Na plaży nad Zalewem Szczecińskim myślałem, że nam głowy pourywa!
Potrzebowaliśmy przerwy i skoczyliśmy na kiełbaskę z grilla.

Następnie trasą przez Uniemyśl dojechaliśmy już z silnym wiatrem w plecy do Jasienicy, do skrętu na Tanowo.


Od Tanowa jechaliśmy ponownie tą samą ścieżką do Szczecina, z popasem w lesie.
Po dojechaniu do Szczecina nie wracaliśmy już przez Las Arkoński ze względu na tłumy spacerowiczów i rowerzystów (w tym lansujących się pozerów ;)))

Po dojechaniu na Pomorzany pożegnaliśmy się z moim bratem i państwem "Gadzikami", a ja wyjechałem na spotkanie Sebastiana "Shrinka", z którym jutro, w towarzystwie Jurka (jurektc) planujemy objechać przez Niemcy (w tym przez wyspę Uznam) i Polskę Zalew Szczeciński na dystansie ok. 270 km.
Dojeżdża "Shrink"!

Przewidywane są cholernie silne wiatry, więc nie mamy pewności jaki będzie skutek tej wyprawy...
P.S. Gratulacje dla Basi za pobicie swojego życiowego rekordu przejazdu.
Temperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1555 (kcal)
Basia i ja zostaliśmy zaproszeni na ten relaksujący wyjazd przez Jarka (Gadabagiennego), który zabrał również swoją żonę Kasię. Dodatkowo dołączył się do nas mój brat Krzysiek, tak więc ekipa składała się z 5 osób.
Przejechaliśmy przez Las Arkoński i w pobliżu jeziora Głębokiego zatrzymaliśmy się na pierwszy popas (były planowane co 10 km, jako że jechaliśmy dla relaksu z żonami)
Do Tanowa dojechaliśmy ścieżką rowerową, która nadal nie jest w pełni ukończona.
Za Tanowem zdjęcie z kolejnej przerwy. Dookoła wszyscy już grillowali i popijali od rana piwo...nastał długi weekend.
Na drodze do Dobieszczyna panował spory ruch samochodowo-piknikowy, więc odbiliśmy w las na czarny szlak w kierunku Trzebieży. Wspaniała trasa!
Niektórzy zafundowali sobie darmowy napęd! ;)
Las...
Za Nową Jasienicą...
Przez całą drogę do Trzebieży wiał nam w twarz piekielnie zimny wiatr z północnego wschodu.
Na plaży nad Zalewem Szczecińskim myślałem, że nam głowy pourywa!
Potrzebowaliśmy przerwy i skoczyliśmy na kiełbaskę z grilla.
Następnie trasą przez Uniemyśl dojechaliśmy już z silnym wiatrem w plecy do Jasienicy, do skrętu na Tanowo.
Od Tanowa jechaliśmy ponownie tą samą ścieżką do Szczecina, z popasem w lesie.
Po dojechaniu do Szczecina nie wracaliśmy już przez Las Arkoński ze względu na tłumy spacerowiczów i rowerzystów (w tym lansujących się pozerów ;)))
Po dojechaniu na Pomorzany pożegnaliśmy się z moim bratem i państwem "Gadzikami", a ja wyjechałem na spotkanie Sebastiana "Shrinka", z którym jutro, w towarzystwie Jurka (jurektc) planujemy objechać przez Niemcy (w tym przez wyspę Uznam) i Polskę Zalew Szczeciński na dystansie ok. 270 km.
Dojeżdża "Shrink"!
Przewidywane są cholernie silne wiatry, więc nie mamy pewności jaki będzie skutek tej wyprawy...
P.S. Gratulacje dla Basi za pobicie swojego życiowego rekordu przejazdu.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
78.41 km (25.00 km teren), czas: 05:11 h, avg:15.13 km/h,
prędkość maks: 35.00 km/hTemperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1555 (kcal)
Masa krytyczna - kwiecień 2011.
Piątek, 29 kwietnia 2011 | dodano: 29.04.2011Kategoria Szczecin i okolice
Dziś udało mi się na Masę Krytyczną wyciągnąć brata, po raz pierwszy zresztą na niej był. Tłum był dziś niemożebny.

Miał być Misiacz, ale zoom aparatu kierowany jego ręką uchwycił znacznie ciekawszy widok! ;)))

Braciszek...

Widać znajomych z Bikestats: Rowerzystka i Sargath, obok mój brat.

Braciszek po Masie zgłodniał i pojechaliśmy wciągnąć smażone padło. ;)))
Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 430 (kcal)

Misiacz na Masie.© Misiacz
Miał być Misiacz, ale zoom aparatu kierowany jego ręką uchwycił znacznie ciekawszy widok! ;)))

Miało być zdjęcie Misiacza, a jest...nawet ciekawsze. ;)))© Misiacz
Braciszek...

Brat. Masa.© Misiacz
Widać znajomych z Bikestats: Rowerzystka i Sargath, obok mój brat.

