- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wywrotka w wirach Kanionu Ardeche (Francja).
Wtorek, 17 września 2013 | dodano: 17.09.2013Kategoria Francja, Z Basią...
Ponieważ admin BS oferuje obecnie możliwość zamieszczania wpisów z innych dyscyplin, to i ja pokusiłem się o zamieszczenie wpisu ze spływu kajakowego dość rwącą rzeką Ardeche (południowa część Francji), która kanionem przedziera się przez tutejsze góry. Oczywiście nie zamierzam tych 8 kilometrów dodawać do rowerowej statystyki (roweru znów nie miałem kiedy wypożyczyć, a było blisko!;))).
Basia od kilku lat namawiała mnie na coś takiego, ale ja się dzielnie opierałem, jakbym miał czuja w "misim nosie".
W tym roku trafił się niespodziewany wyjazd na camping koło miejscowości Ruoms i tym razem uległem, choć z trudem.
W ogóle nie pływamy teraz na kajakach, ja za małolata to i owszem, sporo, ale po spokojnych akwenach.
Spływ przełomem Ardeche jest jednak kuszący ze względu na to, jak malownicze jest to miejsce i zasadniczo wydaje się, że nie jest to specjalnie skomplikowane.
Wypożyczamy kajak w miejscu startu, wykupujemy opcję spływu 8 km, co zajmuje w teorii 1,5 godziny, ale to tylko teoria, dostajemy szczelne beczki na bagaże, kapoki i krótki instruktaż (np. bardzo ważne - żeby w razie wywrotki natychmiast obracać się nogami w kierunku spływu rzeki, co pozwoli ochronić głowę, okulary muszą być przywiązane sznurkiem do kapoka).
Już po kilkuset metrach czujemy, że nie jest to bujanie się po Międzyodrzu czy jakimś jeziorku.
Silny nurt usadza nas na skałach na środku rzeki, dookoła woda szumi i pieni się, a my tkwimy i nic.
Wiosłowanie nic nie daje, odpychanie się wiosłami również, próbujemy balansować naszą wagą, ale kajak ledwo się rusza.
Kilkanaście minut walki kończę w ten sposób, że wychodzę z kajaka i próbuję odepchnąć go od skał i udaje się.
Mnie udaje się też wskoczyć i nie zostać na środku.
Dobijamy do spokojnego miejsca na brzegu, by odsapnąć, ręce aż drżą mi z wysiłku.
Posilamy się i trzeba ruszać dalej, bo za 1,5 godziny w umówionym miejscu ma czekać na nas bus, który nas odwiezie do miejsca startu.
Dobrze, że umówiliśmy się 3 godziny od momentu startu, a nie za 1,5!
Początkowo wszystko idzie fajnie, udaje nam się przepływać przez niektóre "kipiele" całkiem sprawnie, ale kiedy widzę kolejną, mam duszę na ramieniu.
Mój brat przechodzi w miarę sprawnie, ale jest sam na pojedynczym, lekkim i zwrotnym kajaku, my mamy z Basią krypę w opcji 2-3 osoby.
Brat za skałami obraca się wokół własnej osi, ale pozostaje na powierzchni.
Walczymy z Basią wiosłami, ale czuję, że już "pozamiatane", silny nurt nic sobie nie robi z naszego machania i widzę, że płyniemy bokiem na skałę, gdzie spieniony nurt ostro zakręca w prawo i dość ostro opada o kilkanaście, a może kilkadziesiąt centymetrów niżej. Już wiem, że za chwilę się w nim znajdę.
Potem czuję tylko szarpnięcie, kiedy kajak jest wyrywany spod nas i ciszę, kiedy ląduję pod wodą.
Moja pierwsza myśl to ratowanie Basi, próbuję ustawić się zgodnie z zaleceniami nogami w dół rzeki, ale rady te okazują się dobre jedynie w teorii.
Woda rzuca mną jak chce.
Widzę Basię jak odpływa w kierunku skał i wiem, że jej nie sięgnę, zresztą sam walczę o to, by nie spłynąć dalej.
Nie wiem jakim cudem mam w rękach wiosła moje i Basi, które jej podaję i krzyczę, by się ich łapała i nie puszczała.
Udaje się i Basia trzymając wiosła opiera się wodzie na wystającej z niej skale.
Ogarnia mnie strach, kiedy widzę, że dolna połowa Basi twarzy zalana jest krwią.
Jednocześnie walczę więc o kajak, bo gdy go puszczę, zostaniemy na kamieniu w rwącej rzece, a nie mam pojęcia, co dzieje się z Basią.
Nie mam w ogóle pojęcia, jak mi się to udało, chyba jak Bóg Sziwa miałem wtedy 6 lub więcej rąk, ale ratuję Basię, wiosła i kajak, który klinuję między skałami, a my docieramy jakoś kamienistym dnem do brzegu, gdzie okazuje się, że na szczęście to "tylko" niegroźne krwawienie z nosa po uderzeniu pod wodą o kajak.
Ogarniamy się jakoś, obmywamy Basię z krwi i z trudem umieszczamy się w kajaku.
