- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Rajd Szczecińskiego BS „Wokół Miedwia”. Nowy Cyborg w ekipie.
Sobota, 26 lutego 2011 | dodano: 27.02.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z cyborgami z TC TEAM :)))
W ogóle nie wiem od czego zacząć. Może od próby nadania tytułu roboczego…eee….hmmm…no niech będzie podwójny: „Zemsta Sargatha 1” i „Zemsta Jurka 2”.
Potem będzie wiadomo, o co chodzi.
W ogóle nie chciałem jechać z tymi wariatami! ;))) Chciałem pojechać turystycznie z Odysseusem (potem hahaha…też się wyjaśni, skąd to hahaha) albo samotnie, wokół Zalewu Szczecińskiego na dystansie 265 km. Przypuszczam, że dziś byłbym bardziej rześki niż po 111 km z NIMI. ;)))
W każdym razie wątpliwości Gadabagiennego co mojej poczytalności, jeśli chodzi o plany samotnego objechania Zalewu o tej porze roku oraz silna agitacja Sargatha plus perspektywa dołączenia do grona wariatów przez Odysseusa sprawiły, że zdecydowałem się jednak ponownie na jazdę z ekipą BS.
Jak to zwykle bywa, tradycyjnie w sobotę umówiliśmy się na Moście Długim o godzinie 9:00.
Ekipa już nie do końca taka tradycyjna jak zawsze. Tym razem nie było Krisa, byłem jednak ja (hehe, a jednak) oraz Paweł (Sargath), Jurek (jurektc) i Jarek (gadbagienny). Po raz pierwszy do naszej ekipy dołączyli Marek (Odysseus) i Robert (lewy89).
Pogoda była przepiękna. Nad rzeką unosiła się lekka słoneczno-mgielna poświata i trzymał mróz.
Według mojego termometru, temperatura w momencie wyjazdu wynosiła -7 stopni.
Na takie drobiazgi jak lekki mrozek przestaliśmy już w ogóle zwracać uwagę.
O dziwo, tym razem ruszyliśmy naprawdę spokojnie, może żeby nie przepłoszyć ewentualnych przyszłych chętnych na jazdy z nami. ;)))
Pojechaliśmy w kierunku Dąbia, gdzie miał na nas oczekiwać AreG. Chyba jednak jechaliśmy zbyt turystycznie (jeszcze), bo nie oczekiwał, a wyjechał nam naprzeciw jeszcze w okolicach lotniska w Dąbiu. Stamtąd pojechaliśmy w stronę Załomia, najpierw ścieżką, a potem kawałek gruntówką. Dojechaliśmy do asfaltówki na Załom, gdzie AreG narzucił dość solidne tempo…tak sobie przypominam, że podobnie ostre tempo na początku przy pierwszym spotkaniu z naszą ekipą narzucali już Shrink i Gryf. ;))) Resztę historii znają już sami zainteresowani. ;)
W Załomiu skręciliśmy w prawo, przejechaliśmy nad starą autostradą i … wjechaliśmy na drogę jak widać na napisie na tej oto tablicy.
Na początku droga naprawdę była malownicza, choć moje koła zapadały się co rusz w piasku (nie wiem, jak Gadbagienny na tej swojej szosówce dawał radę, ale on jest z innej planety).
Kiedy cała ekipa jechała przede mną, spod kół ich rowerów unosił się taki tuman kurzu, jakby faktycznie galopowała przede mną grupa jeźdźców. Dojechaliśmy do Wielgowa (chyba do Wielgowa...kiedy wyjazd nie jest organizowany przeze mnie, pozwalam sobie czasem na wyłączenie myślenia i udaję się za przewodnikiem stada).
Chwilę pojechaliśmy asfaltem, przejechaliśmy koło szpitala i zaczęło się. Od tej pory tytuł roboczy „Zemsta Sargatha 1” i „Zemsta Jurka 2” chyba staje się zrozumiały, a za wyjaśnienie wystarczą poniższe zdjęcia. ;)
Jadąc tą znakomitą drogą o mało kilka razy nie wywinąłem orła, kiedy pedały nie mieściły się w szerokości koleiny i zahaczały o nią.
Często dodatkową atrakcją w takiej koleinie był sypki piach.
