- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Rewelacyjny, ostry „Rajd Szczecińskiego BS do Shrinka”!
Sobota, 29 stycznia 2011 | dodano: 30.01.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, U przyjaciół ..., Z cyborgami z TC TEAM :)))
Kiedy rzuciłem na Forum temat „Rajd do Shrinka” do Nowogardu, nawet nie sądziłem, że będzie:
a) Tak fajnie
b) Tak ostro
c) Tak zimno
d) Tak rewelacyjnie
…i że pod koniec dnia uznam się w zasadzie za Cyborga (nie wszystko mi jeszcze powymieniali, na razie skupili się na hydraulice siłowej. :)))
Daleko mi jednak do prawdziwych "wymiataczy", choć powoli robię postępy. Są tacy, którzy z uporem maniaka nazywają mnie Cyborgiem, a są i tacy, którzy wprost mówią, że jestem cieniakiem. Bądź tu mądry...
Skład ekipy był dość zmienny. Tradycyjnie w sobotni poranek na Moście Długim stawił się Jurek (jurektc), Krzysiek, Jarek (gad bagienny) i ja. Paweł (Sargath) dołączył do nas dopiero w Nowogardzie, ponieważ rano zatrzymały go jakieś sprawy na uczelni i dojechał do nas do Nowogardu pociągiem.
Nie mogło też zabraknąć tytułowego Shrinka, który o godzinie 10:00 miał oczekiwać na nas w Goleniowie, około 40 km od Szczecina i 34 km od Nowogardu, czyli mniej więcej w połowie trasy.
Od rana po Szczecinie snuła się gęsta mgła, a ulice były mokre. To jednak ostatnimi czasy nie przeszkadza nam w odbywaniu wspaniałych wycieczek. Jadąc ulicą Kolumba w kierunku miejsca spotkania czułem, że wczorajsza całodzienna walka z nową oponą i dętkami nie poszła na marne. Widziałem, że tylko założenie na przód cienkiej trekkingowej opony Schwalbe Marathon Plus 700x28C daje mi szansę z tym gangiem robotów na rowerach (dodam, że górskich, z grubymi terenowymi oponami).
Tak jak się spodziewałem, zaraz po cyknięciu powitalnej fotki ruszyliśmy ostro z kopyta…a raczej z koła. Od razu prędkości zaczęły oscylować w granicach 27-30 km/h, a przez większość trasy tempo nadawał niezniszczalny Jarek (gadbagienny). Jurek był podejrzanie spokojny, a Kris czasem ostro szalał. Przez Dąbie przejechaliśmy dobrą, asfaltową ścieżką rowerową, by wkrótce potem skręcić na Pucice. Zatrzymałem ten pęd (znowu ja) na krótki postój na picie i to i owo przy Pomniku Przyrody „Aleja Dębu Szypułkowego”…ale kto by tam chciał robić zdjęcia, kiedy licznik „niepotrzebnie” wskazuje 0,00 km/h. ;)))
Jurkowi strasznie marzły palce u rąk i u nóg, więc zaproponowałem mu pewien alpinistyczny sposób – posmarowanie ich wazeliną. Miałem tylko taką do ust, więc poszła na place rąk. Różnicę czuć w zasadzie od razu. Wykombinowałem, że po przyjeździe do Goleniowa zawitamy do apteki i kupimy czystą wazelinę w tubce (0,97 zł), a Jurek u Shrinka nasmaruje palce u nóg.
Przed Goleniowem skręciliśmy w nową drogę przy Parku Przemysłowym i podobnie jak ostatnim razem, spotkaliśmy tego samego kolarza co ostatnio, kiedy jechaliśmy do Zielonczyna.
W Goleniowie powitała nas zadowolona gęba Sebastiana (Shrinka), a w zasadzie to zamarznięta kominiarka rozciągająca się w szerokim uśmiechu. Po krótkiej przerwie dla odtajania w poczekalni dworca PKP i zakupie wazeliny przez Jurka zdaliśmy się na prowadzenie przez Shrinka.
Chcieliśmy ominąć drogę główną pełną TIR-ów i różnych czubków w samochodach, a Shrink zna ciekawą, choć nieco dłuższą trasę. Ruszył ostro na Żółwią Błoć, a przez moją głowę przeszła myśl: „Czyżby kolejny Cyborg, a może to Elektroniczny Niedźwiedź?". Moje szczęście, że wczoraj trochę poimprezował i dawno nie jeździł, bo nie wiem w jakim stanie bym dojechał do Nowogardu.