Znajomi spotkani na Masie.© Misiacz
Braciszek po Masie zgłodniał i pojechaliśmy wciągnąć smażone padło. ;)))

Padlinka z rusztu. ;)))© Misiacz
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
18.74 km (2.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 51.00 km/hTemperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 430 (kcal)
Na działkę do taty...
Środa, 27 kwietnia 2011 | dodano: 27.04.2011Kategoria Szczecin i okolice
Nowe nity w siodełku Basi - testowanie.
Przy okazji wizyta u taty na działce.
Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 124 (kcal)
Przy okazji wizyta u taty na działce.
Rower:Prophete Touringstar
Dane wycieczki:
6.25 km (2.00 km teren), czas: 00:21 h, avg:17.86 km/h,
prędkość maks: 29.00 km/hTemperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 124 (kcal)
Mrągowo-Szczecin i ... rower ;)))
Wtorek, 26 kwietnia 2011 | dodano: 26.04.2011Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
Pokonałem z Basią dość szybko odcinek Mrągowo-Szczecin. 560 km przejechaliśmy tym razem w ok. 8 godzin (wcześniej było to 9,5 godziny). Nawet nieźle jak na polskie warunki.
Oczywiście samochodem, nie żeby od razu rowerem. :)))
W Mrągowie spędzaliśmy święta u mamy i tam wybrałem się na 2 wycieczki:
1) MRĄGOWO I OKOLICA
2) DO GIŻYCKA
Zachęceni wyjątkowo szybkim przejazdem do Szczecina, wskoczyliśmy szybko po powrocie na rowerki i zrobiliśmy szybką rundkę, dla rozruszania się.
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Oczywiście samochodem, nie żeby od razu rowerem. :)))
W Mrągowie spędzaliśmy święta u mamy i tam wybrałem się na 2 wycieczki:
1) MRĄGOWO I OKOLICA
2) DO GIŻYCKA
Zachęceni wyjątkowo szybkim przejazdem do Szczecina, wskoczyliśmy szybko po powrocie na rowerki i zrobiliśmy szybką rundkę, dla rozruszania się.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
6.00 km (3.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Niby z Jurkiem, a bez Jurka. Na Prophete TS.
Wtorek, 26 kwietnia 2011 | dodano: 26.04.2011Kategoria Szczecin i okolice
Pogoda dalej pogrywa w kotka i miśka... :///
Ustawiliśmy się z Jurkiem na wspólny, spacerowy wyjazd na Głębokie. Naprawdę spacerowy, bo chciałem przetestować Basi nowy licznik i mocowanie nitów w siodełku, a rower wyczynowy to to nie jest.
Świeciło słońce, kiedy się umawialiśmy, a kiedy Jurek podjechał pod mój garaż - zaczął padać deszcz, więc wróciliśmy do domów.
Odczekałem jakiś czas, chmura poszła na bok, więc postanowiłem się przejechać choć kawałek.

Licznik fajny, wielofunkcyjny (aż się gubię w ilości tych funkcji), kupiony za całe 25 zł w LIDLU. ;) Zdjęcie mniej fajne, ale co tam...:)))

P.S. Jeden nit odpadł, ale się tego spodziewałem. Mam już kupione mocniejsze, rymarskie.
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 307 (kcal)
Ustawiliśmy się z Jurkiem na wspólny, spacerowy wyjazd na Głębokie. Naprawdę spacerowy, bo chciałem przetestować Basi nowy licznik i mocowanie nitów w siodełku, a rower wyczynowy to to nie jest.
Świeciło słońce, kiedy się umawialiśmy, a kiedy Jurek podjechał pod mój garaż - zaczął padać deszcz, więc wróciliśmy do domów.
Odczekałem jakiś czas, chmura poszła na bok, więc postanowiłem się przejechać choć kawałek.

Test licznika i nitowania.© Misiacz
Licznik fajny, wielofunkcyjny (aż się gubię w ilości tych funkcji), kupiony za całe 25 zł w LIDLU. ;) Zdjęcie mniej fajne, ale co tam...:)))

Licznik z LIDLA. Crivit.© Misiacz
P.S. Jeden nit odpadł, ale się tego spodziewałem. Mam już kupione mocniejsze, rymarskie.
Rower:
Dane wycieczki:
14.81 km (2.00 km teren), czas: 00:43 h, avg:20.67 km/h,
prędkość maks: 33.70 km/hTemperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 307 (kcal)
Test kolejnego siodła Basi...może już ostatni? ;)))
Środa, 20 kwietnia 2011 | dodano: 20.04.2011Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
Po odrzuceniu z oczywistych względów siodła żelowego przyszedł czas na ofiarowane przez Jarka "Gadabagiennego" sztywne siodło skórzane - więcej w poprzedniej relacji.
Jak wiadomo, siodło skórzane wymaga pewnego czasu na idealne dopasowanie się kształtem do zadu właściciela.
To było dziewicze wręcz i przyjdzie mi je rozjeździć, żaden kłopot. Basia piszczała, że pupa boli. ;)
Tym razem Gadzik zaoferował więc Basi siodło od radzieckiego roweru "Ukraina", które może mieć tyle lat co ja, znalezione w klamotach u wujka. Troszkę się napracowałem nad nim, nasączałem ciekłą parafiną skórę, polerowałem, parę godzin powalczyłem ze sprężynami i czyszczeniem. Brakuje mi jeszcze 2 nitów, została jedna poprawka w konstrukcji, ale już dziś okazało się, że jeździ się na tym jak w Lexusie, rower płynie. W zasadzie to rower - jak każdy rower - podskakuje na wybojach czy bruku, ale do rowerzysty niewiele z tego podskakiwania dochodzi, bo wyłapują to takie sprężyny (pod skórą są dodatkowe sprężyny naciągnięte poziomo).
W połączeniu z miękkim przednim amorkiem daje to niesamowity komfort, sam sprawdzałem. Przekłada się to oczywiście na wolniejszą jazdę, ale akurat komfort jest tu priorytetem.