Jakoś jednak dotoczyliśmy się do pewnej miejscowości, gdzie poczułem się prawie jak u siebie w domu. ;)
Z Niedźwiedzia pojechaliśmy już asfaltem w kierunku Reptowa i Kobylanki, gdzie koło kościoła stało wiele jakichś interesujących tablic, no ale kto by się tam zatrzymywał, kiedy średnia spada. Podjadę tam kiedyś sam. ;)
Z Kobylanki pomknęliśmy nad jezioro Miedwie, piąte co do wielkości jezioro w Polsce, tak więc było co objeżdżać.
Widoki zamarzniętej wody, która wylała z jeziora i „oblepiła” co się dało były niesamowite!
Dodatkowo do efektów wizualnych dochodziły jeszcze efekty dźwiękowe – lód na jeziorze huczał w niesamowitej tonacji, przemieszczając się i pękając.
Do tego dodajmy jeszcze wyjący wicher.
W tej sytuacji dobrze zrobiła nam przerwa na gorącą herbatę z termosu i przekąski.
Drzewom również się dostało.
Ławeczki wyglądają jak lodowe rzeźby. Dojście na ten pomost jest pod lodem i pod wodą.
Nad Miedwiem odłączył się od nas Jarek i pognał w kierunku Łobza na rodzinną uroczystość.
Ja też się odłączyłem, jak małe dziecko. Bez pytania i informowania opiekunów. ;)
Jechaliśmy po oblodzonej ścieżce nad jeziorem, czasami po sypkim piachu, a że ekipa przycisnęła, a ja znałem dalszą trasę, więc czym prędzej czmychnąłem z tej ścieżki, wyjechałem na drogę Kobylanka – Stargard, po czym skręciłem w kierunku Kunowa, dokąd i tak miała dojechać całą reszta. Walka z niedogodnościami terenu widać sporo im zajęła, bo przy rozjeździe na Koszewko czekałem na nich chyba z 5 minut.
W Koszewku zaczęliśmy usilnie znaleźć mocno reklamowany Dworek Hetmański.
Szukając dworku, znaleźliśmy neoresansowy pałac z XIX wieku, przebudowany w 1922 roku. ;)
Musieliśmy oczywiście zrobić sobie na schodach grupową fotkę. Za statyw jak zwykle służyły moje sakwy, za co nadal nie pobieram opłat! ;)
Reszta jeździ z plecakami, lubią czuć mokre plecy i ucisk na ramionach. ;)
Z góry spoglądała na nas twarda dama, która nie potrzebuje na taki mróz żadnego przyodziewku.
Rzekomy „dworek hetmański” to dość pretensjonalna współczesna budowla, przypominająca raczej cygańską willę – więcej można przeczytać TUTAJ.
Cóż...to była ostatnia fotografia zrobiona przeze mnie. Za Koszewem czekała nas kolejna atrakcja w postaci piaszczysto – brukowanej drogi do Wierzbna. Tam przejrzałem na oczy, kiedy zauważyłem oddalającego się w szybkim tempie Odysseusa. Cóż, teraz już wiem, że to kolejny Cyborg, który bez grymasu zmęczenia na twarzy i sapania po prostu odjeżdża niczym motorek. Jako, że Odysseus to postać mityczna, w związku z tym (mając Odysseusa za typowego turystę rowerowego, a nie Cyborga) przyszło mi do głowy, że to może jest jednak Koń Trojański naszego wyjazdu! ;)))
Koło w koło za nim gnał Jurek, ten sam, który na GG i przy spotkaniu na Moście Długim mówił, że jest wykończony po swoim wczorajszym wyjeździe, ma zakwasy i w ogóle z kondycją jest lipnie.
Taaak…następnym razem te bajki można opowiadać komu innemu! ;)))
Cyborgi nie mogą wg mnie mówić o kondycji, tylko o mocy w kilowatach.
W Wierzbnie upierdliwa droga się skończyła, a po krótkiej przerwie przy sklepie, gdzie Sargath wessał w siebie chemiczną oranżadę ruszyliśmy do Okunicy. Przez chwilę jechaliśmy ze spotkanym rowerzystą, który potem od nas się odłączył. Za Okunicą zaczęło być naprawdę fajnie, kiedy skręciliśmy na zachód. Czemu? Ano dlatego, że dostaliśmy wiatr w plecy. Tam Cyborgi dostały jakiegoś amoku i uznały, że moje 30 km/h to stanowczo za wolno. Zaczęli znikać w oddali…
Zatrzymaliśmy się w miejscowości Turze, a potem pojechaliśmy w kierunku dawnej drogi S-3, obecnie prawie pustej, jako że została zastąpiona dwupasmówką przebiegającą całkiem niedaleko. Zaletą tej trasy było to, że jechaliśmy spokojnie pasem bocznym, a asfalt nadal jest bardzo gładki.