W Żółwiej Błoci zatrzymaliśmy się, aby zrobić sobie fotkę z pomnikiem żółwia.
Droga za wsią była ciekawa, niestety składała się głównie z łat i dziur, co szczególnie odczuwałem na nowej cienkiej oponie.
Po jakimś czasie zjechaliśmy nieco na prawo z drogi głównej, ponieważ Shrink chciał pokazać nam zabytkowy dąb.
Potem wróciliśmy na drogę i ruszyliśmy w kierunku Nowogardu. Po drodze mieliśmy jeszcze kilka postojów, z czego najciekawszy był ten pod największym w Polsce bukiem, składającym się z kilku ramion wyrastających z jednego pnia.
Do Nowogardu zostało jeszcze 8 km, a Shrinka oprócz wcześniej wspomnianych dolegliwości dopadły jeszcze skurcze mięśni wynikające z zaniedbań w przyjmowaniu magnezu i dbałości o wypijanie przy tym 3 kaw dziennie. Po prostu siadły baterie i koniec. No, ale od czego ekipa Cyborgów?
Dla nich (dla nas?) taka pomoc koledze to żaden problem. Dojechaliśmy więc do Nowogardu, a tam oczekiwał na nas nad jeziorem Paweł (Sargath).
Teraz przed nami była najważniejsza część wyjazdu – wizyta w domu u Shrinka i Pani Shrinkowej (Agi). Sebastian ma dość pokaźną piwnicę, więc udało nam się w niej upchnąć wszystkie sześć rowerów.
Kiedy weszliśmy do domu, zostaliśmy wręcz zalani morzem życzliwości i sympatii. Taka gościna naprawdę bardzo nas pozytywnie nastroiła. Agnieszka powitała nas tak ciepło, jakbyśmy znali się od wielu, wielu lat. Mogliśmy wysuszyć mokre ciuchy na kaloryferach, a na stole oczekiwała na nas uczta! Kawa, herbata, pieczone kurczaki, zrazy, ziemniaki, dwa rodzaje sałatek.
Powstrzymałem łakomstwo, bo wiedziałem, że może być potem trudno ruszyć. Z nadzieją wpatrywałem się w ilości pochłaniane przez Cyborgi i myślałem: „Jedzcie dużo, napychajcie zbiorniki, będziecie ciężsi, a ja będę miał jakiekolwiek szanse”! ;))) Od razu powiem, że się przeliczyłem. Napchanie zbiorników nic mi nie pomogło. Przed wyjściem dostałem jeszcze świeżej herbatki do termosu, a w buteleczkę słynnego Shrink-drinka (napój z wody, miodu i soli).
Jeszcze raz chciałbym podziękować za niesamowitą gościnność oraz zaproszenie do kolejnych odwiedzin (nawet z noclegiem dla całej naszej ekipy!!!).
Shrink hoduje specyficznego potworka w terrarium:
Sebastian, mimo że poważnie osłabiony, postanowił nas odprowadzić w kierunku Maszewa, przez które teraz mieliśmy jechać. Jesteśmy mu za to wdzięczni, że wykazał się takim hartem ducha.
Po kilku kilometrach podjął słuszną decyzję, że czas już wracać.
Oczywiście nie obyło się bez pożegnalnego zdjęcia…no i pożegnalnego niedźwiadka, pomiędzy nami dwoma z rodzaju misiowatych. ;)
Jarek ruszył ostro do przodu, tak ostro, że w Maszewie Jurek poratował mnie batonem energetycznym. Generalnie cały czas jechało mi się super, czasem mam tylko tzw. „doły glukozowe” i po wciągnięciu czegoś słodkiego jadę spokojnie dalej.
Przejechaliśmy przez Przemocze i dojechaliśmy do drogi z płyt łączącej Chociwel z autostradą na Szczecin. Zaczynało już zmierzchać, a do celu mieliśmy ze 30 km. Naszych pięć migających lampek widać było na wiele kilometrów, a pomimo tego niektórym popapranym kierowcom nie chciało się zachować należytego odstępu. Gdybyśmy dopadli kierowcę Tigry, który pędem przejechał na kilka centymetrów od Sargatha, nie wiem, czy wróciłby o własnych siłach do domu.
Wkrótce jednak wjechaliśmy na szeroką dwupasmową drogę, która jednocześnie służyć ma jako lotnisko dla samolotów bojowych w czasie wojny, więc jest dobrze utrzymana i bardzo szeroka.