Przed nami jeszcze jedno ostre przejście ze spienioną wodą, więc zatrzymujemy się na przeciwnym brzegu, by mentalnie przygotować się do pokonania ostatniej przeszkody.
Ruszamy i bez specjalnego problemu pokonujemy to miejsce, chyba nasze Anioły Stróże też nielicho się przestraszyły i pomogły ;).
Dalej już widać tylko niesamowity widok skały Pont d'Arc w kształcie mostu.
Wysiadamy na piaszczysty brzeg, odkręcamy beczki i daję Basi moją suchą koszulkę.
Potem pozujemy do zdjęcia...i co to?! :o
Moja mina niewyraźna, a tu Basia "zaciesza banana" na te widoki, no tego się nie spodziewałem!!!
Mimo rozbitego nosa, poobijanych rąk i nóg, mojego stłuczonego mięśnia uda i straty wcale jej nietanich okularów (jedna szybka porysowana, druga wypadła i pochłonęła ją kipiel).
Normalnie radość nie z tej ziemi!
Dalszy odcinek to już czysty relaks w spokojnym nurcie, troszkę kręcimy się pod Pont d'Arc, a potem płyniemy jeszcze przez 15 minut i wyładowujemy się na lewym brzegu, gdzie o godzinie 15:00 odbiera nas busik. Na miejscu testuję jeszcze kajak brata, faktycznie, lekki, szybki i zwrotny!
Oj, długo będę pamiętał tę przygodę, była niesamowita, mimo że napędziła nam stracha (a może dlatego?) ;).
Gdzieś w okolicy można kupić fajne koszulki z ludzikami w podobnej pozie, które krzyczą "Przeżyłem spływ rzeką Ardeche" ;))).
/8213889
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Basia od kilku lat namawiała mnie na coś takiego, ale ja się dzielnie opierałem, jakbym miał czuja w "misim nosie".
W tym roku trafił się niespodziewany wyjazd na camping koło miejscowości Ruoms i tym razem uległem, choć z trudem.
W ogóle nie pływamy teraz na kajakach, ja za małolata to i owszem, sporo, ale po spokojnych akwenach.
Spływ przełomem Ardeche jest jednak kuszący ze względu na to, jak malownicze jest to miejsce i zasadniczo wydaje się, że nie jest to specjalnie skomplikowane.
Wypożyczamy kajak w miejscu startu, wykupujemy opcję spływu 8 km, co zajmuje w teorii 1,5 godziny, ale to tylko teoria, dostajemy szczelne beczki na bagaże, kapoki i krótki instruktaż (np. bardzo ważne - żeby w razie wywrotki natychmiast obracać się nogami w kierunku spływu rzeki, co pozwoli ochronić głowę, okulary muszą być przywiązane sznurkiem do kapoka).
Już po kilkuset metrach czujemy, że nie jest to bujanie się po Międzyodrzu czy jakimś jeziorku.
Silny nurt usadza nas na skałach na środku rzeki, dookoła woda szumi i pieni się, a my tkwimy i nic.
Wiosłowanie nic nie daje, odpychanie się wiosłami również, próbujemy balansować naszą wagą, ale kajak ledwo się rusza.
Kilkanaście minut walki kończę w ten sposób, że wychodzę z kajaka i próbuję odepchnąć go od skał i udaje się.
Mnie udaje się też wskoczyć i nie zostać na środku.
Dobijamy do spokojnego miejsca na brzegu, by odsapnąć, ręce aż drżą mi z wysiłku.
Posilamy się i trzeba ruszać dalej, bo za 1,5 godziny w umówionym miejscu ma czekać na nas bus, który nas odwiezie do miejsca startu.
Dobrze, że umówiliśmy się 3 godziny od momentu startu, a nie za 1,5!
Początkowo wszystko idzie fajnie, udaje nam się przepływać przez niektóre "kipiele" całkiem sprawnie, ale kiedy widzę kolejną, mam duszę na ramieniu.
Mój brat przechodzi w miarę sprawnie, ale jest sam na pojedynczym, lekkim i zwrotnym kajaku, my mamy z Basią krypę w opcji 2-3 osoby.
Brat za skałami obraca się wokół własnej osi, ale pozostaje na powierzchni.
Walczymy z Basią wiosłami, ale czuję, że już "pozamiatane", silny nurt nic sobie nie robi z naszego machania i widzę, że płyniemy bokiem na skałę, gdzie spieniony nurt ostro zakręca w prawo i dość ostro opada o kilkanaście, a może kilkadziesiąt centymetrów niżej. Już wiem, że za chwilę się w nim znajdę.
Potem czuję tylko szarpnięcie, kiedy kajak jest wyrywany spod nas i ciszę, kiedy ląduję pod wodą.
Moja pierwsza myśl to ratowanie Basi, próbuję ustawić się zgodnie z zaleceniami nogami w dół rzeki, ale rady te okazują się dobre jedynie w teorii.
Woda rzuca mną jak chce.
Widzę Basię jak odpływa w kierunku skał i wiem, że jej nie sięgnę, zresztą sam walczę o to, by nie spłynąć dalej.