W okolicach Starego Czarnowa dołączył do nas mój kolega Robert „Sakwiarz”. Stamtąd, przez Dobropole Gryfińskie i Kołowo dojechaliśmy do Gór Bukowych, pod które oczywiście musieliśmy się mozolnie wspiąć. No, słowa mozolnie nie mogę użyć w stosunku do Cyborgów. Oni po prostu nie zauważyli podjazdu i pojechali. Tam odłączył się od nas AreG i pojechał w kierunku Dąbia.
Swój wolny podjazd postanowiłem sobie odbić szybkim zjazdem. Rozpędziłem się do 56 km/h i oddaliłem się na chwilę od reszty. Nie na długo jednak. Po chwili siedział mi na kole ten zmęczony, wykończony Jurek z zakwasami, ten niby bez kondycji i w ogóle. Jego brak kondycji chyba się właśnie tak objawia, hehehe...
Kiedy wjechaliśmy do Szczecina, zaczął się – nie zawaham się użyć takiego określenia – totalny organizacyjny rozpiździej! ;)))
Ja skręciłem w prawo, za mną Jurek, Paweł i Marek. Dwa rozpędzone Robert- starszy i młodszy, pomknęli dalej w dół brukowaną ulicą. Telefonowanie nic nie dało, liczyliśmy, że spotkamy się na światłach, na skrzyżowaniu w Podjuchach, ale nic z tego. Odnaleźliśmy się dopiero na Autostradzie Poznańskiej. Jechaliśmy spokojnie w stronę centrum, kiedy pojawił się podjazd.
Jurkowi, Pawłowi i Markowi krew zalała oczy, szarpnęli się niczym byczki Fernando i tyle ich widziałem. Nie będzie im jakaś górka na drodze stawać. Przemknęli przez most nad Odrą i choć trąbiłem, to niestety – nic to nie dało, zniknęli w oddali, a ja za moment miałem zjazd do domu. Nie miałem szans ich dogonić, więc skręciłem na ścieżkę na Pomorzany, a za mną dwa Roberty, które do mnie dojechały. Przy elektrowni skręciłem w prawo, wydawało mi się, że oni również…kiedy jednak dojechałem do podjazdu przy Włościańskiej, okazało się, że jestem sam! ;)
Postanowiłem poczekać i napić się herbatki. Po chwili zauważyłem w oddali dwa rowery. Jednak jadą!
Ale zaraz, zaraz…to nie oni. To jechał Jurek i Paweł! ;)))
Wszystko się pomieszało, jakoś każdy pojechał w inną stronę. Pożegnałem się z tymi, z którymi udało mi się pożegnać i ruszyłem ostatnim ostrym podjazdem do domu.
Dla podsumowania muszę stwierdzić, że najprawdopodobniej wróciłbym do domu mniej zmęczony, gdybym bez szarpania tempa (które w żaden sposób jak widać nie przekłada się na średnią) i w sposób zrównoważony samotnie objechał Zalew (przypuszczam, że z podobną średnią), co zamierzam sprawdzić. ;)
Mapka (orientacyjna):
Temperatura:-7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2427 (kcal)
Potem będzie wiadomo, o co chodzi.
W ogóle nie chciałem jechać z tymi wariatami! ;))) Chciałem pojechać turystycznie z Odysseusem (potem hahaha…też się wyjaśni, skąd to hahaha) albo samotnie, wokół Zalewu Szczecińskiego na dystansie 265 km. Przypuszczam, że dziś byłbym bardziej rześki niż po 111 km z NIMI. ;)))
W każdym razie wątpliwości Gadabagiennego co mojej poczytalności, jeśli chodzi o plany samotnego objechania Zalewu o tej porze roku oraz silna agitacja Sargatha plus perspektywa dołączenia do grona wariatów przez Odysseusa sprawiły, że zdecydowałem się jednak ponownie na jazdę z ekipą BS.
Jak to zwykle bywa, tradycyjnie w sobotę umówiliśmy się na Moście Długim o godzinie 9:00.