Jeszcze przed zjazdem w kierunku Załomia zatrzymaliśmy się na ostatni posiłek i herbatę z termosów. Było już dość ciemno. Ktoś rzucił myśl, że tylko czubki jeżdżą w styczniu w takim tempie na takie dystanse i kończą wyprawy po zmroku. Dobrze, że nas to nie dotyczy. ;)))))))))
Snujemy się niczym duchy we mgle:
Kiedy zjechaliśmy na drogę do Załomia, jechałem na przedzie, ponieważ posiadam dość wydajny reflektorek zasilany z dynama w piaście. Zwiększa to opory, ale dzięki temu udało się nam ominąć większość dziur i dojechać do Dąbia, gdzie ulice były już oświetlone.
Od Dąbia Krisowi coś się poprzestawiało w oprogramowaniu i narzucił takie tempo, że dałem sobie spokój nawet z myśleniem o nim (a po mojej głowie chodziło pytanie: „Czy moje 27 km/h to naprawdę za mało po blisko 140 km jazdy?”). Za nim popędził Jarek i Paweł, a my z Jurkiem dalej trzymaliśmy stałą dotychczasową prędkość.
Jurek został przypuszczam raczej z koleżeńskiej solidarności, bo wiem, że też lubi sobie na koniec poszaleć. Dzięki!
Ulicą Gdańską dojechaliśmy na miejsce porannego spotkania. Oczywiście musiało być pożegnalne zdjęcie.
Razem z Jarkiem pożegnaliśmy grupę i pojechaliśmy w lewo. Postanowiłem odprowadzić Jarka do pracy na nocną zmianę (ten to ma siłę) na 18:30. Przed rondem przy dworcu jakiś samochód ostro zahamował przede mną, więc i ja zahamowałem, a za mną Jarek. Na tyle ostro, że wywrócił się, obił kolano, rower grzmotnął w asfalt i wyleciała pompka. Nieciekawie to wyglądało, ale przecież w razie czego można u Jarka wymienić przegub, zawias czy co on tam ma w tych kolanach. :)
Punkt 18:30 Jarek wszedł do pracy, a ja pojechałem do domu.
To była kolejna udana wyprawa, a ilość przejechanych przeze mnie w styczniu kilometrów przewyższa niejedne miesiące letnie.
Grunt to dobra ekipa!
P.S. Jurek nakręcił taki filmik z naszego wyjazdu:
:)
Temperatura:-4.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3479 (kcal)
a) Tak fajnie
b) Tak ostro
c) Tak zimno
d) Tak rewelacyjnie
…i że pod koniec dnia uznam się w zasadzie za Cyborga (nie wszystko mi jeszcze powymieniali, na razie skupili się na hydraulice siłowej. :)))
Daleko mi jednak do prawdziwych "wymiataczy", choć powoli robię postępy. Są tacy, którzy z uporem maniaka nazywają mnie Cyborgiem, a są i tacy, którzy wprost mówią, że jestem cieniakiem. Bądź tu mądry...
Skład ekipy był dość zmienny. Tradycyjnie w sobotni poranek na Moście Długim stawił się Jurek (jurektc), Krzysiek, Jarek (gad bagienny) i ja. Paweł (Sargath) dołączył do nas dopiero w Nowogardzie, ponieważ rano zatrzymały go jakieś sprawy na uczelni i dojechał do nas do Nowogardu pociągiem.
Nie mogło też zabraknąć tytułowego Shrinka, który o godzinie 10:00 miał oczekiwać na nas w Goleniowie, około 40 km od Szczecina i 34 km od Nowogardu, czyli mniej więcej w połowie trasy.
Spotkanie na Moście Długim. Szczecin© Misiacz
Od rana po Szczecinie snuła się gęsta mgła, a ulice były mokre. To jednak ostatnimi czasy nie przeszkadza nam w odbywaniu wspaniałych wycieczek. Jadąc ulicą Kolumba w kierunku miejsca spotkania czułem, że wczorajsza całodzienna walka z nową oponą i dętkami nie poszła na marne. Widziałem, że tylko założenie na przód cienkiej trekkingowej opony Schwalbe Marathon Plus 700x28C daje mi szansę z tym gangiem robotów na rowerach (dodam, że górskich, z grubymi terenowymi oponami).