Wzór przypomina Brooksa, ale kiedyś po prostu robiono takie siodła, efekt dość ciekawy przy nowoczesnym trekkingu, ale ważniejszy jest własny zad niż wrażenia widzów. ;)
Gadziku, dziękujemy ponownie - już wiesz, że się odwdzięczymy, nie wymigasz się od wyrazów wdzięczności! ;)))
Pojechaliśmy dziś na Głębokie, Basia nadal ćwiczy przed planowanym wyjazdem na Rugię.

Na postoju Basia cyknęła mi fotkę od tyłu. Chodziło o pokazanie imiennej koszulki z napisem "Misiacz" nad tyłkiem.
Takie imienne koszulki wraz z TC TEAM otrzymaliśmy od sponsora.

P.S. Słowa Basi po powrocie - "Nie boli" - bezcenne!!! ;)))
Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 522 (kcal)
Jak wiadomo, siodło skórzane wymaga pewnego czasu na idealne dopasowanie się kształtem do zadu właściciela.
To było dziewicze wręcz i przyjdzie mi je rozjeździć, żaden kłopot. Basia piszczała, że pupa boli. ;)
Tym razem Gadzik zaoferował więc Basi siodło od radzieckiego roweru "Ukraina", które może mieć tyle lat co ja, znalezione w klamotach u wujka. Troszkę się napracowałem nad nim, nasączałem ciekłą parafiną skórę, polerowałem, parę godzin powalczyłem ze sprężynami i czyszczeniem. Brakuje mi jeszcze 2 nitów, została jedna poprawka w konstrukcji, ale już dziś okazało się, że jeździ się na tym jak w Lexusie, rower płynie. W zasadzie to rower - jak każdy rower - podskakuje na wybojach czy bruku, ale do rowerzysty niewiele z tego podskakiwania dochodzi, bo wyłapują to takie sprężyny (pod skórą są dodatkowe sprężyny naciągnięte poziomo).
W połączeniu z miękkim przednim amorkiem daje to niesamowity komfort, sam sprawdzałem. Przekłada się to oczywiście na wolniejszą jazdę, ale akurat komfort jest tu priorytetem.

Siodło "Ukraina". Stare, skórzane, zabytek wręcz.© Misiacz
Wzór przypomina Brooksa, ale kiedyś po prostu robiono takie siodła, efekt dość ciekawy przy nowoczesnym trekkingu, ale ważniejszy jest własny zad niż wrażenia widzów. ;)
Gadziku, dziękujemy ponownie - już wiesz, że się odwdzięczymy, nie wymigasz się od wyrazów wdzięczności! ;)))
Pojechaliśmy dziś na Głębokie, Basia nadal ćwiczy przed planowanym wyjazdem na Rugię.

W Lasku Arkońskim. Szczecin.© Misiacz
Na postoju Basia cyknęła mi fotkę od tyłu. Chodziło o pokazanie imiennej koszulki z napisem "Misiacz" nad tyłkiem.
Takie imienne koszulki wraz z TC TEAM otrzymaliśmy od sponsora.

Koszulka Misiacz. TC TEAM. Od sponsora.© Misiacz
P.S. Słowa Basi po powrocie - "Nie boli" - bezcenne!!! ;)))
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
23.83 km (6.00 km teren), czas: 01:33 h, avg:15.37 km/h,
prędkość maks: 29.00 km/hTemperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 522 (kcal)
Rozładować Max Vqrv!
Poniedziałek, 18 kwietnia 2011 | dodano: 18.04.2011Kategoria Szczecin i okolice
Od rana ciągle ktoś coś chciał, ciągle zawracał d..., a robota nie szła, więc rzuciłem to w cholerę i pojechałem na Okulickiego po olej do samochodu i odebrać fakturę z hurtowni części samochodowych. Dałem po pedałach, olej kupiłem, hurtownia dała d... i nie była w stanie poradzić sobie z awarią kasy fiskalnej, więc faktury jak nie miałem tak nie mam, a vqrv zlikwidowany tylko w części ... :(((
Gdy faktury były wypisywane ręcznie, awarii ulegał co najwyżej długopis. ;)
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Gdy faktury były wypisywane ręcznie, awarii ulegał co najwyżej długopis. ;)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
16.40 km (1.00 km teren), czas: 00:39 h, avg:25.23 km/h,
prędkość maks: 40.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
