Ekipa już nie do końca taka tradycyjna jak zawsze. Tym razem nie było Krisa, byłem jednak ja (hehe, a jednak) oraz Paweł (Sargath), Jurek (jurektc) i Jarek (gadbagienny). Po raz pierwszy do naszej ekipy dołączyli Marek (Odysseus) i Robert (lewy89).
Ekipa BS. Most Długi. Szczecin© Misiacz
Pogoda była przepiękna. Nad rzeką unosiła się lekka słoneczno-mgielna poświata i trzymał mróz.
Według mojego termometru, temperatura w momencie wyjazdu wynosiła -7 stopni.
Na takie drobiazgi jak lekki mrozek przestaliśmy już w ogóle zwracać uwagę.
O dziwo, tym razem ruszyliśmy naprawdę spokojnie, może żeby nie przepłoszyć ewentualnych przyszłych chętnych na jazdy z nami. ;)))
Pojechaliśmy w kierunku Dąbia, gdzie miał na nas oczekiwać AreG. Chyba jednak jechaliśmy zbyt turystycznie (jeszcze), bo nie oczekiwał, a wyjechał nam naprzeciw jeszcze w okolicach lotniska w Dąbiu. Stamtąd pojechaliśmy w stronę Załomia, najpierw ścieżką, a potem kawałek gruntówką. Dojechaliśmy do asfaltówki na Załom, gdzie AreG narzucił dość solidne tempo…tak sobie przypominam, że podobnie ostre tempo na początku przy pierwszym spotkaniu z naszą ekipą narzucali już Shrink i Gryf. ;))) Resztę historii znają już sami zainteresowani. ;)
W Załomiu skręciliśmy w prawo, przejechaliśmy nad starą autostradą i … wjechaliśmy na drogę jak widać na napisie na tej oto tablicy.
Na początku droga naprawdę była malownicza, choć moje koła zapadały się co rusz w piasku (nie wiem, jak Gadbagienny na tej swojej szosówce dawał radę, ale on jest z innej planety).
Kiedy cała ekipa jechała przede mną, spod kół ich rowerów unosił się taki tuman kurzu, jakby faktycznie galopowała przede mną grupa jeźdźców. Dojechaliśmy do Wielgowa (chyba do Wielgowa...kiedy wyjazd nie jest organizowany przeze mnie, pozwalam sobie czasem na wyłączenie myślenia i udaję się za przewodnikiem stada).
Chwilę pojechaliśmy asfaltem, przejechaliśmy koło szpitala i zaczęło się. Od tej pory tytuł roboczy „Zemsta Sargatha 1” i „Zemsta Jurka 2” chyba staje się zrozumiały, a za wyjaśnienie wystarczą poniższe zdjęcia. ;)
Jadąc tą znakomitą drogą o mało kilka razy nie wywinąłem orła, kiedy pedały nie mieściły się w szerokości koleiny i zahaczały o nią.
Często dodatkową atrakcją w takiej koleinie był sypki piach.
Jakoś jednak dotoczyliśmy się do pewnej miejscowości, gdzie poczułem się prawie jak u siebie w domu. ;)
Z Niedźwiedzia pojechaliśmy już asfaltem w kierunku Reptowa i Kobylanki, gdzie koło kościoła stało wiele jakichś interesujących tablic, no ale kto by się tam zatrzymywał, kiedy średnia spada. Podjadę tam kiedyś sam. ;)
Z Kobylanki pomknęliśmy nad jezioro Miedwie, piąte co do wielkości jezioro w Polsce, tak więc było co objeżdżać.
Widoki zamarzniętej wody, która wylała z jeziora i „oblepiła” co się dało były niesamowite!
Dodatkowo do efektów wizualnych dochodziły jeszcze efekty dźwiękowe – lód na jeziorze huczał w niesamowitej tonacji, przemieszczając się i pękając.
Do tego dodajmy jeszcze wyjący wicher.
W tej sytuacji dobrze zrobiła nam przerwa na gorącą herbatę z termosu i przekąski.
Drzewom również się dostało.
Ławeczki wyglądają jak lodowe rzeźby. Dojście na ten pomost jest pod lodem i pod wodą.
Nad Miedwiem odłączył się od nas Jarek i pognał w kierunku Łobza na rodzinną uroczystość.