Tak jak się spodziewałem, zaraz po cyknięciu powitalnej fotki ruszyliśmy ostro z kopyta…a raczej z koła. Od razu prędkości zaczęły oscylować w granicach 27-30 km/h, a przez większość trasy tempo nadawał niezniszczalny Jarek (gadbagienny). Jurek był podejrzanie spokojny, a Kris czasem ostro szalał. Przez Dąbie przejechaliśmy dobrą, asfaltową ścieżką rowerową, by wkrótce potem skręcić na Pucice. Zatrzymałem ten pęd (znowu ja) na krótki postój na picie i to i owo przy Pomniku Przyrody „Aleja Dębu Szypułkowego”…ale kto by tam chciał robić zdjęcia, kiedy licznik „niepotrzebnie” wskazuje 0,00 km/h. ;)))
Jurkowi strasznie marzły palce u rąk i u nóg, więc zaproponowałem mu pewien alpinistyczny sposób – posmarowanie ich wazeliną. Miałem tylko taką do ust, więc poszła na place rąk. Różnicę czuć w zasadzie od razu. Wykombinowałem, że po przyjeździe do Goleniowa zawitamy do apteki i kupimy czystą wazelinę w tubce (0,97 zł), a Jurek u Shrinka nasmaruje palce u nóg.
Przed Goleniowem skręciliśmy w nową drogę przy Parku Przemysłowym i podobnie jak ostatnim razem, spotkaliśmy tego samego kolarza co ostatnio, kiedy jechaliśmy do Zielonczyna.
Spotkanie ze Shrinkiem w Goleniowie.© Misiacz
W Goleniowie powitała nas zadowolona gęba Sebastiana (Shrinka), a w zasadzie to zamarznięta kominiarka rozciągająca się w szerokim uśmiechu. Po krótkiej przerwie dla odtajania w poczekalni dworca PKP i zakupie wazeliny przez Jurka zdaliśmy się na prowadzenie przez Shrinka.
Topniejemy na dworcu PKP w Goleniowie.© Misiacz
Chcieliśmy ominąć drogę główną pełną TIR-ów i różnych czubków w samochodach, a Shrink zna ciekawą, choć nieco dłuższą trasę. Ruszył ostro na Żółwią Błoć, a przez moją głowę przeszła myśl: „Czyżby kolejny Cyborg, a może to Elektroniczny Niedźwiedź?". Moje szczęście, że wczoraj trochę poimprezował i dawno nie jeździł, bo nie wiem w jakim stanie bym dojechał do Nowogardu.
W Żółwiej Błoci zatrzymaliśmy się, aby zrobić sobie fotkę z pomnikiem żółwia.
Pomnik żółwia w Żółwiej Błoci.© Misiacz
Droga za wsią była ciekawa, niestety składała się głównie z łat i dziur, co szczególnie odczuwałem na nowej cienkiej oponie.
Po jakimś czasie zjechaliśmy nieco na prawo z drogi głównej, ponieważ Shrink chciał pokazać nam zabytkowy dąb.
Dąb w Niewiadowie w romantycznej poświacie.© Misiacz
Potem wróciliśmy na drogę i ruszyliśmy w kierunku Nowogardu. Po drodze mieliśmy jeszcze kilka postojów, z czego najciekawszy był ten pod największym w Polsce bukiem, składającym się z kilku ramion wyrastających z jednego pnia.
Misiaczowy postój.© Misiacz
Olszyca. Największy buk w Polsce.© Misiacz
Do Nowogardu zostało jeszcze 8 km, a Shrinka oprócz wcześniej wspomnianych dolegliwości dopadły jeszcze skurcze mięśni wynikające z zaniedbań w przyjmowaniu magnezu i dbałości o wypijanie przy tym 3 kaw dziennie. Po prostu siadły baterie i koniec. No, ale od czego ekipa Cyborgów?
Pomocne chwytaki Cyborgów.© Misiacz
Dla nich (dla nas?) taka pomoc koledze to żaden problem. Dojechaliśmy więc do Nowogardu, a tam oczekiwał na nas nad jeziorem Paweł (Sargath).
Nad jeziorem w Nowogardzie.© Misiacz
Teraz przed nami była najważniejsza część wyjazdu – wizyta w domu u Shrinka i Pani Shrinkowej (Agi). Sebastian ma dość pokaźną piwnicę, więc udało nam się w niej upchnąć wszystkie sześć rowerów.
Piwnica u Shrinka.© Misiacz
Kiedy weszliśmy do domu, zostaliśmy wręcz zalani morzem życzliwości i sympatii. Taka gościna naprawdę bardzo nas pozytywnie nastroiła. Agnieszka powitała nas tak ciepło, jakbyśmy znali się od wielu, wielu lat. Mogliśmy wysuszyć mokre ciuchy na kaloryferach, a na stole oczekiwała na nas uczta! Kawa, herbata, pieczone kurczaki, zrazy, ziemniaki, dwa rodzaje sałatek.