Nie wiem jakim cudem mam w rękach wiosła moje i Basi, które jej podaję i krzyczę, by się ich łapała i nie puszczała.
Udaje się i Basia trzymając wiosła opiera się wodzie na wystającej z niej skale.
Ogarnia mnie strach, kiedy widzę, że dolna połowa Basi twarzy zalana jest krwią.
Jednocześnie walczę więc o kajak, bo gdy go puszczę, zostaniemy na kamieniu w rwącej rzece, a nie mam pojęcia, co dzieje się z Basią.
Nie mam w ogóle pojęcia, jak mi się to udało, chyba jak Bóg Sziwa miałem wtedy 6 lub więcej rąk, ale ratuję Basię, wiosła i kajak, który klinuję między skałami, a my docieramy jakoś kamienistym dnem do brzegu, gdzie okazuje się, że na szczęście to "tylko" niegroźne krwawienie z nosa po uderzeniu pod wodą o kajak.
Ogarniamy się jakoś, obmywamy Basię z krwi i z trudem umieszczamy się w kajaku.
Przed nami jeszcze jedno ostre przejście ze spienioną wodą, więc zatrzymujemy się na przeciwnym brzegu, by mentalnie przygotować się do pokonania ostatniej przeszkody.
Ruszamy i bez specjalnego problemu pokonujemy to miejsce, chyba nasze Anioły Stróże też nielicho się przestraszyły i pomogły ;).
Dalej już widać tylko niesamowity widok skały Pont d'Arc w kształcie mostu.
Wysiadamy na piaszczysty brzeg, odkręcamy beczki i daję Basi moją suchą koszulkę.
Potem pozujemy do zdjęcia...i co to?! :o
Moja mina niewyraźna, a tu Basia "zaciesza banana" na te widoki, no tego się nie spodziewałem!!!
Mimo rozbitego nosa, poobijanych rąk i nóg, mojego stłuczonego mięśnia uda i straty wcale jej nietanich okularów (jedna szybka porysowana, druga wypadła i pochłonęła ją kipiel).
Normalnie radość nie z tej ziemi!
Dalszy odcinek to już czysty relaks w spokojnym nurcie, troszkę kręcimy się pod Pont d'Arc, a potem płyniemy jeszcze przez 15 minut i wyładowujemy się na lewym brzegu, gdzie o godzinie 15:00 odbiera nas busik. Na miejscu testuję jeszcze kajak brata, faktycznie, lekki, szybki i zwrotny!
Oj, długo będę pamiętał tę przygodę, była niesamowita, mimo że napędziła nam stracha (a może dlatego?) ;).
Gdzieś w okolicy można kupić fajne koszulki z ludzikami w podobnej pozie, które krzyczą "Przeżyłem spływ rzeką Ardeche" ;))).
/8213889
Rower:
Dane wycieczki:
0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
K o m e n t a r z e
Fantastyczne widoki, moje uznanie, świetna przygoda a wrażenia z pewnością na całe życie.
jotwu - 14:14 niedziela, 22 września 2013 | linkuj
Od jakiegos już czasu to się nazywa "wyzwanie" .... :-)>
angelino - 05:00 piątek, 20 września 2013 | linkuj
Spróbuj Drawy. To rzeka, która potrafi podnieść ciśnienie do 200. Pływam kajakiem od 12 lat, a Drawa na niektórych odcinkach to jazda bez trzymanki
davidbaluch - 18:30 środa, 18 września 2013 | linkuj
"W rękach losu każdy to tylko persona non grata, a wmawia mu się, że w jego - leżą losy świata. Stefan Pacek "
ANADZO - 10:08 środa, 18 września 2013 | linkuj
Paweł jesteście szaleni :) Po takim czasie niepływania od razu na rwącą rzekę :) Ale widoki suuuuper :)
Trendix - 22:05 wtorek, 17 września 2013 | linkuj
No bo kto widział Misiacza albo Misiaczową w kajaku ?
Na rowerku to normalne , ale na kajaku?
siwobrody - 19:34 wtorek, 17 września 2013 | linkuj
Na rowerku to normalne , ale na kajaku?
siwobrody - 19:34 wtorek, 17 września 2013 | linkuj
No w końcu jesteś wśród żywych. Zapraszam na Drawę. 100 km od Sz-na a emocji dużo więcej. Tylko trasę trzeba dobrać. Polecam odcinek Drawno-Bogdanka :-)
davidbaluch - 18:58 wtorek, 17 września 2013 | linkuj
Gratulacje ...to nie taki lajcik jak na Krutyni...ale Ty to tak troszkę czychasz na Basię ...jak nie wywrotka na rowerze to wywrotka na kajaku...widać że z Basi to jednak twarda sztuka....
jewti - 17:59 wtorek, 17 września 2013 | linkuj
No.. Misiacze, skóra mi cierpła, włosy stawały dęba, gdy czytałam tę opowieść o walce z nieprzewidywalnym żywiołem. Cieszę się, że wyszliście cało. I niech szczera radość widoczna na zdjęciach jeszcze bardzo długo Wam towarzyszy. Widoki przepiękne.
haniamatita - 17:58 wtorek, 17 września 2013 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!