Ja też się odłączyłem, jak małe dziecko. Bez pytania i informowania opiekunów. ;)
Jechaliśmy po oblodzonej ścieżce nad jeziorem, czasami po sypkim piachu, a że ekipa przycisnęła, a ja znałem dalszą trasę, więc czym prędzej czmychnąłem z tej ścieżki, wyjechałem na drogę Kobylanka – Stargard, po czym skręciłem w kierunku Kunowa, dokąd i tak miała dojechać całą reszta. Walka z niedogodnościami terenu widać sporo im zajęła, bo przy rozjeździe na Koszewko czekałem na nich chyba z 5 minut.
W Koszewku zaczęliśmy usilnie znaleźć mocno reklamowany Dworek Hetmański.
Szukając dworku, znaleźliśmy neoresansowy pałac z XIX wieku, przebudowany w 1922 roku. ;)
Musieliśmy oczywiście zrobić sobie na schodach grupową fotkę. Za statyw jak zwykle służyły moje sakwy, za co nadal nie pobieram opłat! ;)
Reszta jeździ z plecakami, lubią czuć mokre plecy i ucisk na ramionach. ;)
Z góry spoglądała na nas twarda dama, która nie potrzebuje na taki mróz żadnego przyodziewku.
Rzekomy „dworek hetmański” to dość pretensjonalna współczesna budowla, przypominająca raczej cygańską willę – więcej można przeczytać TUTAJ.
Cóż...to była ostatnia fotografia zrobiona przeze mnie. Za Koszewem czekała nas kolejna atrakcja w postaci piaszczysto – brukowanej drogi do Wierzbna. Tam przejrzałem na oczy, kiedy zauważyłem oddalającego się w szybkim tempie Odysseusa. Cóż, teraz już wiem, że to kolejny Cyborg, który bez grymasu zmęczenia na twarzy i sapania po prostu odjeżdża niczym motorek. Jako, że Odysseus to postać mityczna, w związku z tym (mając Odysseusa za typowego turystę rowerowego, a nie Cyborga) przyszło mi do głowy, że to może jest jednak Koń Trojański naszego wyjazdu! ;)))
Koło w koło za nim gnał Jurek, ten sam, który na GG i przy spotkaniu na Moście Długim mówił, że jest wykończony po swoim wczorajszym wyjeździe, ma zakwasy i w ogóle z kondycją jest lipnie.
Taaak…następnym razem te bajki można opowiadać komu innemu! ;)))
Cyborgi nie mogą wg mnie mówić o kondycji, tylko o mocy w kilowatach.
W Wierzbnie upierdliwa droga się skończyła, a po krótkiej przerwie przy sklepie, gdzie Sargath wessał w siebie chemiczną oranżadę ruszyliśmy do Okunicy. Przez chwilę jechaliśmy ze spotkanym rowerzystą, który potem od nas się odłączył. Za Okunicą zaczęło być naprawdę fajnie, kiedy skręciliśmy na zachód. Czemu? Ano dlatego, że dostaliśmy wiatr w plecy. Tam Cyborgi dostały jakiegoś amoku i uznały, że moje 30 km/h to stanowczo za wolno. Zaczęli znikać w oddali…
Zatrzymaliśmy się w miejscowości Turze, a potem pojechaliśmy w kierunku dawnej drogi S-3, obecnie prawie pustej, jako że została zastąpiona dwupasmówką przebiegającą całkiem niedaleko. Zaletą tej trasy było to, że jechaliśmy spokojnie pasem bocznym, a asfalt nadal jest bardzo gładki.
W okolicach Starego Czarnowa dołączył do nas mój kolega Robert „Sakwiarz”. Stamtąd, przez Dobropole Gryfińskie i Kołowo dojechaliśmy do Gór Bukowych, pod które oczywiście musieliśmy się mozolnie wspiąć. No, słowa mozolnie nie mogę użyć w stosunku do Cyborgów. Oni po prostu nie zauważyli podjazdu i pojechali. Tam odłączył się od nas AreG i pojechał w kierunku Dąbia.
Swój wolny podjazd postanowiłem sobie odbić szybkim zjazdem. Rozpędziłem się do 56 km/h i oddaliłem się na chwilę od reszty. Nie na długo jednak. Po chwili siedział mi na kole ten zmęczony, wykończony Jurek z zakwasami, ten niby bez kondycji i w ogóle. Jego brak kondycji chyba się właśnie tak objawia, hehehe...