Powstrzymałem łakomstwo, bo wiedziałem, że może być potem trudno ruszyć. Z nadzieją wpatrywałem się w ilości pochłaniane przez Cyborgi i myślałem: „Jedzcie dużo, napychajcie zbiorniki, będziecie ciężsi, a ja będę miał jakiekolwiek szanse”! ;))) Od razu powiem, że się przeliczyłem. Napchanie zbiorników nic mi nie pomogło. Przed wyjściem dostałem jeszcze świeżej herbatki do termosu, a w buteleczkę słynnego Shrink-drinka (napój z wody, miodu i soli).
Jeszcze raz chciałbym podziękować za niesamowitą gościnność oraz zaproszenie do kolejnych odwiedzin (nawet z noclegiem dla całej naszej ekipy!!!).
Shrink hoduje specyficznego potworka w terrarium:
Sebastian, mimo że poważnie osłabiony, postanowił nas odprowadzić w kierunku Maszewa, przez które teraz mieliśmy jechać. Jesteśmy mu za to wdzięczni, że wykazał się takim hartem ducha.
Po kilku kilometrach podjął słuszną decyzję, że czas już wracać.
Oczywiście nie obyło się bez pożegnalnego zdjęcia…no i pożegnalnego niedźwiadka, pomiędzy nami dwoma z rodzaju misiowatych. ;)
Jarek ruszył ostro do przodu, tak ostro, że w Maszewie Jurek poratował mnie batonem energetycznym. Generalnie cały czas jechało mi się super, czasem mam tylko tzw. „doły glukozowe” i po wciągnięciu czegoś słodkiego jadę spokojnie dalej.
Przejechaliśmy przez Przemocze i dojechaliśmy do drogi z płyt łączącej Chociwel z autostradą na Szczecin. Zaczynało już zmierzchać, a do celu mieliśmy ze 30 km. Naszych pięć migających lampek widać było na wiele kilometrów, a pomimo tego niektórym popapranym kierowcom nie chciało się zachować należytego odstępu. Gdybyśmy dopadli kierowcę Tigry, który pędem przejechał na kilka centymetrów od Sargatha, nie wiem, czy wróciłby o własnych siłach do domu.
Wkrótce jednak wjechaliśmy na szeroką dwupasmową drogę, która jednocześnie służyć ma jako lotnisko dla samolotów bojowych w czasie wojny, więc jest dobrze utrzymana i bardzo szeroka.
Jeszcze przed zjazdem w kierunku Załomia zatrzymaliśmy się na ostatni posiłek i herbatę z termosów. Było już dość ciemno. Ktoś rzucił myśl, że tylko czubki jeżdżą w styczniu w takim tempie na takie dystanse i kończą wyprawy po zmroku. Dobrze, że nas to nie dotyczy. ;)))))))))
Snujemy się niczym duchy we mgle:
Kiedy zjechaliśmy na drogę do Załomia, jechałem na przedzie, ponieważ posiadam dość wydajny reflektorek zasilany z dynama w piaście. Zwiększa to opory, ale dzięki temu udało się nam ominąć większość dziur i dojechać do Dąbia, gdzie ulice były już oświetlone.
Od Dąbia Krisowi coś się poprzestawiało w oprogramowaniu i narzucił takie tempo, że dałem sobie spokój nawet z myśleniem o nim (a po mojej głowie chodziło pytanie: „Czy moje 27 km/h to naprawdę za mało po blisko 140 km jazdy?”). Za nim popędził Jarek i Paweł, a my z Jurkiem dalej trzymaliśmy stałą dotychczasową prędkość.
Jurek został przypuszczam raczej z koleżeńskiej solidarności, bo wiem, że też lubi sobie na koniec poszaleć. Dzięki!
Ulicą Gdańską dojechaliśmy na miejsce porannego spotkania. Oczywiście musiało być pożegnalne zdjęcie.
Razem z Jarkiem pożegnaliśmy grupę i pojechaliśmy w lewo. Postanowiłem odprowadzić Jarka do pracy na nocną zmianę (ten to ma siłę) na 18:30. Przed rondem przy dworcu jakiś samochód ostro zahamował przede mną, więc i ja zahamowałem, a za mną Jarek. Na tyle ostro, że wywrócił się, obił kolano, rower grzmotnął w asfalt i wyleciała pompka. Nieciekawie to wyglądało, ale przecież w razie czego można u Jarka wymienić przegub, zawias czy co on tam ma w tych kolanach. :)
Punkt 18:30 Jarek wszedł do pracy, a ja pojechałem do domu.
To była kolejna udana wyprawa, a ilość przejechanych przeze mnie w styczniu kilometrów przewyższa niejedne miesiące letnie.
Grunt to dobra ekipa!
P.S. Jurek nakręcił taki filmik z naszego wyjazdu:
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
155.23 km (2.00 km teren), czas: 06:44 h, avg:23.05 km/h,
prędkość maks: 47.00 km/hTemperatura:-4.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3479 (kcal)
K o m e n t a r z e
Super wycieczka, faktycznie patentu z wazelina nie znalem, musze sprobowac :).
Podobal mi sie ten "zabytkowy dab" ;)) klosiu - 09:24 środa, 2 lutego 2011 | linkuj
Podobal mi sie ten "zabytkowy dab" ;)) klosiu - 09:24 środa, 2 lutego 2011 | linkuj
Gąska - nie gadaj głośno takich propozycji, bo usłyszą i w nastepna sobotę będę miał ścieżkę zdrowia
sargath - 20:35 niedziela, 30 stycznia 2011 | linkuj
Wspaniała wycieczka w doborowym towarzystwie. Przepięknie to wszystko opisałeś i uwieczniłeś na fotkach. Zaintrygowały mnie trochę te cyc... ekhm. piersi. Pomyślałem najpierw: czyżby gospodyni była aż tak gościnna?
Od cyborgów można się wiele nauczyć. Bardzo żałuję, że mam tak daleko do takie zgranej ekipy.
Pozdrawiam :) Isgenaroth - 17:22 niedziela, 30 stycznia 2011 | linkuj
Od cyborgów można się wiele nauczyć. Bardzo żałuję, że mam tak daleko do takie zgranej ekipy.
Pozdrawiam :) Isgenaroth - 17:22 niedziela, 30 stycznia 2011 | linkuj
Ciekawe, czy pędząca na rowerach z ponaddźwiękową prędkością drużyna Cyborgów podśpiewuje sobie pod nosem:
Небо уронит ночь на ладони.
Нас не догонят, нас не догонят.
Небо уронит ночь на ладони.
Нас не догонят, нас не догонят... :D
niradhara - 16:58 niedziela, 30 stycznia 2011 | linkuj
Небо уронит ночь на ладони.
Нас не догонят, нас не догонят.
Небо уронит ночь на ладони.
Нас не догонят, нас не догонят... :D
niradhara - 16:58 niedziela, 30 stycznia 2011 | linkuj
Zdjęcie z tym bukiem gdzie Shrink jest odwrócony i patrzy do góry oddaje w 100% klimat jaki musiał być pod tak wielkim okazem.
i potwierdzam wazelinka naprawdę działa, a tego żółwia to całego zasłoniliście :))) sargath - 16:33 niedziela, 30 stycznia 2011 | linkuj
i potwierdzam wazelinka naprawdę działa, a tego żółwia to całego zasłoniliście :))) sargath - 16:33 niedziela, 30 stycznia 2011 | linkuj
Wycieczka godna podziwu. A jak Tyś zrobił zdjęcia tych pięknych drzew? Czy to połączenie kilku zdjęć? :-)
danielkoltun - 15:13 niedziela, 30 stycznia 2011 | linkuj
150 km w styczniu to jest coś. A patent z wazeliną pewnie wykorzystam-do tej pory stosowałem w takiej sytuacji krótką przebieżkę.
michuss - 13:24 niedziela, 30 stycznia 2011 | linkuj
Cieszę się, że rajd się udał :) Cyborg cyborgiem, ale Misiaczem też nie przestawaj być, przynajmniej od czasu do czasu ;)
athena - 12:13 niedziela, 30 stycznia 2011 | linkuj
Ty to potrafisz bajerowac (żartuje);):):):):)
Pozdrawiam
Aaaaaaaaa bym zapomniał,byłem z wami :):) jurektc - 12:04 niedziela, 30 stycznia 2011 | linkuj
Pozdrawiam
Aaaaaaaaa bym zapomniał,byłem z wami :):) jurektc - 12:04 niedziela, 30 stycznia 2011 | linkuj
Piękna wycieczka, a mgła chyba zasnuła wczoraj całe Pomorze Zachodnie:)
akacja68 - 11:51 niedziela, 30 stycznia 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!