Kiedy wjechaliśmy do Szczecina, zaczął się – nie zawaham się użyć takiego określenia – totalny organizacyjny rozpiździej! ;)))
Ja skręciłem w prawo, za mną Jurek, Paweł i Marek. Dwa rozpędzone Robert- starszy i młodszy, pomknęli dalej w dół brukowaną ulicą. Telefonowanie nic nie dało, liczyliśmy, że spotkamy się na światłach, na skrzyżowaniu w Podjuchach, ale nic z tego. Odnaleźliśmy się dopiero na Autostradzie Poznańskiej. Jechaliśmy spokojnie w stronę centrum, kiedy pojawił się podjazd.
Jurkowi, Pawłowi i Markowi krew zalała oczy, szarpnęli się niczym byczki Fernando i tyle ich widziałem. Nie będzie im jakaś górka na drodze stawać. Przemknęli przez most nad Odrą i choć trąbiłem, to niestety – nic to nie dało, zniknęli w oddali, a ja za moment miałem zjazd do domu. Nie miałem szans ich dogonić, więc skręciłem na ścieżkę na Pomorzany, a za mną dwa Roberty, które do mnie dojechały. Przy elektrowni skręciłem w prawo, wydawało mi się, że oni również…kiedy jednak dojechałem do podjazdu przy Włościańskiej, okazało się, że jestem sam! ;)
Postanowiłem poczekać i napić się herbatki. Po chwili zauważyłem w oddali dwa rowery. Jednak jadą!
Ale zaraz, zaraz…to nie oni. To jechał Jurek i Paweł! ;)))
Wszystko się pomieszało, jakoś każdy pojechał w inną stronę. Pożegnałem się z tymi, z którymi udało mi się pożegnać i ruszyłem ostatnim ostrym podjazdem do domu.
Dla podsumowania muszę stwierdzić, że najprawdopodobniej wróciłbym do domu mniej zmęczony, gdybym bez szarpania tempa (które w żaden sposób jak widać nie przekłada się na średnią) i w sposób zrównoważony samotnie objechał Zalew (przypuszczam, że z podobną średnią), co zamierzam sprawdzić. ;)
Mapka (orientacyjna):
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
111.04 km (15.00 km teren), czas: 05:01 h, avg:22.13 km/h,
prędkość maks: 56.00 km/hTemperatura:-7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2427 (kcal)
K o m e n t a r z e
10 zdjęcie jest bajeczne :) Świetny opis wycieczki, ehh tylko pozazdrościć takiej ekipy do jeżdżenia :p Pozdrawiam :)
adam88-removed - 08:41 czwartek, 3 marca 2011 | linkuj
opisik jak zawsze świetny
jestem zły bo ominąłem te ławki w polewie lodowej grrr... :) sargath - 07:57 poniedziałek, 28 lutego 2011 | linkuj
jestem zły bo ominąłem te ławki w polewie lodowej grrr... :) sargath - 07:57 poniedziałek, 28 lutego 2011 | linkuj
Oj MIsiaczu zmartwiłeś mnie tym odłączeniem sie na Miedwiu i zadziwiłeś zjazdem z Kołowa :)
Jestes wielki i nich Ci czasami po głowie nie chodza singlowe wypady,bo gdzie tak sie zmęczysz jak nie w naszej grupie :) jurektc - 12:19 niedziela, 27 lutego 2011 | linkuj
Jestes wielki i nich Ci czasami po głowie nie chodza singlowe wypady,bo gdzie tak sie zmęczysz jak nie w naszej grupie :) jurektc - 12:19 niedziela, 27 lutego 2011 | linkuj
To zdjęcie jeziorka z pomostem: SUPER i aż mi się wierzyć nie chce: JEDNO WIELKIE LODOWISKO. Już kiedyś pisałem i napiszę jeszcze raz: SUPER EKIPA DO JAZDY, zazdroszczę bo ja ciągle samemu szosuję (lub rolkuję:). Gratulacje za kolejną setę, jednak chyba u WAS te setki to już standard się robi :)
rejziak79-remove - 09:03 niedziela, 27 lutego 2011 | linkuj
Zdjęcia nad jeziorem niesamowite!!! Chętnie bym zrobił z Tobą tą traskę spokojnym tempem :-). Poczekam aż się trochę ociepli... Pozdrawiam całą ekipę!
danielkoltun - 08:46 niedziela, 27 lutego 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!